Szklana pogoda

Podróżując ostatnio sporo między Mazurami a Warszawą, zmęczona polską debatą na jakikolwiek już w sumie temat, słucham dużo podkastów z zagranicy.

25.05.2020

Czyta się kilka minut

W ubiegłym tygodniu z wielkim zafascynowaniem wysłuchałam tego, co mówił dziennikarz „New York Timesa” James Poniewozik, który od wielu lat zajmuje się krytyką telewizji. A była to opowieść o tym, jak wspólne oglądanie tego medium bywa pięknym rodzinnym doświadczeniem, niosącym bliskość osobom zaangażowanym we wspólne gapienie się w ekran. Serio. Tak mówił. I miał na to dowody.

Przypomniał bowiem czasy swojej młodości, gdy wspólne oglądanie serialu „M.A.S.H.” z ojcem było formą ich komunikacji, nieraz dużo głębszą niż to, co potrafili sobie powiedzieć wprost. Taka to była generacja – powiada Poniewozik – w której właściwie nie robiło się rzeczy mających z założenia jakoś celowo tworzyć więź z dzieckiem, więź tworzyła się poprzez różne rutyny. Wspólne oglądanie TV było dla nas bardzo więziotwórcze.

Przyjrzałam się więc natychmiast swojej przeszłości i – bum! – teraz napiszę, że wspólne oglądanie telewizji i w mojej rodzinie było działaniem więziotwórczym. Gdy tylko na rodzinnym forum zapytałam, jakie mają wspomnienia związane ze wspólnym oglądaniem, rozwiązał się worek z opowieściami.

Ot sobota – w dawnych czasach dzień ważny dla każdego dziecka, bo w soboty w porze obiadowej TVP nadawała „Kacze opowieści” (od 1989 do 1993 r.). Mama, jak w każdej porządnej śląskiej rodzinie, serwowała nam w soboty żur, a tata siedział z nami przed telewizorem i oglądał. Przed „Kaczymi opowieściami”, jak i przed niedzielną wieczorynką, która tym różniła się od pozostałych, że była na bogato – ze stajni Disneya – TVP emitowała również lepsze reklamy. Co przypomniał nam tata śpiewając pod nosem „Ta wstrętna Cindy, co na modzie się zna”, czyli naszą rodzinną wersję piosenki z reklamy drogich lalek, na które nikogo wówczas nie było stać – więc wszyscy o nich marzyliśmy, a frustrację wyrażaliśmy przekręcając przymiotnik „piękna”, którym Cindy określił copywriter.

Za to niedzielne poranki, wypełnione zapachem frankfurterek z keczupem, były momentem wspólnego oglądania serialu „Droga do Avonlea”, opartego na książkach Lucy Maud Montgomery. Jeśli naprawdę powinniśmy kiedyś pojechać gdzieś całą rodziną, to na Wyspę Księcia Edwarda. Żadne inne miejsce na świecie nie było przez nas tak regularnie oglądane jak ta wyspa. W ogóle była wtedy jakaś szczególna mięta do Kanady, bo popołudnia niedzielne wypełniała fabuła serialu „Niebezpieczna zatoka” o przygodach rodziny Robertsów – dwójki dzieci i ich taty pracującego jako morski biolog w Akwarium w Vancouver. Niezmiennie fascynujące dla nas było to, że w serialu dziejącym się na kanadyjskim wybrzeżu Pacyfiku dwójka dziecięcych aktorów tak stosownie morsko się nazywa: aktorka bowiem miała na imię Ocean, młody aktor nosił zaś nazwisko Crabb, co nas zawsze bardzo śmieszyło.

A potem trochę podrośliśmy i miejsce bajek w seansach wspólnego oglądania zajęły seriale. Takie jak „Hotel Zacisze” (zawsze zwany „Hotelem Zacyce”), „Pan wzywał, Milordzie?” czy oglądany nie tylko przez rodzinę Poniewozików w Ameryce serial „M.A.S.H.”.

Wreszcie zaś przyszedł czas na „Latający cyrk Monty Phytona”, nagrywany na kasety video najpierw przez tatę, potem też już przez nas z telewizyjnej Trójki, gdzie na początku go nadawano. Wtedy też jedynym słusznym tłumaczeniem stało się dla nas to dokonane przez Tomasza Beksińskiego, albowiem oglądaliśmy wszystkie odcinki tyle razy, że się w końcu nauczyliśmy wszystkiego na pamięć. W domu każdy wie, kim jest Namorzyn Nieżyt Krtani, Zasmarkany Szczurek Buc albo Nudna Stara Pierdziocha. I żadnemu z członków mojej rodziny nie trzeba tłumaczyć, co się stało, gdy ktoś powiada: „Edno zżarło środu”, bo przecież jasne jest, że to po prostu „Jedno z żaren wypadło z mimośrodu” – a kto tego nie wie, ten może powinien zacząć z rodziną oglądać po kolei wszystkie odcinki.

Były też rodzinne seanse doroczne z filmami „National Lampoon” – w Boże Narodzenie odtwarzaliśmy „W krzywym zwierciadle. Witaj święty Mikołaju” („– Tato, Clark się napracował. – Pralki też ciężko pracują”) i inne filmy z Chevym Chase’em (w tym wspaniałego „Fletcha”, z którego pochodzą takie rodzinne mądrości jak „Luizjana to stan pelikana”).

Wiadomo bowiem, telewizja ogłupia i tak dalej, ale – zwłaszcza teraz, gdy jeszcze nigdy ekrany w naszych domach nie jarzyły się tak mocno – może trzeba, jak krytyk „NYT”, wziąć i zrehabilitować ten wzgardzony czas, który marnowaliśmy na wspólne oglądanie czegokolwiek. Niech będzie pięknym, a nie wstydliwym takie na przykład wspomnienie, że w 2008 r. zabrałam z domu na wyjazd służbowy odtwarzacz DVD i kable, by mieć pewność, że w hotelu będziemy mogli z mężem w spokoju zobaczyć kolejne odcinki „Lost”, który to serial na płytach DVD kupiliśmy na Amazonie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2020