Strzeż się przynoszących dary!

Może w tym roku będziecie mieli szczęście. Może co roku macie szczęście. Ale widmo wręczenia czy otrzymania kompletnie nieudanego prezentu od czasu do czasu zawisa nad każdym z nas.

17.12.2019

Czyta się kilka minut

Papuaski festiwal Baliem, Indonezja, 2010 r. / ULET IFANSASTI / GETTY IMAGES
Papuaski festiwal Baliem, Indonezja, 2010 r. / ULET IFANSASTI / GETTY IMAGES

Kiedy syjamski despota poweźmie urazę do jednego ze swych mniej zamożnych poddanych i zapragnie jego zguby, nie ścina głowy nieszczęśnika ani też nie konfiskuje jego własności. Przeciwnie. Składa swemu wrogowi hojny dar, wysyłając mu najpiękniejszego, najzdrowszego białego słonia, jakiego tylko uda się znaleźć. Nieszczęsny obdarowany wie od razu, że jego dni są policzone. Doskonale zdaje sobie sprawę z kosztów utrzymania żarłocznej bestii i rozumie, że słoń wkrótce przeżre jego dom i cały majątek bez jakiejkolwiek szansy ratunku. Prezentu nie sposób sprzedać czy oddać, nikt bowiem by go nie przyjął. Zresztą sama próba pozbycia się monarszego daru stanowiłaby zdradę i święto­kradztwo. Skazany w ten sposób nieszczęśnik siada więc i załamuje ręce, by poddać się temu, co nieuniknione. I patrzy, jak biały słoń pożera cały jego dobytek.

Powyższy opis pochodzi z artykułu „White Elephants” opublikowanego na łamach „New York Timesa” 28 maja 1873 r. To właśnie wtedy, w drugiej połowie XIX wieku, wraz z otwarciem USA na handel z Syjamem, opowieść o zabójczym podarku staje się częścią amerykańskiego słownika. Dziś „biały słoń” to dla Amerykanina kłopotliwy prezent, z którym nie wiadomo co zrobić, ale też wielka publiczna inwestycja, przynosząca więcej strat niż korzyści (czyli, w zasadzie, taki nieproszony prezent od administracji federalnej albo stanowej). W języku polskim brak chyba podobnego określenia. A szkoda.

Krążenie darów

Dar jest symbolem więzi. Dowodem na to, że się znamy, rozumiemy, że chcemy coś między sobą zbudować. Zamalowujemy cenę, pakujemy w ozdobny papier, wpisujemy dedykację, strzeżemy świętego Prawa Niespodzianki i wręczamy z namaszczeniem. Wszystkie te zabiegi służą właśnie temu, by podarunek, choćby skromny, zwyczajny, różnił się od towaru tak jak święto różni się od codzienności.

Od czasów „Szkicu o darze” Marcela Maussa (1924), jednego z ojców założycieli nowoczesnych badań nad kulturą, naukowcy szczególnie dużo uwagi poświęcają krążeniu darów. Mauss przekonuje w swej pracy, że dzięki darom rodzi się „system świadczeń całościowych”, który nie tylko zaspokaja potrzeby, pozwalając na realizowanie określonych interesów, ale też podtrzymuje więzi społeczne. Dlatego właśnie dar musi krążyć.

Trudno o lepszy przykład takiego krążenia niż obyczaj kula badany przed laty na Wyspach Trobriandzkich przez naszego wybitnego rodaka, Bronisława Malinowskiego. Ten niezwykle skomplikowany system wymiany naszyjników i bransolet zrobionych z muszelek angażował w podróże i specyficzne transakcje całą ludność zamieszkującą stosunkowo rozległy archipelag. To dzięki zwyczajowi kula między wyspiarzami przepływały informacje, nawiązywały się znajomości, ustalały sojusze. Najważniejsza zasada wymiany brzmiała zaś: „raz w kula, na zawsze w kula”. Duch rzeczy domaga się nieustannego krążenia. Dar, który nie zostanie przekazany dalej, odwzajemniony, ponownie wprowadzony w obieg – staje się martwy. Dzięki temu twardemu prawu bransolety i naszyjniki nieustannie wędrowały od wyspy do wyspy. A wraz z nimi wędrowały wieści i emocje.

Kiedy słucham historii o nieudanych podarkach, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że tworzą one coś w rodzaju parodii tego oryginalnego krążenia darów. Pomyślmy o niezbyt trafionej książce ofiarowanej roztargnionemu krewnemu, który po kilku miesiącach, jak gdyby nigdy nic wręcza nam dokładnie ten sam tom. W tej samej papierowej torebce. Z naszą dedykacją w środku. I jeszcze dodaje z rozbrajającym uśmiechem: „zobaczyłem w księgarni i od razu pomyślałem o tobie”. Niektóre złe prezenty, jeżeli wierzyć internetowym relacjom, odbywają epickie podróże, przypominające przekazywanie sobie gorącego kartofla...

No cóż – „raz w kula, na zawsze w kula”...

Bardzo naukowa typologia nieudanych prezentów

Spróbujmy spojrzeć na sprawę systematycznie i wprowadzić nieco porządku w możliwe bogactwo nieudanych prezentów. Możemy wyróżnić dwa typy motywacji dającego, który albo chce wręczyć dobry prezent (szczera motywacja), albo też celowo planuje wręczyć podarunek zły (motywacja złośliwa). Podobnie sam obdarowany może rozpoznać prezent jako dobry lub zły. Daje nam to łącznie cztery typy darów (patrz tabela poniżej).

Mamy (1) prezenty przypadkowo nieudane, kiedy obdarowujący chciał dobrze, ale wyszło jak zwykle. Mamy też (2) prezenty-obrazy, kiedy to obdarowujący celowo wręcza prezent nietrafiony, złośliwie dobrany, niezgodny z gustem obdarowanego, by sprawić mu przykrość lub też demonstracyjnie zamanifestować swoją pogardę dla reguł (np. bunt przeciw komercjalizacji Bożego Narodzenia). Wówczas możliwe są dwa scenariusze: (2a) wybucha konflikt; (2b) obie strony uśmiechają się fałszywie, udając, że nic się nie stało, choć obdarowany doskonale wie, że obdarowujący miał złe intencje, a obdarowujący znów wie, że tamten wie i tak dalej. (3) Obdarowujący ma szlachetne intencje, a prezent jest udany – ta ewentualność nie będzie nas tu dziś zajmować. Jest wreszcie i przypadek ostatni, pod wieloma względami najbardziej fascynujący. (4) Obdarowujący pragnie wyrządzić swym darem krzywdę. Zamierza to jednak zrobić w sposób podstępny. Wręcza więc dar, który przez odbiorcę rozpoznany zostaje jako wspaniały. Obdarowany cieszy się, uśmiecha, jest wyraźnie szczęśliwy. Może ma nawet poczucie, że jego marzenie się spełniło. Ale na tym właśnie polega podstęp. Dar rozpoczyna swe mroczne działanie.

Do tej kategorii należy oczywiście koń trojański – najsłynniejszy chyba z ł y prezent w kulturze Zachodu. Można tu także zaliczyć wszelkie dary od złych wróżek i wiedźm, a także od dżinów specjalizujących się w takim spełnianiu życzeń, by ostateczny rezultat przyniósł proszącemu jedynie cierpienie. Wiele białych słoni – wbrew pozorom – także pasuje do tego pola w tabeli. Zwykle bowiem obdarowany zamiast od razu zmartwić się kosztami utrzymania słonia, myśli sobie: „O, jaki duży!”. A tymczasem drogie prezenty zwykle niosą za sobą wysokie koszty.

Prezent pułapka

Antropologia pokazuje, że to właśnie dobre prezenty mogą okazać się złe w sposób szczególnie wyrafinowany. Jeżeli przyjmiemy tezę Marcela Maussa o darze, który (w przeciwieństwie do towaru) rozpoczyna zawsze trwałą relację opartą na niekończącym się łańcuchu przysług i odwzajemnień, stanie się jasne, że hojność może okazać się potężnym orężem.

Wiele transakcji w Maroku, gdzie przed laty prowadziłem badania terenowe nad strategiami negocjacyjnymi sprzedawców minerałów i skamieniałości, rozpoczyna się właśnie od daru. W przypadku dużych transakcji, otwierających możliwość długotrwałej i owocnej współpracy, dar może mieć charakter wielodniowej wystawnej gościny. Służy wówczas zbudowaniu zaufania, lecz także stwarza odpowiednie warunki do późniejszej prezentacji towaru, którego wartość można właściwie ocenić i docenić wyłącznie w spokoju. Inaczej przedstawia się sprawa w przypadku szybkich transakcji dokonywanych z turystami, gdzie otwierający spotkanie dar ma nas wprowadzić w zakłopotanie hojnością handlarza albo wręcz w ogóle okazuje się nie być prezentem („to prezent, ale dopłać mi jeszcze 30 dirhamów”). W ten sposób dar przeciera drogę towarowi. Hojność wywołuje poczucie długu, który spłacamy już w twardej walucie.

Znacznie bardziej interesująca wydaje mi się jednak odwrotna strategia, którą określa się często mianem efektu Franklina. Cóż bowiem, gdybyśmy zbudowali relację, opierając się na odwrotnym mechanizmie? Gdybyśmy zamiast wręczać dar, poprosili naszego partnera o przysługę i zostali jego dłużnikami. Brzmi bezsensownie? Oto, jak ten podstęp opisywał sam Benjamin Franklin, który pewnego razu zapragnął zjednać sobie względy dotychczasowego politycznego wroga: „Wiedząc, że ma on w swojej bibliotece pewną rzadką a interesującą książkę, wystosowałem doń list, w którym wyraziłem pragnienie przejrzenia książki oraz prośbę, aby zechciał łaskawie pożyczyć mi ją na kilka dni. Przysłał mi ją natychmiast, ja zaś zwróciłem po niespełna tygodniu z nowym listem, w którym wypowiedziałem moją gorącą wdzięczność. Kiedy niebawem spotkaliśmy się w Izbie, przemówił do mnie (czego nigdy dotąd nie robił) i wdał się w nader uprzejmą rozmowę. Odtąd też okazywał zawsze gotowość dopomagania mi przy każdej sposobności i wkrótce bardzo zaprzyjaźniliśmy się, a przyjaźń ta trwała aż do jego śmierci”. Lubimy ludzi, którzy wyświadczyli nam przysługi. Ale wygląda na to, że jeszcze większym sentymentem darzymy tych, którym to my uczyniliśmy dobro.

Co ciekawe, marokańscy kupcy i tę strategię opanowali do perfekcji. Wyjątkowo pomysłowo stosował ją jeden z handlarzy, który zaczepiał turystów, opowiadając historię o córce, która chodzi do szkoły i bardzo potrzebuje długopisu. Podarowany przez życzliwego rozmówcę długopis stawał się natychmiast okazją do rewanżu – sprzedawca zapraszał dobroczyńcę do swego sklepu i proponował mu coś w zamian. A jednak każdy wskazany przedmiot okazywał się wart długopisu oraz pewnej sumy dirhamów. Rzeczywista wartość daru nie miała tu zatem żadnego znaczenia. Zapewne nie istniała żadna córeczka, nadto długopisy wcale nie stanowią w Maroku towaru niedostępnego. Wymuszenie prezentu było zaledwie kolejnym sposobem wciągnięcia turysty w interakcję – wywołania nierównowagi inwestycji, tym razem z deficytem po stronie sprzedającego. Wrażenie, że to on jest nam coś winien, zachęcało do dalszego uczestniczenia w transakcji.

Pokonam cię mą hojnością!

Co by się jednak stało, gdyby obydwaj uczestnicy relacji przyjęli opisaną wyżej logikę pokonywania przeciwnika prezentami? Oczywiście spletliby się wówczas w straszliwym pojedynku na dary, w którym jedynym sposobem na zwycięstwo jest przytłoczenie przeciwnika ogromem swej hojności.

Antropologia zna i lubi takie historie. Na przykład potlacz uprawiany przez plemiona zamieszkujące północno-zachodnie wybrzeże Ameryki Północnej to nic innego jak właśnie taki pojedynek na hojność. „Wszystkie te dobra są potrzebne – pisała o tym obyczaju Ruth Benedict – które służą do zawstydzenia rywali. Każdy człowiek, stosownie do środków, nieustannie współzawodniczył z innymi, by nie dać się wyprzedzić w rozdziale majątku. Chłopiec, który właśnie otrzymał coś na własność po raz pierwszy, wybierał innego chłopca, któremu dawał podarunek. Wybrany nie mógł mu odmówić nie przyznając się do klęski na samym wstępie i zmuszony był zrewanżować się za dar innym, o równej wartości. Kiedy nadchodził czas rewanżu, a pierwszy chłopiec nie podwoił swego daru, okrywał się hańbą i był zdegradowany w oczach innych, natomiast prestiż rywala odpowiednio wzrastał. Tak rozpoczęte zawody ciągnęły się przez całe życie”. Niekiedy osiągając, dodajmy, epickie wymiary i angażując całą lokalną społeczność.

Nieco podobnie w swych założeniach przedstawia się popularna wśród niektórych ludów Papui ceremonia moka, także będąca formą pojedynku na dary. Głównym przedmiotem wymiany w trakcie moki są świnie. Komu wróg podaruje jedną świnię, musi się na nim zemścić, wręczając mu wkrótce parę zwierząt. Kto by otrzymał parę zwierząt – zrewanżować się musi trzema albo i czterema. Im bardziej przebijemy adwersarza w hojności, tym bardziej wzrasta nasz status jako big mana – człowieka ważnego, poważanego, któremu można ufać.

Psychologowie społeczni przekonująco wyjaśniają narodziny i funkcjonowanie tego rodzaju instytucji społecznych teorią rywalizacji na altruizm (competitive altruism). Badania pokazują, że osoby hojne są faktycznie postrzegane jako bardziej wartościowe dla społeczeństwa i chętniej obdarzane prestiżem. Co więcej, tego rodzaju altruizm może się w gruncie rzeczy okazać zamaskowanym egoizmem, jeżeli tylko wszystkie strony uznają za obowiązującą zasadę wzajemności.

Z punktu widzenia antropologii znacznie istotniejszym czynnikiem okazuje się jednak twarda ekonomia. Moka jest tutaj wymarzonym wręcz przykładem. Otóż hodowla świń w lasach Papui-Nowej Gwinei to niełatwe zadanie. Utrzymanie każdego zwierzęcia wymaga znacznej pracy, przede wszystkim przy wykopywaniu korzeni pochrzynu. Sprawia to, że powyżej pewnej wielkości stada hodowla staje się niemożliwa. Jak obejść tę trudność i zgromadzić większy majątek w systemie zasadniczo pozbawionym pieniędzy i złożonych struktur własności? Tu właśnie z pomocą przychodzi moka.

Rywalizacja na dary okazuje się rozsądnym systemem gromadzenia majątku. W danym momencie w chlewiku mam wprawdzie tylko trzy świnie, ale wrogowie nie śpią. Ponieważ obraziłem ich swą hojnością, w każdej chwili spodziewać się mogę ataku i wręczenia pięciu, dziecięciu, a może nawet pięćdziesięciu świń. Które oczywiście od razu będę musiał zamienić na dług honorowy, dokonując kolejnych wymian. Sprytne, prawda? A takie proste. Jak gdyby ktoś podniósł do rangi systemu giełdowego pomysł z anegdoty o białym słoniu.

Mroczna prawda o białym słoniu

Syjamski zwyczaj, który dał początek amerykańskiemu idiomowi, nigdy nie istniał. Badacze tamtejszej kultury zgodnie potwierdzają, że opowieść o obdarowywaniu słoniami nie ma nie tylko pokrycia w faktach, ale też sensu. Słoń (nawet biały) wcale nie był kosztownym zbytkiem, za jaki uznawali go Amerykanie, lecz praktycznym zwierzęciem roboczym, a nawet bojowym.

Skąd więc wziął się nagle biały słoń w języku angielskim i na łamach przytaczanego tu artykułu z „New York ­Timesa”? Otóż jest to jedna z wielu rasistowskich opowieści tak charakterystycznych dla folkloru kolonialnego. Znajdziemy tu nie tylko egzotyczne zwierzę, lecz także „wschodniego despotę” i jego poddanych reagujących na nieszczęścia „z charakterystycznym dla Orientu fatalizmem”, a przede wszystkim sugestię, że na Dalekim Wschodzie obowiązują inne zasady, w szczególności zaś: dziwaczna ekonomia niemająca nic wspólnego z naszym zdrowym rozsądkiem.

Nieprzypadkowy jest także czas pojawienia się białego słonia w amerykańskim folklorze. Otóż stało się to dokładnie wtedy, kiedy USA zabiegało o ustanowienie relacji handlowych z Syjamem – wówczas jedynym państwem w regionie niepodporządkowanym kolonialnemu dyktatowi. Kariera opowieści o białym słoniu w amerykańskiej wyobraźni może więc zostać odczytana jako fascynująca paralela z tym, co w tym samym czasie robili amerykańscy i europejscy kupcy i dyplomaci zabiegający o ustanowienie „partnerskich” relacji handlowych.

Tak naprawdę to ludzie Zachodu wręczali swym przeciwnikom kłopotliwego białego słonia. Otwarcie portów, zniesienie ceł, wpuszczenie handlarzy... Ekonomiczna inwazja zwykle rozpoczynała się właśnie od darów, o czym kilka stuleci wcześniej boleśnie przekonali się rdzenni mieszkańcy kontynentu amerykańskiego. Osadnicy i kolonizatorzy z początku dość niechętnie nawiązywali z tubylczymi plemionami transakcje handlowe. Woleli rozdawać „hojne” dary, w zamian oczekując ziemi, plonów i bogactw naturalnych. A wraz z osadnikami przybywały whisky, proch i ospa. Zaprawdę, strzeżcie się przynoszących dary! ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51/2019