Trochę z życia

06.09.2021

Czyta się kilka minut

Andrzej Stasiuk / Fot. Grażyna Makara /
Andrzej Stasiuk / Fot. Grażyna Makara /

Leje od tygodnia. Wisi bure nad doliną i upuszcza szare strugi. Wszędzie brązowe ślimaki. Jeden nawet w samochodzie na kierownicy. Jakim cudem? Jakieś zimne Macondo, bo na termometrze 12 stopni. Owce prawie nie wychodzą spod dachu. Jak trochę ustaje, to wydreptują na krótki posiłek i zaraz z powrotem do suchego. I jeszcze te ślimaki łażą im po jedzeniu. No, jednym słowem – wieś. Gdy leje, to się siedzi jak na jakimś statku. Trzeba było nie wyrzucać telewizora czterdzieści lat temu, myślę wpatrzony w zasłonę dżdżu za oknem. Włączyłbyś sobie jakiś elegancki program i patrzył, jak ludzie żyją, a nie się gapił na ponurą aurę i na psie kupy, których nie da się przecież sprzątnąć, gdy spada piętnaście litrów na metr kwadratowy. Patrzyłbyś sobie na eleganckie kobiety i wytwornych mężczyzn, jak od siódmej rano z przejęciem oddają się dyskusjom na temat współczesnego świata. Cali opaleni i ubrani od stóp do głów w najnowsze stroje. A tak – siedzisz jak dziad w brudnych belgijskich bojówkach i za całe towarzystwo masz ślimaki i melancholijne stadko owiec.

I jeszcze pompa się zepsuła. Z nieba się leje, a w domu ani kropli wody. Absurd istnienia. Będę podstawiał wiadra pod rynny, myślę, i jakoś dam radę. Długie lata czerpałem wodę ze zwykłej studni i nosiłem do chałupy. Raz wpadł do niej kot i się utopił. Piliśmy tę wodę tygodniami. Miała dziwny zapach. No, ale kto w latach osiemdziesiątych minionego wieku przejmował się zapachem wody? Nie to co teraz. Wypłynął po jakimś czasie. Wyciągnąłem go i pochowałem. I dalej piliśmy tę wodę, aż zapach zniknął. A teraz przejmuję się jakąś pompą, że jej się sterownik na czerwono świeci, woda leci jak krew z nosa… No, ale w końcu przyjechali chłopcy z serwisu i mówię: „Zepsuła się”. A oni: „Siedemnaście lat ma”. „Jezu” – westchnąłem. Ale zleciało… Wykopałem wtedy sześć studni. Ręcznie. Za pomocą studniarzy, oczywiście. Żylaści, drobni faceci, żeby mieścili się w szybie. Mieli kilofy i łopaty na krótkich styliskach, bo przecież tam w dole ciasno, wąsko, trochę więcej niż metr. Urobek wyjeżdżał na górę w wiaderku. Trochę to przypominało początek filmu „Aż poleje się krew”. Sześć studni. Najgłębsza miała siedem metrów.

Ach, to był ten legendarny czas, gdy podziwiałem różdżkarzy. Chodzili w medytacyjnym skupieniu po łące z rozwidlonym patykiem w dłoniach i w końcu orzekali: „Tu. Na pięciu metrach jest”. Prawdą jest, że jako obdarzeni nadnaturalną mocą, nigdy nie chcieli pieniędzy. No więc kopaliśmy. Im głębiej, tym robiło się bardziej sucho. Glina, ił i łupek. W tej siedmiometrowej było sucho jak na Saharze. Studniarz krzyknął z głębi: „Gaz idzie!”. „Jaki?” – zapytałem. Wyciągnął zapalniczkę, przyłożył do szczeliny i pstryknął. „Niepalny” – zawołał. Poczułem podziw i szacunek. Ale miałem już trochę dosyć nadprzyrodzonych mocy oraz archaicznych i bohaterskich zawodów. Poprosiłem banalnych geologów. Przyjechali z mapami i powiedzieli: „Mniej więcej na 30 metrach jest woda. Trzeba się tylko przebić przez flisz i mamy warstwę wodonośną. Jakieś trzy dni wiercenia”. Przyjechała maszyna i wierciła. Woda była na 29 metrach. Odetchnęliśmy, bo dom bez wody to jest trudna sprawa.

Trochę jak teraz. „Jaką pan chce pompę? – zapytali chłopcy z serwisu. – Czeską czy holenderską?”. „A która ma szansę mnie przeżyć” – spytałem z kolei ja. „Holenderska, oczywiście. Ale jest droższa” – odpowiedzieli. „Dobrze. Niech będzie ta holenderska” – zgodziłem się skwapliwie.

A zaraz potem się okazało, że komin jest zatkany. Chciałem rozpalić, bo ten deszcz, ślimaki i 12 stopni sprawiły, że się jakoś tak piwnicznie zrobiło. Jakbym na statku i zarazem w jakiejś pieczarze siedział. Dymiło się na cały dom, więc jak w pieczarze i przy ognisku. Dość pradawnie, jednym słowem. Zawsze lubiłem zapach bukowego dymu. Ale zima przecież nadejdzie zaraz po jesieni, więc zadzwoniłem do pana Mariusza, jedynego kominiarza w okolicy, któremu niestraszny jest nasz dach – stromy, wysoki i śliski.

Swoją drogą, studniarze i kominiarze mają ze sobą coś wspólnego. Ich zawody są pierwotne i starodawne. Zstępują w głąb ziemi w poszukiwaniu wody. Wspinają się na dachy, by utorować drogę ogniowi i ciepłu. Pan Mariusz nie odebrał, ale oddzwonił po godzinie: „Co tam, panie Andrzejku?”. „A nic. Zatkał się. Wie pan, buczyna nie do końca sucha” – odpowiedziałem. „No tak – odparł pan Mariusz. – I ten wylot komina trzeba w końcu ocieplić”. „Wiem. W końcu ocieplę – powiedziałem z lekkim poczuciem winy. – No, ale teraz prawie nie ciągnie…”. „No tak – odpowiedział pan Mariusz. – Tylko że ja teraz w Grecji jestem…”.

Pomyślałem, że to trochę dziwne, że kominiarze jeżdżą do Grecji. W tych swoich czarnych strojach, przeleciało mi przez w głowę: „No to niech pan tam siedzi jak najdłużej. Tu leje, jest 12 stopni i wszędzie łażą ślimaki”.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2021