Musiałem zdziczeć

Dawid Podsiadło, piosenkarz: Postanowiłem, że będę się komunikował wyłącznie za pośrednictwem muzyki. Niech to będzie moje jedyne połączenie z odbiorcami. Z tego powodu usunąłem całą prywatną treść mediów społecznościowych.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

JAN BŁASZCZAK: Widziałeś już serial „Rojst”?

DAWID PODSIADŁO: Nie, jeszcze nie.

Pytam, bo pojawia się w nim wiersz Andrzeja Bursy, którego fragment chciałbym przytoczyć: „Czułem jak wyzwalam się / od zbędnego nadmiaru energii / w którą wyposażyła mnie młodość / możliwe / że mógłbym użyć jej inaczej / np. napisać 4 reportaże / o perspektywach rozwoju małych miasteczek / ale / mam w dupie małe miasteczka”. Tobie nie było szkoda młodzieńczej energii, by napisać „­Małomiasteczkowego” – właśnie ukazuje się Twój album pod tym tytułem. Czy miałeś wrażenie, że to jest temat, który popkultura rzeczywiście ma gdzieś?

W moim przypadku to nastąpiło tak naturalnie, że nie myślałem o tym w tak szerokim kontekście. Gdy w grę wchodzą ambicje i marzenia, czasem trzeba opuścić swoje miasto, bo już nie wystarcza. Nie daje dość bodźców i możliwości na rozwój. Wyjeżdżasz więc, by poznać nowy świat, nowych ludzi i ich zwyczaje. Ale nie piszę przeciwko nim. Przeciwko ludziom z wielkich miast. Dla mnie Warszawa zawsze miała wiele otwartości i życzliwości.

W „Małomiasteczkowym” chcę powiedzieć o wyobrażeniach ludzi z małych miasteczek na temat wielkomiejskiego świata. Że w nim trzeba się szprycować, gonić na najwyższych obrotach i ścigać się z innymi. A takie podejście rodzi problemy. U kilku moich znajomych zauważyłem tendencję do zagłuszania tego, że są przyjezdni. Ciągle udają kogoś innego. To się objawia modą, językiem, stylem życia. Sami ze sobą czują się niekomfortowo, więc uciekają do powierzchownych znajomości, wyuczonej beztroski, jednym słowem: iluzji. I o tym śpiewam.

Chciałbym, żeby nikomu nie przyszło do głowy, że jest gorszy ze względu na swoje pochodzenie. Bo przecież to nie ma żadnego znaczenia. Mało tego, to może mieć dodatkową wartość: masz świeże spojrzenie i dostrzegasz piękno, którego nie dostrzegą starzy mieszkańcy. Prosty przykład: my przyjeżdżamy do Warszawy i zachwycamy się metrem. A oni mówią: „Ale są tylko dwie linie”.

Pochodzisz z Dąbrowy Górniczej, która, umówmy się, nie jest „miasteczkiem”. Nie spotkałeś się z reakcjami oburzenia na tytuł tej piosenki w rodzinnym Zagłębiu?

Tylko na zasadzie sympatycznego kuksańca w bok. Dostałem kilka wiadomości od osób z Dąbrowy, które napisały: „No spoko, sto tysięcy mieszkańców, a dla Ciebie to małe miasteczko? No nie wiem, Dawid, no nie wiem...”. Ludzie podeszli do tego z humorem. Co zaskakujące, jakieś pojedyncze głosy oburzenia dotarły do mnie ze strony warszawiaków. Parę osób odebrało tę piosenkę jako atak. W jednym przypadku doszło nawet do drobnej inter­akcji. Poszło o to, że rzekomo krytykuję stolicę, wywyższając prowincję. Być może nieumiejętnie sformułowałem swoją intencję, ale na pewno nie taki był mój zamiar.

To jednak margines, bo przyjęcie piosenki było bardzo ciepłe. W internecie pełno jest komentarzy, które świadczą, że wielu ludzi mocno utożsamia się z tym tekstem. Mam wrażenie, że przydałeś trochę dumy małym miasteczkom i ich mieszkańcom.

Bardzo mnie cieszą wszystkie takie sygnały. Tym bardziej że to historia, która dotyczy mnie samego. Po premierze tej piosenki słuchacze pisali do mnie, że na przykład szef mega ich wkurza, ale dzięki tej piosence czują się silniejsi i łatwiej im sobie z tym poradzić.

Takie historie są zapewne budujące dla twórcy, ale mają też swoją ciemną stronę, o której śpiewasz na najnowszej płycie. W piosence „Trofea”: „nie mogę zmieścić historii waszych żyć” – pokazując, że niełatwo nagle zostać idolem, autorytetem czy wyimaginowanym przyjacielem całej rzeszy ludzi. Za takim sukcesem idzie odpowiedzialność.

I to uczucie bywa przytłaczające. Tym bardziej że na początku swojej kariery nie byłem świadomy, jakie konsekwencje może przynieść tak duże zaangażowanie emocjonalne i czasowe w budowanie relacji z fanami. A dla mnie to było naprawdę ważne. Widziałem, że ktoś pojawia się po raz dziesiąty na koncercie w czasie jednej trasy, i maksymalnie to doceniałem. Przecież on wydaje kasę i poświęca dla mnie swój czas. Sporo z tych osób poznałem, kojarzyłem z twarzy, ale po pewnym czasie nie byłem już w stanie spamiętać ich imion. I było mi z tym autentycznie głupio.


Czytaj także: Kobieta z brodą - rozmowa z Dorotą Masłowską


Chciałem więc dać tym ludziom coś więcej. Tworzyłem grupy na Facebooku, gdzie podawałem zakulisowe informacje, które mogłyby ich podekscytować. W ten sposób chciałem pokazać, że doceniam zaangażowanie swoich fanów. Tylko że my wciąż mówimy o powierzchownej znajomości. I wiele osób to rozumie. Ale nie wszyscy. I z czasem okazywało się, że tworzy się jakaś toksyczna relacja.

Dlaczego?

Niektórzy chcieli ode mnie więcej, niż mogłem im dać. I wtedy się wycofywałem. Starałem się uświadamiać takim fanom, że nie będę się z nimi dzielił szczegółami prywatnego życia, bo nie jesteśmy przyjaciółmi. I takie wyznania zazwyczaj kończyły się źle. Ktoś nagle się orientował, że przez długi czas żył nieswoim życiem i – może słusznie? – obwiniał mnie za to. Dostawałem więc wiadomość od najwierniejszych fanów, że ich zraniłem. I mnie to również bolało, bo nie rozumiałem jeszcze pewnych mechanizmów.

Dlatego musiałem zdziczeć. W większym stopniu odciąć się od tego, co się dzieje wokół mnie. Ostatecznie postanowiłem, że będę się komunikował jedynie za pośrednictwem muzyki. Niech to będzie moje jedyne połączenie z odbiorcami, mój jedyny komentarz. Z tego powodu usunąłem całą prywatną treść ze swojego konta na Instagramie. Teraz publikujemy tam tylko oficjalne komunikaty. A przecież byłem mocno zaangażowany w media społecznościowe. Wydawało mi się, że tak trzeba. Okazało się jednak, że każdy ma swoją wyporność, swój limit, i w końcu nie dajesz rady.

Problem, o którym piszesz, nie jest nowy dla gwiazd popkultury. Media społecznościowe tworzą iluzję, że każdy z nas może mieć całe setki przyjaciół.

Tylko że to nieprawda. Na szczęście mam prawdziwych ludzi. Mogę ich dotknąć, są materialni. A znajomi na Instagramie czy Messengerze to jest rozrywka, sport. Nie umiem naprawdę uwierzyć w realność takiej znajomości. Za sprawą technologii mam możliwość skontaktować się z tymi wszystkimi ludźmi. Ale to jest tylko możliwość, a nie potrzeba.

Jest ktoś, kto imponuje Ci sposobem, w jaki prowadzi relacje z fanami?

Tak, bardzo pomogło mi poznanie Korteza. On po prostu robi muzykę. Na koncertach mówi trzy słowa: „dzień dobry”, „dzięki” (to powtarza czasem kilka razy) i na koniec „dzięki” albo ewentualnie „dobranoc”. I idzie do domu. Gdybym ja tylko wiedział, że tak można... Choć teraz to się trochę zagalopowałem, bo Kortez taki po prostu jest, a ja potrzebuję atencji, potrzebuję pogadać, i tak daleko więc się pewnie nie posunę.

Czy to właśnie ze względu na decyzję o komunikowaniu się z fanami wyłącznie za pośrednictwem piosenek postanowiłeś porzucić język angielski? Dzięki polskim tekstom możesz nawiązać głębszą więź z odbiorcami.

Nie łączyłem tych dwóch spraw. Pomysł na napisanie polskiej płyty wynikał z prostej obserwacji: ludzie znacznie mocniej reagują na piosenki w tym języku. To była też kwestia ambicji. Napisałem kilka tekstów po polsku i widziałem, że one działają. Chciałem się zmierzyć z tym tworzywem na całej płycie. Zwłaszcza że podczas tej kilkunastomiesięcznej przerwy doświadczyłem bardzo wielu rzeczy. Podróżowałem, odpocząłem, miałem możliwość spojrzeć na to, co robię, z trochę innej perspektywy. Poczułem, że mam o czym opowiadać. I mimo że większość piosenek jest o relacjach międzyludzkich – zazwyczaj romantycznych, intymnych – to zawieram w nich wiele historii i życiowych doświadczeń. Każdy z tych utworów ma odzwierciedlenie w rzeczywistości. Nawet jeśli obecne w nich emocje bywają podkręcone, spotęgowane.

Czy miałeś kogoś, kto pomagał Ci w pisaniu tekstów?

Na pierwszym albumie polskie teksty pisała dla mnie Karolina Kozak. Jej były „Trójkąty i kwadraty” oraz „Powiedz mi, że nie chcesz”. Przełożyła również z angielskiego tekst „Nieznajomego”. Na drugim albumie trochę mi pomagała, często się z nią konsultowałem. Tym razem pisałem sam, choć producent albumu, Bartek Dziedzic, wpłynął na ostateczny kształt tekstów.

Jak wyglądała Wasza współpraca?

Kiedy przychodziłem z tekstem, który mu nie pasował, to go po prostu wyrzucał. Czasem miałem dwa teksty do jednego utworu, a on odpowiadał, że temat jest ciekawy, ale jego zdaniem ta piosenka jest o czymś innym. Za drugim podejściem też było słabo, ale podobało mu się jakieś zdanie czy zwrotka, którą sugerował zostawić. I tak to trwało. Aby tak dalece zaufać drugiej osobie, musiałem podjąć walkę ze swoim ego. I myślę, że to była dla mnie ważna lekcja. Choć oczywiście były i takie momenty, kiedy byłem absolutnie pewny swojego pomysłu i nie odpuszczałem.


Czytaj także: Ja pas - rozmowa z Katarzyną Nosowską


Mógłbyś podać jakiś przykład?

Refren „Małomiasteczkowego”: „znowu jadę do ciebie sam / znowu jadę do ciebie”. Bartek był przekonany, że tam brakuje drugiego zdania. Powiedział, żebym napisał go tak, aby wszyscy wiedzieli, że jadę do mamy. A ja w śmiech, bo przecież to Warszawa jest adresatem utworu. Poza tym byłem pewien, że absolutnie niczego tutaj nie brakowało. Ostatecznie ustąpił, ale nie był do tego przekonany. Uspokajałem go, że już na zbliżającym się Openerze przekona się, iż miałem rację. I rzeczywiście, zaśpiewałem to pierwsze zdanie, zrobiliśmy wyciszenie i wypuściliśmy publiczność. Kiedy wszyscy zaintonowali: „znowu jadę do ciebie”, wyszło na moje. Po koncercie zadzwoniłem do Bartka i powiedziałem tylko: „Jedno zdanie wystarczyło”.

Czy czujesz, że po sukcesie poprzednich płyt łatwiej jest Ci przekonywać muzyków i producentów do swoich pomysłów? Czujesz się silniejszy w takich negocjacjach?

Na pewno czuję się pewniejszy sam ze sobą. Z Bartkiem od początku ustaliliśmy jasny podział zadań. On tworzy pomysły na numery, które ja modyfikuję, wymyślając wokale i pisząc teksty. Mam wrażenie, że na poprzednich płytach niepotrzebnie ścigałem się ze wszystkimi w studiu. Czułem, że muszę udowodnić każdemu, że to moja płyta. A teraz na dzień dobry powiedzieliśmy sobie, że to jest nasz album, więc myślimy o nim, a nie o sobie. Poza tym bardzo skoncentrowałem się na tekstach. To było wyzwanie, które totalnie mnie zaangażowało. Bo wymyślić dobre wokale to jest przecież chwila.

Nawet takie jak w „Cantate tutti”? Przyznam Ci się, że kiedy po raz pierwszy go usłyszałem, przeszło mi przez głowę, że wytwórnia wysłała mi zły plik albo nastąpiło jakieś jego uszkodzenie. Skąd pomysł na śpiewany utwór bez tekstu?

To był ostatni utwór, który zrobiliśmy. Zostało już niewiele czasu do premiery, więc wymyśliliśmy, że dogramy do tego intro. Napisałem nawet tekst do tej piosenki, który pojawi się w książeczce, ale poczułem, że jest angażujący i może za ciężki jak na początek albumu, więc zacząłem się nim bawić, przeciągając sylaby. Ostatecznie wyszło z tego coś fajnego, bo pracowaliśmy nad tym utworem na totalnym luzie. A że melodia z „Cantate tutti” powraca w połowie płyty, można nawet odnieść wrażenie, że ktoś to wszystko dokładnie przemyślał.

To nie pierwszy raz, kiedy sięgasz po język włoski. Wystarczy wspomnieć Twoją trasę koncertową, zatytułowaną „Andante Cantabile”. Skąd to się u Ciebie wzięło?

Wtedy powodem był utwór „Il Mondo” Jimmy’ego Fontany, który graliśmy na koniec każdego koncertu. Ta piosenka pchnęła nas w kierunku włoskiej narracji. Na przykład nakręciliśmy spot, w którym przechadzałem się po eleganckiej sali koncertowej, czemu towarzyszył głos włoskiego lektora. Bardzo nas to bawiło. W tym przypadku tytuł „Cantate tutti” był również wyrazem irytacji tym, że wiele płyt rozpoczyna „intro”. Tak jak każdy serial rozpoczyna „pilot”. Po co taki tytuł, skoro wiadomo, co to jest? Postanowiłem więc znów sięgnąć po włoski, również dlatego, że lubię jego brzmienie. Poza tym kojarzył mi się z książką i filmem „Tamte dni, tamte noce”, który ostatnio bardzo mnie poruszył. Włoski jakoś dobrze mi się kojarzy. Mam nadzieję, że kiedyś znajdę czas, żeby się go porządnie nauczyć. Sam tytuł zaś oznacza „Śpiewajcie wszyscy”, co jest pewną ironią, bo tego nie da się przecież zaśpiewać.

À propos nauki. Na płycie zwracasz się do mamy, śpiewając, że jeszcze kiedyś zaczniesz studia. W obliczu zbliżającej się premiery i wielkiej trasy koncertowej trudno sobie wyobrazić, byś zostawił wszystko i zapisał się na uniwersytet.

Wbrew mojej opinii mama uważa, że jestem mądry i wystarczająco wykształcony. Nie dzwoni do mnie więc, żeby powiedzieć: „Fajnie, że nowa trasa, ale myślałeś już o studiach?”. Widzi, że się spełniam, a i jej daje to dużo radości i dumy. Nie ma więc takiego ciśnienia w tej kwestii. To raczej ja mam pewne ambicje związane ze swoim dalszym rozwojem. Jednak jeśli podejmę studia, to tylko za granicą, żeby moja droga edukacji nie była zmącona życiem zawodowym. Nie chciałbym, żeby muzyka, którą robię, czy moja rozpoznawalność miały na nią jakikolwiek wpływ.

Rozmawialiśmy trochę o problemach i trudnościach, z którymi mierzysz się na płycie „Małomiasteczkowy”. Warto jednak zaznaczyć, że w Twoich tekstach jest sporo dystansu i autoironii. Jaką rolę pełni humor w Twojej muzyce?

Przede wszystkim, pisząc tę płytę, nie miałem zamiaru wpadać w moralizatorski czy wręcz oskarżycielski ton. Jasne, mam swoje problemy, ale większość z nich miałbym niezależnie od tego, czym w życiu bym się zajmował. Dlatego wpuszczam w nią trochę humoru, trochę powietrza. Nie mam oporów przed mówieniem o tym, co mi się nie podoba, ale – powiedzmy to sobie jasno – moje życie jest usłane różami. Każdego dnia spełniam się, robiąc to, co kocham. Mam ogromny komfort. Dlatego dbam o to, by nie przesadzić z narzekaniem. Życzyłbym sobie, by odbiorca po przesłuchaniu tej płyty jednak się uśmiechnął i powiedział sobie: „Przyjemne to było. Chciałbym tego posłuchać jeszcze raz”.

A jednak kończysz tę płytę utworem, w którym zwierzasz się z chęci wymierzenia sprawiedliwości pięścią.

Nastrój tej piosenki sugerował mi, że to baśniowa opowieść. Miałem nadzieję, że przy jej słodkości mogę sobie pozwolić na drobną scenę przemocy. Zwłaszcza że wprowadzam ją w świat wyobrażony, fabularny, nawiązaniem do Matyldy z „Leona zawodowca”. No ale zobaczymy, jakie będą reakcje na tę piosenkę. Na pewno nie zachęcam do przemocy, boję się jej i unikam. Śpiewam, że agresja to nie jest dobre rozwiązanie. Każdy jednak zna takie chwile słabości, kiedy wszelkie granice zostają przekroczone i po prostu chciałoby się wymierzyć cios.

Jesteś jednym z najpopularniejszych muzyków w Polsce i nie mam wątpliwości, że ta płyta tylko umocni Twoją pozycję. A co za tym idzie, pojawi się więcej pieniędzy, rozpoznawalności i miłych reakcji, ale też odpowiedzialności, krytyki i wymagań. Masz tego świadomość?

Wiesz co, dzisiaj cieszę się, że to wszystko przeżyłem. Te fajne i te mniej fajne rzeczy. To dzięki nim zrobiłem utwory, w które wierzę. Piosenki, których grania na żywo nie mogę się już doczekać. Jeśli więc ma być tego jeszcze więcej... Świetnie, wchodzę w to! ©

Niebanalnie dla mas

DAWID PODSIADŁO nie tylko wyrasta na jedną z największych gwiazd polskiego popu, ale zajmuje na tej scenie miejsce szczególne.

Nic tego nie zwiastowało. Zaczynał jak wielu młodych wokalistów i wokalistek, których słyszymy w radiu. Najpierw był zwycięski talent-show, później umowa z dużą wytwórnią i grono współpracowników odpowiadających za warstwę muzyczną i tekstową przebojów sygnowanych jego nazwiskiem. Jeśli na tym etapie coś wyróżniało Podsiadłę, były to głos i osobowość. Od początku sprawiał wrażenie miłego, mającego dystans do rosnącej popularności chłopaka. Piosenkarza, który uczciwie mówił o wkładzie producenta Bogdana Kondrackiego i piszącej teksty Karoliny Kozak w kształt śpiewanych przez siebie utworów. Piosenek takich jak „Nieznajomy” czy „Trójkąty i kwadraty”, które zapewniły albumowi „Comfort and ­Happiness” status diamentowej płyty.

Tamten świetnie wyprodukowany, nienagannie wykonany pop-rock nie dawał jednak powodów, by poświęcać mu więcej uwagi. Podobnie było z płytą „Annoyance and Disappointment” (choć wtedy zaczął pisać teksty). Dopiero teraz, nagrywając „Małomiasteczkowego”, Podsiadło objawił się jako pełnoprawny twórca. W rozmowie z „TP” otwarcie opowiada o tekściarskich potknięciach i sukcesach, o rosnącej pewności siebie, ale też o walce z ego – niezbędnej, by przyjmować krytykę i pracować nad warsztatem. Rezultatem tych zmagań jest 9 napisanych po polsku piosenek, w których nie brakuje dwuznaczności, ironii czy nawiązań do popkultury. Utworów osobistych, słodko-gorzkich, mających swoją wagę. Odczuwalną także – jak pokazał tytułowy singiel – przez rzesze słuchaczy.

Te odautorskie opowieści wciąż poruszają się po sprawdzonym gruncie współczesnego popu. ­Cechują je wpadające w ucho refreny, proste rytmy i wyraziste emocje. I świetnie, bo wciąż mało jest w Polsce artystów tworzących trochę bardziej ambitną muzykę dla mas. Podsiadle pomaga w tym Bartek Dziedzic – współtwórca sukcesów m.in. Moniki Brodki („Granda”) i Artura Rojka („Składam się z ciągłych powtórzeń”). Różnica pomiędzy tamtymi płytami a „Małomiasteczkowym” jest taka, że Podsiadły nikt nie próbuje podpinać pod alternatywę.

Takich sygnałów nie wysyła sam artysta, który nie wstydzi się ani obecności w głównym nurcie, ani nagrywania muzyki, która ma sprawiać słuchaczowi przyjemność. I sprawia. Także nieufnemu w stosunku do popu dziennikarzowi, który w refrenie „Trofeów” usłyszał echa twórczości Davida Byrne’a. I rzeczywiście zrobiło mu się przyjemnie. © JB

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2018