Strażnicy świętego ognia

Drodzy koledzy! Znamy się nie od dziś. Pisałem już dla Was o serialach, polityce i UFO nad Polską. Jedna rzecz nie daje mi jednak spokoju. Dlaczego moje teksty nigdy nie trafiają do działu „Nauka”? Czyżbyście słuchali Jarosława Gowina?

18.06.2018

Czyta się kilka minut

Strajk studentów Uniwersytetu Wrocławskiego, 10 czerwca 2018 r. / TOMASZ PIETRZYK / AGENCJA GAZETA
Strajk studentów Uniwersytetu Wrocławskiego, 10 czerwca 2018 r. / TOMASZ PIETRZYK / AGENCJA GAZETA

Czy w tym dziale jest miejsce tylko na raporty z frontu biologii, fizyki i astronomii, a teksty moje i kolegów po fachu skazane są na tułanie się po „Kraju”, „Kulturze”, a nawet „Wierze”? Czy w naszej zbiorowej wyobraźni humaniści nie są już naukowcami?

Do postawienia tych pytań ośmieliły mnie ostatnie wydarzenia. Kwestia definicji (dobrej) nauki leży wszak u podstaw gorącej debaty wokół przygotowywanej pod auspicjami Jarosława Gowina nowej ustawy o szkolnictwie wyższym. Problem „odmienności” humanistyki czy jej „nieprzystawalności” do zawartych w ustawie rozwiązań podnosi wielu krytyków reformy. Nie przypadkiem ważną rolę odgrywa wśród nich Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej. Także wśród studentów i wykładowców protestujących w ostatnich dniach na akademickich kampusach prym wiodą humaniści, podkreślający, że rolą uniwersytetu jest nie tylko nauczanie, badanie i publikowanie, lecz także kształtowanie debaty publicznej czy wychowywanie lokalnych elit.

Jestem naukowcem (chyba). Podszedłem więc do sprawy naukowo. Indywidualną wątpliwość („dlaczego moje teksty nie trafiają do działu Nauka?”) zamieniłem na poważne pytanie badawcze: „Czy humaniści (w poczet których włączymy również adeptów nauk społecznych) są naukowcami?”. Oto wynik badań.

Gdy Arystoteles walczył z Baconem

Czy to, co robią humaniści, można nazwać nauką? To pytanie dość stare, a zarazem zaskakująco nowe, jeżeli wziąć pod uwagę oczywistość podziału, jaki dziś uznajemy.

Takie przeciwstawienie nie miałoby żadnego sensu dla Arystotelesa, który – gdyby nałożyć nań współczesne ramy dyscyplin – zajmował się między innymi etyką, meteorologią, politologią, psychologią, fizyką, biologią i astronomią. Również średniowieczni erudyci, których celem było zgromadzenie całości ludzkiej wiedzy, byliby pewnie zaskoczeni pytaniem o granice nauki lub o własną tożsamość.

Ale już w XVII wieku podział między „starożytnymi” i „nowożytnymi” (jak wówczas nazywano praprzodków dzisiejszych „humanów” i „ścisłowców”) był na tyle oczywisty, że mógł posłużyć za kanwę satyry. W „Bitwie książek” Jonathana Swifta możemy przeczytać, jak Arystoteles i Homer przypuszczają atak na Kartezjusza i Bacona. Potem spór odnowił się na XIX-wiecznych niemieckich uniwersytetach w postaci starć pozytywistów i antypozytywistów, koncepcji odrębności „nauk o duchu” czy – do pewnego stopnia – ekonomicznej „dysputy o metodzie”.

Ale chwila! Właśnie uświadomiłem sobie, że zacząłem opowiadać o historii problemu, zamiast od razu przejść do rzeczy. Czy to przypadkiem nie jest kluczowa różnica między „humanistami” i „naukowcami”? Dla fizyka historia fizyki jest najwyżej ciekawostką. Dla filozofa stanowi esencję jego tożsamości.

Tę różnicę między humanistami i naukowcami opisuje celnie Harald Weinrich, niemiecki literaturoznawca. We współczesnej nauce, zwraca uwagę, prestiżem cieszy się ten, kto prowadzi badania i uzyskuje nowe wyniki.

Oczywiście, nauka wciąż jest przedsięwzięciem „kumulatywnym”. W dalszym ciągu obowiązuje w niej sformułowana przez Bernarda z Chartres i przejęta przez Izaaka Newtona zasada „widziałem dalej, gdyż stanąłem na ramionach gigantów”. Nie przypadkiem te słowa stały się mottem Google Scholar. Z pamięci naukowców, tłumaczy Weinrich, nie zniknęła cała stara wiedza. „Jednakże wiedza związana z nazwiskami wielkich dawnych uczonych osadzona jest albo w powszechnych praktykach badawczych, albo w szczegółach technicznych poszczególnych dziedzin, a przeto można ją uznać za niewidoczną, latentną. W widocznej postaci ta naukowa pamięć historyczna ujawnia się głównie przy obchodach rozmaitych uroczystości, na co dzień zaś pielęgnowana jest jedynie przez wyspecjalizowanych historyków poszczególnych dziedzin nauki”.


Czytaj także: Marcin Napiórkowski: Produkt krajowy i bitwa pod Kannami


„Humaniści” zapatrzeni są w przeszłość. A w nowoczesnej nauce liczy się wyłącznie podążanie do przodu. Taką wizję odzwierciedla, o czym głośno przy okazji sporów o nową ustawę, system oceniania naukowców. Liczą się tylko teksty wydane w ostatnich latach, artykuły w czasopismach naukowych są ważniejsze niż monografie, żywot wielu publikacji jest krótkotrwały. Mają one szybko posłużyć kolejnym badaczom do wyprodukowania nowej wiedzy. To raczej błyskawiczna sztafeta z podawaniem pałeczki niż wizja strażników świętego ognia. Humaniści, którzy marzą o napisaniu dzieła ponadczasowego, a każdą opowieść muszą zaczynać od Arystotelesa, faktycznie trochę nie pasują do obowiązującego systemu przyznawania punktów.

Czy mówimy tym samym językiem?

Wróćmy do współczesności. XX-wieczna odsłona sporu o naukowość humanistyki związana jest z nazwiskiem C.P. Snowa – pisarza i fizyka. W roku 1959 r. Snow wygłosił wykład pt. „Dwie kultury”, wydany także drukiem, wzbudzając znaczne zainteresowanie i utrwalając podział między „humanistami” i „naukowcami”, którzy pozbawieni są wspólnego języka.

Ilustruje to najczęściej cytowany fragment jego książki: „Uczestniczyłem wielokrotnie w spotkaniach ludzi, którzy wedle kryteriów tradycyjnej kultury odebrali staranne wykształcenie i którzy z niemałą lubością wyrażali swoje zdumienie ignorancją naukowców. W kilku przypadkach nie wytrzymałem i zadałem zebranym pytanie, jak wielu z nich potrafiłoby opisać drugie prawo termodynamiki. Powiało chłodem: nikt nie potrafił. A przecież pytałem o coś, co jest naukowym odpowiednikiem pytania: Czy czytałeś któreś z dzieł Szekspira? Obecnie sądzę, że nawet gdybym zadał prostsze pytanie – na przykład: co rozumiesz przez masę albo przyspieszenie – które jest naukowym odpowiednikiem pytania »czy umiesz czytać?« – zaledwie jeden na dziesięciu z owych starannie wykształconych ludzi miałby poczucie, że mówimy tym samym językiem”.

Niestety, system edukacji wygląda trochę tak, jakby pisano go używając książki Snowa jako podręcznika. Już w szkołach średnich dzieli się uczniów na humanistów i ścisłowców, pogłębiając wzajemne nieporozumienia, a nawet opartą na pogardzie wrogość. Jedni i drudzy zamiast się wstydzić, chełpią się ignorancją. Nie muszę czytać – jestem ścisłowcem; matematyka to nie dla mnie – jestem humanistą.

Tymczasem Snow, przywoływany czasem – błędnie – jako apologeta podziału lub wyraźny zwolennik przewagi „naukowców” nad „humanistami”, jednoznacznie stwierdza, że opisywana polaryzacja przynosi same straty zarówno jednostkom, jak i społeczeństwu. Jego koncepcję przyjęło jednak wielu autorów, w tym tych przekonanych nie tylko o wyższości nauk ścisłych nad humanistycznymi, lecz wręcz o szkodliwości humanistyki.

Modne bzdury

Jednym z najważniejszych dokonań współczesnej humanistyki jest zwrócenie uwagi na społeczny i kulturowy charakter wiedzy, w tym wiedzy naukowej. Uczeni, wskazują współcześni teoretycy nauki, także są ludźmi – uwikłanymi w konflikty, relacje władzy, we własną płeć, rasę i klasę. Produkowana przez nich wiedza nie ma więc charakteru absolutnego, lecz relatywny – musi być odczytywana w kontekście czasów, w których powstała.

Takie spostrzeżenie nie spodobało się wielu „naukowcom”, dla których oznaczało, że „humaniści” podważają jakikolwiek obiektywizm, zastępując go całkowitą dowolnością. W ten sposób rozgorzała debata, znana jako Science wars. Trzeba uczciwie powiedzieć, że koledzy „humaniści” często sami proszą się o lanie, przedstawiając swe tezy w prowokacyjny sposób lub dbając bardziej o ich brzmienie i literacki polot niż o precyzję wypowiedzi.

Czym innym jest bowiem powiedzieć, że „język opisu wpływa na to, co jesteśmy w stanie dostrzec”, czym innym zaś stwierdzić, że „rzeczywistość nie istnieje”. Najgorszy cios zadał reputacji „humanistów” brak pokory i krytycyzmu, który ujawnił się przy okazji tak zwanej sprawy Sokala.

W roku 1996 fizyk Alan Sokal opublikował artykuł w czasopiśmie „Social Text”, drukującym zwykle awangardę postmodernizmu. Niestety, nie był to bezprecedensowy przykład przerzucania mostów między „naukowcami” i „humanistami”, lecz błyskotliwa prowokacja. Tekst pod mądrze brzmiącym tytułem „Transgresja granic: ku transformatywnej hermeneutyce kwantowej grawitacji” (polski przekład można znaleźć w książce „Modne bzdury”) był mieszanką kompletnych bzdur i pomysłowych gier słownych.

Przedrzeźniając tuzów filozofii postmodernistycznej, Sokal krytykował naukę jako podporządkowaną militaryzmowi, kapitalizmowi i dyktatowi patriarchatu, wzywając do oczyszczenia jej z „elementów autorytarnych i elitarnych” oraz do uzupełnienia dydaktyki nauk przyrodniczych zgodnie z wynikami „krytyk feministek, obrońców praw mniejszości seksualnych, wielokulturowców i ekologów”. Sokal twierdził potem, że jego tekst „łączy najgorsze pomyłki dotyczące nauki z nadzwyczaj niepożądanym myśleniem o filozofii i polityce”. Wśród grzechów, parodiowanych w swojej pracy, wymienia „odwołania do autorytetu zamiast logiki, przedstawienie spekulatywnych koncepcji jako dobrze potwierdzonych teorii naukowych, naciągane, a nawet absurdalne analogie, pomieszanie znaczenia słów w języku naukowym i potocznym”.

Dla wielu odbiorców afera Sokala stanowiła nie tylko ostateczny dowód na nienaukowość humanistyki, ale też przesłankę, by uznać ją za przedsięwzięcie jałowe i szkodliwe. Cesarz jest nagi. W humanistycznym czasopiśmie każdy może opublikować dowolną bzdurę. Nie ma co dalej finansować wydziałów humanistycznych, klasy o takim profilu należy czym prędzej zamknąć.

Niebezpieczny podział

Osobiście uważam, że parodia Sokala jest naprawdę celnie wymierzonym prztyczkiem, piętnującym rzeczywiste, ciężkie przywary współczesnej humanistyki. Głosów obrony ze środowiska humanistów nie będę tu przytaczał, bo po takiej demaskacji mogą nie wypaść zbyt wiarygodnie.

Nim jednak ostatecznie wyrzucimy „humanistów” z działu „Nauka”, warto przyjrzeć się reakcjom na sprawę Sokala w kręgu „naukowców”. Jeden z najciekawszych, najobszerniejszych głosów krytycznych względem radykalnej wersji hipotezy dwóch kultur przyszedł ze strony Stephena Jaya Goulda – paleontologa, popularyzatora nauki, przez lata jednego z najwytrwalszych żołnierzy na froncie walki z pseudonauką.

W książce „The Hedgehog, the Fox, and the Magister’s Pox” Gould pokazuje, że wygnanie humanistów opiera się często na przekłamaniach i nieprawomocnych uproszczeniach, dotyczących zarówno historii, jak i współczesności. W społecznym odbiorze funkcjonuje na przykład fałszywa wizja wieków średnich, w których „humaniści” (wspierani przez Kościół) utrzymywali ciemnotę i zabobon, symbolizowany chociażby przez wiarę w to, że Ziemia jest płaska. Taka wizja przednowoczesnej nauki nie znajduje potwierdzenia w źródłach.

Gould odnosi się też wprost do sprawy Sokala, którego znał zresztą osobiście. Tekst Sokala ukazał się bez recenzji i miał raczej status „listu do redakcji” niż artykułu naukowego. „Czy Sokal obnażył całe pole studiów nad nauką jako bandę pozerów i ignorantów? Nie sądzę. Wykazał tylko pychę i lenistwo konkretnych redaktorów »Social Text«” – pisze Gould. Byli oni tak zachwyceni faktem, że dawny przeciwnik „nawrócił się na postmodernizm”, że postanowili wydrukować jego tekst, chociaż go nie rozumieli.

Ważną okolicznością łagodzącą, pomijaną zwykle przez entuzjastów Sokala, jest także fakt, że w warstwie nieodnoszącej się do fizyki tekst zawierał wiele spostrzeżeń prawdziwych lub uznawanych za słuszne w kręgach postmodernistów. Nawet sam Sokal przyznawał, że jego artykuł „zawiera pewne idee – o związkach między naukowcami i instytucjami wojskowymi, o ideologicznych przesądach w nauce, o dydaktyce nauk przyrodniczych – z którymi się częściowo zgadzamy, pod warunkiem że są one staranniej sformułowane”.

Być może na sprawę Sokala należałoby więc spojrzeć nie jako na ostateczny dowód na słuszność „wygnania humanistów”, lecz przykład błędnego koła. Ze względu na przyjęty przez obie strony podział redaktorzy „Social Text” nie uznali za stosowne wysyłać tekstu do recenzji przez fizyka, ponieważ stwierdzili, że Sokal ma w tej mierze wystarczające kompetencje, a naukowa treść jego wypowiedzi dotyczy w tym przypadku jedynie „części humanistycznej” tekstu. Ta zaś, skompilowana z poglądów samych postmodernistów, wydała im się jak najbardziej sensowna.

Nie chcę tu wybielać siebie i kolegów. Nie ma usprawiedliwienia dla pseudonaukowego żargonu i zastępowania pracy badawczej ideologią. Sądzę jednak, że niezależnie od wytknięcia naszych przywar, sprawa Sokala ujawnia problematyczność nie samej humanistyki, lecz ostrego, binarnego podziału, który pozwala humanistom na całkowity analfabetyzm matematyczny, a fizykom – na zbywanie szyderstwami wszelkich wzmianek o politycznym czy ekonomicznym uwikłaniu ich dyscypliny.

Już sam C.P. Snow dostrzegał problematyczność zaproponowanego przez siebie podziału na dwie kultury. „Liczba »2« jest bardzo niebezpieczną liczbą: to właśnie dlatego dialektyka stanowi metodę tak niebezpieczną. Do prób dzielenia czegokolwiek przez dwa powinniśmy podchodzić z najwyższą podejrzliwością” – pisał. Może jest więc tak, że symboliczne wykluczenie humanistów z obszaru nauki ukrywa bardziej skomplikowane problemy?

Podział na „humanistów” i „naukowców” maskuje znacznie większe rozdrobnienie nowoczesnego społeczeństwa, w którym każdy z nas godzi się na pozycję eksperta jedynie w bardzo wąskiej dziedzinie własnej specjalizacji. Także na uniwersytetach specjalizacja jest obecnie nieskończenie bardziej precyzyjna niż dychotomiczny podział na „naukę” i humanistykę”. Każdy z nas ma tu swoją niewielką niszę, wyznaczaną tabliczkami na drzwiach katedr i coraz egzotyczniejszymi tytułami naukowych konferencji i branżowych czasopism. Sensownie możemy się wypowiadać jedynie w granicach własnej wąskiej specjalizacji. Nie zawsze w ogóle rozumiemy, o czym mówią do nas koledzy z sąsiedniego pokoju czy budynku, nie wspominając już o systematycznym śledzeniu wyników ich badań.

Jeżeli weźmiemy pod uwagę całe spektrum ścieżek kariery dostępnych we współczesnym społeczeństwie, okaże się, że między „naukowcami” i „humanistami” jest więcej podobieństw, niż się wydaje zwolennikom binarnego podziału. Akademicka humanistyka i nauki społeczne, jeżeli nie chcą zupełnie osunąć się w publicystykę, powinny wszak opierać się na stawianiu pytań badawczych i odpowiadaniu na nie w oparciu o pewien materiał. Krytyka źródeł, wykopaliska archeologiczne, analiza i interpretacja dzieł literackich wcale nie są tak odległe od modelu „naukowego”, jak by się mogło wydawać, że nie wspomnę już o socjologii i psychologii, którym czasem bliżej do fizyki niż do filologii. Wiele wskazuje na to, że rozwój narzędzi do błyskawicznej analizy ilościowej, algorytmów i sztucznej inteligencji jeszcze ten podział zaburzy, dostarczając humanistom możliwości stawiania bardziej precyzyjnych pytań badawczych i udzielania na nie bardziej „wymiernych” czy „twardych” odpowiedzi. Wygląda na to, że pomoc dla „humanistów” pogrążonych sprawą Sokala nadejdzie z nieoczekiwanej strony.

Rozsądzą nas maszyny

„The Fuzzy and the Techie” to bestseller „Financial Times”. Scott Hartley – przedsiębiorca specjalizujący się w finansowaniu start-upów, który wcześniej pracował m.in. dla Google’a i Facebooka – przekonuje w nim, że humaniści będą niezwykle potrzebni w cyfrowym świecie. Powszechna dostępność i prostota wykorzystania narzędzi informatycznych sprawia, że świat komputerów się demokratyzuje. Żeby stworzyć stronę internetową (a coraz częściej nawet aplikację mobilną), nie trzeba już wpisywać kolejnych linii kodu. Niezbędną umiejętnością staje się raczej przeszukiwanie i wykorzystywanie bibliotek zawierających gotowe czy półgotowe rozwiązania (choć są to oczywiście biblioteki innego rodzaju niż te, do których przywykli „humaniści”). Kluczowego znaczenia nabiera w tym kontekście nie tylko sprawność programistyczna, lecz także umiejętność przewidywania zachowań użytkownika, tworzenia wartościowych treści, pracy ze społecznościami. A to wszystko kompetencje, które – jak przekonuje Hartley – leżą raczej po stronie „humanów”.

Podobnego zdania jest Christian Madsbjerg, autor książki „Sensemaking: The Power of the Humanities in the Age of the Algorithm”. W świecie, w którym zbieranie i analizowanie danych stało się łatwiejsze niż kiedykolwiek, będziemy coraz bardziej potrzebować specjalistów zdolnych odczytać i zrozumieć ich sens. Absolwenci studiów humanistycznych i społecznych coraz ściślej współpracować będą z architektami, inżynierami, a nawet lekarzami, tworząc świat bardziej ludzki, lepiej dostosowany do naszych potrzeb i odporniejszy na nasze błędy.

Najciekawsze pole dla humanistów otwiera się w badaniach nad sztuczną inteligencją, robotyzacją i uczeniem maszynowym. Bo paradoksalnie znaczenie humanistyki ujawnia się w pełni dopiero w obliczu maszyn. Zmuszających do zadania pytania o człowieczeństwo, brane dotychczas za oczywiste.

Naturalnie, zasypywanie przepaści oznacza, jak słusznie zauważa Hartley, ciężką pracę i przemyślenie własnych dyscyplin, także po stronie humanistów. Fascynujemy się historią własnej dyscypliny. Rozumiemy więc, jak bardzo humanistyka zmieniała się na przestrzeni stuleci.

Rozsądnie jest uznać, że zmiany muszą zachodzić nadal. Tymczasem ignorancja naukowa, połączona z obsesyjnym wręcz przywiązaniem do tradycji niebezpiecznie często staje się wizytówką humanistów. Matematyczny analfabeta niewiele wyczyta z najciekawszych nawet danych. Bez łaciny można dziś sobie poradzić – może jej miejsce zająć powinna podstawowa umiejętność programowania.

Tylko zmieniając się, odnajdziemy własną tożsamość. Tylko idąc naprzód powrócimy tam, skąd wyszliśmy – trafimy na powrót do działu „Nauka” w tygodnikach, na półkach księgarń, a także w wyobraźni społeczeństwa i politycznych reformatorów. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2018