Stu Polaków, którzy umrą

Szymona czeka śmierć w wieku 47 lat z powodu niewydolności serca. Zofia dożyje 84 lat, ale pokona ją zapalenie płuc. Jan popełni samobójstwo w 60. roku życia. Kto to? Statystyczni Polacy.

15.08.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. GOOGLE // MONTAŻ „TP”
/ Fot. GOOGLE // MONTAŻ „TP”

W socjologii jest taki ciekawy parametr. Umieralność.

Robi się tak: w danym roku z określonego powodu umiera określona liczba Polaków w określonym przedziale wiekowym. Przykładowo, w 2012 r. spośród 2,1 mln Polaków w wieku 50-54 lata dokładnie 197 zginęło w wyniku przypadkowego zatrucia. Albo 79 osób na gruźlicę. Albo 1466 wskutek nowotworów złośliwych układu oddechowego. Albo dwie osoby z powodu chorób wyrostka robaczkowego. Albo nikt w połogu. Przyczyny śmierci mają przy tym dogodne skróty literowo-liczbowe, pochodzące z tzw. klasyfikacji ICD-10; czerniak złośliwy to C43, mukowiscydoza to E84, a upadek z rusztowania to W12.

Bierze się więc dwie liczby i dzieli przez siebie, otrzymując tzw. prawdopodobieństwo śmierci.

Makabryczna matematyka

Można to rozbić na poszczególne kategorie statystyczne i płeć. Tak więc prawdopodobieństwo, że statystyczny Polak płci męskiej w moim wieku (31 lat) w ciągu najbliższych 365 dni popełni samobójstwo, wynosi 0,03 proc. Czyli, mówiąc inaczej, samobójstwo w ciągu najbliższego roku popełni jeden na 3400 Polaków w moim wieku.

Można też zsumować wszystkie grupy statystyczne i uzyskać całkowite prawdopodobieństwo zgonu w ciągu roku. Dla 31-latka wynosi ono jedną siedemsetną – w ciągu najbliższego roku umrze jeden mój rówieśnik na ok. 700. Krzywa jednak rośnie nieubłaganie. Przeciętny 50-latek ma 99 proc. szans przeżycia najbliższego roku. Od 90. roku życia prawdopodobieństwo zgonu jest już wyższe od 15 proc., czyli można sobie wyobrazić – jeśli ktoś ma odpowiednio barwną wyobraźnię, rzecz jasna – że na każdych urodzinach wykonuje się rzut standardową sześciościenną kością do gry, gdzie wyrzucenie, przykładowo, jednego oczka, oznacza, że nie przeżyje się następnego roku.



Makabryczne? To przecież czysta statystyka. Matematyka. Czym tu się przejmować? Przecież ja sam, indywidualna, jedyna w swoim rodzaju osoba, egzystuję w płaszczyźnie bytu wyjętej spod praw statystyki. Statystyki nic nie wiedzą o mojej diecie i o tym, że od pierwszego będę regularnie ćwiczył. Statystyki dotyczą tylko dużych grup ludzi, prawda?

Aby wysondować cienką granicę oddzielającą tragedię od statystyki, napisałem prosty program komputerowy, który śledzi losy stu statystycznych urodzonych w tym roku Polaków, korzystając z tabel umieralności Głównego Urzędu Statystycznego. Każde kliknięcie posuwa symulację o rok do przodu, a program, dzięki pomocy generatora liczb losowych, sprawdza, kto w ciągu tego roku umarł i z jakiego powodu.

To właśnie w ten sposób agencje ubezpieczeniowe i pracownicy GUS-u decydują o tym, jak optymalnie zarządzać naszymi pieniędzmi. Ja jednak wprowadziłem do mojej symulacji na pozór nieznaczącą „dodatkową funkcję”, której istnienia miałem szybko pożałować. Nadałem moim „obiektom statystycznym” imiona, posługując się zresztą GUS-owskimi statystykami popularności imion.
Zrobiło się jakoś… dziwnie.

Ale cóż było robić. Spojrzałem na program i kliknąłem pierwszy raz, żeby zobaczyć, czy działa. Widziałem, że program był dobry. Wygenerowanych zostało sto statystycznych zdrowych noworodków. Przebiegłem wzrokiem listę: dwie Hanie, trzech Filipów. O, Kornelia. Ładne imię. Rzadkie. Ciekawe, jak się zdrabnia.

Moja setka. Kliknąłem drugi raz.

I nastał poranek, rok pierwszy.

FAZA PIERWSZA: małe wielkie tragedie

Pierwszy rok jest najtrudniejszy. Głównymi przyczynami śmierci w tym okresie są powikłania okołoporodowe i wrodzone wady rozwojowe. W krajach rozwijających się bywa, że jedno dziecko na dziesięć nie przeżywa pierwszego roku – i tak prawdopodobnie miały się sprawy na całym świecie przed rozwojem współczesnej medycyny. Kiedy się słyszy, że w dawnych czasach średnia długość życia wynosiła absurdalnie mało (np. 30-35 lat w średniowiecznej Europie, jak szacują historycy), to warto pamiętać, że za ten efekt w przeważającej większości odpowiadała śmiertelność w okresie dzieciństwa. Gdy się przeżyło dzieciństwo, to już z górki. Przeciętny 21-latek w średniowiecznej Anglii mógł się spodziewać jeszcze 43 dalszych lat (do 64. roku życia).

Od kilkuset lat współczynnik śmiertelności niemowląt systematycznie spada. Ktokolwiek obserwował personel medyczny dobrego szpitala położniczego, ten wie, o czym mowa. Już samo istnienie skali Apgar pokazuje, że zdrowie małego człowieka monitorowane jest w zasadzie od pierwszych sekund po urodzeniu. Ba, nawet wcześniej! Wielu z nas, którzy stali się rodzicami w czasach, gdy nowoczesna medycyna dotarła już do kraju nad Wisłą, ma gdzieś w teczce na dnie szuflady zachowane wykresy pracy serca swoich nienarodzonych dzieci.

Nie ma jednak cudów. Pierwszy rok życia jest najtrudniejszy. Śmierć w wyniku zapalenia płuc, przypadkowo, jest realnym ryzykiem tylko dla dwóch grup demograficznych: osób poniżej pierwszego i powyżej 70. roku życia.

Po upłynięciu pierwszego roku odetchnąłem z ulgą. Wszyscy przeżyli.

Z rozpędu kliknąłem więc po raz drugi i zmartwiałem. Dwuletnia Zuzanna umarła na raka („C00-C97. Nowotwory złośliwe”). Cholera. Odruchowo zerknąłem w stronę drzwi, za którymi śpią 2-latka i 4-latek. Zacząłem żałować, że uczyniłem tę symulację i bolałem w sercu swym. Ale co miałem zrobić? Zresetować symulację jak oszust?

FAZA DRUGA: wypadki chodzą po ludziach

Sto to ciekawa liczba. Z jednej strony każdy z nas zna całkiem nieźle sto osób – to wciąż liczba, którą potrafimy objąć umysłem. (Antropolog Robin Dunbar twierdzi, że jedna osoba jest w stanie utrzymać stałą relację z maksymalnie 150 innymi osobami. To tzw. liczba Dunbara.) Sto osób to wciąż sto indywidualności.

Z drugiej strony, w tak licznej grupie zaczynają się już powolutku przejawiać prawidłowości statystyczne. Wśród twoich stu najbliższych znajomych jest najprawdopodobniej ktoś, kto w ciągu ostatnich pięciu lat wyemigrował z Polski do któregoś z krajów europejskich. W tym samym gronie niemal na pewno są ludzie, którzy mają powyżej 30 lat, ale nie mają dzieci; natomiast niewielkie jest prawdopodobieństwo, że ktokolwiek, kogo znasz blisko, ma powyżej czworga dzieci. Najprawdopodobniej od dwóch do pięciu osób w tym gronie to geje lub lesbijki. Czy o tym wiesz, to już zupełnie inna sprawa (a czy same te osoby o tym wiedzą, to tym bardziej inna sprawa). Tak po prostu mówi statystyka. Sto osób to jeszcze liczba, ale już też trochę ilość.
W mojej „setce” dało się dostrzec zarówno pazur Konieczności, jak i dotyk Przypadku. Śmierć Zuzi była przypadkiem. Choć się to zdarza, zdarza się to rzadko. Z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej oczywiste stało się jednak dla mnie, że w tym szaleństwie jest jakaś okrutna, nieubłagana metoda. Ot, niewinna kategoria o nazwie „Przyczyny zewnętrzne”.

W okresie pomiędzy 15. a 40. rokiem życia głównymi powodami śmierci są „przyczyny zewnętrzne”, do których zalicza się zdarzenia typu: utonięcie, wypadek przy pracy z udziałem elektryczności, promieniowania albo ciężkiego sprzętu, wypadek komunikacyjny, zabójstwo oraz... samobójstwo (nie mogę się nadziwić, że Międzynarodowa Klasyfikacja Chorób, stosowana na całym świecie, włącza samobójstwo do przyczyn „zewnętrznych”. Przecież nie ma bardziej wewnętrznej przyczyny śmierci niż samobójstwo! W porównaniu z samobójstwem rak płuc wydaje się być przyczyną nieskończenie zewnętrzną…). Spośród mojej „setki” Antoni zginął w 31. roku życia z powodu „przyczyn zewnętrznych (innych)” – mógł to być wypadek przy pracy. A może utonięcie? Jakub zginął w 37. roku życia w wypadku samochodowym. 40 lat mojej symulacji przeżyło aż 95 osób. Obok małej Zuzi i dwóch wymienionych wyżej wypadków była jeszcze: nieokreślona choroba układu krążenia u 28-letniego Michała („choroby układu krążenia (inne)”, mogła to być np. zakrzepica żył głębokich wskutek siedzącego trybu życia) i nowotwór układu oddechowego (najprawdopodobniej płuc) u 39-letniej Julii.
Oznacza to w praktyce, że najprostszym sposobem obniżenia prawdopodobieństwa własnej śmierci w okresie względnej młodości jest niepopełnianie samobójstwa, ostrożna jazda samochodem i przestrzeganie zasad BHP.

Warto szczególnie uważać na samobójstwo. Pójdźmy może w ślady Émile’a Durkheima, który pracą „Samobójstwo” z 1897 r. pokazał niebywałą głębię treści ukrytych w statystykach demograficznych, i przyjrzyjmy się krótko statystycznym aspektom ostatecznej „strategii wyjścia”.

Samobójstwo jest wiodącą lub drugą najczęstszą przyczyną śmierci dla mężczyzn w wieku 15-35 lat. Zauważmy najpierw, że kobiety podejmują próby samobójcze mniej więcej tak samo często (i równie często przyznają się do myśli samobójczych), co mężczyźni, ale ich próby są znacznie mniej skuteczne. Mężczyźni zabijają się wielokrotnie częściej (3-10 razy, zależnie od grupy wiekowej) niż kobiety. Jest to związane przede wszystkim z wyborem metody – kobiety wybierają najczęściej otrucie, które ma bardzo niską skuteczność. W cytowanym często artykule („Dimensions of Suicide”) z 1995 r. Clinton E. Rhyne i współpracownicy poprosili patologów sądowych o oszacowanie skuteczności 28 różnych metod samobójstwa. Za najmniej skuteczne uznano przedawkowanie leków i podcięcie żył (w obu przypadkach tylko 6 proc. prób zakończonych śmiercią).

Sporym zaskoczeniem było dla mnie to, że ze wszystkich grup wiekowych największe prawdopodobieństwo śmierci w wyniku samobójstwa dotyczy mężczyzn w wieku 45-65 lat. Przyznam, że spodziewałem się „maksimum” w grupie nastolatków. Występuje tu subtelny efekt statystyczny. Gdy umiera nastolatek, samobójstwo jest jedną z najbardziej prawdopodobnych przyczyn jego śmierci – ale to dlatego, że inne przyczyny są względnie mało prawdopodobne. Inaczej mówiąc, statystyczny 20-latek umiera bardzo rzadko, przez co i tak względnie rzadkie samobójstwo staje się względnie częste. 50-latkowie popełniają samobójstwo nawet trzykrotnie częściej niż nastolatki, ale śmierci te zostają wchłonięte przez morze „zwykłych” przyczyn, wśród których prym wiodą choroby układu krążenia i nowotwory – o tym jednak za chwilę. Szczytem „sezonu samobójczego” jest więc okres 45-65 lat; jest to prawidłowość znana na całym świecie.

Kiedy zapoznałem się z tym wynikiem, moje pierwsze przypuszczenie było równie stereotypowe i równie fałszywe, co moja „intuicja”, że samobójstwa to domena nastolatków: „kryzys wieku średniego”. Nie wiem, skąd ten pomysł. Zresztą, co ja mogę wiedzieć o kryzysie wieku średniego. Okazuje się, że większość osób, które zostawiają listy pożegnalne (czyli przeważająca większość samobójców), jako przyczynę swojej decyzji podaje kwestie zdrowotne; drugie w kolejności są przyczyny finansowe.

Na samobójstwo osób w średnim wieku można więc spojrzeć jako na „odprysk” statystyczny tego, co niedwuznacznie wynika z tablic umieralności: od 40. roku życia powolutku zaczyna się do nas dobijać nieubłagana Konieczność, która jako pierwsza uderza w nasze słabości. Zaczyna po prostu mścić się na nas tryb życia.

FAZA TRZECIA: Ostatnia

Od 40. roku życia aż do końca zakresu, dla którego zbiera się statystyki, ustala się prosta jak samo życie prawidłowość: przeważająca większość ludzi umiera na choroby układu krążenia albo wskutek rozwoju nowotworu złośliwego. Jest to prawidłowość znana we wszystkich krajach rozwiniętych. W Stanach Zjednoczonych te dwie grupy przyczyn łącznie powodują śmierć 68 proc. populacji. W mojej „setce” los taki spotkał 73 osoby. Obie te dwie główne grupy skrywają jednak w sobie masę różnego typu szczegółowych przyczyn, które cechują się swoistą dynamiką, i o których należy myśleć w zupełnie inny sposób.

Zacznijmy od chorób układu krążenia. Pierwszy ostry zawał serca spotkał Jana w 55. roku życia; drugi – Nikodema w 60. roku życia. W międzyczasie zmarł jeszcze 56-letni Andrzej, najprawdopodobniej wskutek nadciśnienia, i 57-letni Dawid w wyniku „choroby naczyń mózgowych”, co w praktyce kryje za sobą najczęściej wylew krwi do mózgu. W ciągu zaledwie kilku lat straciłem czterech mężczyzn w sile wieku i potem z każdym rokiem powtarzała się już ta sama historia.

O tym, jakie są główne czynniki powodujące choroby układu krążenia, słyszał już każdy z nas, więc nie ma sensu się tu wymądrzać. Dość powiedzieć, że w statystykach medycznych pojawiają się dwa sugestywne określenia. Z jednej strony mamy więc „lifestyle diseases”, co tłumaczy się na polski, nieco wymijająco, jako „choroby cywilizacyjne”, a co w praktyce oznacza „choroby wynikające z trybu życia”. Z drugiej strony Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) używa kategorii „preventable death”, czyli „śmierć, której można było zapobiec”.

Nawiasem mówiąc, z każdym kolejnym kliknięciem idea „preventable death” zaczęła się robić coraz bardziej absurdalna z punktu widzenia filozoficznego. A Sartre i Schopenhauer zaczęli zerkać na mnie z regału na książki z cynicznym uśmiechem typowym dla niektórych z dawna martwych filozofów. Co to właściwie znaczy, że można było „zapobiec” danej śmierci? Michał zmarł w 87. roku życia z powodu niewydolności serca. Maria umarła w 94. roku życia. Przyczyną śmierci była miażdżyca. Nie znam historii dietetycznej Marii i jej nawyków żywieniowych. Nie wiem, czy paliła papierosy. Ale czy nawet najzdrowszy tryb życia pozwoliłby „zapobiec” jej śmierci?

Zrobiłem mały eksperyment. „Uruchomiłem” ponownie symulację tylko dla tej jednej osoby, przy czym w tablicy umieralności obniżyłem prawdopodobieństwa zgonu w wyniku chorób układu krążenia o połowę – ponieważ według szacunkowych statystyk WHO taki jest wpływ zdrowej diety na ryzyko zachorowania na choroby serca. I co? Maria zmarła w 87. roku życia na nowotwór złośliwy sutka. Przecież to jakiś absurd. Wylosowałem dla Marii nowe życie, ale generator liczb losowych w ogóle nie przejął się jej zdrową dietą.

Zrobiłem jeszcze inaczej. „Zamroziłem” wyniki generatora liczb losowych tak, aby odtworzyć pierwotne życie Marii z wszystkimi przypadkami, które ją spotkały, jednak losowi pozostawiłem prawdopodobieństwa zachorowania na choroby serca. Maria umarła w 77. roku życia na zawał serca. Zdecydowanie, próba ocalenia jednostki za pomocą metod statystycznych zawiodła. Zirytowany, szybkim ruchem wypełniłem całą tabelę zerami, czyniąc Marię nieśmiertelną. Przeżyła tysiąc lat.

Pewnie taka była historia Matuzalema. Bóg po prostu wściekł się na generator liczb losowych i wklepał zera do jakiejś tabelki, po czym szybko się zreflektował, że po paru pokoleniach padnie system emerytalny całego plemienia Izraela, i wrócił do bazowej tablicy umieralności. Nie jest idealna, ale działa.

Sto lat niech żyje nam

Wróćmy jednak do naszej fazy trzeciej. Jak pamiętamy, drugą główną przyczyną śmierci są nowotwory złośliwe. Prym wiodą nowotwory układu oddechowego („partly preventable”, jak piszą ostrożnie niektórzy naukowcy o raku płuc), następne w kolejności są nowotwory: jelita grubego, żeńskich narządów płciowych, układu moczowego, sutka, żołądka... i tak dalej. W zasadzie każda komórka ciała może zainicjować kaskadę zmian nowotworowych, co wiernie oddają dane GUS-u.

Prawdopodobnie onkolodzy nie darują mi następnych paru zdań. Ale w poszukiwaniu przyczyn tak wysokiej umieralności na nowotwory złośliwe trafiłem tylko na jedno wyjaśnienie, które jest jednocześnie wystarczająco ogólne i intuicyjnie prawdziwe: ludzie po prostu żyją za długo. Lub, ujmując to nieco lepiej – za długo, aby naturalnie występujące mechanizmy komórkowe przeciwdziałające nieprawidłowym podziałom komórek, lub unicestwiające komórki, które nieprawidłowo się dzielą, były w stanie prawidłowo kontrolować liczbę komórek w starzejących się tkankach. Od lat trwają poszukiwania jednej, dobrej przyczyny, dla której po kolejnych rundach podziału komórek miałyby się one stawać kancerogenne. Swego czasu wielką popularnością cieszyła się „hipoteza telomerowa”, zgodnie z którą ochronne „czapeczki” na końcach chromosomów, czyli tzw. telomery, które pomagają m.in. w prawidłowym sortowaniu chromosomów przy podziale komórek, stają się z każdym podziałem cieńsze.

Jakakolwiek byłaby bezpośrednia przyczyna biochemiczna czy komórkowa, musi być ona wspólna dla ludzi i psów. Okazuje się, że tabele umieralności dla psów cechują się takimi samymi prawidłowościami, jak te tworzone dla przedstawicieli naszego gatunku. W przekrojowym badaniu J.M. Fleminga z 2011 r. („Mortality in North American Dogs”) wykazano, że najmłodsze psy (pierwszy rok życia) umierają głównie z powodu wad wrodzonych i infekcji, później (1-3 lat) główną przyczyną śmierci są urazy, po czym zaczynają dominować nowotwory; prawdopodobieństwo śmierci w wyniku nowotworu osiąga maksimum dla psów 10-letnich.

Dodajmy, że w obu przypadkach maksimum śmiertelności w wyniku chorób nowotworowych dotyczy wieku, który jest powszechnie osiągany dopiero od niedawna. Wilk, będący najlepszym żyjącym modelem nieudomowionego psa, w stanie dzikim żyje najczęściej od 6 do 8 lat. W przypadku człowieka odwołanie się do „stanu naturalnego” budzi tyle problemów filozoficznych, antropologicznych i biologicznych, że próba szybkiego omówienia tej kwestii byłaby zwykłym wariactwem. Powiem tylko, że szympansy w stanie dzikim żyją najczęściej ok. 40-45 lat, a Neandertalczycy najprawdopodobniej żyli tak samo długo lub nieco krócej (chociaż rozrzut naukowych szacunków w tej kwestii jest potężny).

Tak czy inaczej, program życia „jak najdłużej” napotyka na poważne ograniczenia. Po pierwsze, ostatecznie umiera 100 proc. populacji. Od pewnego momentu jest to więc już wyłącznie kwestia subtelnego manipulowania statystykami, co w przypadku coraz starszych osób z wolna zaczyna się stawać niepoparte solidną nauką. Bo tak naprawdę nikt do końca nie wie, co się dzieje z ciałem ludzkim po przekroczeniu setnego roku życia. Z mojej „setki” tylko dwie osoby dożyły tego wspaniałego wieku – Hanna i Lena – i z każdym kolejnym kliknięciem rosło moje niedowierzanie. Statystyka mówi, że obie panie co roku mierzyły się z prawdopodobieństwem zgonu powyżej jednej czwartej. Ostrożnie naciskałem klawisz myszki, śledząc ich niebywałą długowieczność.

Przypominam, że zgodnie z założeniem symulacji przyglądałem się losom osób, które urodziły się w 2016 r. Był więc już rok 2116 i poważnie zastanawiałem się nad tym, czy dalsze klikanie ma w tym momencie sens. Hanna i Lena są już prawdopodobnie wyłącznie hologramami albo półmaszynami podpiętymi do jakiejś kosmicznej struktury, której ideę zrozumieliby dziś wyłącznie transhumaniści i tybetańscy mnisi. Moje ciche założenie, że z każdym kolejnym rokiem obowiązują te same tablice śmiertelności, zaczęło wyłazić na wierzch – jak każde ciche założenie, które podda się próbom.

Hanna i Lena przetrwały, odpowiednio, siedem i dziewięć moich lękliwych kliknięć, dowodząc niedwuznacznie, że po przekroczeniu setnego roku życia przestają obowiązywać wszelkie statystyki i prawa przyrody. W Polsce żyje obecnie ponad 4200 osób powyżej setnego roku życia. Najdłużej żyjąca osoba w historii wiarygodnych zapisów medycznych, Francuzka Jeanne Calment, dożyła samodzielnie 110. roku życia i aż do swej śmierci, w wieku 122 lat i 164 dni, zachowała pełną przytomność umysłu. Na pochlebną uwagę dziennikarza, że młodo wygląda, odparła ponoć: „Młody człowieku, zawsze miałam tylko jedną zmarszczkę – i siedzę na niej”.

No i koniec

Umarło moich stu Polaków. Śledzenie ich losów było jednym z tych dziwnych doświadczeń, którymi koniecznie trzeba się podzielić. Zamiast puenty odsyłam więc na tygodnikpowszechny.pl/100polakow. Na naszej stronie umieściłem swój program w wersji przyjaznej dla użytkownika. Teraz każdy może wygenerować swoją setkę i sto razy się zadumać, przeprowadzając ją od kołyski po grób. Nad poprawnością losowania czuwają Główny Urząd Statystyczny oraz Komisja Kontroli Gier i Zakładów. ©

ŁUKASZ LAMŻA jest filozofem przyrody i popularyzatorem nauki, specjalizuje się w kosmologii, astrofizyce oraz zagadnieniach filozoficznych związanych z tymi naukami. Członek Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych i redaktor działu naukowego „Tygodnika Powszechnego”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof przyrody i dziennikarz naukowy, specjalizuje się w kosmologii, astrofizyce oraz zagadnieniach filozoficznych związanych z tymi naukami. Pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, członek Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2016