Szamanizm Wielkiego Brata

Na prowincji Korei Północnej odżywa wiara w duchy, a z usług szamanek korzystają nawet reżimowi oficjele – mimo konstytucyjnego zakazu i groźby zsyłki do obozu.

02.10.2016

Czyta się kilka minut

Plakat propagandowy z Kim Ir Senem, dziadkiem obecnego przywódcy Korei Północnej. / Fot. Zbiory autora
Plakat propagandowy z Kim Ir Senem, dziadkiem obecnego przywódcy Korei Północnej. / Fot. Zbiory autora

Korea Północna uważana jest dziś powszechnie za kraj skrajnie ateistyczny, w którym wszelkie przejawy duchowości zostały brutalnie wykorzenione. Jednak część specjalistów nie zgadza się z tą opinią. Ich pogląd potwierdza np. relacja północnokoreańskiej szamanki Kang Mi-soon, która dwa lata temu zbiegła do Korei Południowej. To ona relacjonowała, że wiara w duchy i wróżby na prowincji ma być dziś powszechna, zaś z usług szamanek korzystają także ludzie związani z systemem władzy – choć grozi im za to utrata przywilejów i uwięzienie.

Wiara przodków

Zanim po II wojnie światowej powstała Korea Północna, mieszkańcy tych regionów byli przede wszystkim wyznawcami szamanizmu (zwanego inaczej muizmem, od koreańskiego słowa „mugyo”). Wiara w duchy, w lecznicze możliwości ziół i duchowych łączników z zaświatami wypełniała codzienność na prowincji. Przeświadczenie o aktywnej roli sił nadprzyrodzonych było tak silne, że podczas japońskiej okupacji – trwającej w latach 1910-45 – Koreańczycy zbierali się na szamanistycznych sesjach, by przywoływać na pomoc duchy wielkich królów i generałów.

W tym okresie muizm traktowany był jako tradycyjna koreańska religia i sprzyjał rodzącemu się nacjonalizmowi. W przeciwieństwie do buddyzmu, dzięki swej nieinstytucjonalnej formie wymykał się próbom japońskiej kontroli. Z kolei konfucjanizm dobrze znany był jedynie koreańskim elitom i w oczach mas był skompromitowany – często obarczano go winą za feudalizm.

Gdy w 1945 r. do Korei wkroczyły wojska sowieckie, zaczęła się brutalna kampania antyreligijna. Rdzenni szamani byli traktowani niechętnie przez nowe władze komunistyczne, które z pomocą Sowietów opanowały północną część Półwyspu, a tradycyjne rytuały zyskały miano zabobonu. W 1957 r. szamani wraz z rodzinami zostali przypisani do wrogiej klasy, część z nich zesłano do obozów.

Trzeba jednak przyznać, że muizm nigdy nie był poddany takim represjom jak buddyzm czy chrześcijaństwo. Szamanizm nie ma sprecyzowanej doktryny, a jedyną instytucją jest szaman – jako pośrednik między światem nadprzyrodzonym i światem realnym. Ten brak jasno określonych zasad powodował, że szamanizm lepiej adaptował się do nowych warunków niż inne religie. Dodatkowo w Korei szamanami zostawały głównie kobiety, którym patriarchalne władze rzadziej wymierzały dotkliwe kary.

Powszechne odrodzenie wiary szamanistycznej nastąpiło dopiero w latach 90. XX w. W kraju panował wtedy wielki głód, który uśmiercił setki tysięcy ludzi. Reżim nie mógł zapanować nad sytuacją, a zrozpaczeni Koreańczycy zwracali się w stronę wierzeń przodków.

Z religijnej rodziny

Niewielu wie, że ojciec Kim Ir Sena – założyciela Korei Północnej, urodzonego w 1912 r. – był protestantem, który chrześcijaństwo łączył z tradycyjnym ziołolecznictwem, przepełnionym magicznymi obrzędami. Synkretyzm chrześcijaństwa z animistycznymi wierzeniami i szamanizmem był zresztą w Korei powszechny. Na początku XX w. miasto Pjongjang, dziś stolica Korei Północnej, zwane było „Jerozolimą Dalekiego Wschodu” – ze względu na wielką liczbę świątyń i misji. Popularne wśród ludności wyznania chrześcijańskie były wtedy celem krytyki konfucjańskich uczonych – i komunistów: obie strony widziały w nich przejaw „zachodniego imperializmu”.

Zanim zmarł w 1994 r., Kim Ir Sen wydał – pod koniec życia i z pomocą licznych autorów-widm – wielotomową autobiografię pt. „W stronę nowego wieku!”. Różni się od wcześniejszych dzieł o Kimie.

Oczywiście, także ona przedstawia życie wodza w hagiograficznej konwencji, ale zawiera też wiele informacji, których autentyczność potwierdzają badacze spoza Korei Północnej.

„Wielki Wódz” wyznaje w niej przykładowo, że w młodości chodził do prezbiteriańskiego kościoła i nawet był organistą, choć szybko stracił tym zainteresowanie, a chrześcijaństwo uznał za element obcy. Wiarę rodziców tłumaczył tym, że traktowali religię instrumentalnie i mieli być ateistami, a ojciec rzekomo zawsze podkreślał, by wierzyć tylko w „koreańskiego Boga”.

Czeondoizm tolerowany

Ale to nie jedyny wątek religijny w książce pierwszego z dynastii Kimów. W swej autobiografii poświęcił on cały rozdział ruchowi Donghak (dosłownie znaczy to „wschodnie nauczanie”). Dał on początek czeondoizmowi, który do dziś praktykuje 10 proc. północnokoreańskiego społeczeństwa i który jest jedyną religią cieszącą się względną tolerancją reżimu.

Czeondoizm miał być odpowiedzią na zgubne wpływy Zachodu, którym uległ koreański naród – tak to przedstawiano. Kim Ir Sen wspomina w autobiografii, że po zapoznaniu się z postulatami tej religii w wielu kwestiach przyznał jej rację, choć wykluczył istnienie absolutu. Twierdził, że docenił rolę czeondoizmu w antyjapońskim powstaniu z 1919 r.; uznał też jego wyższość nad buddyzmem i chrześcijaństwem oraz nazwał „dumą narodu”. Enigmatycznie dodał, że w przeciwieństwie do katolicyzmu, czeondoizm nie jest religią heretycką (cokolwiek by to znaczyło). Rzecz ciekawa: pisząc o II wojnie światowej, Kim pomniejszał już rolę czeondoizmu – niesprawiedliwie, gdyż w czasie, gdy przyszły „Wielki Wódz” szkolił się w Moskwie (wrócił do Korei dopiero w 1945 r.), czeondoizm stał się elementem walki z japońskim okupantem.

Niewątpliwie echa dwóch centralnych idei „wschodniego nauczania” – budowa raju na ziemi i motto „człowiek i Bóg są jednym” – znalazły odzwierciedlenie w „dżucze”, czyli oficjalnej doktrynie Korei Północnej. A ostry sprzeciw wobec Zachodu i chrześcijaństwa – w polityce kraju.

Magiczna propaganda

W kulcie Kim Ir Sena, który rozwinął się jeszcze za jego życia, nie brakuje wątków szamanistycznych. Już od lat 60. w jego oficjalnej biografii zaczęło się pojawiać coraz więcej fantastycznych motywów. Swoją walkę przeciw Japończykom – w latach 30., w szeregach partyzantki – miał on prowadzić spod świętej góry Pektu. Tymczasem w tradycyjnych wierzeniach na górze Pektu miał się urodzić Tangun, pierwszy Koreańczyk.

W propagandowych filmach Kim Ir Sen niczym wielki szaman zawsze czuwał nad swoim ludem, choć rzadko pokazywany był osobiście. Wola „Wielkiego Ojca Narodu” była przekazywana przez pośredników, którzy cytowali jego słowa poddanym i bez wahania ginęli w samobójczych atakach na wroga, z jego imieniem na ustach. W produkowanych filmach Kim był wszechobecny, w najmniej oczekiwanych momentach dzwonił do żołnierzy na froncie, pytając o zdrowie. Pojawiał się nagle lub kogoś przysyłał, by rozwiązać problemy.

Jak szamani, Kim sprowadzał też na ziemię urodzaj i uzdrawiał chorych. Podczas kryzysu głodowego lat 90. władze – prawdopodobnie świadome rosnącej popularności muizmu – rozwinęły magiczną propagandę. W podręcznikach Kim Ir Sen znikał więc, chodził po wodzie, a nawet posiadł zdolność bilokacji.

Władca żywiołów

Gdy w 1994 r. wodzem został Kim Dzong Il, syn Kim Ir Sena, magiczna propaganda sprawnie zagospodarowała również jego osobę. Nowy wódz stał się najpotężniejszym powiernikiem i znawcą wiedzy tajemnej, a aurę wokół jego osoby wzmacniał fakt, iż nie występował publicznie i w ogóle rzadko spotykał się ze zwykłymi ludźmi. Nowy „Ukochany Przywódca” uzdrawiał już nie tylko mieszkańców Korei, ale też świata. Północnokoreańska agencja prasowa donosiła o magicznych ziarnach Kim Dzong Ila, z których w Seulu miało wyrosnąć magiczne ryżowe drzewko, dokarmiające biednych mieszkańców Południa.

Był on też przedstawiany jako władca żywiołów. Na prośbę tanzańskich farmerów miał wstrzymać ulewne deszcze, które niszczyły plony. Miał uchronić Szanghaj przed tajfunem, a w 2002 r. podczas spotkania z Władimirem Putinem przepędził chmury tak, aby zła pogoda nie zakłóciła rozmów z prezydentem Rosji. Ale bodaj najbardziej spektakularnym wyczynem Kim Dzong Ila miało być... przegnanie smoków, które niszczyły jedną z górskich prowincji Korei. A w chwili jego śmierci, jak donosiły krajowe media, na niebie ukazała się podwójna tęcza, zaś święta góra Pektu zadrżała w posadach...

Fenomen ludzi, którzy uciekli z Korei Północnej do Południowej i – przybywszy tam – przyznawali się, że w okresie głodu modlili się do Kim Ir Sena, można lepiej zrozumieć, gdy spojrzymy na to przez pryzmat muizmu. Szamanizm – poza oddawaniem czci bogom natury – skupia się też na bogach ludzkich, głównie na wybitnych przywódcach (generałach czy królach). W oczach Koreańczyków ich wódz mógł więc do takiego panteonu dołączyć. Przekonanie o jego nieśmiertelności do dziś jest powszechne wśród obywateli Korei Północnej. Ideologia „dżucze”, w której wybitna jednostka może zyskać nieśmiertelność, w gruncie rzeczy bliska jest tradycyjnym koreańskim wierzeniom.

Młody szaman

Propaganda wykorzystująca wątki szamanistyczne skierowana była głównie do mieszkańców wsi, z których większość ma niewielkie szanse, by odwiedzić nie tylko stolicę, ale choćby sąsiednią wioskę. Niektórzy przypuszczają, że w latach największego głodu taka właśnie propaganda miała wręcz pomóc Kimom w utrzymaniu władzy.

Natomiast wizerunek Kim Dzong Una – przywódcy kraju od 2011 r. – jest bardziej stonowany. Nowy lider nie przegania już smoków, choć figura „Wielkiego Szamana” wciąż zdaje się aktualna. Kim Dzong Un zaleca więc, aby choroby nowotworowe leczyć niezwykle popularnym w koreańskim ziołolecznictwie żeń-szeniem. Emocjonalne reakcje obywateli podczas spotkań z młodym Kimem, które bawią bądź szokują mieszkańców Zachodu, jasno wskazują na wątek religijny. Dla mieszkańców Korei Północnej to Kim Dzong Un utożsamia sacrum.

Coraz więcej wątków szamanistycznych zaczyna się też pojawiać w życiu publicznym Korei Północnej.

Ostatnio na YouTubie ukazały się relacje z ceremonii w rocznicę śmierci mitycznego Tanguna przy jego rzekomym grobowcu, „odnalezionym” w pobliżu Pjongjang na początku lat 90. XX w. Z kolei w 2012 r. do kin trafił film „Wielki Łowca”, w którym koreańscy partyzanci modlą się do góry Pektu o pomoc. W finale wulkaniczny szczyt razi Japończyków piorunami. Wygląda więc na to, że szamanizm jeszcze nigdy w Korei Północnej nie miał się tak dobrze.

A gdyby jednak Kim Dzong Un zmienił zdanie i zaczął kolejną kampanię „tępienia zabobonów”?

Historia nie pozostawia złudzeń: muizm przetrwał okres buddyjskich dynastii Koryo, wytrzymał prześladowania za czasów konfucjańskiej dynastii Yi – i bez wątpienia będzie niósł otuchę mieszkańcom Korei jeszcze wiele lat po upadku dynastii Kimów.

Kiedykolwiek miałoby to nastąpić. ©

ROMAN HUSARSKI jest kulturoznawcą, ekspertem Centrum Studiów Polska-Azja, autorem filmów dokumentalnych „Droga do Timbuktu” i „Somaliland is safe!”. Prowadzi bloga wloczykij.org.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2016