Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Oskarżony, 91-letni Iwan (John) Demianiuk - z pochodzenia Ukrainiec, ostatnio bezpaństwowiec, wcześniej obywatel USA (pozbawiony obywatelstwa, gdy wyszła na jaw jego przeszłość) - został skazany na 5 lat więzienia; z powodu wieku wykonanie wyroku zawieszono.
Był to jeden z najbardziej kosztownych i spektakularnych procesów, w których chodziło o zbrodnie popełnione niemal 70 lat temu. Był to też proces, przy okazji którego przypomniane zostało to, o czym wiadomo od dawna: że rozliczenia z tamtą przeszłością trudno uznać za satysfakcjonujące, że wiele, zbyt wiele było w nich zaniedbań, często świadomych. Był to też proces jakoś precedensowy: sądzono w nim człowieka z samego dołu aparatu terroru III Rzeszy, którego zadaniem nie było bezpośrednio zabijanie. Tymczasem w latach 60. i 70. niemiecki wymiar sprawiedliwości uznawał za godnych ścigania jedynie oprawców najważniejszych, którym można było udowodnić zabójstwo. Dlatego gdy w 1966 r. sądzono esesmanów z Sobiboru, część została uniewinniona - ze skandalicznie brzmiącym już wtedy uzasadnieniem, iż działali "z konieczności, bo na rozkaz".
Postępowanie wobec Demianiuka było procesem poszlakowym, bez świadków, którzy mogliby przeciw niemu zeznawać - po niemal 70 latach prawie nie ma już takich ludzi. Ale sprawa Demianiuka nie będzie chyba ostatnim takim procesem: centrala w Ludwigsburgu, główny w RFN ośrodek historyczno-śledczy, prowadzi jeszcze 14 postępowań. Procesy, o ile do nich dojdzie, będą oddaniem sprawiedliwości ofiarom. Nawet jeśli tak spóźnionym.