Święty nie przestaje biec

Ta kanonizacja była triumfem normalności. Moment ogłoszenia dwóch papieży świętymi przeszedł niemal niepostrzeżenie.

27.04.2014

Czyta się kilka minut

Polscy pielgrzymi czekają na Mszę kanonizacyjną przy placu św. Piotra, 27 kwietnia 2014 r. / Fot. Kacper Pempel / Reuters / Forum
Polscy pielgrzymi czekają na Mszę kanonizacyjną przy placu św. Piotra, 27 kwietnia 2014 r. / Fot. Kacper Pempel / Reuters / Forum

Amerykański watykanista John Allen posłużył się ryzykownym porównaniem. Jan Paweł II był w Kościele niczym heavy metal. Nowe i mocne brzmienie, które wytrąciło katolików z apatii. Benedykt XVI wolał subtelną klasykę, starannie zapisywał partytury smakowane przez koneserów. Franciszek to folk: proste i chwytające za serce melodie. A co z Janem XXIII, o którym akurat Allen nie wspomniał? Może jazz, skoro Roncalli wpuścił do Kościoła powiew wolności i postawił na ewangeliczną improwizację? To chyba jednak było coś więcej, bo Sobór zwołany przez Dobrego Papieża nie tyle przyniósł nowy styl, ile stworzył ramy dla komponowania w ogóle. Bez Jana XXIII trudno wyobrazić sobie następne pontyfikaty, zwłaszcza obu Janów Pawłów i Franciszka. Dla nich przedsoborowy gorset byłby zbyt ciasny.

Święci, którzy rozsadzali Kościół
Dla Karola Wojtyły Sobór był – jak sam mówił – czasem wielkiej formacji. Już jako papież w programowym przemówieniu wymienił jego realizację jako jeden z priorytetów. W kwietniu 1981 r. odwiedził rodzinne strony papieża, którego imię przecież przyjął. I podkreślał, że Jan XXIII „potrafił kochać wszystkich i przez wszystkich był kochany za swoje znamienne cechy: ojcostwo, pogodę, ludzkość i kapłańską wrażliwość. Ludzkość odczuwa potrzebę dobroci. Za dobroć ludzkość kochała papieża Jana, za nią po dziś dzień go czci i wspomina”. Inwokacja, którą żegnał wtedy miejscowość Sotto il Monte, z nową siłą przemawia w kontekście kanonizacji tych dwóch biskupów Rzymu: „Papieżu Janie! Papieżu Janie! Pozostań dla swoich braci i sióstr świadkiem Chrystusowego Zmartwychwstania! Świadkiem życia, które jest chwałą Boga i nadzieją ludzi”.

Mamy w pamięci gesty Jana Pawła II, który od początku pontyfikatu szokował Watykan naruszaniem starych obyczajów. Jednak jako pierwszy watykańską etykietę rozsadził Jan XXIII. Dobrze ilustruje to anegdota opowiedziana na spotkaniu z dziennikarzami przez Guida Gusso, dawnego kamerdynera i kierowcę Roncallego. Zaraz po wyborze Jan XXIII wysłał go po jakieś potrzebne papiery do pensjonatu, w którym zatrzymał się po przybyciu do Rzymu. Tymczasem konklawe mimo wyboru papieża jeszcze trwało. Usiłującego wydostać się na zewnątrz kamerdynera zatrzymali watykańscy żandarmi. Kto chciał opuścić przestrzeń konklawe, musiał mieć pisemne pozwolenie Sekretarza Stanu. Ten odmówił i ostrzegł Gusso, że po wyjściu zostanie – zgodnie z prawem – ekskomunikowany. Wrócił więc do swego Szefa. Ten polecił: „Powiedz księdzu kardynałowi: jeśli cię ekskomunikuje, papież cię z ekskomuniki natychmiast uwolni”.

Świętość to wolność od samego siebie
Świętość wymyka się definicjom, biograficznym notkom. Pokazuje to krótki życiorys Jana Pawła II zamieszczony w modlitewniku rozdawanym uczestnikom uroczystości. Od wyboru na Stolicę Piotrową zamienia się w lawinę liczb, jakby ich natężenie miało oddać format człowieka i jego pontyfikatu. 146 wizyt duszpasterskich w całych Włoszech, odwiedziny w 317 z 332 rzymskich parafii, 104 podróże zagraniczne, 14 encyklik, 15 adhortacji, 11 konstytucji i 45 listów apostolskich, pięć książek, przewodniczenie 147 obrzędom beatyfikacji i 51 obrzędom kanonizacji, dziewięć konsystorzy, 15 Zgromadzeń Synodu Biskupów, ponad 1160 środowych audiencji ogólnych z udziałem prawie 18 milionów wiernych. Jedyny soczystszy fragment pośród suchych faktów mówi, że po wydarzeniach z 13 maja 1981 r. Jana Paweł II przebaczył „zamachowcowi i będąc świadom, że zyskał nowe życie, zintensyfikował swoje zaangażowanie duszpasterskie z heroiczną wielkodusznością”.
Czy nie lepszym świadectwem jego świętości byłaby opowieść kard. Stanisława Dziwisza, jak w czasach krakowskich Karol Wojtyła przeznaczał wszystkie honoraria dla potrzebujących – także artystów i intelektualistów, którzy klepali biedę? Robił to tak, by się nie zorientowali i nie poczuli upokorzeni jałmużną – dlatego np. wyszukiwał i zlecał przepisywanie tekstów na maszynie...

A może najlepszą definicję świętości ukuł Stanisław Grygiel, jeden z przyjaciół Karola Wojtyły, znawca jego myśli i pontyfikatu? Na zwyżce dla mediów profesor stoi obok żony Ludmiły, a nad plac św. Piotra wznosi się śpiewana po grecku Ewangelia. Brzmi jak hymn o tęsknocie, która szuka ukojenia. Profesor jako jeden z nielicznych wczytuje się w grecki oryginał. A my przypominamy sobie jego słowa – że świętość to wolność od samego siebie.

Kanonizacyjny piknik
Jeden z nas poszedł na kanonizację, nie korzystając z akredytacji, która zapewnia dziennikarzom spokojne miejsca. Z domu koło piątej rano, nocnym autobusem do Piazza Venezia, potem piechotą. Już w piątek plac przed Bazyliką wypełniali pielgrzymi. W sobotę było ich tylu, że trudno było przejść na drugą stronę. Co tam robią? Po prostu są. Biwakują, śpią, jedzą kanapki, powiewają flagami. Rzecz niebywała: na placu św. Piotra znalazła się nawet grupa z flagą Chińskiej Republiki Ludowej!
Niedziela. Niewiarygodny tłum, bariery, karabinierzy i polscy harcerze doprowadzają ludzi do wściekłości, bo zajmują się właściwie tylko niewpuszczaniem poza zagrodzony teren. Marzenie o dotarciu przed Bazylikę wydaje się marzeniem ściętej głowy. A jednak... Wymiętoszeni, na obolałych nogach, po czterech godzinach zbliżamy się do placu z poczuciem, że takiego tłoku nigdy tu nie przeżywaliśmy. Japończycy, Słowacy, ksiądz z Kamerunu, Niemcy, Francuzi i oczywiście rodacy oraz Włosi. Miła pani z Francji z filuternym uśmiechem mówi, że przyjechała, bo kocha Polaków. Inni odpowiadają, że Jan Paweł II to ich papież, całe dorosłe życie był z nimi. Inni wzruszają ramionami. Przyjechali i koniec.

Styl pielgrzymów przypomina – powiadają – raczej wielki piknik niż wydarzenie sakralne. Ale przecież przyjechali. Są na uroczystości, którą mogli wygodnie obejrzeć w telewizorze. Można w ich obecności widzieć akt wiary, wyraz tęsknoty za pięknem ideału, który ukazywał swoim życiem Jan Paweł II. Oraz tęsknotę za Kościołem w stylu Jana XXIII i Franciszka. Naprawdę trzeba mieć silną motywację, by tu się stawić tylko po to, żeby być na Mszy, wysłuchać papieża, który wypowiada formułę kanonizacji i... właściwie tyle.

A że panuje klimat pogodnego pikniku? Kto powiedział, że kościelne uroczystości muszą być naznaczone śmiertelną powagą? Że wielu z przybyłych nie zgłębiło nauczania obu świętych papieży? Ciekawe, ilu z tych zgorszonych je zgłębiło? Ważne, że w Janie Pawle II i Janie XXIII było coś takiego, co działa nawet po ich śmierci.

Polaków jest oczywiście mnóstwo: flagi, transparenty z nazwami miejscowości, serdeczne powitania i zdjęcia. Przy wejściu na plac, w podcieniach, ksiądz w sutannie z podwiniętymi rękawami usiłuje z jakiegoś podwyższenia kierować tłumem. Bez rezultatu. Daje rozpaczliwe znaki, żeby się nie pchać, a tłum wtedy naciera z nową siłą. Od czasu do czasu rozpaczliwym głosem wzywa do kogoś pomoc medyczną. Nie ma ani telefonu, ani megafonu. Ryczy tak głośno, że przekrzykuje głosy płynące z głośnika przy telebimie. Karetka, która wjechała w tłum na Via della Conciliazione, ugrzęzła beznadziejnie. Jakaś kobieta opowiada, jak wezwała pomoc do ofiary ataku epilepsji. Przyjechali po 15 minutach, kompletnie nieprzygotowani. To ona im mówiła, co mają robić.

Czy to był ostatni raz
Ta kanonizacja była triumfem normalności. W przypadku Jana XXIII papież Franciszek zrezygnował z wymaganego przez kościelne prawo cudu, jakby rozumiał, żewystarczającą nadzwyczajnością był tamten pontyfikat i Sobór, gdy papież (za plecami nazywany w Watykanie poczciwym zerem) przeorał Kościół.

Zaskakujące też, jak normalny stał się widok dwóch ludzi w bieli. Po rezygnacji Benedykta XVI niektórym zdawało się, że Kościół stanął na głowie. A już powszechne było przekonanie, że Benedykt zupełnie usunie się w cień, żeby nie dawać pola spekulacjom o dwuwładzy. Tymczasem Franciszek nie zamierza udawać, że emerytowanego papieża nie ma.
Jeszcze w lutym szef watykańskiego biura prasowego ks. Federico Lombardi sugerował, że Benedykt nie pojawi się na kanonizacji ze względu na słabnące siły. Tymczasem w niedzielę Miłosierdzia Bożego następca Jana Pawła II koncelebrował Mszę, stojąc pośród innych hierarchów. W przeddzień kanonizacji nawet „International Herald Tribune” pisał, że to uroczystość papieży – stając się niejako dowodem, iż katolicka nauka o świętych obcowaniu przekracza kościelne opłotki.
Moment ogłoszenia dwóch papieży świętymi przeszedł niemal niepostrzeżenie. Prosta i krótka była też homilia Franciszka. Odniesienie do Bożego Miłosierdzia. Podkreślenie, że Jan XXIII był sługą Ducha Świętego, a Jan Paweł II to patron rodziny. To właściwie jej najważniejsze elementy. Jakby tego dnia, w kontekście tych dwóch świętych – nie potrzeba było wielu słów.

Ponad 800 tysięcy ludzi z całego świata i tak wiedziało, po co każdy z nich koczował w fosie wokół Zamku św. Anioła, na brzegach Tybru albo ulicach dochodzących do Via della Conciliazione. Może podświadomie czuli, że pewnie po raz ostatni aż tak licznie skupili się wokół papieża Jana Pawła II.
Powoli domyka się chrześcijański karnawałtych wielkich zgromadzeń – począwszy od tłumu gęstniejącego na placu św. Piotra, gdy 16 października 1978 r. z komina Sykstyny uniósł się biały dym. Ostatnim ogniwem będą zapewne Światowe Dni Młodzieży w Krakowie w 2016 r. Siłą rzeczy będzie to spotkanie pod znakiem dwóch papieży; jeden przyjedzie z Watykanu, a drugi będzie patrzył z Domu Ojca.

Ale w tym nie ma nic niepokojącego. To nie oznacza wcale końca pamięci, a już na pewno nie ogranicza świętego w jego działaniu. Bylibyśmy małej wiary, gdybyśmy fenomen papieża Wojtyły postrzegali wyłącznie jako dar magnetycznego wręcz przyciągania ludzkich rzesz. Za Jezusem też ciągnęły tłumy, a przecież najważniejszych rzeczy dokonał ustanawiając Eucharystię, umierając na krzyżu i zmartwychwstając – czyli kolejno: w wąskim gronie wybranych, niemal w zupełnym opuszczeniu, w samotności.

Wygląda więc na to, że zaczyna się całkiem nowy rozdział w działaniu Jana Pawła II. Chyba jednak nie do końca rację miał św. Paweł, gdy pisał, że w dobrych zawodach wystąpił i bieg ukończył. Bo święty nie przestaje biec. Pytanie tylko, czy ktoś teraz za nim nadąży?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2014