Świadek tamtego Śląska

Michael Graf von Matuschka, międzywojenny polityk z rodziny niemiecko-czeskiej i starosta opolski chciał, by między śląskimi Polakami i Niemcami panował pokój. Był właściwym człowiekiem, którego los skierował we właściwe miejsce. Ale, niestety, w niewłaściwym momencie.

28.04.2009

Czyta się kilka minut

Gdy w 1921 r. o losach Górnego Śląska miał przesądzić plebiscyt, graf Michael von Matuschka mieszkał w Lublińcu. Tam, inaczej niż w wielu innych miejscach, za Polską opowiedziało się niewiele mniej mieszkańców niż za przynależnością do Niemiec. Może to doświadczenie - życia w środowisku różnorodnym, ale zbalansowanym - zaowocowało jego tolerancją i poszanowaniem różnych punktów widzenia: Polaków, Niemców, Ślązaków.

Najważniejsi byli dla niego ludzie, bez względu na przynależność narodową. - To naprawdę był katolik, czyli człowiek, który obejmował wszystkich - mówi w rozmowie z "Tygodnikiem" ks. Wolfgang Globisch, duszpasterz mniejszości narodowych w archidiecezji opolskiej. Globisch wie, o czym mówi. W pracę, nazwijmy ją: "przed-polityczną", czyli w kontakty polsko-niemieckie, przed rokiem 1989 niezależne od władz PRL-u, Globisch zaangażował się już w latach 60., gdy nie było to zajęcie bezpieczne.

***

Matuschka - urodzony w 1888 r. w Schweidnitz/Świdnicy - jak wielu arystokratów, najpierw studiował, a potem był żołnierzem. Studia (w Lozannie, Monachium i Wrocławiu) skończył w 1910 r. jako doktor prawa. Potem służba wojskowa, w pułku kawalerii w Oławie (zakończona stopniem podporucznika rezerwy). Z tamtych czasów krążyła opowieść, jak skoczył na koniu na stół w oficerskim kasynie.

Fantazji, prawdziwie ułańskiej, nie brakło mu i w czasie wojny. Zmobilizowany, trafił na front rosyjski. Tam, pewnego dnia roku 1915, razem ze swymi huzarami ruszył na patrol. Dostali się pod ostrzał Rosjan. Ciężko ranny Matuschka podkomendnym nakazał odwrót, a sam został, by osłaniać ich ogniem; tak trafił do niewoli.

Po trzech straszliwych latach w obozie na Syberii udało mu się uciec. Tygodniami samotnie przedzierał się przez syberyjską pustkę. Nieraz myślał, że zostanie tam na zawsze. Nie taka śmierć była mu jednak pisana. Korzystając z chaosu, jaki wybuchł w Rosji po bolszewickiej rewolucji, w 1918 r. dotarł do linii frontu niemiecko--rosyjskiego i dalej, na Śląsk. Ale w domu miejsca nie zagrzał: podleczony, trafił tym razem na front zachodni.

Wrócił obwieszony odznaczeniami, otoczony legendą odważnego żołnierza i oddanego dowódcy. "Był - pisał później jego syn Victor - żołnierzem z krwi i kości (...), ale obce było mu wszelkie wyidealizowane bohaterstwo". No i nie takiego chciał życia. Powołanie znalazł gdzie indziej: nie burząc, lecz budując.

***

Po wojnie zaczął urzędniczą karierę, której zwieńczeniem było stanowisko starosty opolskiego - w 1923 r., w wieku 34 lat. Prof. Joanna Rostropowicz - historyk Uniwersytetu Opolskiego, która przed kilku laty przypomniała jego postać, tak pisała w lokalnej gazecie: "Po reformie administracyjnej z 1927 roku powiat opolski był największy w prowincji górnośląskiej pod względem obszaru. Wymagał ożywienia gospodarczego i dostosowania do nowych warunków. Trzeba było wybudować mieszkania dla ludności, która po plebiscycie przeniosła się na ten teren z części przyznanej Polsce. Osiągnięciem Matuschki było zbudowanie szkół w kilku opolskich miejscowościach (...). Czynił to z troski o dobro młodzieży. »Dzieci - pisze hrabia w jednym ze swoich artykułów zamieszczonych w "Oppelner Heimatkalender" (Kalendarz Opolski) - miały zbyt daleko do szkoły. Jesienią i zimą przychodziły mokre i zmarznięte, wskutek czego chorowały«".

Starosta miał namawiać nauczycieli-Polaków, którzy wyjechali po plebiscycie, by wrócili i uczyli tu w polskich szkołach. Wtedy, po powstaniach, po żadnej stronie granicy nie było atmosfery sprzyjającej tolerancji.

A jednak Matuschka był szanowany przez wszystkich; mówił po śląsku, umiał porozumieć się z mieszkańcami. Do dziś coś po nim zostało, mówi w rozmowie z "Tygodnikiem" wicestarosta opolski Krzysztof Wysdak: - Opole to miasto po wymianie ludności po wojnie, o pamięć tu trudno. Jednak w okolicznych wsiach budynki po Matuschce zostały. On był człowiekiem o szerokich horyzontach, zaangażowanym w rozwój regionu. Potrzebował ludzi znających uwarunkowania, ale różnorodnych.

Niezwykłe było i to, że wspierał demokratyczną Republikę Weimarską. Jak na arystokratę, postawa wtedy rzadka.

***

Starania Matuschki o znalezienie modus vivendi dla współżycia Polaków i Niemców w tym zapalnym regionie skończyły się wraz z nadejściem nazizmu. Nie pozwolił na wywieszenie flagi ze swastyką z balkonu starostwa. Niebawem usunięto go ze stanowiska: i starosty, i posła do pruskiego landtagu (parlamentu prowincji Prusy, do której należał Śląsk) z ramienia katolickiej Partii Centrum, którym był od 1932 r.

Dalej był urzędnikiem, pracował w Berlinie, Wrocławiu i Katowicach (jako zmobilizowany "do pracy na rzecz wysiłku wojennego"). W jego aktach personalnych odnotowano, że jest zdecydowanym przeciwnikiem narodowego socjalizmu.

Na ten czas przypada jego rozmowa z wrocławskim kardynałem Bertramem: Matuschka poinformował przewodniczącego niemieckiego Episkopatu, co dzieje się w okupowanej części Górnego Śląska (w 1939 r. włączonej do Rzeszy), jak wygląda tam niemiecka okupacja; prawdopodobnie poinformował też kardynała, co dzieje się w Auschwitz.

Pracując w urzędzie rolniczym w Katowicach (rodzina została we Wrocławiu), Matuschka miał pomagać wielu Polakom - np. wyciągał więźniów z Auschwitz, z uzasadnieniem, że konieczne jest ich zatrudnienie w jakimś z podległych mu zakładów.

Wtedy, podczas rozmowy z Bertramem, pytał, czy powinien odmówić pracy w urzędzie III Rzeszy. Kardynał namawiał go, by pozostał dyrektorem urzędu rolnego w Katowicach. Jeden ze świadków stwierdził potem: "Jako chrześcijanin Matuschka podejmował na co dzień szereg działań, niespektakularnych, bo na miarę swych możliwości, by pomóc prześladowanym Polakom, Żydom i Kościołowi, o ile tylko było to w jego mocy. Traktował to jako swoją drobną, prywatną wojnę z nazizmem".

***

Aresztowany przez gestapo po nieudanym zamachu na Hitlera w lipcu 1944 r., został oskarżony o udział w spisku (w planach opozycji Matuschka przewidywany był, po obaleniu Hitlera, na funkcję wojewody we Wrocławiu). Proces - podobnie jak inne procesy spiskowców - był filmowany (propaganda wykorzystywała potem nagrania); na filmie widać, że Matuschka był w śledztwie torturowany. Nie przyznał się do żadnej winy.

Skazano go na śmierć i konfiskatę całego majątku rodziny; wyrok wykonano tego samego dnia - 14 września 1944 r. To dzień, w którym na Górze św. Anny - gdzie w pielgrzymkach wielokrotnie uczestniczył - obchodzi się uroczystość Podwyższenia Krzyża Świętego. "Co za łaska w dniu Podwyższenia Krzyża dla honoru ojczyzny być powieszonym" - miał powiedzieć przed egzekucją do kata.

Na zdjęciu zrobionym podczas odczytywania wyroku śmierci widać, że patrzy jakby w górę. Jego żona Pia zapisała potem na fotografii cytat z Pisma Świętego: "Kiedy go kamieniowali, widział otwarte niebo".

Wcześniej, w 1943 r., ofiarował żonie książeczkę Romano Guardiniego, poświęconą modlitwie różańcowej, z dopisaną lapidarną dedykacją: "Teraz!". Odnosiła się do fragmentu książki, który mówił, że nadchodzi "godzina, w której - aby wypełnić wolę Boga - będziemy musieli zdecydować się między Dobrem a Złem".

***

Zbieranie podpisów w sprawie procesu beatyfikacyjnego Matuschki zainicjował jego kolega z gimnazjum Ferdinand Elbel; uważał go za męczennika. Opinia ta pojawiła się zresztą tuż po śmierci Matuschki, gdy we wrocławskiej parafii, gdzie mieszkał przed aresztowaniem, proboszcz odprawił mszę za zmarłego w czerwonym ornacie - kolor, którego używa się, gdy jest liturgiczne wspomnienie męczenników - a w kazaniu mówił o sensie męczeńskiej ofiary z własnego życia.

Matuschka był bowiem nie tylko przeciwnikiem Hitlera, ale też głęboko wierzącym katolikiem.

- Jako Niemiec, żołnierz i prawnik zawsze kierował się zasadami Ewangelii. Pokazał, że nawet w głęboko skomplikowanych czasach można być sobą i dać heroiczne świadectwo - mówi dziś ks. Globisch.

Procesem beatyfikacyjnym zajmuje się kuria arcybiskupia w Berlinie. W Polsce natomiast 1 września 1998 r. na budynku wrocławskiego Ossolineum (kiedyś było to Gimnazjum św. Mateusza, gdzie się uczył) odsłonięto tablicę poświęconą Matuschce.

W Opolu trwają starania o umieszczenie tablicy upamiętniającej Matuschkę na ścianie budynku dawnego starostwa. Projekt jest, inicjatorzy czekają jeszcze na opinię Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. - Tablica będzie z piaskowca, jasna, nie żaden brąz. Będzie współgrała z fasadą, jak w starych dobrych wzorach architektonicznych - mówi wicestarosta Wysdak.

Matuschce pewnie by się podobało.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2009

Artykuł pochodzi z dodatku „Śląsk powstańczy (18/2009)