Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jezus, przebywając w jakimś miejscu, modlił się, a kiedy skończył, rzekł jeden z uczniów do Niego: Panie naucz nas się modlić, tak jak i Jan nauczył swoich uczniów” (Łk 11, 1). To ważny fragment Ewangelii, zwłaszcza jeśli nie wyblakły w nas jeszcze wezwania ostatnich papieży do tego, byśmy chcieli Kościół uczynić „szkołą modlitwy”.
Kościół może stać się „szkołą modlitwy” jedynie wtedy, gdy tak jak Jezus zafascynuje innych swoją modlitwą. Uczniowie widzieli Jezusa na modlitwie i to ten widok obudził w nich pragnienie nauki. Zapragnęli modlić się tak jak Jezus. Nie mówił im: „Musicie się modlić, posłuchajcie, jak to się robi”. Modlił się, i to było najlepszą (jedyną?) reklamą Jego „szkoły modlitwy”.
Ważna reguła: modlitwy uczysz jedynie sam się modląc – zapraszając innych do wnętrza własnej modlitwy, czyli własnej relacji z Bogiem. Jest oczywiste, że nie nauczysz dziecka różańca, kupując mu i dając koronkę. Nie. Musisz z nim klęknąć, wziąć do ręki swój różaniec, i wciągnąć je do środka własnej medytacji. Przywoływany epizod Ewangelii pokazuje, że ta reguła nie dotyczy tylko dzieci. Kto wie, czy nie bardziej odnosi się także do dorosłych (i to mężczyzn).
Co tak najbardziej pociągnęło apostołów w modlitwie ich Mistrza?
Być może odpowiedź kryje się w dosłownym tłumaczeniu przytoczonego na wstępie zdania. Takiego tłumaczenia dokonał np. św. Hieronim w Wulgacie, gdzie czytamy: „Et factum est cum esset in loco quodam orans”, tzn. „I stało się, gdy w pewnym miejscu był modląc się”. Tłumacz podkreśla Jezusowe „bycie” na modlitwie – „bycie modlącym się”. Liczy się to, kim jest na modlitwie, bardziej niż to, co mówi.
Czy nie o to właśnie chodzi? Czy nie chodzi o to, kim się dzięki modlitwie stajesz? Co warta jest modlitwa, która nie ma żadnego wpływu na to, kim jesteś, i jak postępujesz?
Biblijnych odsyłaczy generujących takie pytania można zapewne wskazać dziesiątki, ale najlepszym z nich będzie przywołana ostatnio z wielką mocą przez papieża Franciszka (w encyklice „Fratelli tutti”) przypowieść o miłosiernym Samarytaninie (Łk 10): posługujący na co dzień w świątyni kapłan i lewita znali z całą pewnością wiele modlitewnych formuł. Co więcej, właśnie wracali ze sprawowania kultu w świątyni. A jednak widok pobitego człowieka nie zrobił na nich żadnego wrażenia; ich pobożność została poddana dramatycznej weryfikacji – niestety, z wynikiem negatywnym. Okazała się nie mieć żadnej siły oddziaływania na lęk lub obojętność.
Modlitwa, jakiej uczy Jezus – i to właśnie pociąga – jest sposobem bycia z Bogiem, a nie wykonywaną od czasu do czasu czynnością. Nie jest „momentem” – jednym obok innych (czemu innemu poświęconych), choć oczywiście takich momentów bardzo potrzebuje. Żywi się nimi. ©