Europa. Wyznanie wiary

Nie bójcie się Euro we Francji. Jeśli tęsknicie za Europą waszych marzeń i Europą ojców założycieli – otwartą, wielokulturową, innowacyjną, stale się reformującą i pełną nadziei – to będzie wasze święto.

06.06.2016

Czyta się kilka minut

Zlatan Ibrahimović z tatuażami upamiętniającymi ofiary głodu, Paryż, 14 lutego 2015 r. / Fot. Christophe Ena / AP PHOTO / EAST NEWS
Zlatan Ibrahimović z tatuażami upamiętniającymi ofiary głodu, Paryż, 14 lutego 2015 r. / Fot. Christophe Ena / AP PHOTO / EAST NEWS

To był zwyczajny mecz ligowy, żadna tam Liga Mistrzów, mundial czy mistrzostwa Europy. W lutym 2015 r., w drugiej minucie spotkania Paris Saint-Germain–Caen, grający wówczas w drużynie gospodarzy szwedzki napastnik Zlatan Ibrahimović wbiegł w pole karne, dopadł do piłki dośrodkowanej z prawej strony przez Serge’a Auriera i wbił ją do bramki ekwilibrystycznym kopnięciem, przypominającym trochę cios kung fu. Moment jak wiele w karierze 34-letniego dziś Szweda – piłkarz ten strzelał już gole piętą, głową, brzuchem, a nawet… pośladkami. Dużo ważniejsze okazało się więc to, co Ibrahimović zrobił chwilę później, zdejmując koszulkę i odsłaniając tors pokryty mnóstwem świeżych tatuaży. Żółta kartka, którą pokazał mu sędzia za ten niedozwolony gest, okazała się nieistotna: na konferencji prasowej Szwed wytłumaczył, że wytatuowane na jego ciele pięćdziesiąt imion należy do ofiar głodu, a on sam nawiązał współpracę ze Światowym Programem Żywnościowym, który nakręcił zwracającą uwagę na problem reklamę społeczną. „Gdziekolwiek idę, ludzie mnie rozpoznają, wołają po imieniu, wiwatują – mówił Ibrahimović. – Ale są też imiona, o których zapamiętanie nikt nie dba i których nikt nie dopinguje: to 805 milionów osób cierpiących na całym świecie z powodu głodu. Chciałbym, by moi kibice wspierali tych ludzi. To oni są prawdziwymi mistrzami. Więc kiedykolwiek usłyszycie moje imię, pomyślcie o nich”.

Owszem, piłka nożna może mieć również i takie oblicze, a reklamy, w których biorą udział jej największe gwiazdy, nie muszą się ograniczać do wciskania nam telewizorów, telefonów czy szamponów przeciwłupieżowych. Zwłaszcza jeśli ich bohaterowie są wiarygodni. Zlatan Ibrahimović, nawet jeśli nie wie, czym jest śmiertelny głód, to biedy doświadczył z pewnością.

W autobiografii „Ja, Ibra” opisuje dzieciństwo naznaczone rozwodem rodziców, imigrantów z byłej Jugosławii. Matce – aresztowanej za kradzież – odebrano prawa rodzicielskie, nieobecny wcześniej ojciec zapijał traumę wojny w Bośni, gdzie ginęli jego bliscy, ignorując potrzeby własnego dziecka. „Oczywiście często mnie pytano, co bym robił, gdybym nie został piłkarzem. Nie mam bladego pojęcia. Może stałbym się kryminalistą” – wspominał Ibrahimović.

Głód? Młody Zlatan wracał z treningu na kradzionym rowerze i otwierał lodówkę w mieszkaniu ojca, modląc się, żeby w środku coś było. Znajdował głównie piwo, w owiniętych plastikiem sześciopakach. Dzieciństwo ikony współczesnego futbolu smakowało nieświeżym chlebem tostowym.

Dobre zmiany

Ibrahimović, przechodzący właśnie z Paris Saint-Germain do Manchesteru United, wystąpi oczywiście na rozpoczynających się za kilka dni mistrzostwach Europy. I choć sukcesu nie odniesie (koledzy z reprezentacji Szwecji znacznie odstają od niego poziomem, a futbol jest sportem zespołowym – nawet będąc jednym z najlepszych piłkarzy świata, niczego w nim nie osiągniesz bez drużyny), rozpoczynam pisanie tego tekstu właśnie cytatami z niego. Mając w pamięci także napisaną przez niezrównaną nauczycielkę szacunku dla odmienności, Piję Lindenbaum, książkę „Zlatanka i ukochany wujek”, której dziecięca bohaterka z jednej strony biega za piłką, z drugiej – musi radzić sobie z zazdrością o wujka, przyprowadzającego na jeden z rozgrywanych wspólnie meczów swojego homoseksualnego partnera.
Choć równie dobrze mógłbym zacząć cytatem z kogoś innego.

„Dalekowzroczna strategia i wola walki, wyobraźnia i hart ducha, żarliwy patriotyzm i uczciwe respektowanie reguł wspólnych dla wszystkich, konkurencja i szacunek dla przeciwnika… tymi przymiotami odznaczył się w ostatnich tygodniach duch Europy”. Kariera autora powyższych słów, Jarosława Gowina, świadczy o tym, że ludzie się zmieniają, na szczęście jednak piłka nożna zmienia się wraz z nimi – tyle że na lepsze. Eurosceptyczny dziś minister napisał to zdanie na łamach „Tygodnika Powszechnego” w 2004 r., po piłkarskich mistrzostwach Europy, które uznawał za najpiękniejsze i najbardziej porywające, jakie rozegrano za pamięci obecnego pokolenia, a może kiedykolwiek.

Rzecz w tym, że rozpoczynający się za chwilę turniej może być jeszcze lepszy. Nie tylko dlatego, że sama piłka nożna nieustannie się rozwija: wiele można by pisać o szczęściu kibiców, obdarzonych możliwością oglądania na co dzień zawodników klasy Messiego (Argentyńczyk na mistrzostwach Europy nie wystąpi, rzecz jasna, grając za Atlantykiem w Copa America), Ronaldo, wspomnianego Ibrahimovicia czy coraz bliższego im poziomem sportowym Lewandowskiego. Albo o rozwoju myśli trenerskiej, symbolizowanym przez nazwisko Pepa Guardioli. O sprzyjającej temu rozwojowi ewolucji wiedzy medycznej czy o innowacjach naukowo-technologicznych, powodujących, że piłkarze zdolni są pokonywać w coraz szybszym tempie coraz większe odległości – czyli o tym, że współczesny futbol jest intensywniejszy, płynniejszy, bardziej atrakcyjny – nie ma już nawet co wspominać. Podobnie jak o zmianach przepisów gry czy dodatkowym wyposażeniu sędziów (czujniki w piłce i bramkach powodują, że kontrowersyjne decyzje z mundiali w 1966 r. czy 2010 r., kiedy to reprezentacji Anglii uznawano i nie uznawano ważnych goli, są już niemożliwe). Wszystko to, choć ważne dla kibica, nie musi interesować Europejczyka.

Tęczowe drużyny

Mistrzostwa Europy we Francji będą lepsze niż kiedykolwiek przede wszystkim dlatego, że odbędą się w szczególnym momencie. To na kilka dni przed rozpoczęciem tego turnieju europejscy politycy nie kryją bezradności wobec kryzysu imigracyjnego, dyskutują o zamykaniu granic, ba: przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk mówi otwarcie o krążącym nad Europą widmie rozpadu. To właśnie podczas tego turnieju w Wielkiej Brytanii przeprowadzone zostanie referendum w sprawie wystąpienia z UE – i można domniemywać, że postawa na francuskich boiskach młodej, bezkompromisowej i najciekawszej od lat reprezentacji Anglii (a także Walijczyków i piłkarzy z Irlandii Północnej) również może mieć wpływ na decyzję o pozostaniu ich ojczyzny we wspólnocie. To właśnie podczas tego turnieju strach przed kolejnymi atakami terrorystów będzie większy niż kiedykolwiek.

Czy fakt, że przywódcy tzw. Państwa Islamskiego myślą o uderzeniu w kibiców jadących na Euro – podobnie zresztą jak o uderzeniu w pielgrzymów, planujących przyjazd do Krakowa na Światowe Dni Młodzieży – nie świadczy o tym, że to w dzisiejszym chrześcijaństwie i w dzisiejszym świecie futbolu przetrwały wartości, które tak bardzo chcieliby zniszczyć? A czy z faktu, że na mnóstwie zdjęć przedstawiających pukających do bram kontynentu imigrantów widać koszulki europejskich klubów, nie wynika, że elementem ich snu o wolności i lepszym życiu jest piłka?

W najnowszych dziejach Europy widzę kilka momentów symbolicznych, które można wiązać z futbolem. W 1998 r. mistrzostwo świata podczas rozgrywanego we Francji turnieju zdobyła reprezentacja gospodarzy, zwana „tęczową” z racji pochodzenia jej kluczowych piłkarzy. Youri Djorkaeff miał ormiańskie korzenie, Lilian Thuram urodził się w Gwadelupie, Bixente Lizarazu był Baskiem, Patrick Vieira przyszedł na świat w Dakarze. Liderem tamtej drużyny był określający się jako niepraktykujący muzułmanin Zinedine Zidane, którego rodzina przybyła do Francji z ogarniętej wojną domową Algierii. I choć od tamtej pory kraj przechodził kilka poważnych kryzysów – w dzielnicach imigranckich wybuchały zamieszki, były zamachy w Paryżu, ostatnio krajem wstrząsają strajki, a i wokół tamtejszej piłki pojawiły się oskarżenia o rasistowskie podziały w drużynie narodowej – wielu obserwatorów jest przekonanych, że duch 1998 r. odrodzi się podczas Euro.

Podobne nadzieje mogą mieć za naszą zachodnią granicą. Kiedy od blisko dekady mówimy o nowych Niemczech – otwartych na świat, dumnych z siebie, a przecież wolnych od nacjonalizmu – niemal odruchowo wspominamy mundial 2006, kiedy te nowe Niemcy zobaczyły się w innym świetle dzięki postawie swojej wielokulturowej reprezentacji. Wizerunek narodu grającego w piłkę bezwzględnie i siłowo gdzieś się rozsypał, w zamian nauczyliśmy się podziwiać subtelność i wizjonerstwo podań Mesuta Özila; jak napisał nestor polskiego dziennikarstwa sportowego Stefan Szczepłek, najwyższy czas zauważyć, że wojna się skończyła.

Przed tegorocznymi mistrzostwami Europy jedna z popularnych marek niemieckiego przemysłu spożywczego wypuściła serię czekolad ze zdjęciami z dzieciństwa obecnych reprezentantów kraju. Mats Hummels, Ilkay Gündoğan czy Jérôme Boateng wyglądają na nich jak przybywający do Niemiec młodzi uchodźcy. Warto dodać, że historia wzbogacania tamtejszej piłki przez imigrantów jest dłuższa, i że są w niej też Polacy, opuszczający ojczyznę w latach 80. XX wieku. „Jest pan wspaniałym przykładem tego, że możemy dziś wspólnie żyć w harmonii – mówiła niegdyś kanclerz Angela Merkel do Miroslava Klose, często wspominającego lata, w których dla słabo mówiącego po niemiecku chłopca z Opola piłka była najlepszym sposobem integracji. – Pokazał pan, że Niemcy mogą być pańskim domem, nie tracąc równocześnie dumy ze swoich polskich korzeni”.

A w Belgii, podobnie jak Francja dotkniętej ostatnio atakami terrorystów? Tamtejszą reprezentację tworzą Flamandowie i Walonowie, ale też synowie imigrantów: ojciec znakomitego kapitana drużyny, obrońcy Vincenta Kompany’ego (kontuzjowany, będzie komentował turniej w BBC), był politycznym uchodźcą z Kongo, ojciec Moussy Dembélégo pochodzi z Mali, rodzice Marouane’a Fellainiego i Nacera Chadliego urodzili się w Maroku, krewni Divocka Origiego do dziś mieszkają w Kenii, ojciec Aleksa Witsela przyszedł na świat w Martynice, a ojciec Romelu Lukaku grał przed laty w reprezentacji Zairu. Kiedy rozmawiają z dziennikarzami, mówią po flamandzku, francusku, holendersku i arabsku. A przecież są i czują się Belgami, i kiedy bywają o to pytani, mówią, że właśnie różnorodność jest siłą tej reprezentacji – moim zdaniem będącej jednym z faworytów Euro.

Lekcje dla polityków

Tak, wiem – bukmacherzy za faworytów turnieju uznają ostatnich mistrzów świata i Europy, Niemców i Hiszpanów, może jeszcze w towarzystwie gospodarzy. Tyle że to wybory niejako z przyzwyczajenia, a przecież świat piłki nożnej, podobnie jak świat wspólnoty europejskiej, jest światem ciągłej zmiany. Obawiającym się rozpadu UE można powiedzieć, że kryzys jest w zasadzie permanentną formą jej istnienia – wspólnota przetrwała miesiące dyskusji o bankructwie Grecji, tak jak kiedyś np. odrzucanie przez poszczególne państwa członkowskie Traktatu Konstytucyjnego. Historia piłki nożnej z kolei, jak zauważa jeden z najbardziej utytułowanych trenerów w jej dziejach sir Alex Ferguson, przebiega w cyklach.

Zdanie to można przeczytać na paru poziomach. Pierwszy, najbanalniejszy, mówi, że nic nie trwa wiecznie: kariera piłkarza jest arcykrótka, a przepis na wygrywanie, wynaleziony przez jednego trenera, za chwilę okaże się przestarzały, bo kolejny trener znajdzie przepis jeszcze lepszy. Poziom drugi: w cyklach toczy się historia drużyn piłkarskich. Ferguson uważał, że cykl zwycięskiej drużyny trwa co najwyżej cztery lata, a później koniecznie trzeba coś zmienić (Hiszpanie i Niemcy zmienili zbyt mało). Wreszcie poziom trzeci: taktyka. Ostatnie wielkie turnieje upływały pod znakiem piłkarzy z wielką swobodą utrzymujących się przy piłce – wspomnianych Hiszpanów czy Niemców. Na tegorocznym Euro jednak, sądząc także po rozstrzygnięciach w piłce klubowej – sukcesach Leicester w Anglii, awansie Atletico do finału Ligi Mistrzów – powodzenie przyniesie gra z kontry, połączona z perfekcyjnie wykonywanymi stałymi fragmentami gry, czyli rzutami wolnymi i rożnymi (zauważmy przy okazji: kontrataki były tradycyjnie polską bronią, a i ze stałych fragmentów drużyna Adama Nawałki zdobywa niemało bramek).

Ciągła zmiana, ciągłe poszukiwanie nowych rozwiązań w obliczu tych już niedziałających, ciągła ucieczka przed kryzysem – najtęższe piłkarskie mózgi mogłyby niejednego nauczyć kunktatorskich polityków. Może nieprzypadkowo zresztą były premier Tony Blair swoje największe sukcesy odnosił w latach korzystania z porad Aleksa Fergusona?

Kibicowanie po czwartym czerwca

Kilka tygodni przed mistrzostwami Europy wybrałem się do belgijskiego miasteczka Lokeren, na rozmowę z jednym z najwybitniejszych napastników w historii polskiego futbolu, Włodzimierzem Lubańskim. Całe przedsięwzięcie, uwzględniając podróż czterema samolotami i czterema pociągami, tylko z dowodem osobistym i kartą kredytową w kieszeni, zajęło mi niespełna 20 godzin. Lądowałem m.in. na lotnisku Zaventem, gdzie w marcu doszło do jednego z samobójczych zamachów. Widziałem uzbrojonych żołnierzy, przechodziłem zaostrzone kontrole – ale siedziałem też przy piwie z czekającym na swój samolot Irlandczykiem z Dublina i niespodziewanie dla samego siebie zacząłem mu opowiadać o wszystkich swoich podróżach przez Europę, z tą pierwszą – kiedy młodego człowieka wypuszczającego się w 1990 r. na wyprawę szlakiem gotyckich katedr wysadzono z pociągu na granicy niemiecko-austriackiej, bo nie miał w portfelu wystarczająco wiele pieniędzy. Poczucia wolności, jakie dało mi wejście Polski do UE, a w ślad za nim do strefy Schengen – nie chciałbym nigdy stracić.

Po parunastu minutach rozmowy doszliśmy oczywiście do tematu niedawnych zamachów. A że obaj byliśmy kibicami, wspominaliśmy również postawę świata futbolu wobec europejskiego kryzysu. Zawstydzające polityków transparenty „Refugees welcome” z niemieckich stadionów. „Marsyliankę”, odśpiewaną przez kilkadziesiąt tysięcy – głównie angielskich! – gardeł na londyńskim Wembley przed meczem Anglia– –Francja, rozegranym wkrótce po atakach na Paryż, oraz piłkarzy z tego meczu, połączonych w braterskim uścisku podczas minuty ciszy.
Włodzimierza Lubańskiego pytałem o rzeczy, które z tamtą młodzieńczą wyprawą również miały wiele wspólnego. Przecież gdyby nie fakt, że jego kariera przypadła na czas PRL-u, gdyby nie zakaz wyjazdu za granicę (o ofercie Realu Madryt, dającego zań w 1970 r. astronomiczną jak na owe czasy kwotę miliona dolarów, w ogóle mu nie powiedziano) i gdyby nie nieudana operacja, przeprowadzona w Polsce po kontuzji odniesionej w 1973 r. w meczu z Anglią (wrócił do gry po ponad rocznej przerwie, sprawny – jak mi opowiadał – w 60 procentach), mógłby stać się jednym z najlepszych piłkarzy świata. Kiedy dziś patrzę na Roberta Lewandowskiego, mogącego w pełni realizować swój potencjał w najlepszych klubach i z najlepszymi trenerami kontynentu, nie potrafię nie myśleć o tym, co by było, gdyby Lubański urodził się 40 lat później.

Kończę zresztą pisać ten tekst 4 czerwca, w rocznicę wyborów, dzięki którym możemy dziś swobodnie podróżować – w poszukiwaniu pracy (nowe, ambitne i pozbawione kompleksów pokolenie polskich piłkarzy w dużej mierze formowało się za granicą – zob. tekst Rafała Steca na kolejnych stronach), ale też zwyczajnie po to, by towarzyszyć drużynie we Francji. Cieszyć się jej sukcesami, zapewniać, że „nic się nie stało” (wspominając np. niezwykłą lekcję wierności, czyli XIX-wieczną balladę „Fields of Athenry”, odśpiewaną w Gdańsku przez tysiące irlandzkich kibiców na pożegnanie z Euro 2012, w ostatnich minutach sromotnie przegranego meczu z Hiszpanią), a także do woli korzystać z wolności słowa, jeśli coś w jej postawie zasłuży na naszą krytykę. Obserwując turniej już bez zżymania się na fakt, że malujący twarze w narodowe barwy politycy liczą na wzrost notowań, a handlowcy próbują nam wcisnąć przy okazji jak najwięcej piw i szamponów. To nie oni będą w najbliższych dniach bohaterami.

Jan Paweł II i Lilian Thuram

Jeden z francuskich mistrzów świata z 1998 r., Lilian Thuram, po zakończeniu kariery piłkarskiej poświęcił się walce z uprzedzeniami i rasizmem. Świetny przed laty obrońca dziś nie tylko podróżuje po świecie, spotyka się z młodzieżą, tłumaczy i świadczy. Był również kuratorem słynnej – recenzowanej na tych łamach przez Olgę Stanisławską – wystawy „Ekshibicje. Wynalazek dzikiego”, przypominającej organizowane w XIX i XX w. wstrząsające, quasi-etnologiczne pokazy w ramach tzw. „ludzkich zoo”. O niepięknej stronie natury ludzkiej wie więc wyjątkowo wiele. A przecież jest jednym z tych, którzy w ostatnich dniach najgłośniej mówią europejskim mediom o terapeutycznej stronie futbolu albo – innymi słowy – o równości, wolności i braterstwie, które odnalazł w tej dyscyplinie.

Słuchając go, znów przypominają mi się słowa Jana Pawła II – skądinąd w młodości chętnie uganiającego się za piłką. W 2000 r. człowiek, który tyle razy potrafił wyznaczyć Polakom standard zachowania (także w sprawie wstąpienia do UE), apelował o „sport, który stanie się czynnikiem emancypacji krajów uboższych, pomoże w walce z nietolerancją i w budowie świata bardziej braterskiego i solidarnego; sport, który będzie budził miłość do życia, uczył ofiarności, szacunku i odpowiedzialności, pozwalając należycie docenić wartość każdego człowieka”.

Doprawdy, przed nami piękne mistrzostwa Europy. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2016