Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Moja znajomość literatury rosyjskiej nie jest najlepsza, niewiele też wiem o metodologii badań literackich. Skupiałem się raczej na nieprzydatności praw psychologii, tłumaczących zachowania i motywacje pojedynczego człowieka, do wyjaśniania postaw i zachowań społeczności. Złożony proces dojrzewania uczuciowego, intelektualnego, duchowego i społecznego każdego z nas nie jest tożsamy z rozwojem grupy społecznej do tego, aby chciała i mogła sprawy swoje i innych społeczności regulować demokratycznie.
Zależało mi, by nasza rozmowa, chociaż burzliwa, nie była sporem, ale przynajmniej zbliżała się do dialogowania. Długoletnia znajomość ułatwia przecież pokonanie dyskomforstu, jaki powstaje wówczas, gdy człowiek, którego prawości i rzetelności nieraz doświadczyliśmy, formułuje tezę, z którą się nie zgadzamy. I wtedy trudno powstrzymać się od znalezienia w jego argumentacji szczelin, by następnie w poczuciu intelektualnej wyższości rozłożyć ją na nieposkładane elementy. Tyle że uniemożliwia to dostrzeżenie racji dyskutanta. Racji, które nam nie przyszły do głowy.
Wraca do mnie po tym wieczorze myśl, że pogarda sprawujących władzę wobec rządzonych, skutkująca upokorzeniem i terrorem, być może jednak - jak dowodził mój przyjaciel - kształtuje życie społeczne, nie tylko tu i teraz, ale też w następnych pokoleniach. Jego dowód opierał się między innymi na interpretacji wierszy Puszkina napisanych w czasie powstania listopadowego. Ja zaś, kwestionując zasadność wykorzystywania praw psychologii indywidualnej dla wyjaśnienia zjawisk społecznych, zapomniałem zupełnie o dziesięcioleciach badań nad następstwami przemocy systemowej prowadzonych w Krakowie, w instytucji, w której spędziłem życie.
Od pół wieku Antoni Kępiński, Roman Leśniak, Maria Orwid, Aleksander Teutsch, Adam Szymusik, a później także inni gromadzili dowody na nieodwracalne skutki traumy prześladowań wynikających z terroru politycznego: uwięzienia w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, przeżycia Holokaustu, wywiezienia na Sybir, represji politycznych stalinizmu. Psychiatrzy usiłują wyjaśnić, jak to się dzieje, że człowiek zmienia się w następstwie urazu, i znaleźć sposoby niesienia ulgi w cierpieniu będącym konsekwencją traumatycznych doznań. Wyniki ostatnich badań dowodzą, że poważne są również skutki urazu doznanego we wczesnym dzieciństwie (i to tak wczesnym, że samego urazu nie można zapamiętać), a następstwa traumy są przenoszone na kolejne pokolenia, czyli dzieci ofiar terroru, które same nigdy się z nim nie zetknęły.
Cóż więc powodowało, że wzbraniałem się przyjąć wnioski niemal identyczne, tyle że wyprowadzone w wyniku innych dociekań? Mam dwie odpowiedzi. Jedna opiera się na przekonaniu o możliwościach tkwiących w człowieku. Badania dowodzą, że zmiany osobowości zachodzące w wyniku traumy prześladowania nie muszą pozbawiać ofiar możliwości uczestniczenia w budowie systemu społecznego szanującego podmiotowość innych. Druga odwołuje się do przeszłości naszych przodków, niewolnej od upokorzeń, cierpień i prześladowań z powodów etnicznych, ideowych i politycznych. Cierpienie chyba nie zawsze - jak chce przysłowie - uszlachetnia, nie może jednak nieodwracalnie wyznaczać rozwoju pokoleń w takim kierunku, o jakim mówił mój dyskutant.