Stworzeni do likwidacji

Nauczanie języka i literatury polskiej to najlepiej pojmowany patriotyzm. Być może jedyna postać patriotyzmu niebudząca wątpliwości - pisze Inga Iwasiów

15.11.2011

Czyta się kilka minut

/ rys. Mirosław Owczarek /
/ rys. Mirosław Owczarek /

Tegoroczny Zjazd Polonistów odbył się w październiku na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach pod hasłem-tytułem "Przyszłość polonistyki. Koncepcje-rewizje-przemiany". Spokojnie, nie zamierzam pisać sprawozdania ze zjazdu, choć pierwsze zdanie zapowiada takie niebezpieczeństwo. Spotkanie polonistycznej reprezentacji Polski jest okazją do zadania paru pytań wykraczających poza korporacyjne horyzonty.

Permanentny przełom

Nastrój, jaki zapanował w Katowicach, trudno nazwać optymistycznym. Chciało się pytać: co rewidować, ku czemu mają zmierzać przemiany? Poprzednie zjazdy odbywały się pod podobnymi hasłami. Siedem lat temu mieliśmy krakowską "polonistykę w przebudowie", a pytanie "kryzys czy przełom?" towarzyszy środowiskowym dyskusjom od lat. Można sądzić, że poloniści to pesymiści, katastrofiści i nerwicowcy. Zawsze się boją i jednocześnie zapowiadają gotowość do zmiany.

Skąd takie samopoczucie, skoro język polski jest podstawowym przedmiotem maturalnym, powstają w nim kolejne dzieła literackie i instrukcje obsługi? Może stąd właśnie - oczywistość polszczyzny, a więc podstawy rzemiosła polonistycznego, wywołuje efekt przezroczystości: skoro każdy mówi/czyta, może nie potrzebujemy w tej dziedzinie specjalistów? Z drugiej strony wiemy, że z jakością języka nie jest najlepiej, a wyniki szkolnych testów dalekie są od ideału.

Od czasu do czasu powtarzamy rytuał dyskusji na temat kanonu lektur, co nie przynosi efektów w postaci zmian wskaźników czytelnictwa. Może więc istotnie coś wymaga przebudowy? Można ją zacząć od dołu, od szkoły podstawowej, ale pamiętajmy, że dziś w tych szkołach uczą nauczycielki i nauczyciele wyedukowani przez uniwersytety i szkoły pedagogiczne szukające sposobów na przełom i pracujące nad zrozumieniem kryzysu. Dzisiejsi nauczyciele u zarania byli uczestnikami przebudowy, której plany zmieniały się w ostatnich dwu dekadach kilkakrotnie.

Dyskusje nad stanem nauczania w szkołach i nad modelem uniwersytetu zwykle są niewspółbieżne. Nie tylko dlatego, że mamy osobne ministerstwo od szkoły i od szkolnictwa wyższego. Przede wszystkim dlatego, że akademicy mają wątły wpływ na z gruntu polityczne decyzje dotyczące statusu języka ojczystego w życiu społecznym, a więc i w edukacji.

Pożegnanie ortodoksji

Od dwu dekad polonistyka uniwersytecka próbuje znaleźć dla siebie miejsce w zmieniającym się świecie. Po pierwsze więc negocjuje od nowa swój własny zakres i związki z dziedzinami sąsiednimi, wchodząc często w spory, na przykład z kulturoznawstwem czy z filologiami obcymi.

Skąd ta śmiałość? Ano stąd, że poloniści na ogół byli i są elastyczni, ciekawi szerszych kontekstów, nie ograniczają swoich badań do literatury wybranej epoki. Kreślą chętnie szerszy kulturowy kontekst, uprawiając tym samym zarówno kulturoznawstwo, jak i komparatystykę. Nawet w klasycznych uniwersyteckich kursach mówiąc o literaturze, mówiło się o teatrze, czasopiśmiennictwie, filozofii, życiu towarzyskim, sztuce, związkach z kulturami sąsiednimi czy wpływach kultur odległych. Polonista musiał być znawcą świata. Od lat 90. XX wieku oczywistość tę przekuto w dyrektywę poszerzania pola wpływów. Na pytanie: w jakim iść kierunku? - odpowiedzi były dwojakie: umacniać dyscyplinę lub tworzyć warunki do wypączkowywania z niej nowych.

Sposoby tego pączkowania zdawał się wskazywać rynek. Był to na przykład cały obszar komunikacji społecznej, wymagającej kompetencji językowych, sprawnego mówienia i pisania, wspartego oczywiście teoriami. Przed polonistami otwierały się agencje reklamowe, gazety, działy PR i HR. Pracowaliśmy w domach kultury, bibliotekach, teatrach, a czasem w bankach, urzędach, obsłudze turystów. Przy czym nie chodzi o pojedyncze życiorysy, bo otwartość na różne zawody - swoją drogą, dziś uważana za cnotę - zawsze charakteryzowała polonistów. Koledzy i koleżanki z mojego roku pracują doprawdy wszędzie.

Literaturoznawstwo i językoznawstwo są także rodzajem wykształcenia ogólnego, dającego podstawy do wykonywania wielu zawodów. Jednak od lat 90. kierunki filologiczne zapragnęły "zarządzać" tym potencjałem i zaproponowały kandydatom na studia rozmaite specjalności i specjalizacje obok tradycyjnej, nauczycielskiej.

To był jeden z trendów przebudowy: nazywanie zawodów, do których przygotowują studia na filologii polskiej. Odstąpienie od ortodoksji.

Prawdziwy Polak

Poloniści wykonywali wielką pracę koncepcyjną, polegającą na przyswajaniu idei podejrzliwości wobec każdej doktryny. To my wprowadziliśmy na polskie uniwersytety studia nad tożsamością i dekonstrukcję, to my uczyniliśmy z autorewizji zasadę, to my gotowi byliśmy obnażać umowność idei. Rozpuszczaliśmy skutecznie granice własnego zawodu i jego warunki brzegowe, wtapiając go w inne.

Tymczasem szkoła reformowała się raczej w odwrotną stronę: do testów kompetencji, prawidłowych odpowiedzi, okrojonych zestawów lektur. Uniwersytet chciał ogarnąć jak najszersze pole i siać na nim zwątpienie. Szkoła chciała konkretnych instrukcji obsługi tekstów i wartości. Nic nie sprzyjało spotkaniu.

Uniwersytet kwestionował tradycyjne pojęcia takie jak patriotyzm, literatura narodowa i naród, proponował zerwanie z zaściankowością i czytanie po angielsku. Narodem, literaturą i ojczyzną zajęli się tymczasem politycy, zwłaszcza prawicowi. Liberalni zaś uznali, że nie potrzeba nam tłumaczy z polskiego na polskie, a nawet mamy ich za dużo. Po polsku mówi każdy, postawić należy na wspólnotę unijną, języki obce i rynek.

Rozpuszczona w komunikacji społecznej, dziennikarstwie, kulturoznawstwie i komparatystyce, zajęta krytyką własnych podstaw, polonistyka ani się obejrzała i została zdegradowana niejako odgórnie. Stąd znów pytanie: dokąd zmierzamy?

Oto mamy dziś w Polsce nowy pomysł na naprawienie rynku pracy i przesterowanego nadmiernymi naborami na studia humanistyczne szkolnictwa wyższego - kierunki zamawiane. Idea słuszna, lecz dla polonistyki zabójcza. Ustanowienie listy tych studiów, za podjęcie których młody człowiek może dostać stypendium i mglistą, lecz jednak obietnicę pracy, oczywiście marginalizuje inne, do których państwo nie zachęca. W porządku, chodzi o równowagę i wyraźny sygnał: brakuje tego, tamtego mamy za wiele. Maturę zdają roczniki z niżu lat 90., tak więc będziemy mieć coraz mniej kandydatów na polonistykę - elastyczną do absurdu, gotową na zmianę i opuszczoną przez państwo.

Chcę domagać się od państwa ochrony. Nie osobistej, jako polonistka, lecz dla studiów polonistycznych. Nasze środowisko szuka, sonduje, przebudowuje, tymczasem państwo po prostu wszelkimi możliwymi sposobami redukuje. Nie pyta nikogo (poza szkolnymi polonistami i emigrantami), czy ma językowe, kulturalne kompetencje na Polkę lub Polaka. Owszem, pyta często o kompetencje ideologiczne, religijne, polityczne. Można dziś być w Polsce nacjonalistą, a nie znać "Pana Tadeusza". Można egzekwować prawa dla "prawdziwego Polaka", a nie czytać niczego.

Reforma szkolnictwa wyższego nie zapowiada rozwiązania kwestii spadku prestiżu Polski w Polsce. W idealnej sytuacji dobre posługiwanie się rodzimym językiem, umiejętność prowadzenia w nim dyskusji, pisania czegoś poza schematycznym CV, uczestniczenia w kulturze powinny być priorytetem edukacyjnym. Jak to zrobić? Kompletnie lekceważone głosy środowiska w tej sprawie mówiły na przykład o uwzględnianiu oceny maturalnej z języka polskiego przy przyjmowaniu na wszystkie uczelnie, czy też o grupie przedmiotów powiązanych z filologią na innych kierunkach. Rektorzy i senaty szkół wyższych, posiadające prawo decyzji, nigdy nie pójdą na takie rozwiązanie, ponieważ chcą przygotowywać do zawodów i szkoda im czasu na polski. Polski nie cieszy się popularnością nawet przy ocenie dorobku naukowców, bo publikować należy (zdaniem ministerstwa) po angielsku, także pisząc o nieznanej za granicą poezji polskiej.

Okienko na kulturę

Nie widać więc rozwiązania, nie pomogą doraźne akcje, jak obchody jubileuszu pisarza-noblisty, festiwale literackie, promocja czytelnictwa. Inaczej: pomogą, lecz nie przeważą szali. Nowa ustawa, dająca uczelniom jeszcze większą swobodę ustalania programów studiów, uwolni je radykalnie od ostatnich domieszek filologii narodowej. Cóż, chciałabym się w tej sprawie mylić i zobaczyć programy nauczania prawników, lekarzy, inżynierów uwzględniające okienko na kulturę wykładaną w języku narodowym. Nawiasem mówiąc - słowa "narodowy" używam w nielicznych przypadkach, bo jako polonistka traktuję je wyjątkowo podejrzliwie, co pozwala mojemu państwu nie traktować mnie poważnie. Właśnie, co się dziwić - poloniści są stworzeni do likwidacji.

A jeśli nie? Sygnał musi być mocny, zdecydowany, długotrwały: nauczanie języka i literatury polskiej to najlepiej pojmowany patriotyzm. Być może jedyna postać patriotyzmu niebudząca wątpliwości, mająca walor integracyjny. Jeśli państwo tę kwestię odpuści, za 20 lat nie będziemy mieć polonistyki w przebudowie, lecz w ruinie. Jasne, można mówić w pracy półsłówkami lub po angielsku, czytać literaturę obcą, a najlepiej żadnej. Może jednak lepiej dać stypendia tym ludziom, którzy zechcą pozostałym tłumaczyć świat przez literaturę, starym, lecz nie przestarzałym trybem? Zwłaszcza że na polonistykach dowiedzą się, jak kwestionować pokusę ortodoksji i budować Polskę bez nacjonalistycznego cementu.

Podczas tegorocznego zjazdu głos zabrał pewien młody człowiek. Powiedział, że studiuje polonistykę, bo zawsze chciał nauczyć się myślenia. Oprócz tego studiuje kierunek zamawiany, gdyż potrzebuje stypendium i obietnicy pracy. Ustawa obostrza warunki podjęcia drugiego kierunku. Czy poloniści w tej sytuacji przeżyją?

Inga Iwasiów jest polonistką, profesorką Uniwersytetu Szczecińskiego, poetką i prozaiczką. Za powieść "Bambino" nominowana do nagrody literackiej NIKE w 2008 r. Ostatnio ukazała się jej powieść "Ku słońcu".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2011