Dżucze na ustach świata

Korea Północna uważana jest za kraj, który zawsze izolował się od świata. Prawda wygląda inaczej: Pjongjang chętnie eksportował swoją kulturę – i terroryzm.

24.05.2021

Czyta się kilka minut

Na lotnisku w Tel Awiwie po zamachu, który przeprowadzili japońscy lewicowi terroryści, szkoleni w Korei Północnej. 30 maja 1972 r. /  / AFP / EAST NEWS
Na lotnisku w Tel Awiwie po zamachu, który przeprowadzili japońscy lewicowi terroryści, szkoleni w Korei Północnej. 30 maja 1972 r. / / AFP / EAST NEWS

Niezależnie, czy włączysz CNN, czy Fox News, od lat jest wysoce prawdopodobne, że reporter określi Koreę Północną przymiotnikami „zamknięta”, „odizolowana” lub nazwie ją „pustelniczym królestwem”. To mit – mówi „Tygodnikowi” Benjamin R. Young, autor opublikowanej niedawno książki „Guns, Guerillas, and the Great Leader” („Broń, partyzantka i Wielki Przywódca”).

Książka Younga – efekt ośmiu lat pracy w różnych archiwach – przynosi zaskakujące wnioski: okazuje się, że w okresie zimnej wojny Korea Północna była jednym z najbardziej aktywnych państw na świecie, a jej twórca Kim Ir Sen miał nawet poważne aspiracje, aby stać się przywódcą Trzeciego Świata.

Jak do tego doszło?

Na fali dekolonizacji

Trzeci Świat to dziś pojęcie często postrzegane pejoratywnie, kojarzone z zacofaniem. Tymczasem podczas zimnej wojny rozumiano je inaczej: jako globalny ruch czy wręcz filozofię. Przywódcy z Ameryki Łacińskiej, Azji i Afryki wymawiali je z dumą. Trzeci Świat miał być rewolucyjną nową jakością: antykolonialną, antyimperialną, w kontrze do kulturowej dominacji białych; miał przełamywać podział świata między Wschód i Zachód.

Nazwę „Trzeci Świat” rozpropagowała zwłaszcza konferencja w indonezyjskim Bandungu w 1955 r. Zwołana z inicjatywy Birmy, ówczesnego Cejlonu (dziś Sri Lanka), Indii, Pakistanu i właśnie Indonezji, dała początek – sformalizowanemu kilka lat później – Ruchowi Państw Niezaangażowanych. Trwał wówczas proces dekolonizacyjny, a wiele krajów, które uzyskały niezależność – zwłaszcza tych z Azji i Afryki – nie chciało opowiadać się ani za Moskwą, ani za Waszyngtonem.

W tym czasie Kim Ir Sen, twórca i od 1946 r. przywódca Korei Północnej, zajęty był konsolidacją władzy i odbudową państwa po wojnie z lat 1950-53. Na wody międzynarodowe wkroczył z rozmachem w drugiej połowie lat 60. Powodem były tyleż jego oosobiste ambicje, co pragnienie uniezależnienia się od Pekinu i Kremla.

Kontakty Kima z oboma mocarstwami nie były tak różowe, jak się zwykło sądzić. Kim, wychowanek Stalina, nie znosił i bał się Nikity Chruszczowa, który swoją pozycję budował w kontrze do dyktatora-ludobójcy. Jeszcze bardziej przeraziła Kima maoistowska rewolucja kulturalna, rozpoczęta w Chinach w 1966 r.; Kim nazwał ją „niewyobrażalnym skretynieniem”.

Soft power z Pjongjangu

Choć dziś może to być trudne do pojęcia, Korea Północna miała wtedy atrakcyjny wizerunek wśród liderów Trzeciego Świata. Pjongjang kierował do nich przekaz: „Mamy podobne doświadczenia, też wyzwoliliśmy się z jarzma kolonializmu, obroniliśmy się przed inwazją Jankesów, odbudowaliśmy kraj”. Zniekształcało to wprawdzie prawdę historyczną, ale było chwytliwe. Podobnie jak w przypadku Kuby, walka Kima z „amerykańskim imperializmem” mogła budzić podziw: malutkie państwo kontra mocarstwo. W dodatku aż do lat 70. XX w. Północ była bogatsza od Południa. Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna mogła przedstawiać się Trzeciemu Światu jako model wart naśladowania.

Światowe delegacje zapraszane do Pjongjangu nie mogły się nadziwić sukcesom w odbudowie kraju. Biuletyny propagandowe przezornie nie wspominały o gigantycznej pomocy „bratnich narodów socjalistycznych” dla Północy, podkreślając własną strategię opartą na ideo- logii dżucze (dosł. podmiot). Ideologię tę opisywano takimi hasłami jak „niezależność”, „samowystarczalność”, „wyzwolenie narodowe”, używając semantyki bliskiej działaczom niepodległościowym z Trzeciego Świata.

W efekcie w afrykańskiej prasie pojawiały się wówczas artykuły, których autorzy szukali lokalnych odpowiedników tego terminu, np. w Tanzanii dżucze tłumaczono jako ducha ujaama. Na temat wprowadzenia dżucze w Afryce powstawały doktoraty. Prezydent Zairu, Mobutu Sese Seko, przyrównał dżucze do authenticité (fr. autentyczność). „Authenticité oznacza, że Koreańczycy są dumni z bycia Koreańczykami. Tak więc Zairczycy są dumni z bycia Zairczykami. Nie mamy kompleksu niższości z powodu czarnej skóry i kręconych włosów. I wy też nie macie żadnych kompleksów, ponieważ jesteście tacy, jacy jesteście” – mówił podczas wizyty w Pjongjangu w 1974 r.

Innym też zdarzały się momenty zauroczenia: w 1976 r. etiopscy dyplomaci doszli do wniosku, że dżucze pozwala „na cuda” i będzie „idealnym wzorem dla socjalistycznej Etiopii”.

Być jak Kim Ir Sen

Dziś wielu z nas, także w Polsce, zachwyca się południowokoreańską popkulturą, technologią, sportem czy kosmetykami. Tymczasem aż do lat 80. to Korea Północna miała silniejszy soft power, zwłaszcza w oczach Afrykanów. Koreańczycy z Północy byli tam obecni na licznych wydarzeniach kulturalnych. Jak grzyby po deszczu wyrastały Koła Dżucze: swego rodzaju północnokoreańskie instytuty kultury.

Koreańczycy pomagali „bratnim narodom” nie tylko w sferze wojskowej, lecz budowali też szkoły, szpitale czy lotniska. W północnokoreańskich sklepach, zakładanych w różnych krajach, sprzedawano produkty medycyny naturalnej, na czele z żeń-szeniem i gąską sosnową (jadalnym grzybem). Wzięcie miała też monumentalna sztuka: północnokoreańskie studio Mansude odpowiedzialne jest za takie dziwactwa, jak 52-metrowy Pomnik Afrykańskiego Odrodzenia w Senegalu, 50-metrowy pomnik w Addis Abebie upamiętniający wojnę somalijsko-etiopską (1977-78) czy 9-metrowy pomnik dyktatora Mozambiku, Samora Machela (zmarł w 1986 r.).

Do listy spektakularnych projektów można dodać pałace, jak ten Jeana-Bédela Bokassy, dyktatora Republiki Środkowoafrykańskiej, który – inspirując się Napoleonem – w 1976 r. ogłosił się cesarzem. Bokassa i Kim darzyli się ciepłym uczuciem: pierwszym miejscem, które cesarz odwiedził po koronacji, był Pjongjang. Sojusz ten pokazuje, że dla despotów ideologie mogą być tylko narzędziem utrzymania władzy – Bokassa był zadeklarowanym antykomunistą. Jego pałac, który miał być wariacją pałacu Kumsusan (dziś to mauzoleum Kim Ir Sena), nie został ukończony, bo w 1979 r. tyrania Bokassy się zakończyła.

Towarem eksportowym stały się też ludowe festiwale z Północy, znane z masowych skoordynowanych choreografii, postrzeganych jako narzędzie kontroli. Prezydent Somalii Siad Barre (rządzący w latach 1969-91) nie tylko skopiował część tytułów Kim Ir Sena, ale podczas każdej swej podróży kazał witać się tańcami przygotowanymi przez reżyserów północnokoreańskich. Fanem tych festiwali byli Idi Amin z Ugandy i Robert Mugabe z Zimbabwe, gdzie do dziś tworzy się pokazy w północnokoreańskim stylu (Mugabe podkreślał, że jego marzeniem jest „być jak Kim Ir Sen”). Znane są też północnokoreańskie inspiracje dyktatora Rumunii Nicolae Ceaușescu.

W sumie Północ wysłała swoich trenerów aż do 48 krajów (nieodpłatnie).

Światowe poligony

Działania Pjongjangu nie ograniczały się do promocji kultury. Lista konfliktów na świecie, w które się angażował, jest długa – nie starczy tu miejsca, by opisać wszystkie. Nie licząc Kremla, podobnie aktywna na tym militarnym polu była tylko Kuba. Oba państwa, rządzone przez byłych partyzantów, ściśle współpracowały i się wspierały. W trakcie kryzysu kubańskiego Kim Ir Sen krytykował Moskwę, mówiąc, że Chruszczow „zdradził Kubę”. Z kolei w 1968 r. Raul Castro przyznał, że jeśli ktoś jest zainteresowany, co Kubańczycy myślą, może równie dobrze zapytać o to Koreańczyków z Północy. „Nasza wizja jest identyczna we wszystkim” – mówił brat Fidela.

Poligonem doświadczalnym stała się Afryka. Nie było tam niemal konfliktu, w którym Korea Północna nie zostawiłaby śladów. Szkoliła bojowników w Czadzie, Somalijczyków walczących z Etiopią i etiopskich komunistów, którzy przejęli władzę po upadku cesarstwa. Angażowała się w wojnę domową w Angoli (1975-2002), na jej kolejnych etapach wspierając różne jej strony. Mieszkańcy miasta Bulawayo na południu Zimbabwe do dziś wzdrygają się na wspomnienie Koreańczyków: w latach 80. bojówki rządowe urządziły tam – wspólnie z północnokoreańskimi siłami specjalnymi – polowanie na przeciwników Mugabego. Pamięć o masakrach jest wciąż żywa.

Z kolei poza Afryką miejscowa ambasada KRLD odegrała istotną rolę w puczu komunistycznym na Sri Lance w 1971 r. (pucz upadł, ambasadę zamknięto). Ambasada KRLD próbowała zbroić lewicowe bojówki nawet na Jamajce… Natomiast w Azji Północ pomagała (bronią i ludźmi, zwłaszcza pilotami) szczególnie Wietnamowi Północnemu przez cały czas trwania tamtejszej wojny. Koreańczycy budowali też Wietnamczykom tunele.

Do dziś to ich specjalność – wiele tuneli w Strefie Gazy ma być efektem wsparcia specjalistów z Korei Północnej (alians ten może wydać się egzotyczny, ale sojusznikiem Hamasu jest Iran, który z kolei jest w bliskich relacjach z Pjongjangiem).

Szkolenia dla bojowników

Kim Ir Sen udzielał też wsparcia na swojej ziemi międzynarodowym sojusznikom (bojownikom, terrorystom: zależy, z jakiej perspektywy spojrzeć). I to na pokaźną skalę: o ile amerykański wywiad szacuje, że w latach 1955-76 w Chinach przeszkolono ok. 3 tys. zagranicznych bojowników (terrorystów, rewolucjonistów...), o tyle w samym tylko roku 1971 w Korei Północnej przyjęto ich 2,5 tys. Szkolenia z działań partyzanckich przechodziły tam Czarne Pantery z USA, meksykańscy partyzanci i członkowie Japońskiej Armii Czerwonej, odpowiedzialnej za akcje stricte terrorystyczne na całym świecie.

Jednym z najgłośniejszych dzieł Japończyków szkolonych pod Pjongjangiem był atak na izraelskim lotnisku imienia Ben Guriona (ponad setka zabitych i rannych). W 1970 r. japońscy terroryści uprowadzili z lotniska w rodzimym mieście Fukuoka boeing z ponad setką pasażerów, co doprowadziło do kryzysu regionalnego. Ostatecznie samolot wylądował w Pjongjangu, gdzie Kim Ir Sen przyjął japońskich „czerwonoarmistów” z otwartymi rękoma, a pasażerom pozwolił odlecieć. Po przejściu radykalnego treningu, Japończycy (tj. ci, którzy dotrwali do jego końca) angażowali się w koreańską działalność dywersyjną na świecie.

Z czasem niektórzy budzili się z oczarowania ideologią dżucze. Eldridge Cleaver, jeden z liderów Czarnych Panter, przyznał, że gdy zobaczył brutalność bezpieki w KRLD, zatęsknił za policją z Oakland, z którą miał wcześniej do czynienia.

Konflikty zastępcze

W swoich działaniach Północ kierowała się własnym interesem. Kim Ir Sen przyznał kiedyś w rozmowie z Ceaușescu, że chciał wykorzystać poparcie na świecie do zjednoczenia Półwyspu: miał nadzieję, że globalni sojusznicy na forum ONZ zmuszą USA, by wycofały swoje wojska z Korei Południowej. Międzynarodowe poparcie było mu też potrzebne na wypadek kolejnej wojny z Południem, o którą oba państwa wielokrotnie się otarły.

Konflikty, w których Północ udzielała wsparcia, miały też dla Pjongjangu walor „wojen zastępczych”: często były wymierzone w USA lub ich sojusznika, miały na celu ustanowienie reżimu przyjaznego wobec państwa Kimów bądź pozwalały na testowanie broni i zbieranie informacji wywiadowczych.

Wszystkie te działania pochłaniały gigantyczne środki. Ludność Północy nigdy nie była informowana, na co jej rząd wydaje pieniądze, a przyjeżdżających obcokrajowców przedstawiano jako miłośników ideologii ich wodza. Benjamin R. Young dopatruje się upadku ekonomicznego Korei Północnej właśnie w wydatkach na zewnątrz, traktowanych jako ważniejsze od sytuacji na miejscu.

Internacjonalistyczny terroryzm

Zauroczenie krajów Trzeciego Świata ideologią dżucze z czasem wygasło. Przyczyniła się do tego także zmiana strategii Pjongjangu, która z kolei miała związek ze zmianą władzy: choć Kim Ir Sen żył długo (zmarł w 1994 r.), to w latach 80. krajem coraz śmielej kierował jego syn Kim Dzong Il, który nie wahał się wkroczyć na drogę jawnego już terroru.

Szczególnie głośny stał się zamach, który agenci Północy przeprowadzili w 1983 r. na dyktatora Korei Południowej Chun Doo-hwana, który był z wizytą w Rangunie. Przeżył dzięki korkom w birmańskiej stolicy (zachowały się nagrania, na których wścieka się, że przez spóźnienie „straci twarz”). Bomba zabiła kilkadziesiąt osób i zdemolowała mauzoleum Aung Sana, ojca birmańskiej niepodległości. Rządzący Birmą generał Ne Win zerwał kontakty z Koreą Północną, ogłaszając, że czuje się zdradzony przez jej lidera. Szereg innych krajów wykorzystało ten zamach, by zerwać relacje w Pjongjangiem.

Długa jest tutaj zwłaszcza lista dywersyjnych (terrorystycznych) działań Pjongjangu przeciw Korei Południowej – obejmuje porwania czy próby wynajęcia zabójców (także znów czyhających na Chun Doo-hwana). W 1987 r. dwoje północnokoreańskich agentów zostawiło bombę na pokładzie samolotu pasażerskiego Korean Air Flight 858 na lotnisku w Bagdadzie. Do detonacji doszło w powietrzu. Wiemy, kto był sprawcą, bo zostali zatrzymani w Bahrajnie.

Sojusznicy się wykruszają

Choć książka Benjamina Younga kończy się na roku 1989, w rozmowie z „Tygodnikiem” przekonuje on, że Korea Północna nie zmieniła potem swojej postawy. Dowodem może być zamordowanie Kim Dzong Nama – ten przyrodni brat obecnego dyktatora, Kim Dzong Una, zginął na lotnisku w malezyjskim Kuala Lumpur w 2017 r.

Kim Dzong Un, wnuk założyciela państwa, pozbył się w ten sposób potencjalnego wroga, ale stracił kolejnego sojusznika: Malezja, pielęgnująca dobre stosunki z innymi ważnymi członkami Ruchu Państw Niezaangażowanych, była jednym z nielicznych państw oferujących Koreańczykom z Północy bezwizowy wjazd.

Teraz, w następstwie zamachu, Malezja najpierw odwołała swoich dyplomatów z Pjongjangu, a w marcu tego roku zamknęła ambasadę KRLD w Kuala Lumpur, nakazując wszystkim obywatelom KRLD opuszczenie swoich granic. Przy czym przynajmniej jedna osoba zostanie poddana ekstradycji do USA. Jest ona oskarżona o pranie brudnych pieniędzy na rzecz reżimu Kimów. To może być bezprecedensowy proces – namiastka próby ukarania Pjongjangu za nieprzestrzeganie międzynarodowych zasad.

Dziś w gronie sojuszników Korei Północnej z Trzeciego Świata – trzymajmy się tego pojęcia, skoro operują nim sami zainteresowani – pozostaje garstka państw autokratycznych, takich jak Uganda, Zimbabwe, Syria czy Kambodża. A co do dżucze, w swojej książce Young przytacza zapis rozmowy, jaką pewien historyk odbył w latach 80. z peruwiańskim pisarzem Genaro Carnero Checą, który wielokrotnie odwiedził Koreę Północną i napisał o kraju przychylną książkę.

Zapytany o szczerą opinię na temat KRLD, Peruwiańczyk odparł: „Walczyli z USA. Udało im się osiągnąć niesamowite rzeczy w ekonomii. To jedyne państwo Trzeciego Świata, gdzie każdy ma dobre zdrowie, dobrą edukację i dobre mieszkanie”. Historyk nie odpuścił i dopytał Checę, co sądzi o KRLD jako poeta. W odpowiedzi usłyszał: „To najsmutniejszy, najbardziej nieszczęśliwy kraj, w jakim byłem w życiu. Jako poetę, wypełnia on moje serce czernią”.

Podobne rozczarowanie musiało stać się udziałem wielu, którzy kiedyś wierzyli w dżucze. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2021