Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Gładko ogoleni mężczyźni w kapeluszach, perfekcyjnie uczesane kobiety na szpilkach, intensywne kolory kardiganów i sukienek, lśniące kabriolety, papierosowy dym spowijający minimalistyczne wnętrza, bursztynowa whisky podana w ciężkich okrągłych szklankach. I uroczo staroświeckie kampanie reklamowe produktów, po które sięgamy na co dzień, i takich, które są już legendą, od keczupu Heinz po aparat Polaroid.
Na tym efektownym tle rozgrywają się dramaty bohaterów: ambitnych, nieprzeciętnych ludzi, którzy realizują swój amerykański sen. Z sezonu na sezon – akcja obejmuje całą dekadę – ich Ameryka się zmienia. Nadchodzi obyczajowa rewolucja, seksizm, rasizm i homofobia zostają wreszcie nazwane. Następują kolejne historyczne przełomy: marsz na Waszyngton, zamach na Kennedy’ego, zabójstwo Martina Luthera Kinga, wojna w Wietnamie.
Ale żeby serial stał się kultowy, potrzeba jeszcze kultowego bohatera. Jest nim dyrektor kreatywny Don Draper (Jon Hamm), self-made man w dosłownym tego słowa znaczeniu. Przystojny, błyskotliwy, pochmurny, szorstki, władczy, egoistyczny, namiętny – przymiotniki określające tego samca alfa można mnożyć. Zdobywa kolejne kontrakty reklamowe, nagrody i kobiety, pali jak smok, pije na umór. I cierpi. Scenarzyści dopisują mu melodramatyczną historię, którą odkrywamy stopniowo.
To dzięki dziełu (dziełu, nie produkcji) Matthew Weinera mało popularna stacja AMC mogła zacząć konkurować z HBO: wyprodukowała jeszcze takie hity jak „Walking Dead” i „Breaking Bad”. „Mad Men” był w pierwszym szeregu serialowej rewolucji ostatnich lat: tej przemiany, która sprawiła, że autorskie seriale znaczą dziś nie mniej niż autorskie kino.