Towarzysz radości, lekarstwo na smutek

Spojrzenie „Grającej na gitarze” Vermeera wymyka się z obrazu, tak jak cichnie wzbudzony przez nią dźwięk. Muzyka oznacza przemijanie. Ale też pobudza zmysły – kto próbował, ten wie, że nie ma nic bardziej zbliżającego niż wspólne muzykowanie.

26.08.2013

Czyta się kilka minut

Johannes Vermeer van Delft, „Lekcja muzyki”, ok. 1662 r. / Fot. THE NATIONAL GALLERY
Johannes Vermeer van Delft, „Lekcja muzyki”, ok. 1662 r. / Fot. THE NATIONAL GALLERY

Wszystko, co lubimy, i co oczywiście nam szkodzi. Wino i muzyka. Adoracja piękna. Tytoń, a jakże: dymiące długie fajki. Przyjemności! Niekiedy nieumiarkowane. Wreszcie rozkosze miłości: czasem sprzedajnej, czasem płynącej z samego rozochocenia. Temat londyńskiej wystawy w National Gallery początkowo miał brzmieć „holenderski czas wolny”. Ostatecznie wykrystalizował się jako „Vermeer i muzyka”. Za tą malowaną „muzyką” kryje się jednak bogactwo znaczeń, które nie pozwala pisać jej bez cudzysłowu. Gdyż pytanie, które stawia wystawa, dotyczy przede wszystkim samego tematu. Co pomagało ludziom (nie tylko Holendrom) łączyć się w pary? Co było rozwiązłością, a co harmonijnym umiarkowaniem? Co było przesadą, a co obrazem idealnej zgody i porozumienia? Co pomagało w karierze i czym był polityczny sukces? A wreszcie: w jaki sposób za każdym razem okazywała się tym być muzyka?

LEKCJA I COŚ WIĘCEJ

Wystawę trudno nazwać wielką, jeżeli wziąć pod uwagę samo malarstwo, a Vermeera w szczególności. Obrazy pochodzą z własnej kolekcji muzeum, na co dzień więc niemal wszystkie można oglądać za darmo, a nie za specjalną opłatą, jako wystawę czasową. Kluczowe jest słowo „niemal”, gdyż do dwóch znajdujących się w zbiorach National Gallery „vermeerów” dopożyczono jeszcze trzy jego płótna (to jedyne wypożyczone na wystawę obrazy), co w sumie utworzyło zbiór pięciu jego dzieł związanych z muzyką i dało pretekst do wielkiej akcji promocyjnej: Vermeer i muzyka. Na boku pozostaje kwestia, że dwa z owych dodatkowych płócien i tak pochodzą z Londynu, a przede wszystkim, że wystawa bynajmniej nie gromadzi reprezentatywnej porcji „muzycznego” malarstwa mistrza z Delft.

Otóż – jak wyliczono w katalogu wystawy – tematyka muzyczna obecna jest w jednej trzeciej całego dorobku Vermeera, współtworząc wątek 12 obrazów. W gruncie rzeczy, na wystawie brakuje kilku najciekawszych: „Mężczyzny i kobiety” z Berlina, gdzie odłożony na bok instrument sugeruje przejście do kolejnej fazy flirtu; „Dziewczyny i mężczyzny” z nowojorskiej Frick Collection, „Kobiety z lutnią przy oknie” z Metropolitan Museum of Art czy „Listu miłosnego” z Amsterdamu, w których wyczytać można całe historie. Oczywiście, najbardziej muzycznego obrazu, „Koncertu” z Bostonu, obecnie nie da się wypożyczyć, gdyż 22 lata temu bez wiedzy właścicieli zmienił miejsce pobytu na dotychczas nieznane – choć policja amerykańska twierdzi, że wie już, w której części kraju może przebywać...

Co ważniejsze, Vermeer z Londynu to Vermeer późny, odległy od swojego stylu bogatego, który przyniósł mu sławę i dzisiejszą pozycję sięgającą popkultury. Do niego nawiązuje wyłącznie „Lekcja muzyki” z Buckingham Palace, choć tu akurat widać skrępowanie malarza – a może dążenie do prostszych, w efekcie jednak i bardziej schematycznych kompozycji. Wystarczy zauważyć, że postać mężczyzny, który stoi obok grającej na wirginale kobiety, początkowo była nachylona nad instrumentem. Widać to na zdjęciach rentgenowskich płótna. Sugerowało to większą bliskość i związek między postaciami, a także ożywiało kompozycję. Ostatecznie mężczyzna stoi wyprostowany i w dystansie. Teraz to rzeczywiście „lekcja”. Wcześniej mogło być o wiele więcej.

Oczywiście, w swym późnym stylu, uproszczonym i sumarycznym, Vermeer też tworzy arcydzieła. Do rangi głównego atutu wystawy wyrasta „Grająca na gitarze”. Postać nie tylko spojrzeniem, ale i swoim zarysem wybiega poza płótno – asymetryczna kompozycja ukazuje genialną śmiałość malarza, który nie boi się bocznego obcięcia figury. Jesteśmy tu krańcowo odlegli od kompozycji „Kobiety stojącej przy wirginale” – tu istotą jest wycentrowanie i równowaga pionów i poziomów.

Oba płótna, mimo pozornej mnogości szczegółów, traktują je sumarycznie. Perły to kropki na białym pasku, otwór rezonansowy gitary, zdobiony rozetką, jest tylko sugestią zmyślnej, precyzyjnej dekoracji. Podobnie już wcześniej, na „Lekcji muzyki”, geometryczny wzór zdobiący wirginał jest jedynie zamarkowany, tworząc iluzję dekoracji (czytelne jest jednak motto wypisane na wieku: „Muzyka – towarzysz radości, lekarstwo na smutek”). Wielkość malarza kryje się w tym, że wystarcza to całkowicie. Dokładne odwzorowanie byłoby już nadmiarem.

Podobnie wystarczają pozbawione głębszego wyrazu i indywidualnych rysów twarze modelek – regularnie owalne i gładkie. O ile dawniej Vermeer zdradzał upodobanie do tego typu urody, nadając jednak postaciom specyficzne rysy, tu mamy do czynienia z typizacją.

Treścią wystawę wypełniają dodatki. Po pierwsze więc: instrumenty i XVII-wieczne śpiewniki. Mają ożywić scenę na obrazie, wszakże znacznie żywszą niż piękny i martwy kawałek drewna w gablocie. Dlatego więc mamy całą fonosferę: fragmenty nagrań odtwarzane w audio-przewodnikach, regularne koncerty muzyków zespołu Academy of Ancient Music w salach wystawy, wreszcie płytę wydaną w serii Virgin National Gallery. Choć okładkę zdobi „Gitarzystka” z wystawy, na krążku znajdziemy muzykę na konsort wiol. Zabrakło nie tylko gitary, ale oczywiście i wirginału. Skądinąd wydawnictwo Virgin mogłoby mieć w archiwach nagrania wirginału, nieprawdaż?

MUZYCZNE TROPY

Dystans dzielący nas od tamtej sztuki utrudnia pojęcie jej najprostszych komunikatów. Dlaczego bowiem jako muzyk portretuje się np. Constantijn Huygens, który owszem, muzyce poświęcał z zapałem wolny czas, ale wsławić się miał w diametralnie innych dziedzinach – polityce i dyplomacji? Otóż dlatego, że muzyka pozwalała mu nawiązywać kontakty, które z kolei pomagały realizować cele innej natury. Sam o tym zresztą pisał. Ale może też dlatego, że celami owymi było przywracanie harmonii światu – „muzyka” polityczna? Przypatrzmy się, bo żaden z naszych włodarzy nam o tym nie przypomni.

Następny motyw: przemijanie. Temat kluczowy dla sztuki niderlandzkiej. Każda więdnąca, przekrojona cytryna, każda wysychająca ostryga i rozpadający się kwiat mówią o przemijaniu. Gdy w martwej naturze znajduje się instrument, przekaz jest równie jasny: muzyka trwa w czasie tylko krótką chwilę. Na obrazie Valentina de Boulogne, ilustrującym różne etapy życia człowieka, młodzieniec gra: to świat zmysłów, który prędko się skończy. Młodość, jak dźwięk, jest nietrwała. Spojrzenie wspomnianej „Grającej na gitarze” wymyka się z obrazu, tak jak cichnie wzbudzony przez nią dźwięk. Muzyka nie jest, jak dziś, talizmanem młodości, zaklinającym ją w powtarzaną bez końca popową piosenkę. Jest oznaką przemijania.

Można pójść jeszcze krok dalej: jakiej muzyce warto poświęcać czas, skoro oddajemy go z tych niewielu chwil, które zostały nam do przeżycia? Jeżeli jest to muzyka skoczna, zobaczmy, z czym się wiąże: pijaństwo, rozpasanie, folgowanie sobie i deprawacja innych, zwłaszcza dzieci. Takie moralizatorstwo leżało na sercu szczególnie Janowi Steenowi (czy też jego klientom). Ale muzyka nie musi być od razu rozwiązła: wystarczy, że jest – gdyż pobudza zmysły. Wymowna jest tu „Alegoria próżności” Molenaera.

Erotyczne interpretacje muzycznych obrazów wydają się najbardziej oczywiste. Ile tu jednak tropów! Dość przyjrzeć się samemu Vermeerowi – zwłaszcza jednak temu spoza wystawy. Oto „Dziewczyna” z Metropolitan Museum of Art, strojąca lutnię i zerkająca przez okno. Jej uśmiech i ukryta w cieniu wiola da gamba sugerują, że dostrzegła już tego, który wejdzie z nią w idealnie dostrojony duet. „Dziewczyna i mężczyzna” z Frick Collection, pochyleni nad instrumentami i nutami – ale chyba nie tylko, co sugeruje spłoszone spojrzenie kobiety, rzucone w naszą stronę. „List miłosny” z Rijksmuseum, gdzie obserwujemy przez otwarte drzwi, jak służąca podaje pani pismo, przerywając jej grę na lutni, podczas gdy na pierwszym planie w kącie zalegają nuty, a obraz ze wzburzonym morzem wiszący w tle sceny podpowiada nam, że kochanek dziś już zapewne nie przyjdzie.

Sceny rodzajowe przedstawiające muzykowanie portretują w istocie moment dnia, kiedy ludzie mogli się poznawać i kiedy pozwalano im na tak intymne sytuacje, jakie w żadnym innym razie nie byłyby dopuszczalne. Kto próbował, ten wie, że nie ma nic bardziej zbliżającego niż wspólne granie muzyki. Oczywiście, nie musiało się to od razu kończyć rozpustą. Liczne wizerunki ludzi muzykujących mówią nam też o harmonii, w jakiej żyli.

Jakiej muzyki natomiast nie ma na wystawie, ba – nie ma w ogóle w holenderskim malarstwie? Samej muzyki. W XVII-wiecznej kalwińskiej Holandii znalazła ona schronienie w domach i w towarzystwach urządzających koncerty. Te collegia musica były bardzo ważnymi i aktywnymi instytucjami, działały w większości miast. Jeden z wyjątkowych obrazów przedstawiających po prostu muzykowanie, pędzla Joosta Droochsloota, umieszczony został w katalogu wystawy. Szkoda, że nie na ścianie.

MALARZ POPOWY

Gdy na każdej stacji metra uśmiecha się „Grająca na gitarze” powielona w setkach egzemplarzy i rozklejona wzdłuż ruchomych schodów, można się zastanowić, co się stało z Vermeerem. W jaki sposób ten malarz intymnych przeżyć estetycznych stał się obiektem popkultury? Czy lansujący jego dorobek rewolucjonista, krytyk Etienne Thoré-Bürger podejrzewał, do czego zmierza? Czy piszący o nim Proust chciałby, by sztuka ta zeszła z piedestału wtajemniczenia, wchodząc do każdego domu, gdzie nie dba się o rozkładające się na ścianie światło? Wreszcie, czy nie jest największym triumfem sztuki, gdy oddziałuje ona i wciąga w swój świat nawet wówczas, gdy nie rozumie się jej szczegółów, nie dostrzega elementów konstrukcji? I czy Vermeer – jego sumaryczna drobiazgowość, jego psychologia i antypsychologia, jego kolorystyka i wreszcie jego światło, a może skupienie i spokój bijący z jego płócien – nie są odpowiedzią na potrzeby współczesnego człowieka?

Bo podglądanie scen drobnych, codziennych nie grozi konsekwencjami. Zaś gdy robi się mniej bezpiecznie, np. gdy dwóch mężczyzn ubiega się o jedną podśmiechującą się niewiastę (z muzeum w Brunszwiku), Vermeer przykrywa scenę taką maestrią malarską, że pochłania nas całkowicie kompozycja i czerwony aksamit sukni mieniący się w blasku witrażowego okna. Odpowiada nam to tak bardzo, że dziś nie sposób uwierzyć, iż jeszcze w XIX w. taki krytyk jak Eugène Fromentin mógł Vermeera po prostu przemilczać, iż wówczas popularniejsi byli tacy malarze jak choćby uniwersalny Gabriel Metsu.

Może zresztą kiedyś znowu się okaże, że głębiej niż Vermeer zapada nam w pamięć wykwintny Metsu lub pokoje de Hoocha? A może intrygujące sceny Terborcha, jak wystawiana w Londynie „Kobieta grająca dla dwóch mężczyzn”, gdzie czai się dramat podkreślony leżącym na podłodze feralnym asem pikowym? Pytanie, czy – a może raczej kiedy – ktoś odważy się do tego przyznać. 


„Vermeer and Music: The Art of Love and Leisure”, wystawa w The National Gallery w Londynie czynna do 8 września 2013 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1973. Jest krytykiem i publicystą muzycznym, historykiem kultury, współpracownikiem „Tygodnika Powszechnego” oraz Polskiego Radia Chopin, członkiem jury International Classical Music Awards. Wykłada przedmioty związane z historią i recepcją muzyki i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2013