Polonista potrzebny od zaraz

Lekcja polskiego nie musi być spektaklem hipokryzji i konformizmu, nie musi od niej wiać nudą. Wystarczy, by polonista miał poczucie, że literatura jest warta zachodu. Dobry polonista uczy scalać i rozumieć świat. Tym tekstem Pawła Próchniaka zamykamy tygodnikową debatę o polonistyce...

14.10.2009

Czyta się kilka minut

/fot. Mikhail Lavrenov / stock.xchng /
/fot. Mikhail Lavrenov / stock.xchng /

1.

Polonistyka nie jest monolitem. Jej codzienność to współistnienie wielu dziedzin, kierunków, specjalności - niekiedy bardzo wąskich i elitarnych, zwykle jednak otwartych na interferencje i wpływy nauk pokrewnych. Ta różnorodność stanowi dziś o sile naszego środowiska. Ma jednak swoją cenę.

Jest nią rozmycie granic dyscypliny, utrata poczucia, że przedmiot naszych badań jest wyraźnie zarysowany, że umiemy go precyzyjnie wskazać i opisać. Jeszcze nie tak dawno trwałym punktem odniesienia pozostawał dla nas paradygmat strukturalistyczny. Dziś poruszamy się po terytorium przeoranym przez kilka poststrukturalistycznych zwrotów - od etycznego, przez narratologiczny i dekonstrukcyjny, po genderowy. Mniej nas zajmują konwencje, rzadziej pytamy o istotę języka i literatury, o to, czym utwór literacki różni się od innych tekstów kultury, co różni literacką mowę od innych sposobów używania języka. Czytamy literaturę w przekonaniu, że dzieło pisarza nie tylko sprawdza możliwości i siłę języka, ale jest też głosem żywej obecności - toczącego się życia, rzeczywistego istnienia. Innymi słowy: skłonni jesteśmy postrzegać polonistykę jako miejsce, z którego dobrze widać zarówno symboliczną tkankę naszej współczesności, jak i jej egzystencjalny wymiar.

Wszystko to oznacza, że nasza dyscyplina jest częścią nowoczesnej humanistyki, że odrobiła najważniejsze lekcje. W swoich najlepszych przejawach nie boi się szerokich wód, nie straszne jej ciężkie Heideggery. Mamy do powiedzenia rzeczy ważne i mówimy je bez kompleksów. Warto jednak, byśmy pamiętali, że to polska literatura - jak pisał Kazimierz Wyka - jest węglem kamiennym naszego fachu. Nasz urobek bierze się w pierwszym rzędzie z czytania pisarzy tworzących po polsku. I jeśli prawdą jest, że "dopiero poezja sprowadza człowieka na ziemię", że "wprowadza go w ten sposób do zamieszkiwania", to w przypadku naszej profesji powinna to być polska poezja - przeczytana tak uważnie, jak na to zasługuje.

Wspominam o tym, by przypomnieć, że tożsamość polonistyki ufundowana jest na wiedzy o polszczyźnie i o pisanej w niej literaturze. I jeśli zamieszkujemy te obszary, jeśli pozostajemy im wierni, to w poczuciu, że dla polonisty właśnie w nich przede wszystkim - raz jeszcze Heidegger - "przesyła się niewidoczne, aby pozostać tym, czym jest: nieznanym". Ten podwójny ruch, który w "swojskich zjawiskach" odsłania "coś obcego", jest ruchem żywej myśli podążającej za tym, co warte jest wysłuchania. I to on sprawia, że wciąż mierzymy się z czymś, co wykracza daleko poza ramy naszej dyscypliny.

2.

Niepokojąca dwuznaczność polonistycznego fachu polega na tym, że w naszych rękach wielka literatura zmienia się w czytankę dla szkolnej dziatwy. Oswajamy ciemność. Pytania bez odpowiedzi wymieniamy na walutę gotowych formuł. Nie oznacza to jednak, że skazani jesteśmy na banał. Nauczyciel w szkole uczy pod klucz, według obligacji podstawy programowej, ale nie musi przecież powielać frazesów. Jeśli godzi się na nie, jeśli na nich poprzestaje, jeśli je nagradza, to oznacza to, że sam ma niewiele do powiedzenia, że jego warsztat jest marnej próby. Lekcja polskiego nie musi być spektaklem hipokryzji i konformizmu, nie musi od niej wiać nudą. Wystarczy, by polonista miał poczucie, że literatura jest warta zachodu.

To prawda, w szkole nie łatwo o żywą lekturę. Nie odbiera nam to jednak prawa do odwagi czytania, do pasji. I tego prawa warto bronić, warto przy nim obstawać. Bo można się na to zżymać, można się irytować, ale czy tego chcemy, czy nie, w dzisiejszej szkole właśnie polonista dysponuje największą siłą rażenia. Dobrze to widać, kiedy spojrzy się na ilość lekcji polskiego odbywanych przez wszystkie lata edukacji i na ich proporcję względem godzin, którymi dysponują nauczyciele innych przedmiotów. Jeszcze lepiej uzmysławia to wkład polonistów w organizację zajęć pozalekcyjnych, ich zaangażowanie w olimpiady, fakultety, koła zainteresowań, teatry i kabarety uczniowskie, konkursy recytatorskie, szkolne akademie... Jeśli w tym wszystkim nie ma pasji, jeśli ciąży nad tym frazes, to za taki stan rzeczy odpowiedzialna jest w dużej mierze uniwersytecka polonistyka.

3.

Dobry polonista uczy wnikliwego czytania - podążania za tekstem, odkrywania jego wewnętrznej architektoniki, odsłaniania związanego z nim potencjału sensu. A tym samym - uczy scalać i rozumieć świat. I uczy też odwagi wyobraźni, odwagi spotkania z tym, co przekracza nasze horyzonty, zbija z tropu, porusza, kusi, niepokoi, i zarazem powierzone zostało naszej inwencji. Jeśli bowiem uczymy sztuki rozumienia, to mam przy tym szczególnie dziś wyostrzone poczucie, że jest ona sztuką interpretacji, która otwiera tekst, zwielokrotnia go, wzmacnia jego siłę, pozwala mu przemówić głosem dostrojonym do naszego doświadczenia. Ten głos zwykle dobiega z oddali, z bezpowrotnie utraconego wczoraj, ale za sprawą żywej lektury staje się częścią teraźniejszości, częścią naszego życia i nas samych. Taka lektura przywraca wagę literaturze.

I jest też formą wierności, która każe uważnie wysłuchać głosu dobiegającego z tekstu, każe dbać, by nie zmienił się w pretekst do czczej gadaniny, do mówienia, co się komu żywnie podoba, do nudy pustosłowia. A jeśli literatura istotnie jest żywą obecnością czegoś, co odnalazło w niej głos, jeśli za jej sprawą nasza myśl biegnie ku miejscom wciąż nierozpoznanym, to warto upierać się przy pielęgnowaniu pamięci o jej przemianach, warto mieć stale na oku jej historyczną zmienność.

Owszem, historia literatury jest autorytarna, ale żyje z interpretacji i sama jest interpretacją. Na swój dwuznaczny sposób stara się odpowiadać na potrzebę usystematyzowanej i scalonej wiedzy o przy­go­dach artystycznych form. Jej erudycyjny sztafaż bywa nieznośny. Nierzadko zamyka usta samej literaturze. Ale chroni też przed ignorancją, przed poznawczą pychą, przed nudą powtórzeń. Daje możliwość obcowania z czymś, co jest odległe, inne, obce. Przywraca głos rzeczom i sprawom dziś już bezimiennym. I również takiego czytania powinien uczyć dobry polonista.

4.

Nie mam wątpliwości, że przyszłość polonistyki należy do jej najmłodszych pracowników - doktorantów. To oni wciąż wierzą, że na uniwersytet przychodzi się po to, żeby pomyśleć rzeczy nie do pomyślenia, żeby wyruszyć w nieznane - drogą prowadzącą od tego, co ustalone i przyjęte, ku obszarom dotąd nierozpoznanym, ku rzeczom i sprawom, których dziś jeszcze nie da się pomyśleć. Oni podejmują ryzyko trwania przy literaturze, pójścia za jej głosem - ze świadomością, że wobec literatury żyje się serio, bez taryfy ulgowej, bez chwili wytchnienia. Umieją podążać za pasją, iść pod prąd, biec za czymś, co jest nieokreślone, niepewne, nieprzewidywalne, oszałamiająco nowe i zawsze większe niż nasze doraźne rozpoznania. Po swojej stronie mają intelektualny ferment, odwagę wyobraźni, ruch myśli - niepokornej, poszukującej, głodnej przygody, spragnionej sensu.

Przyświecająca im ambicja powiedzenia rzeczy nowych i poznawczo odważnych bywa rozbrajająco naiwna, ale jest przecież mocną przeciwwagą dla intelektualnej inflacji studiów uniwersyteckich. I jeśli nawet takie rozpoznanie graniczy z marzeniem, to rodzi się ono z poczucia, że uprawiając uniwersytecką dydaktykę, bierzemy na siebie odpowiedzialność za kilka ważnych lat czyjegoś życia, że to, czego nauczymy naszych studentów, wróci do nas pod postacią świata, który zbudują ich uczniowie.

5.

Potrzebujemy nowej formuły studiów polonistycznych. Realistycznej i od­waż­nej. Pragmatycznie zorientowanej i zarazem otwartej. Uwzględniającej wielość postaw badawczych i wielość języków, którymi się posługujemy. Respektującej prosty fakt, że od polonisty wymaga się dziś wielu umiejętności, których wspólną podstawą jest kompetencja w zakresie rozumienia i tworzenia tekstów. Pora usiąść nad programami studiów. Pora przystosować je do rzeczywistości - naukowej, uniwersyteckiej, szkolnej. Pora przyznać, że uniwersytet co roku odnawia się, że kolejne roczniki studentów wzbogacają go o nowe pasje, nowe dążenia, nowe oczekiwania. Zmiana jest konieczna. I jest też możliwa. Wymaga odrobiny odwagi i pewnej dozy zdrowego rozsądku. To niewiele. Zwłaszcza jeśli się zważy, że stawka jest wysoka i wciąż rośnie.

Paweł Próchniak - historyk literatury, krytyk literacki; był dyrektorem Instytutu Filologii Polskiej KUL i kierownikiem Katedry Literatury Modernizmu KUL, obecnie jest profesorem Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2009