Zbawić Koreę

Nieliczni chrześcijanie z komunistycznej części Półwyspu Koreańskiego są poddawani represjom, a podziemny Kościół w tym kraju jest zjawiskiem marginalnym. Jednak misjonarze nie ustają w wysiłkach.

25.07.2016

Czyta się kilka minut

Demonstracja na rzecz uwolnienia misjonarza Kennetha Bae, który spędził 2,5 roku w północno-koreańskim obozie pracy. Seul, luty 2014 r.  / Fot. Ahn Young-Joon / AP / EAST NEWS
Demonstracja na rzecz uwolnienia misjonarza Kennetha Bae, który spędził 2,5 roku w północno-koreańskim obozie pracy. Seul, luty 2014 r. / Fot. Ahn Young-Joon / AP / EAST NEWS

Organizacja United States Commission on International Religious Freedom podaje, że aż 40 tys. osób więzionych w obozach Korei Północnej to chrześcijanie. Według organizacji Open Doors – kraj ten od lat zajmuje pierwsze miejsce wśród państw prześladujących wyznawców Chrystusa.

Tymczasem zanim niespełna 70 lat temu powstała komunistyczna Korea, na tym terenie – prócz tradycyjnych wierzeń i konfucjanizmu – burzliwie rozwijało się właśnie chrześcijaństwo. Do tego stopnia, że Pjongjang nazywano „Jerozolimą Dalekiego Wschodu”. Dziś misjonarze mają nadzieję, że historia zatoczy koło.

W narracji większości chrześcijańskich stowarzyszeń zainteresowanych państwem Wielkiego Brata jawi się ono jako piekło, ateistyczna tyrania, która jednak stanowi też wyzwanie.

Niektórzy pastorzy doszukują się analogii między biblijnymi historiami a sytuacją w Korei Północnej. I tak, Kim Ir Sen urósł do rangi króla Nabuchodonozora, który bezlitośnie podbił i złupił Jerozolimę, a następnie zniewolił lud wybrany. Koreańczycy uciekają zaś przed prześladowaniami tak, jak niegdyś Żydzi musieli opuścić Egipt. Dzisiejsi misjonarze, którzy koordynują najróżniejsze aktywności wymierzone w Koreę Północną, przypominają: starożytny Babilon upadł, tyrania nie może trwać wiecznie.

Fasada wolności 

Prześladowania chrześcijan na Północy rozpoczęły się wraz z dojściem do władzy komunistów, zaraz po II wojnie światowej. Szacuje się, że w latach 1945-50 – a więc zanim jeszcze zaczęła się wojna, w której Północ uderzyła na Południe – z Korei Północnej mogło zbiec nawet półtora miliona ludzi.

Dla nielicznych chrześcijan, którzy pozostali na ziemi rodzinnej, władze komunistyczne utworzyły marionetkowe Chrześcijańskie Stowarzyszenie Joseon, które funkcjonuje do dziś i zawsze poddane było pełnej kontroli. W latach 80. XX w. wydawało się, że sytuacja chrześcijan ulega poprawie. Otworzono wówczas na terenie Korei Północnej dwa protestanckie zbory i jedną katolicką katedrę – w obecności delegatów z Watykanu. Sam Kim Ir Sen – dziadek obecnego przywódcy kraju – zaskoczył wtedy jednego z wizytujących kraj pastorów, prosząc go odmówienie modlitwy podczas wspólnego posiłku.

Choć specjaliści od razu wskazali na fasadowość tych działań, mających prowadzić jedynie do złudzenia wolności religijnej, to w 1983 r. Chrześcijańskie Stowarzyszenie Joseon wydało nawet północnokoreańską wersję Biblii. Tłumaczenie do dziś uważane jest, o dziwo, za rzetelne. Największą różnicą między południowokoreańską wersją była zmiana słowa „Bóg”. „Hananim” (dosłownie: najwyższy Bóg) został zastąpiony przez „Hanulnim” (Bóg niebios). Ten drugi termin zrozumiały jest zarówno dla wyznawców rodzimego szamanizmu, jak i przedstawicieli cieszącego się swoistą tolerancją władz ruchu chondogyo.

Warto zaznaczyć, że w literaturze północnokoreańskiej zdarzało się utożsamiać Hanulnima z... samym Kim Ir Senem. Co może zaskakiwać, ta wersja Biblii używana jest również przez część południowokoreańskich misjonarzy.

Nawróceni uchodźcy

Tymczasem w latach 90. XX w. stanowisko władz KRLD wobec chrześcijan ponownie uległo zaostrzeniu. Misjonarze nazywani byli wampirami, a reżimowe media przestrzegały przed kościołami, gdzie rzekomo okrada się ludzi. W szkołach znów zaczęto uczyć o podstępnych misjonarzach.

Nagonka na chrześcijan zbiegła się w czasie z latami Wielkiego Głodu (1994-98). Zrozpaczeni Koreańczycy zaczęli wtedy masowo zbiegać do Chin, część z nich docierała też do Korei Południowej. Wielu uciekinierów już na Południu nawracało się na chrześcijaństwo. Z wdzięczności za otrzymaną pomoc materialną, ale też ze względu na odnalezienie wytchnienia w ideałach miłosierdzia i miłości.

Jak opowiadają niektórzy z nawróconych uciekinierów, chrześcijaństwo pozwoliło im uporać się z obozową traumą i wybaczyć swoim oprawcom. Obecnie spośród 29 tys. uciekinierów z Korei Północnej aż połowa podkreśla przynależność do któregoś z Kościołów chrześcijańskich.

Misyjna ofensywa

Sukces w nawracaniu uciekinierów doprowadził do przekonania, że pustkę po upadku reżimu wypełni chrześcijaństwo. To właśnie okres głodu rozpoczął misyjną ofensywę.

Co jakiś czas portale internetowe publikują potajemnie wywożone z Korei Północnej materiały z podziemnych świątyń, dokumentujące modlitwy prowadzone w prywatnych domach. Choć władze komunistyczne twierdzą, że w kraju jest tylko 12 tys. chrześcijan (tych „legalnych”), to według danych południowokoreańskich w „Pustelniczym Królestwie” może być ich nawet 10 razy więcej. „A jeszcze więcej czeka na Dobrą Nowinę!” – entuzjastycznie wtórują misjonarze.

Zwłaszcza Głos Prześladowanych Chrześcijan – międzynarodowa organizacja, założona przez ewangelickiego pastora i zajmująca się nagłaśnianiem prześladowań wyznawców Chrystusa – słynie z najróżniejszych akcji skierowanych do mieszkańców Korei Północnej.

Razem z licznymi protestanckimi organizacjami przede wszystkim regularnie wysyła balony w stronę strefy zdemilitaryzowanej. Pakunki zawierają materiały ewangelizacyjne. Tylko w 2013 r. do kraju Kim Dzong Una wysłano ponad milion ulotek i 50 tys. Nowych Testamentów, przetłumaczonych na północnokoreański dialekt.

Niektóre balony zawierały też małe radia, gdyż organizacja posiada prywatną rozgłośnię, której fale docierają aż do Pjongjangu. W ostatnich latach dużą popularnością cieszą się również balony z wypisanymi fragmentami Ewangelii Mateusza. Jak informowała jedna z aktywistek, „będziemy wysyłać nasze pakunki, aż Korea Północna będzie wolna, a chrześcijanie będą mogli wyznawać Jezusa bez strachu”.

Przez zieloną granicę

Jednak dla niektórych audycje i balony z Bibliami to zbyt słaba forma ewangelizacji. Niekiedy misjonarze starają się dotrzeć także osobiście.

Pierwszym, który nielegalnie przedarł się do Korei – i został tam zatrzymany – był Evan Hunziker, syn Koreanki z Seulu i amerykańskiego weterana. W sierpniu 1996 r. Hunziker przepłynął rzekę Yalu, dzielącą Chiny i Koreę. Jak można się domyślić, błyskawicznie został zatrzymany i oskarżony o szpiegostwo.

Rząd Korei był tak zaskoczony, że początkowo nie wiedział, co z niespodziewanym gościem zrobić. Koreańczycy grozili wyrokiem śmierci, domagali się wysokiego odszkodowania lub straszyli, że już nigdy nie wypuszczą Amerykanina. Ostatecznie skończyło się na trzech miesiącach przymusowych „wakacji” i 5 tys. dolarów, które pokryły koszty pobytu Evana w hotelu-więzieniu.

Sytuacja, która prawdopodobnie była wynikiem głupiego studenckiego zakładu (Evan skoczył do rzeki nagi i podobno pijany), urosła do apostolskiej misji. Evan Hunzkier już z aresztu ogłaszał światu, że zamierzał przynieść Korei pokój i naukę Chrystusa.

Głośniejszy był przypadek ewangelickiego misjonarza Roberta Parka, który nielegalnie przedarł się do Korei z jasną misją głoszenia nauk Chrystusa. Park został ciężko pobity przez koreańskich chłopów, gdy tylko przyznał się, że pochodzi z Ameryki. Jeszcze szybciej ujęty został czarnoskóry misjonarz Aijalon Gomes. Nic dziwnego: północnokoreańska propaganda słynie z rasistowskiej narracji. Uwolnić Gomesa przyjechał w 2010 r. sam eksprezydent Jimmy Carter.

W tym czasie Korea Północna wiedziała już, jak wykorzystać zatrzymanych.

Niektórzy misjonarze starali się działać w bardziej „podstępny” sposób. W 2014 r. Jeffrey Fowle celowo zostawił koreańskojęzyczną Biblię w toalecie restauracji. Kelnerki zgłosiły jednak ten fakt władzom, które spytały uczestników wycieczki, do kogo należy Biblia. Fowle jak gdyby nigdy nic zgłosił się i otrzymał Biblię z powrotem. Ale ostatniego dnia, już na lotnisku, został zatrzymany. Zaledwie po pięciu miesiącach był wolny. Wydał nawet wywiad rzekę „Wakacje w hotelu dyktatora”, w którym twierdził, że nie żałuje swego czynu, gdyż chciał w taki sposób pomóc chrześcijanom w Korei (sic!).

Dużo gorszy los spotkał Kennetha Bae. Ewangelicki misjonarz po zatrzymaniu spędził 2,5 roku w Korei Północnej, z czego większość pracując na polu ryżowym. Miał schudnąć aż 24 kilo.

Obecnie w Korei Północnej przetrzymywane są dwie osoby oskarżone o prozelityzm.

Problem mentalności

Można odnieść wrażenie, że pastorzy, którzy przedstawiają Koreę Północną jako misyjny kraj początku XXI w., zapominają o uwarunkowaniach kulturowych, historycznych i politycznych. Dla komunistycznych władz chrześcijaństwo utożsamiane jest z Zachodem, a każdy nawrócony Koreańczyk to potencjalny zdrajca i szpieg. W kraju tak bardzo podkreśla się rzekome chrześcijańskie zagrożenie, że graniczy to z paranoją. Zatrzymany w tym roku 21-letni Otto Warmbier, Amerykanin, „zawinił” tym, że ukradł plakat propagandowy z hotelu. W oskarżeniu podano, że swoją „zbrodnię” miał planować z Kościołem metodystycznym.

Niemniej każdy zatrzymany jest wykorzystywany przez władze do celów propagandowych, które starają się pokazać, że „jankeskie” zagrożenie nie słabnie. Kilka lat temu w kraju wznowiono napisaną w 1951 r. powieść „Szakale”, w której amerykańscy misjonarze podają koreańskim dzieciom zastrzyki z trucizną. Zatrzymani są również kartą przetargową w negocjacjach ze światem Zachodu. Wysokie pokazowe wyroki mają pokazywać, że Korea Północna nie żartuje i podobnie jak w przypadku prób nuklearnych, nie zawaha się przed radykalnym działaniem.

Mimo entuzjazmu misjonarzy nic nie wskazuje, aby Pjongjang w najbliższym czasie znów mógł być „Jerozolimą Dalekiego Wschodu”, a podziemny Kościół jest tam wciąż zjawiskiem marginalnym. Jednocześnie nieodpowiedzialne misjonarstwo prowadzi do pogorszenia się sytuacji nielicznej oficjalnej mniejszości chrześcijan – i wizerunku religii Chrystusowej w ogóle.
Przemożna chęć zbawienia Korei Północnej nie jest jednak domeną tylko środowisk chrześcijańskich. Jak zauważa badająca północnokoreańskich emigrantów Judy Han, podobną technikę w traktowaniu uciekinierów stosują grupy związane z prawami człowieka, które próbują za wszelką cenę zaszczepić w nowo przybyłych swoją wizję świata. Presja na uchodźcach, przy jednoczesnym braku zrozumienia ich mentalności, jest na tyle duża, że dziś coraz częściej Koreańczycy, którzy uciekli z komunistycznego „raju”, jadą szukać swego zbawienia poza Koreą Południową. ©

​ROMAN HUSARSKI jest kulturoznawcą, filmoznawcą i ekspertem Centrum Studiów Polska-Azja. Autorem filmów dokumentalnych: „Droga do Timbuktu” i „Somaliland is safe!”. Prowadzi bloga: wloczykij.org.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2016