Pożytki z przygodności

Richard Rorty należy do myślicieli, którzy w wieku XX wzbudzali najwięcej polemik. Ta kontrowersyjność nie była jednak popisem na agorze idei, lecz wytyczała najściślej rozumianą drogę intelektualną.

19.06.2007

Czyta się kilka minut

Richard Rorty /
Richard Rorty /

Filozofię traktował Rorty jako instytucję umożliwiającą nieskrępowany dialog, w którym żaden uczestnik nie ma ostatniego słowa. Filozof, który zabierał głos nie tylko w kluczowych sprawach społecznych, ale również politycznych, musiał irytować, zaburzał bowiem spetryfikowany podział na lewicę i prawicę. I choć poglądy Rorty'ego lokowały się po stronie umiarkowanej lewicy liberalnej, jego krytykowanie stało się w pewnym momencie jednym z głównych zajęć zachodnich intelektualistów bez względu na przekonania.

Narażał się wszystkim, od feministek po radykalną prawicę, ale była to konsekwencja jego strategii. Dobrze ją obrazują już same tytuły dwóch dzieł Rorty'ego: "Przygodność, ironia, solidarność" oraz "Obiektywność, relatywizm i prawda". Z jednej strony chciał obudzić myśl zachodnią z "dogmatycznej drzemki". Z drugiej - starał się skrupulatnie przemyśleć podstawy filozoficzne, których krytyki się podjął. Te dwa wątki: krytyczny i afirmatywny - są u niego nierozłączne.

Kariera pragmatysty

O intelektualnym temperamencie Rorty'ego wiele mówią przemiany jego upodobań. Początkowo związany z filozofią analityczną, z czasem drobiazgowe badania mechanizmów rządzących językiem uznał za jałowe i porzucił je dla biegunowo odmiennej tradycji kontynentalnej, komentując z polotem teksty Heideggera czy Lyotarda. Pomiędzy te dwa skrajne stanowiska wkrada się jednak wątek najistotniejszy, czyli amerykański pragmatyzm, a raczej pewna jego wersja, spod znaku Johna Deweya i Williama Jamesa.

Z tradycji pragmatyzmu wyciągnął Rorty kilka lekcji; dwie wydają się najistotniejsze. Po pierwsze, filozofia przestała dlań stanowić ogólną ramę poznawczą i bytową. Nie potrafimy znaleźć ostatecznej sankcji, dzięki której wiarygodne byłoby wszelkie poznanie. A skoro nie mamy do dyspozycji jakiegokolwiek absolutnego fundamentu, to cały wyrafinowany aparat epistemologiczny staje się jednym spośród wielu języków, za pomocą których można opisać rzeczywistość.

Drugą lekcją jest radykalna krytyka metafizyki. Perspektywiczne spojrzenie, ograniczenie do wiary w lokalną siłę oddziaływania konkretnego języka, które zdaniem Rorty'ego skutecznie chronią przed scjentystycznym, ale również metafizycznym fundamentalizmem, są uzupełniane przez kontekstowe rozumienie prawdy. W ten sposób filozof nie tyle wpisuje się w linię wyznaczaną przez Mistrzów Podejrzeń: Nietzschego, Marksa i Freuda, ile posiłkując się trzema wspomnianymi wcześniej tradycjami usiłuje rozmontować tradycyjne, czyli idealistyczne oraz esencjalne pojęcie prawdy.

Jego propozycja opierała się na dwóch przesłankach. Pierwsza wskazuje na nieredukowalnie językowy charakter prawdy. "Skoro prawda jest własnością zdań - pisał - skoro zdania zależą w swoim istnieniu od słowników, a słowniki stanowią wytwór istot ludzkich, to takim samym wytworem są prawdy". Mówiąc o pluralizmie prawd, Rorty potwierdzał jedynie polimorficzność rzeczywistości, w których żyjemy, wielość reprezentacji będących konstrukcjami indywidualnych umysłów. Nie sposób sprowadzić tych uwag do prostodusznej i mocno spóźnionej repetycji Nietzcheańskiej uwagi o lingwistycznym charakterze pojmowania kwestii prawdy. W istocie chodzi bowiem o to, by kwestionując zasadność roszczeń poznawczych człowieka, doprowadzić rzecz do ostatecznych konsekwencji, zarówno ściśle filozoficznych, jak i antropologicznych.

W tym miejscu krytyka epistemologii musi się spotykać wedle Rorty'ego nie tylko z odrzuceniem tradycyjnej metafizyki, opartej na binarnych opozycjach, takich jak dusza - ciało, prawda - relatywizm czy idea - pozór, ale również z osłabieniem tendencji do definiowania oraz normatywnego ujmowania pojęć i kategorii moralności, dobra czy piękna. W książce "Filozofia a zwierciadło natury" autor pokazywał, że to, co bierzemy za naturalną, niezmąconą żadnymi symbolicznymi mediacjami rzeczywistość, jest tak naprawdę jedynie potwierdzeniem indywidualnych i zbiorowych wyobrażeń. Z tego krytycznego punktu widzenia metafizyka zajmuje właściwe sobie miejsce, czyli staje się "ogólną teorią przedstawień", co oznacza tyle, że tradycyjne pytania filozoficzne mogą pozostać wartościowe, jeśli pozwolą skonstruować jeszcze jedno, ciekawsze, bardziej intrygujące wyobrażenie o świecie.

Problem poznania zostaje wpisany w przestrzeń kreacji i w sieć kontekstowych powiązań, a zatem w sferę kultury, bowiem nie sposób niestrudzenie bronić metafizycznej podstawy, nienaruszalnego gruntu wszelkiego działania. Świadome istnienie nie opiera się na stabilnym gwarancie, lecz na nieustannym i nieuchronnym wystawianiu się na działanie przypadku i czasu, czyli zdarzenia. To ono rozrywa stabilność naszego świata, jest niepochwytnym pojęciowo elementem życia. Język metafizyki jest więc jeszcze jednym słownikiem, za pomocą którego można opisywać pojedyncze i zbiorowe doświadczenia, stanowi - jak twierdził sam Rorty - "system drabinek, które ongiś niezbędne, stają się obecnie przeszkodami".

Siła interpretacji

Pragmatyzm pozwala utrzymać przyrodzoną niegotowość i skończoność jednostki jako regułę nie tylko antropologiczną, lecz również dotyczącą filozofii. W takiej perspektywie filozofia jest zdaniem Rorty'ego "rodzajem pisarstwa", kolejną praktyką dyskursywną, której status zależy od użytków, jakie z niej czynimy.

Sformułowania o lokalnym, prowizorycznym i użytkowym charakterze interpretacji sprawiały, że Rorty'emu zarzucano intelektualną jałowość, poznawczy nihilizm oraz zatarcie kryteriów pozwalających stawiać tamę myślowemu anarchizmowi. Wydaje się jednak, że prowokacyjność tez Rorty'ego była dość pozorna. W gruncie rzeczy chodziło mu o ujawnienie zasadniczej i niezbywalnej ideologiczności dostępnych i konstruowanych słowników, a także o prosty fakt, do którego interpretatorzy tekstów, ale i użytkownicy języka w ogólności niespecjalnie pragnęliby się przyznać: interpretacja nie jest dociekaniem sensu dzieła czy tekstu, lecz jego inwencyjnym wykorzystaniem, lokowaniem w coraz to innych kontekstach.

Oczywiście Rorty omija mnóstwo klasycznych problemów związanych z problemem prawomocności interpretacji, lecz - przypomnijmy raz jeszcze - to nigdy nie były jego problemy. Jedyną racją istnienia konkretnej interpretacji jest bowiem konfrontacja w przestrzeni innych głosów. Wówczas jedynym sensownym kryterium pozostaje skuteczność: to kryterium praktyki, która weryfikuje retoryczną perswazyjność i argumentacyjną spójność poszczególnych odczytań. W ten sposób interpretacja zyskuje znaczenie dużo głębsze, staje się egzystencjalną dyspozycją, dzięki której nie tyle możemy tłumaczyć znaki zewnętrznego świata na język własnego doświadczenia, ile uporać się ze "ślepym znamieniem, którym naznaczył nas przypadek" i opisać je na nowo. Koniecznym warunkiem takiego działania jest jednak uznanie własnej przygodności i podjęcie próby poradzenia sobie z własnym życiem bez uciekania się do niewzruszonych prawd powszechnych.

Praktyka pisarska Rorty'ego pokazuje, jak dalece, wbrew deklarowanej przygodności, pozostawał on wierny poszukiwaniom optymalnego rejestru języka filozoficznego. To "podwójne związanie" widać najlepiej w słynnej figurze "liberalnej ironistki". Co symbolizuje ta postać? Filozof odpowiada: "to ktoś, dla kogo okrucieństwo jest najgorszą rzeczą, jakiej się dopuszczamy"; zwięzła, lecz trafiająca w sedno definicja liberalizmu według Rorty'ego. Granice wolności są tu zarysowane ostro - doświadczenie cierpienia Innego, którego za pomocą opresji i gwałtu staramy się sobie podporządkować, stanowi kres aktywności jednostki. Nie ma różnicy, czy idzie o okrucieństwo rozumiane dosłownie, czy o przemoc językową i symboliczną. Ten drugi rodzaj był być może dla Rorty'ego nawet istotniejszy.

W ramach takiej wizji antropologicznej do głosu dojść może ironia. Z jednej strony jest raz po raz uruchamianą potencjalnością samego języka, który wywraca na nice wysiłki zmierzające do ustabilizowania jakiejś niepodważalnej zasady ustanawiającej Rozum. Z drugiej stanowi potwierdzenie lokalnego i przygodnego charakteru jednostki, albowiem w przestrzeni publicznej ironia pozostaje bezużyteczna. "Bycie ironicznym" oznacza podejmowanie wysiłku autokreacji, który możliwy jest jedynie pod warunkiem bezustannego weryfikowania i testowania słownika "liberalnej ironistki". Ale równocześnie wybór owego języka musi pozostać decyzją absolutnie indywidualną, pozwalającą uzyskać indywidualności świadomą, czyli dynamiczną autonomię.

Solidarność i Oświecenie

Problemem nurtującym Rorty'ego była właśnie rozłączność porządku prywatnej ironii oraz sfery publicznej, w której panują ogólne idee oraz sprzeczne interesy. Możliwość oddzielenia obydwu sfer warunkowała rzecz jasna definicję liberalizmu, jaką proponował Rorty, ale wskazywała także konieczność stworzenia nowej wizji społeczeństwa, omijającej problem uniwersalizmu. Oznaczało to tyle, że obok podstawowej wartości, jaką jest tolerancja, istnieje konieczność solidarności, która stanowiłaby spoiwo dla uczestników debaty publicznej.

Jest to projekt pragmatyczny i etyczny zarazem. W myśli Rorty'ego nie ma miejsca na przekonania głoszące istnienie istoty egzystencji czy natury ludzkiej. Solidarność okazuje się wówczas sensownym pomysłem na kształt społeczeństwa, jak również wymaganiem od jego członków elementarnej cnoty powściągliwości przed okrucieństwem. Tryb kształtowania się takiego modelu zbiorowości przypomina "dzieło w toku": "Solidarność trzeba budować z drobnych kawałków, a nie odkrywać w gotowej postaci prajęzyka, który każdy z nas rozpozna, gdy tylko go usłyszy".

Prymat solidarności pokazuje, jak bliska projektowi Oświecenia jest pragmatyczna filozofia Rorty'ego. Wprawdzie amerykański myśliciel był jak najdalszy od obrony za wszelką cenę wartości rozumu jako zdobyczy myśli zachodniej, lecz intuicje dotyczące losów i charakteru społeczeństwa pozwalały mu ujrzeć dobrze znany projekt emancypacyjny z innej strony. Proklamując zasadę solidarności, mówił z jednej strony o wyswobodzeniu się z przyciasnego już nieco gorsetu różnicy, który skutecznie krępował filozofię i nauki o człowieku, a z drugiej głosił liberalną nadzieję opierającą się na poszukiwaniu podobieństw w procesie retorycznego sporu.

W sporze o kształt współczesnego społeczeństwa toczonym z Jeanem-François Lyotardem Rorty wyznawał: "Pragmatyści mają nadzieję, aczkolwiek nie uzasadniają metafizycznie swojego przekonania, że przyszłe uniwersalne historie ludzkości przychylnym słowem opiszą dwudziestowieczne demokracje społeczne. Przyznają jednak również, że nie za bardzo wiedzą, jakie będą to kategorie. Podkreślają jedynie, że jeśli powodem przyjęcia tych nowych kategorii będzie raczej perswazja niż siła, to będzie to lepsze niż te, którymi posługujemy się dzisiaj - bo taka jest przecież analityka ich rozumienia słowa »lepszy«" (przeł. Janusz Margański). Jak na "relatywistę" i "postmodernistę", to naprawdę dużo.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2007