Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Po pierwszym przesłuchaniu w pamięci mamy ledwie zarysy melodii, słów, refrenów, które z każdym powtórzeniem coraz bardziej uparcie trzymają się głowy, zaś lekki, a zarazem bardzo plastyczny głos Frana Healy’ego, autora piosenek i tekstów, sprawia, że piosenki te bardziej śnią się, niż “dzieją". Trudno wyróżnić tu słabsze punkty - każdy z utworów ma w sobie nonszalancką chwytliwość, melodie, podkreślone oszczędnymi partiami wiolonczeli, skrzypiec, klarnetu, po prostu pojawiają się, stąd nasuwa się na myśl słowo “staroświeckość" - taki sposób pisania piosenek mieli zapewne McCartney i Lennon - muzyka przychodzi “skądś", nie słychać “kombinowania", spekulacji, nachalnego zamiaru uwodzenia krytyka czy słuchacza - zwykłe, ładne piosenki, refreny, z beatlesowskim, “białoalbumowym" czy “sierżantopieprzowym" graniem bronią się same.