Pan Scrooge kupuje prezenty

Jak to się stało, że osobisty, budujący głębokie relacje między ludźmi zwyczaj wymiany podarków zmienił się dla wielu z nas w nieznośny obowiązek? Co zrobić, żeby w świecie pełnym towarów odzyskać niepowtarzalność daru?

12.12.2017

Czyta się kilka minut

Covent Garden, Londyn 2014 r. / MIKEL BILBAO / VW / GETTY IMAGES
Covent Garden, Londyn 2014 r. / MIKEL BILBAO / VW / GETTY IMAGES

Ach, świąteczne obdarowywanie! Zapach spalin na parkingu pod supermarketem, radosne posapywanie w kolejce do kasy i ciepły dotyk łokcia na mojej twarzy. Albo to uczucie, kiedy nareszcie przychodzi Wigilia, a paczka „gwarantujemy dostawę tydzień przed Bożym Narodzeniem” wciąż nie dotarła, więc zamiast pierwszej gwiazdki i reniferów rozpaczliwie wypatrujecie kuriera. I kiedy wreszcie zjawia się na waszym udekorowanym lampkami podjeździe – spóźniony, zgrzany i z niewłaściwą przesyłką – wy kochacie jego, a on kocha was. Czujecie, że nadeszły święta.

Nazywam się Ebenezer Scrooge i nie cierpię prezentowej gorączki. Jestem człowiekiem interesu, a więc głosem rozsądku. Podobnie jak moi znakomici koledzy, wielcy budowniczowie kapitalizmu, tacy jak Benjamin Franklin czy Robinson Crusoe, wyznaję pogląd, że na świat nie warto się obrażać. Warto go poznawać, zmieniać i udoskonalać, odkrywać rządzące nim prawa i obracać je na swoją korzyść. Choć z radia, telewizji i internetu przekonują was na każdym kroku, że uwielbiacie obdarowywać i być obdarowywanymi, spróbujcie w tym roku spojrzeć na święta moimi oczyma.

Coś poszło bardzo nie tak. Jak to się stało, że osobisty, budujący głębokie relacje między ludźmi zwyczaj wymiany podarków zmienił się dla wielu z nas w nieznośny obowiązek? Dlaczego zamiast pogłębiać nasze człowieczeństwo, widmo choinki przemienia nas w żądne mordu androidy, wyrywające sobie ostatnią parę kapci dostępnych w świątecznej promocji? Co zrobić, żeby w świecie pełnym towarów odzyskać niepowtarzalność daru?

Świąteczna strata

Nikt nie lubi marnotrawstwa, prawda? Gdybym opowiedział wam o rządowym albo unijnym programie, który za każdy wydany milion złotych przynosi korzyści warte zaledwie 820 tysięcy, pewnie bez wahania stwierdzilibyście, że to kiepski interes. Jeżeli zamiast zysku mamy prawie 20 proc. straty, to coś tu jest nie tak. Może winni są skorumpowani urzędnicy, może bezwładność biurokracji. Ale na szczęście ludzie są racjonalni. Wystarczy buchalteryjne zestawienie zysków i strat, by czym prędzej wypisali się z nieopłacalnego przedsięwzięcia.

A teraz wyobraźcie sobie, że tak właśnie robicie, ale nikt nie chce was słuchać. Ilekroć pokazujecie liczby, tabele i wykresy – wszyscy pukają się w czoło i uważają was za wariatów. Wasi rozmówcy nie tylko nie rozumieją, że wciągnięto ich w kompletnie nieopłacalne przedsięwzięcie, ale uparli się, żeby za wszelką cenę trwać w błędzie. Gdybyście wierzyli w takie rzeczy, powiedzielibyście pewnie: jak gdyby rzucono na nich jakiś urok!


MOC CZYTANIA NA BOŻE NARODZENIE >>>


Dokładnie tak musi się czuć ekonomista Joel Waldfogel, który od lat bada ekonomiczną efektywność obdarowywania. W 1993 r., niedługo po uzyskaniu tytułu doktora na Stanfordzie, Waldfogel opublikował w „The American Economic Review” wyniki swoich nietypowych badań. Artykuł zatytułowany był „The Deadweight Loss of Christmas”, co oddać można jako „Świąteczna strata”, a ściślej „Świąteczna zbędna strata społeczna”, bo tak właśnie tłumaczy się w ekonomii termin deadweight loss. W przeciwieństwie do „zwykłej” straty jednego, która okazuje się zyskiem innego („ktoś traci, by zyskać mógł ktoś”), zbędna strata społeczna oznacza stratę „bezwzględną”, a więc spadek dobrobytu w skali społeczeństwa w wyniku nieoptymalnego ulokowania zasobów. Jeśli np. milion mieszkańców miasta składa się po sto złotych każdy (łącznie 100 mln) na most przynoszący korzyści w kwocie 50 milionów, to drugie 50 milionów stanowi właśnie taką bezwzględną stratę. To pieniądze – dosłownie – utopione w betonie i stali.

Waldfogel twierdzi, że tego rodzaju stratę generuje właśnie Boże Narodzenie. Dowodzi tego proste, lecz niezwykle pomysłowe badanie. Waldfogel zadał swoim studentom dwa pytania dotyczące prezentów, które znaleźli pod choinką. Pierwsze dotyczyło tego, ile ofiarodawcy za nie zapłacili, drugie – ile warte były one dla samego obdarowanego. Badania pokazały, że – ponieważ znaczna część prezentów była nietrafiona – statystycznie rzecz biorąc obdarowani wyceniali otrzymane prezenty na kwotę niższą niż ta zapłacona przez darczyńców. Waldfogel wyliczył, że „efektywność” świątecznego obdarowywania przy bardzo optymistycznych szacunkach wynosi 82 proc. Pozostała część wartości – dosłownie – przepadła bezpowrotnie. Ktoś kupuje nam bilety na koncert za 100 zł. My gotowi bylibyśmy zapłacić za nie najwyżej 80 zł. Puf! 20 zł bezpowrotnie zniknęło z powierzchni globu. Trudno o lepszy przykład „zbędnej straty społecznej”!

Waldfogel opublikował niedawno książkę, w której obszerniej rozwija wnioski wyciągnięte z przeprowadzonych badań i zachęca, by... powstrzymać się od kupowania świątecznych prezentów. Jeżeli już koniecznie musicie się obdarowywać – pisze – dawajcie sobie gotówkę. Przy ponad 60 miliardach dolarów, jakie według szacunków Waldfogela Amerykanie co roku wydają na święta, strata związana z „nieefektywnością” obdarowywania sięga – lekko licząc – astronomicznej kwoty 10 miliardów dolarów. Ilu pacjentów można by za to wyleczyć? Ile nowych dróg zbudować?

Jakby kto pytał, książka nosi uroczy tytuł „Scroogenomics”. Ciekawe, swoją drogą, jak wielu dowcipnisiów kupiło ją jako gwiazdkowy prezent, powiększając tym samym „świąteczną stratę”?

Przecież nie chodzi o pieniądze!

Już słyszę te głosy protestu. „Ten facet w ogóle nie rozumie, o co chodzi w obdarowywaniu!”. A gdzie życzliwość, wytworzone dobro, gdzie wartość sentymentalna? Przecież nie można wszystkiego przeliczać na pieniądze!

Coś w tym jest. Waldfogel kazał badanym wycenić otrzymane przedmioty, skupiając się wyłącznie na aspekcie ekonomicznym. Wyraźnie zaznaczył przy tym, by nie brać pod uwagę „wartości sentymentalnej” ani niczego w tym rodzaju. Czy ocenianie prezentów w oderwaniu od ich wartości sentymentalnej nie przypomina trochę pytania o doznania z filharmonii z pominięciem tego, co się słyszało, albo oglądania zachodu słońca z zamkniętymi oczami?

Może więc z kulturowego punktu widzenia prezenty nie generują straty? Przeciwnie, wręczenie daru ma za zadanie wytworzenie dodatkowej wartości, która wykracza poza prostą wycenę tego, co wręczane. „No dobrze”, rzekną na to zgodnie ­Scrooge i Waldfogel, „pokażcie nam zatem, czym jest ta dodatkowa wartość, o której tak pięknie mówicie”. Jak odpowiedzieć na tak postawione pytanie, nie pozostając w sferze pustych frazesów? Czy „jakość” tak zdefiniowanego daru da się w ogóle zmierzyć? Tam, gdzie kończą się moce klasycznej ekonomii, z pomocą przychodzi nam antropologia.

Zagadnienie różnicy między darem i towarem od stulecia znajduje się w samym sercu tej dyscypliny. To właśnie ta różnica wydaje się kluczem do odkrycia owej „wartości dodanej prezentów”, która mogłaby zrównoważyć „świąteczną stratę” opisywaną przez ekonomistów.

Na tropach dziwnych prezentów

Klasyczne prace antropologiczne pełne są niezwykłych historii o obdarowywaniu. Na przykład Maorysi, jak pisze w „Szkicu o darze” francuski socjolog Marcel Mauss, wierzyli w istnienie hau – ducha rzeczy danej, który powraca do darczyńcy, kiedy podarek zostanie odwzajemniony. Brak odpowiedniego odwzajemnienia podarunku grozi strasznymi konsekwencjami, jak przekonuje jeden z cytowanych przez Maussa informatorów. „Gdybym zachował te taonga [przedmioty] dla siebie, mogłoby mi się przytrafić coś złego, poważnie, nawet śmierć. Takie jest hau – hau własności osobistej, hau wszelkich taongahau lasu”.

Potlacz z kolei to zwyczaj praktykowany przez plemiona żyjące u stóp Gór Skalistych. Polega on na rytualnej walce na prezenty, w której jedynym sposobem na pokonanie rywala jest przelicytowanie jego hojności czy wręcz rozrzutności, bo poza podarkami i ucztowaniem potlacz obejmuje też rytualne niszczenie dóbr dla udowodnienia własnego bogactwa. Czyli trochę tak, jakbyśmy po wymianie przebogatych świątecznych prezentów porąbali jeszcze stół siekierą i podpalili choinkę. Co też się pewnie w Polsce zdarza, stanowi jednak raczej objaw jednostkowej ułańskiej fantazji niż społeczny nakaz.

Istnieją wręcz społeczeństwa w całości zorganizowane wokół rozbudowanej praktyki krążenia darów. Najsłynniejszym przykładem jest zapewne melanezyjski obyczaj kula, opisywany m.in. przez naszego znakomitego rodaka (a zarazem jednego z twórców brytyjskiej antropologii) Bronisława Malinowskiego. Kula to rytualna wymiana jednocząca w świątecznym wysiłku mieszkańców archipelagu położonego na północny wschód od Australii. Jego mieszkańcy poświęcali wiele czasu i pracy na zbudowanie specjalnych łodzi i przygotowanie do ceremonialnej wyprawy. Gdy nadchodził właściwy dzień, wypływali na zachód, do stosunkowo odległej wioski, by tam specjalny naszyjnik z czerwonej muszli zwany ­soulava wymienić z wielkim namaszczeniem na mwali – bransoletę z muszli białej. Wkrótce przybywali do nich mieszkańcy osady położonej na wschodzie, by dokonać analogicznej wymiany. Tak że ostatecznie naszyjniki i bransolety przechodziły z rąk do rąk, okrążając cały archipelag w niekończących się cyklach wymian. Przy czym ani bransolety, ani naszyjniki nie mogły zostać wykorzystane do czegokolwiek poza kula. „Raz w kula – na zawsze w kula” – głosi powtarzana przez krajowców zasada. Malinowski szybko uświadomił sobie, że nieprzynoszący materialnych korzyści obyczaj odgrywa w gruncie rzeczy kluczową rolę, integrując ze sobą społeczeństwo zamieszkujące rozległy archipelag. Dzięki kula krążą nie tylko muszle, ale także ludzie, zobowiązania czy wieści.

Wszystkie te opowieści o rytualnym krążeniu, przekazywaniu, a nawet niszczeniu mogą się na pierwszy rzut oka wydać dziwaczne. Podejrzewam jednak, że Melanezyjczyk czy Maorys, który by przypadkiem zajrzał do Empiku w okolicach 20 grudnia, też miałby poczucie obserwowania jakiegoś przerażającego i bezsensownego rytuału.

Jakkolwiek chaotycznie i irracjonalnie wyglądają te wyrwane z kontekstu opisy (często zabarwione w dodatku kolonialnymi stereotypami) – antropologia uczy, że kryje się za nimi głębsza logika. Dar jest narzędziem nawiązywania więzi, cementowania społeczeństwa i budowania hierarchii. W przeciwieństwie do bezosobowego towaru dar ma swoją duszę, która pozostaje ściśle związana z uczestniczącymi w wymianie osobami. Sprzedający i kupujący towar mogą potem rozejść się w przeciwne strony i nigdy już więcej nie spotkać. Losy tych, którzy wymienili się podarkami, pozostają na zawsze splecione. Dar, nawet odwzajemniony, zawsze tworzy bowiem sytuację nierównowagi. Dlatego cykl wymiany darów – jak melanezyjskie kula – nigdy nie może się zakończyć. O ile więc towary pozwalają się efektywnie zaopatrzyć w to, co niezbędne, dary łączą ludzi. I to właśnie jest owa ukryta wartość dodana, którą niełatwo jest wycenić ekonomistom.

Czy to znaczy że Duchy Bożego Narodzenia nagle mnie odmieniły i sznuruję właśnie trzewiki, żeby zdążyć jeszcze na świąteczne wyprzedaże skarpet w galerii handlowej? Nic z tych rzeczy. Bo to wcale nie koniec naszej wigilijnej opowieści!

Sekret świątecznej przemiany

Cały problem polega na tym, że – w przeciwieństwie do społeczeństw opisywanych przez klasyków antropologii – żyjemy w świecie towarów. Wymiana handlowa jest wszechobecna. Gdy rozglądam się wokół, widzę praktycznie wyłącznie rzeczy, które kupiłem. Dary funkcjonują w naszym świecie tylko na prawach sympatycznych gości.

Dlatego sekret świątecznego obdarowywania we współczesnej kulturze zachodniej nie leży w całkowitej dominacji towarów (jak chcieliby tego ekonomiści i krytycy komercjalizacji) ani też nie w samych darach (jak sugerują niektórzy idealiści). Wygląda na to, że obdarowywanie zasadza się na metamorfozie, która jedne zamienić ma w drugie. Wszędzie tam, gdzie taka przemiana nie zachodzi, mamy do czynienia z pustą świąteczną gorączką. Z towarami, które tylko owinęły się w papier i przewiązały wstążką, nieudolnie próbując naśladować coś, czym nigdy nie będą.

Chcąc wyrwać się z błędnego koła i poznać sekret prezentu doskonałego, musimy zrozumieć, w jaki sposób – za pośrednictwem specjalnych kulturowych mechanizmów – towary zmieniają się w dary.

Przede wszystkim dary są niezastępowalne, tak samo jak ludzie. Każdy z nich powinien być inny, wyjątkowy. Tym właśnie różnią się od towarów, które kupuje się, porównuje, zużywa albo wymienia na nowsze. W świecie późnego kapitalizmu, gdzie o osobach mówi się „kapitał ludzki”, a życie nieustannie przelicza na roboczogodziny, dary mogą i powinny pełnić ważną funkcję przypomnienia. W królestwie przedmiotów dar stanowi odpowiednik osoby. Jest obdarzony niepowtarzalną biografią, bezcenny, zdolny do wchodzenia w indywidualne relacje.

Żeby było to możliwe, dar musi mieć w sobie pierwiastek osobisty. Tylko w ten sposób może wyłamać się z logiki krążenia towarów i stać się czymś więcej niż jedynie wypełnieniem społecznego zobowiązania. Poetycko pisał o tym Ralph Waldo Emerson w eseju pod tytułem „Gift”, czyli właśnie „Dar”: „Darem może być tylko kawałek ciebie. Musisz dla mnie krwawić. Poeta przynosi więc swój wiersz, pasterz – swoją owcę, rolnik – kukurydzę, górnik – klejnot, żeglarz – korale i muszle, malarz – swój obraz, dziewczyna – własnoręcznie wyszytą chusteczkę. Dobre to jest i szlachetne, albowiem społeczeństwa wracają do swych podstaw, kiedy w ludzkim darze zawiera się biografia obdarowującego”.

Dlatego, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, poszukując prezentu warto myśleć nie tylko o obdarowywanym, ale przede wszystkim zajrzeć w głąb siebie. Przedmioty potrzebne, czy nawet rzeczy, które lubi, nasz bliski może kupić sobie sam. Logika potrzeb i pragnień rządzi życiem towarów. Dar nie służy ani zaspokajaniu potrzeb, ani spełnianiu marzeń. Służy budowaniu więzi między dwojgiem ludzi. Nie chodzi jednak o to, by prezenty były narcystyczne. Nasz ulubiony film, nasza ukochana książka, wycieczka w nasze ulubione miejsce. Dar to niepowtarzalna okazja, by bliska osoba przejrzała się w naszych oczach, by dowiedziała się, w jakim kolorze ją widzimy, jaką muzykę słyszymy, gdy myślimy o niej.

Jeżeli nasz dar ma się skutecznie obronić w świecie towarów, musi stawić czoło pieniądzowi, który jest najważniejszym narzędziem sprowadzania wszystkiego do wspólnego mianownika. Coś o tym wiem – większość życia spędziłem zgarbiony nad księgami rachunkowymi. Kluczową cechą towaru jest właśnie to, że zawsze ma swoją cenę. Dar – przeciwnie – musi być bezcenny. Symptomatyczny jest tu zwyczaj odlepiania czy zamazywania cen z ofiarowywanych komuś przedmiotów. W ten sposób podejmujemy próbę wyrwania danej rzeczy z królestwa towarów i wywyższenia jej do rangi daru. Z tego samego powodu sprzedawanie czy wycenianie prezentów wydaje się czymś niestosownym. Choć i tu następują szybkie zmiany. Do podarku coraz częściej dołączamy wszak paragon, na wypadek gdyby obdarowany chciał go zwrócić czy wymienić...

Nie bądźmy Peweksami

Sekret świątecznej przemiany najlepiej ujmuje znane opowiadanie O. Henry’ego „Dar Trzech Króli”. To historia o dziewczynie, która sprzedała swe włosy, by kupić ukochanemu łańcuszek do zegarka. W tym samym czasie on sprzedaje zegarek, żeby kupić jej szylkretowe grzebienie. Urocze, lecz z punktu widzenia ekonomii bezsensowne. Trudno o lepszy przykład świątecznej straty. Z punktu widzenia księgowego ta historia to niezły materiał na komedię. A jednak, gdy ją słyszymy, jesteśmy raczej wzruszeni.

„Dar Trzech Króli” zdobył niezwykłą popularność. Ilustrowane i przenoszone na sceny, ekranizowane i parafrazowane – opowiadanie O. Henry’ego doczekało się nawet opracowania w postaci opery. Sądzę, że sekret tej historii nie leży wcale w poświęceniu głównych bohaterów. To uczyniłoby ją wszak absurdalną i groteskową. Chodzi tu raczej o posuniętą do ostateczności opowieść o transformacji towarów w dary.

Kupiony w sklepie towar stał się bezcennym darem, gdyż opłacony został jakąś częścią samego ofiarodawcy. Della, sprzedając swe piękne włosy, umieściła w łańcuszku najlepszą część siebie. Podobnie James, wyrzekając się wspaniałego zegarka, który od pokoleń pozostawał w jego rodzinie, uczynił zakupione dla ukochanej grzebienie bezcennymi. W ten sposób zakochani w przejmująco dosłowny sposób podarowali sobie wzajem samych siebie. Zakupione w sklepach towary (dewizka i grzebienie) stały się jedynie nośnikami czegoś głębszego i niematerialnego, czegoś, co wykracza poza kalkulacje pieniężne, od których zresztą aż roi się w opowiadaniu, którego bohaterowie rozpaczliwie ciułają cent do centa.

Uwielbiam tę mądrą historię. I wcale nie dlatego, że budzi wzruszenie. Nie jestem sentymentalny. Po prostu, jak każdy człowiek interesu, lubię, kiedy rzeczy są na swoim miejscu. Jak mawiał klasyk: nie bądźmy Peweksami. Nie mieszajmy myślowo dwóch systemów walutowych. Dar nie ma sensu, jeżeli jest zaledwie lekkim nagięciem praw towarowej ekonomii, o jakim pisze Waldfogel. Nie może być zgodą na dwudziestoprocentową stratę. Żeby zachował swą moc łączenia jednostek, musi być radykalnym gestem zerwania z logiką towarów. Prawdziwy dar wymaga odwagi zrozumienia, że nie wszystko można kupić. I takiej właśnie odwagi życzę Państwu na Boże Narodzenie.

A teraz przepraszam, wracam do swoich rachunków. Ktoś przecież musi zapracować na tę waszą świąteczną stratę. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2017