Syndrom Klewek i cena polityki

B. szefowi Agencji Wywiadu Zbigniewowi Siemiątkowskiemu postawiono zarzuty o udział w zorganizowaniu w Polsce ośrodka, w którym CIA przetrzymywała jeńców podejrzewanych o terroryzm. Przypominamy tekst Cezarego Michalskiego (TP 24/11) o tym, dlaczego w ogóle Polska zgodziła się na takie więzienia.

07.06.2011

Czyta się kilka minut

Rys. Mirosław Owczarek /
Rys. Mirosław Owczarek /

O tym, co się dzieje w Kiejkutach, wszyscy wiedzieliśmy lub mogliśmy się domyślać. Pytanie brzmi: dlaczego tak ochoczo w to wdepnęliśmy?

Po zakończeniu wizyty prezydenta USA Baracka Obamy w Warszawie mamy do czynienia z kolejną odsłoną sprawy tajnych więzień CIA w Polsce. Najpierw Wojciech Czuchnowski częściowo ujawnił nowe, a częściowo przypomniał znane już informacje o nieomal pewnych dowodach korzystania przez Amerykanów z polskiego terytorium do takich działań w "wojnie z terrorem", jakich amerykańskie prawo nie dopuszczało na terytorium USA ("CIA miało więzienie w Polsce", "Gazeta Wyborcza", 30 maja). Dziennikarz "GW" pisał też o odsunięciu od sprawy prokuratora, który chciał postawić "bardzo ciężkie zarzuty urzędnikom rządu SLD". Jeszcze tego samego ranka w TOK FM ostro zareagował na tę publikację Leszek Miller, nazywając dziennikarzy "pożytecznymi idiotami w sensie leninowskim", którzy "zapraszają Al-Kaidę do Polski".

No i się zaczęło. Tłumaczyć musiał się nie tylko Miller czy ministrowie ówczesnego rządu SLD, ale także politycy PiS - z faktu, że odziedziczonej po rządach SLD tajnej wiedzy na temat Szymanów i Kiejkut nie ujawnili. Politycy PO, pamiętając zapewne o rozpoczynającej się kampanii wyborczej, opowiadali z kolei w mediach, jakie to SLD i PiS są straszne, jeśli miałoby się istotnie okazać, że SLD tajne więzienia zaakceptowało, a PiS ten fakt ukryło. Odezwali się też licznie zamieszkujący Polskę moraliści, a także ludzie, którzy przy takich okazjach moralistów skutecznie w naszym kraju udają.

Na samej lewicy pojawiła się wreszcie pokusa, aby u progu kampanii wyborczej kompletnie zdemolować - i to w oczach lewicowego elektoratu - wizerunek Leszka Millera, który próbuje właśnie wrócić do poważnej politycznej gry.

Nie tylko Miller

Zacznijmy zatem od tego, że trochę zbyt prosty jest pomysł, aby to na Millera zrzucić wszystko, co w tej sprawie mroczne. Aleksander Kwaśniewski był w tamtym okresie większym nawet entuzjastą współpracy z Amerykanami niż Miller. Nominowani przy stosunkowo największym udziale Kwaśniewskiego "prezydenccy" ministrowie ówczesnego rządu, w tym minister-koordynator służb specjalnych (także pozostający w bardzo dobrych stosunkach z prezydentem), mieli do Szyman i Kiejkut najbliżej, dzięki czemu prezydent mógł o tym, co się tam dzieje, wiedzieć najwięcej.

Ale nie chodzi mi wcale o przywiązanie Millera do nogi Kwaśniewskiego jak żelaznej kuli i próbę utopienia ich razem.

Ich decyzja o stanięciu po stronie USA, o wejściu w skład koalicji "walczącej z terrorem", przeciwko miłującej pokój koalicji Chiraca, Schroedera i Putina (który właśnie podsumowywał swoją kampanię czeczeńską), została wówczas zaakceptowana przez zdecydowaną większość polskiej klasy politycznej. Informację Millera o bezwarunkowym poparciu Ameryki akceptowali wszyscy praktycznie politycy PiS i PO oraz spora część PSL-u.

W imieniu Platformy skrajnie entuzjastycznie wystąpił wówczas Bronisław Komorowski. Oczywiście może teraz powiedzieć, że akceptował Afganistan, ale bez Nangar Khel, a współpracę z Ameryką i jej służbami w wojnie z terrorem bez tajnych więzień CIA. Lecz takie wytłumaczenie byłoby zbyt niepoważne, jak na prezydenta RP i polityka z wieloletnim stażem.

Tylko Lepper

Współodpowiedzialność nie dotyczy jednak wyłącznie polityków, ale także mediów. Atmosfera przyzwolenia dla podporządkowania się Polski Ameryce w kwestii wojny z terrorem sprawiała, że także wśród dziennikarzy, publicystów, właścicieli mediów nie było nadmiernego zainteresowania mniej sympatycznymi konsekwencjami tego podstawowego wyboru.

Kiedy Andrzej Lepper w 2002 r., w oparciu o przecieki pochodzące prawdopodobnie od niezadowolonych z faktu "szarogęsienia się Amerykanów" ludzi z naszych służb, próbował prowadzić krucjatę na rzecz wyjaśnienia "obecności talibów w Klewkach" (Klewki leżą 50 kilometrów od lotniska Szymany i 50 kilometrów od szkoleniowego ośrodka wywiadu w Kiejkutach - jak z tego widać, precyzja Leppera nie była może imponująca, ale nie było to też trafienie kulą w płot), nikt nie rozpoczął żadnego poważnego "dziennikarskiego śledztwa". Przeciwnie: wszyscy używaliśmy sobie - my, ludzie mediów - na tym Lepperze i na jego Klewkach do woli. A jako że sami świetnie się bawiliśmy, udało nam się wytworzyć atmosferę kompletnego już rozluźnienia u tych, którzy nas czytali.

Przypomnę zabawny fragment prasowego tekstu z 15 września 2002 r. (pochodzącego akurat z "Gazety Wyborczej", choć w każdej innej poważnej gazecie czy tygodniku opinii można było wówczas znaleźć podobne perełki), zatytułowanego "Liberalne Klewki": "w sobotę, w podolsztyńskich Klewkach zainaugurowała działalność Akademia Liberalna. Do ośrodka Leśne Wrota przyjechało

ok. 30 młodych polityków z całej Europy. Dlaczego Klewki? Paweł Krzykowski z Unii Wolności, organizator spotkania: - To celowa prowokacja. Niemal w całej Polsce Klewki kojarzą się z Lepperem i talibami. Kiedy opowiadaliśmy o tym naszym gościom, ci tylko się uśmiechali. Wielu z nich słyszało o »rewelacjach« głoszonych przez Andrzeja Leppera, gdyż interesują się wydarzeniami na polskiej scenie politycznej - mówi Krzykowski. W programie znalazły się wykłady dla młodych polityków, którzy chcą poznawać ideologię liberalną, a także nowoczesne i skuteczne metody promocji liberalnych wartości w świecie europejskiej polityki".

300 lat po Monteskiuszu

Atmosfera przyzwolenia dla "wojny cywilizacji", kompletny brak zainteresowania jej możliwymi kosztami, były wówczas powszechne w Polsce i na świecie. W tygodniku "Europa", który jakiś czas potem Robert Krasowski zaczął wydawać przy "Fakcie", a z którym współpracowałem, relacjonowaliśmy, też zresztą bez nadmiernego rozdzierania szat, prowadzoną wówczas na Zachodzie dyskusję, czy liberalna demokracja może stosować tortury.

Dyskusja była ciekawa, rozpoczął ją sam Michael Ignatieff, jedno z czołowych intelektualnych sumień liberalnego świata. Wystąpił z pochwałą tortur (oczywiście eufemistycznie nazywanych przez niego - w ślad za ówczesnym językiem Waszyngtonu - "prawem do bezterminowego zatrzymania, podczas którego wolno stosować przesłuchania z elementami przymusu").

Już Monteskiusz w 1712 r., w końcówce "Listów perskich", doszedł do wniosku, że lokalne obyczaje mogą być różne w różnych kulturach i nawet w Paryżu nie wolno z nich drwić, jednak torturowanie nie może być tłumaczone "odmienną tradycją", gdyż jest zbrodnią uniwersalną. Tymczasem w dyskusji toczącej się w Waszyngtonie, Londynie, Paryżu trzysta lat po Monteskiuszu głosy na temat tortur były podzielone, z chwilową przewagą "życzliwych realistów". A Bush dostał za to wszystko w 2004 r. tytuł "Człowieka roku" od magazynu "Time" będącego głosem liberalnych elit Wschodniego Wybrzeża.

Testowanie granic

Przypominam o tym wszystkim nie po to, by z werwą Emila Zoli zawołać: "J’accuse! Wiedzieliście wszyscy!", ale by znacznie spokojniejszym głosem powiedzieć: "wszyscy wiedzieliśmy, wszyscy mogliśmy się domyślać, że Polska bierze udział w brudnej wojnie, ze wszystkimi tego brudnymi konsekwencjami". A mimo to konsens był szeroki - w polskiej polityce i mediach.

Zatem jeszcze raz powraca pytanie: dlaczego wtedy wszyscy w to wdepnęliśmy? Odpowiedź na to pytanie będzie nieporównanie ważniejsza niż załatwienie Leszka Millera jako kozła ofiarnego, albo załatwienie jako kozła któregoś z "prezydenckich ministrów" Aleksandra Kwaśniewskiego.

Poznanie i przemyślenie "syndromu Klewek" dostarczy nam bowiem wiedzy o funkcjonowaniu nowego polskiego państwa w sytuacji realnych wyzwań. Nie w warunkach pozornego konsensu (pozornego, bo opierającego się na wspólnym banale: "wszyscy chcemy, żeby Polska była bogatsza i bezpieczniejsza", "wszyscy lubimy Unię Europejską i NATO"), ale w sytuacji wymuszającej dokonanie konkretnego, nawet tragicznego wyboru. Tragicznego, gdyż każda decyzja wiązała się z ceną.

Otóż uważam, że błąd popełniony przez Kwaśniewskiego i Millera, popieranych przez znaczną część elit politycznych, a krytych przez znaczną część elit medialnych, był nie do uniknięcia. Po pierwsze, jako błąd wynikający z działania w warunkach ograniczonej suwerenności. A po drugie, jako typowy błąd okresu przejściowego, kiedy wchodziliśmy dopiero do struktur Zachodu.

Nie wierzę w całkowitą suwerenność narodów słabych lub o średniej sile. Polacy po burzliwej historii ostatnich 300 lat są narodem słabym, nasze bogactwo w 1989 r. równało się nędzy, nasze instytucje były zdemolowane, a społeczeństwo rozdarte przez konflikt z czasów PRL-u. Zatem nie byliśmy narodem mającym potencjał gwarantujący pełną suwerenność, a błędy popełniane przez kraje o suwerenności ograniczonej są zawsze koniecznymi konsekwencjami błędów popełnianych przez kraje od nich silniejsze, w których obszarze oddziaływania kraj słabszy się znalazł. Tak jak błędy PRL-u były konsekwencją błędów popełnianych z nieporównanie większym rozmachem przez ZSRR, tak samo błąd przyzwolenia na brutalność "tajnych więzień CIA w Polsce" był konsekwencją brutalnego i moim zdaniem błędnego wyboru dokonanego przez Busha i narzuconego wtedy Polsce przez Amerykanów.

Oczywiście ograniczona suwerenność nie oznacza braku suwerenności w ogóle. Konieczne jest testowanie granic tej suwerenności - w bez porównania węższych granicach przez Gomułkę, Gierka, Jaruzelskiego, w bez porównania szerszych przez Millera i Kwaśniewskiego (a także wszystkich innych rządzących Trzecią RP).

Błędy konieczne

Jak wypadł ten test w przypadku więzień CIA? Wypadł słabo i nie ma się czym chwalić - także Miller nie powinien podnosić głosu na dziennikarzy. Należałoby się o przebiegu tamtego testu naszej suwerenności jak najwięcej dowiedzieć. Najlepiej jednak z zagwarantowaniem - od razu na wejściu - pełnej nietykalności dla Millera i Kwaśniewskiego. W końcu, skoro nigdy nie skazaliśmy (i już nie skażemy) Jaruzelskiego i Kiszczaka za takie, a nie inne przetestowanie przez nich granic suwerenności Polski w 1981 r., nie widzę powodu, abyśmy bardziej brutalnie mieli się zachowywać w stosunku do Kwaśniewskiego i Millera.

Prezydent i premier robili dokładnie to, czego się od nich wszyscy spodziewaliśmy. Naprawdę pracowali na rzecz wprowadzenia Polski do NATO i UE, naprawdę polepszali nasze stosunki z USA. Jako "postkomuniści", oskarżani przez wielu z nas o przynależność do "partii Olina", podążali nawet na Zachód z ponadnormatywnym entuzjazmem. A jednak popełnili klasyczny błąd przywódców kraju o ograniczonej suwerenności: będąc nadmiernie ostrożni, pozwolili Amerykanom na zrobienie z Polski peryferyjnego śmietnika ich "wojny z terrorem". Popełnili też klasyczne, nieuniknione błędy okresu przejściowego.

Jako członek UE (nawet jeśli bez euro) Polska ma dzisiaj większe możliwości uprawiania podmiotowej polityki w Unii niż jako kandydat negocjujący warunki przyjęcia do tego ekskluzywnego klubu krajów bogatych i cywilizowanych. Jako członek NATO z wieloletnim już stażem, mamy coraz większe możliwości podmiotowego zachowania wobec Ameryki.

Tusk, Sikorski, Klich całkiem słusznie nieco twardziej negocjowali tarczę, odmawiając np. spełnienia tak bliskiego Amerykanom warunku eksterytorialności ich baz, który to warunek, jak się wydaje, zaakceptowano w przypadku więzień CIA. Ale Polska była za czasów Kwaśniewskiego i Millera ciągle jeszcze w okresie przejściowym, całkiem świeżo i warunkowo przyjęta do NATO.

Amerykanie zdystansowali się od błędów Busha, wybierając Obamę i puszczając - po raz pierwszy dopiero w czasie kampanii prezydenckiej 2008 r.

- za pośrednictwem "New York Timesa" przecieki na temat "polskich więzień CIA". Z własnej dzikości najlepiej się tłumaczyć, pokazując palcem dzikość peryferii. Nie skazali własnych odpowiedzialnych, którzy nawet nie przestali awansować w strukturach CIA czy Departamentu Obrony.

Obama wybrał hipokryzję, która, jak wiadomo, jest ostatnim hołdem składanym przez występek cnocie. Werbalnie potępił wynaturzenia neokonserwatywnej "wojny z terrorem", ale ani nie przeprowadził czystki w amerykańskich służbach, ani nawet nie zamknął więzienia w Guantanamo. Amerykanie wciąż pilnują, żeby ich państwa, ich polityków, ich służb za popełnione przez nich błędy nikt nie mógł ukarać. Dlaczego za ich błędy mieliby zatem zapłacić wyłącznie Kwaśniewski i Miller?

Niekonieczna pycha

Chcąc jednak bronić prawa ludzi rządzących Polską do popełniania błędów koniecznych, nie chciałbym jednocześnie bronić ich prawa do zupełnie niekoniecznej pychy.

Poczucie Millera, że w sprawie więzień CIA jest traktowany niesprawiedliwie, jest słuszne. Pomyłką jest jednak próba chwalenia się tym, co było błędem (nawet jeśli koniecznym); jego nadmierna duma, jego podnoszenie głosu na dziennikarzy wypełniających z kolei konieczny rytuał "patrzenia władzy na ręce".

Zresztą błąd dość podobny popełnia dzisiaj minister obrony Bogdan Klich - z zupełnie innej partii, ale postawiony w analogicznej sytuacji. Być może należało uniewinnić polskich żołnierzy wysłanych - z przyzwoleniem większości klasy politycznej i większości mediów - na brudną wojnę z nieomalże pewnością, że pobrudzą tam sobie ręce, także krwią. Ale minister Klich, który przecież zakładał ruch Wolność i Pokój, powinien się jednak wstrzymać od głośnych zachwytów nad "wyjątkowym patriotyzmem i męstwem" ludzi, którzy jednak - załóżmy tak dla naszej własnej psychicznej higieny - nawet nie z chęci zemsty, ale z powodu błędu, zabili afgańskich cywilów, w tym kobiety i dzieci.

Zbadajmy obie te sprawy do końca - tajne więzienia CIA i masakrę w Nangar Khel - nie po to, aby znaleźć kozły ofiarne, ale żeby wiedzieć, jaka jest cena uprawianej przez nas polityki. Czy tak wysoka być musi, czy nie możemy jej choćby odrobinę obniżyć.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2011