Straszny dwór

W zakażoną koronawirusem kampanię prezydencką PiS wchodzi osłabiony niczym pacjent z grupy podwyższonego ryzyka.

17.03.2020

Czyta się kilka minut

Andrzej Duda podczas pierwszego posiedzenia Sejmu IX kadencji, Warszawa, listopad 2019 r. / TOMASZ PACZOS / FOTONOVA
Andrzej Duda podczas pierwszego posiedzenia Sejmu IX kadencji, Warszawa, listopad 2019 r. / TOMASZ PACZOS / FOTONOVA

Żyjemy w kraju, w którym minister propagandy ważniejszy jest od prezydenta – taki jest wniosek ze starcia między Jackiem Kurskim a Andrzejem Dudą. Prezydent długo dumał, czy podpisać ustawę, która daje TVP niemal 2 mld zł publicznych pieniędzy. Opozycja zastawiła na PiS skuteczną pułapkę – zgłosiła postulat, by te pieniądze przeznaczyć na leczenie chorych na raka. To dodatkowo stawiało Andrzeja Dudę w trudnej sytuacji.

Ostatecznie prezydent przedstawił szefowi PiS Jarosławowi Kaczyńskiemu dwie możliwości: albo weto i PiS musi szukać innego finansowania dla TVP, albo podpis, ale za cenę usunięcia Jacka Kurskiego.

Kaczyński długo nie chciał się zgodzić na odejście Kurskiego, który robi telewizję wedle prezesowskiej wizji świata. Ale musiał zmienić zdanie, gdy okazało się, że w razie weta znalezienie pieniędzy dla TVP będzie trudne. A bez państwowej kroplówki już w kwietniu TVP mogłaby utracić płynność finansową. Dlatego Kaczyński – w porozumieniu z Kurskim – zgodził się ustąpić prezydentowi. Tak się przynajmniej początkowo Dudzie i jego ludziom wydawało.


CZYTAJ TAKŻE

KOMENTARZ JAROSŁAWA FLISA: Przesunięcie terminu wyborów prezydenckich wydaje się nieuniknione. Minione 10 dni to przykład tego, jak szybko społeczeństwo – wliczając w to jego liderów – podejmuje działania, które jeszcze wcześniej były niewyobrażalne >>>


Ostatecznie to Duda przegrał. Kurski co prawda został odwołany, ale odpłacił prezydentowi trzema ciosami. Po pierwsze, p.o. prezesa TVP został Maciej Łopiński, wieloletni mentor i przyjaciel Kurskiego, przeciwnik jego dymisji. Jakby tego było mało, powołał on Kurskiego na swego doradcę, co oznacza, że Kurski będzie sterował telewizją z tylnego fotela, a wszyscy jego ludzie zostaną na stanowiskach. Po trzecie wreszcie – Kurski z Łopińskim zawiesili Marzenę Paczuską, która w zarządzie TVP nieformalnie reprezentowała interesy prezydenta i kopała dołki pod Kurskim.

Cała ta rozgrywka pokazała nie tylko to, że prezes TVP jest dla Kaczyńskiego ważniejszy od prezydenta. Okazało się, że Kurski jest po prostu politykiem sprawniejszym, bardziej przebiegłym od Dudy. Z tej rozgrywki prezydent wyszedł nie wzmocniony, tylko drastycznie osłabiony. I w dodatku ośmieszony.

Mówi jeden z najbliższych ludzi Kurskiego: – TVP pod kierownictwem Kurskiego jest w stanie dać Dudzie w wyborach może 3 proc., a może nawet 5 proc. dodatkowych wyborców. To może się okazać kluczowe dla wyniku. Gdyby Kurski naprawdę został odwołany i nie zachował kontroli nad firmą, to wtedy zacząłby się chaos i wojna pisowskich frakcji o kontrolę nad anteną. Choć Duda zaślepiony nienawiścią do Kurskiego tego nie rozumie, to mógłby na tym po prostu stracić w wyborach.

Z tego punktu widzenia Kaczyński z Kurskim potraktowali Dudę trochę jak niesforne dziecko, które domaga się zabawki, nie rozumiejąc, że jest ona dla niego szkodliwa. Dali mu tę zabawkę – dymisję Kurskiego – ale dla jego własnego dobra po kilku dniach samozadowolenia zabrali.

Dla jasności: to nie jest tak, że Duda chciał wyrzucić Kurskiego, bo oglądanie jego propagandowej TVP wywołuje u niego konwulsje. Duda też chciał propagandy, tyle że skrojonej pod jego własne ego.

Prawie jak Komorowski

Relacje zaogniało także to, że Kurski – wieloletni ekspert PiS od kampanii wyborczych – sączył do prezesowskiego ucha krytykę kampanii Dudy. Akurat w tej kwestii ma rację, bo kampania prezydenta wyraźnie kuleje. Żadnych efektownych pomysłów programowych. Żadnych nowych obietnic. Żadnych nowych pieniędzy do rozdania. Od początku widać, że prezydent miał kłopot z wytłumaczeniem, czemu chciałby rządzić drugą kadencję. Podobnie jak jego poprzednik Bronisław Komorowski pięć lat temu. I tak jak Komorowski wybrał straszenie radykałami z PiS, tak Duda postawił na straszenie Platformą, która dybie na socjalne benefity rozdane przez PiS.

Krążących w politycznym światku analogii jest zresztą więcej. Tak jak punktem zwrotnym kampanii Komorowskiego stała się niesławna wizyta w japońskim parlamencie, gdzie krzyczał do szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego „chodź, szogunie”, tak w kampanii Dudy wydarzeniem kluczowym mógł się okazać środkowy palec posłanki PiS Joanny Lichockiej pokazany podczas sejmowej debaty nad pieniędzmi dla TVP.

W dodatku podsunięta przez wicepremiera Jarosława Gowina na szefową sztabu adwokatka Jolanta Turczynowicz-Kieryłło stała się nieporozumieniem nawet większym niż szef sztabu Komorowskiego sprzed pięciu lat. Poseł Robert Tyszkiewicz po prostu nie potrafił robić kampanii. A Turczynowicz-Kieryłło poza tym defektem ma jeszcze jedną zgubną w kampanii cechę: bogatą, niezbadaną biografię. Najpierw okazało się, że kiedyś pogryzła człowieka, który – wszystko na to wskazuje – przyłapał ją na rozrzucaniu agresywnych ulotek podczas ciszy wyborczej (Kurski uwielbia nazywać ją „Gryzeldą”).

Potem okazało się, że ona i jej mąż w niedawnej przeszłości atakowali PiS, sympatyzując z Platformą i KOD. Pani mecenas nie przyznaje się do wierszyka sprzed kilku lat, w którym mowa o przypiekaniu Kaczora – choć dawni znajomi twierdzą, że wygłosiła to dzieło podczas imprezy z udziałem m.in. byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego.

Turczynowicz-Kieryłło miała być zręcznym narzędziem do ataku na Małgorzatę Kidawę-Błońską. Wszystko wedle narzuconej przez Kaczyńskiego mężczyznom z PiS zasady, by kobiet nie uderzać nawet kwiatem. Ale uderzyć kobietę kobietą – to już co innego.

Tyle że do smagania Kidawy-Błońskiej przez nową szefową sztabu nie doszło, jej wybór okazał się całkowitą katastrofą. W finale współpracownicy Gowina – choćby poseł Kamil Bortniczuk – zaczęli nawet wprost domagać się, by wróciła do palestry.

Ucieczka Agaty

Wojna z Kurskim pokazała, że jest jeszcze jedna kłopotliwa kobieta w otoczeniu prezydenta. To znacznie poważniejszy problem – pierwsza dama.

Duda się pieklił, że telewizja Kurskiego nie broni jego żony przed krytyką kandydatów opozycji. Zabolała go szczególnie niedawna konwencja prezydencka lidera PSL Władysława Kosiniaka-Kamysza. Żona lidera PSL powiedziała wówczas: „Nie będę milczącą pierwszą damą, która nie ma swojego zdania, chowa się za ogrodzeniem prezydenckiego pałacu i wyłącznie statystuje swojemu mężowi. Nie dam się zamknąć pod kryształowym żyrandolem”.

To była otwarta krytyka milczącej Agaty Kornhauser-Dudy. Dopiero pod wyraźnym naciskiem Pałacu Prezydenckiego TVP zaczęła masowo produkować materiały o pracowitej, zaangażowanej i lubianej pierwszej damie.

Ta opowieść jest elementem znacznie poważniejszego kłopotu PiS z prezydentową. Według naszych rozmówców, związanych z kampanią Dudy, jeszcze zanim koronawirus zmienił kampanijne plany wszystkich kandydatów, prezydent pod wpływem żony zredukował liczbę planowanych spotkań z wyborcami o kilkadziesiąt.

– Potrafiła go zabrać na weekend do prezydenckiego ośrodka w Juracie ku rozpaczy sztabowców – opowiada mój rozmówca z wierchuszki PiS.

To nie jest nawet tak, że prezydentowej nie zależy na ponownym wyborze męża. Ona każdym gestem pokazuje swój, mówiąc oględnie, dystans do Kaczyńskiego i PiS. Zadeklarowała co prawda, że zwiększy swą aktywność przed drugą turą, ale zrobiła to z dużą niechęcią.

Marzenia Mateusza

Jest jeden ważny w tej telewizyjnej rozgrywce gracz, który ewidentnie obmyślał i planował swe działania w znacznie dłuższej perspektywie. To premier Mateusz Morawiecki. Od dawna ma na pieńku z Kurskim, który w swej podejrzliwości uważa go za maskującego się reprezentanta świata liberałów i wielkiego biznesu.

W pewnym momencie starcia o TVP pojawiła się nawet plotka, że Kaczyński rozważa wycofanie poparcia dla Dudy i wystawienie w wyborach prezydenckich właśnie Morawieckiego. Choć podczas wojny o TVP wiele absurdalnych na pierwszy rzut oka plotek okazywało się w finale bliskich prawdy, akurat ta jest najmniej wiarygodna. Albo inaczej: są informacje, że taki wariant pojawił się w kręgach władzy, ale jako straszak na Dudę, nie zaś realny wariant polityczny. Z wielu powodów wymiana kandydata na prezydenta nie była możliwa.

Po pierwsze, przeciwko Morawieckiemu jest spora część Komitetu Politycznego PiS – choć oczywiście Kaczyński może swych wiarusów zmusić właściwie do wszystkiego. Większy problem jest taki, że Duda i tak by wystartował, co doprowadziłoby do konfuzji elektorat PiS. Taka bratobójcza wojna mogłaby doprowadzić do podziałów i zwiększyć szanse opozycji na wygraną. W dodatku gdyby Duda wygrał prezydenturę – a wciąż to najpoważniejszy kandydat – w drugiej kadencji mógłby się wyrwać spod prezesowskiej kurateli. Kaczyński znany jest z tego, że jednym ruchem potrafi przekreślić swe niewątpliwe sukcesy polityczne, ale to byłby samobójczy majstersztyk nawet jak na niego.

Stronnicy Kurskiego co do jednego są pewni: Morawiecki myśli o prezydenturze, tyle że w 2025 r. Według ich opowieści, w które sami święcie wierzą, Morawiecki w próbie pozbycia się Kurskiego rękami Dudy odgrywał kluczową rolę, intensywnie inspirując prezydenta do bitki. Miał piec dwie pieczenie na jednym ogniu – pozbyć się prezesa TVP, który blokuje mu dostęp do anteny, i osłabić prezydenta, by utrudnić mu reelekcję. – Dla niego porażka Dudy jest szansą na prezydenturę w 2025 r. Jeśli teraz Duda wygra, to kolejny prawicowy prezydent za pięć lat jest niebywale mało realny – przekonuje jeden z najbliższych ludzi Kurskiego.

Skąd Ziobro ma pieniądze?

Ale to samo można usłyszeć o planach i ambicjach Zbigniewa Ziobry, ministra sprawiedliwości. Ziobry wojna o telewizję dotyczy pośrednio. Morawiecki to jego główny konkurent w obozie władzy. Panowie szczerze się nie cierpią i brutalnie zwalczają – dość powiedzieć, że Ziobro nader często unika posiedzeń rządu kierowanych przez premiera.

Za to Kurski to dawny bliski kompan Ziobry, razem po odejściu z PiS w 2011 r. tworzyli partię Solidarna Polska. I choć po fiasku SP jako samodzielnego ugrupowania, w drodze powrotnej na łono PiS powiedzieli na swój temat wiele brzydkich rzeczy, to dziś mają pakt o nieagresji. W efekcie Ziobro ma w TVP wizerunek szeryfa, co pozwala mu budować swą popularność.

Jednocześnie co najmniej od kampanii wyborczej do Sejmu widać, że Ziobro prowadzi bardzo świadomą politykę, obliczaną na wzmocnienie swej pozycji wewnątrz obozu władzy przed wojną o sukcesję na prawicy. Podczas tworzenia list Zjednoczonej Prawicy na wybory sejmowe Ziobro przyjął prostą taktykę: zgodził się na poślednie miejsca dla swych ludzi pod warunkiem, że będą startować w okręgach znanych z życzliwości dla prawicy. Efekt – wprowadził do Sejmu niemal 20 posłów i do tego dwóch senatorów. Gdyby chciał, mógłby założyć własny klub parlamentarny. To było szokiem dla liderów PiS, bo przy takim rezultacie Kaczyński nie jest w stanie rządzić bez Ziobry.

Kiedy liderzy PiS ochłonęli, zaczęli analizować, jak taki wynik był możliwy. Na pewno znaczenie miało to, że Ziobro wystawiając kilkudziesięciu kandydatów w ramach wspólnej z PiS listy, każdego z nich odwiedzał w okręgu i intensywnie promował. W ten sposób pomógł im przeskoczyć znajdujących się wyżej na liście kandydatów PiS, których Kaczyński czy Morawiecki nie byli w stanie bezpośrednio wesprzeć, bo PiS miało po prostu bardzo dużo kandydatów – niemal 900.

Ale analitycy z PiS zauważyli jeszcze jedno: niebywale wystawne kampanie kandydatów partii Ziobry, która wszak nie dostaje z budżetu państwa złamanego grosza. Skąd pieniądze na okazałe banery na Lubelszczyźnie czy Podkarpaciu? Startujący z Lubelszczyzny gdańszczanin Jan Kanthak, były rzecznik Ziobry w Ministerstwie Sprawiedliwości, a dziś poseł jego partii, przekonuje, że to ze składek. Ale w PiS mało kto w to wierzy.

Dlatego Ziobro za tę wystawną kampanię i wzmocnienie się w obozie władzy zapłacił – Kaczyński dał zielone światło na wyrzucenie części jego ludzi ze spółek Skarbu Państwa. Najpierw głowę położył prezes państwowego banku Pekao S.A. Michał Krupiński, wieloletni protegowany Ziobry, który dał pracę w finansach żonie ministra oraz jego bratu. W minionym tygodniu zgilotynowany został szef PZU Paweł Surówka, któremu też z Ziobrą było po drodze.


CZYTAJ TAKŻE: CZY SŁABOŚĆ PREZYDENTA POGRĄŻY PIS >>>


Osłabiony w biznesie Ziobro stara się wzmocnić w innych obszarach władzy. Jemu, jak wszystkim głównym graczom w PiS, zawsze zależało na propagandzie. Nie ma się zatem co dziwić, że – jak ujawnił serwis Oko.press – ludzie Ziobry weszli w konszachty z Wirtualną Polską, docierającym do milionów Polaków portalem internetowym. W efekcie – zdaniem Oko.press – z resortu Ziobry płynęły do WP środki na reklamy, z WP zaś do współpracowników Ziobry płynęły teksty do prewencyjnego pudrowania i pielęgnacji.

Ale poza propagandą, znów jak w przypadku wszystkich głównych graczy obozu władzy, liczy się dla Ziobry realna siła, aparat przymusu, pięść państwa.

W tym sensie Ziobro korzysta na kłopotach wszechwładnego dotąd koordynatora specsłużb Mariusza Kamińskiego, wiceprezesa PiS.

Kamiński w tarapatach

Kamiński jest w najtrudniejszej sytuacji od lat, być może w ogóle najtrudniejszej politycznie sytuacji w swej karierze. Z jednej strony tuż przed wyborami dostał zaskakujący awans na szefa MSWiA, a z drugiej po wyborach odeszło jego dwóch bliskich współpracowników. Chodzi o szefa ABW Piotra Pogonowskiego oraz szefa CBA Ernesta Bejdę. Zwłaszcza dymisja Bejdy jest zdumiewająca, bo to najwierniejszy z wiernych żołnierzy Kamińskiego. Razem tworzyli CBA prawie 15 lat temu, na dobre i złe trwali przy PiS, kiedy partia tkwiła w opozycji. Gdy trzeba było robić mokrą robotę, to robili – jak wówczas, gdy do PiS zgłosił się z nagraniami kompromitującymi polityków Platformy Marek Falenta i trzeba było się dyskretnie zająć tą sprawą.

Czemu ten serial o przyjaźni i ślepej lojalności się skończył? Bo CBA Bejdy pod nadzorem Kamińskiego okazało się kompromitująco niewydolne. Nie było w stanie – czy może raczej nie chciało – porządnie sprawdzić majątku ministra finansów Mariana Banasia. Skończyło się aferą, gdy Banaś został przez PiS wybrany na szefa NIK, a telewizja TVN ujawniła, że w jego kamienicy kwitnie seksbiznes.

Do tego Kamiński został zaatakowany przez swego dawnego pupila, agenta Tomka, czyli najbardziej niegdyś znanego funkcjonariusza CBA Tomasza Kaczmarka. Zarzucił on Kamińskiemu fabrykowanie dowodów w śledztwie dotyczącym ukrywania majątku i prania pieniędzy przez Aleksandra Kwaśniewskiego i jego małżonkę. A potem okazało się jeszcze, że CBA było okradane przez księgową, która wyniosła miliony z tajnej kasy biura – co samo w sobie kompromituje tę sztandarową służbę czasów PiS.

W ABW działo się niewiele lepiej. Pogonowski nie odniósł praktycznie żadnych sukcesów, chyba że za sukces uznać polityczną wycinkę oficerów, której dokonał na zlecenie Kamińskiego. Był lub chciał być ślepcem – ABW latami przedłużała Banasiowi dostęp do informacji niejawnych nie dostrzegając sutenerów w krakowskiej kamienicy.

Do tej pory Kaczyński przymykał oczy na ekscesy Kamińskiego, przeczące jego propagandowemu wizerunkowi ascetycznego państwowca. Wszak syn Kamińskiego dostał z nadania politycznego lukratywną posadę w Banku Światowym. Zarobki – około pół miliona złotych rocznie. Z kolei Anna Kamińska (Kasprzyszak) – była żona Mariusza, matka Kacpra – znalazła dyrektorski stołek w Narodowym Banku Polskim, kierowanym przez Adama Glapińskiego z PiS. Zarobki – niemal 40 tys. zł miesięcznie.

Ale w sprawie sytuacji w specsłużbach Kaczyński interweniował, stąd zmiany. Oczywiście Pogonowski i Bejda pozostaną w kręgu władzy. Pogonowski już dostał posadę w zarządzie NBP (od ponad dekady to tradycyjna przechowalnia PiS dla ludzi partyjnej bezpieki). Na złotym spadochronie wyląduje wkrótce pewnie także Bejda – za dużo wie, by chodził samopas.

O ile Kamińskiemu udało się na fotel szefa ABW znów wsadzić swego człowieka, o tyle do CBA już nie.

Prawnokarny taśmociąg

I tu pojawia się Ziobro. Jako prokurator generalny, który dzięki ustawom sądowym PiS zyskał ogromne uprawnienia także w wymiarze sprawiedliwości, Ziobro marzył o jednym: własnej policji. Tylko tego mu brakowało, by dysponować swoim kompletnym prawnokarnym taśmociągiem: policja, prokuratura, sąd.

Gdy odszedł Bejda, Ziobro dostał, co chciał. Szefostwo CBA objął płk Andrzej Stróżny, dotychczasowy szef delegatury ABW w Katowicach. To człowiek szefa Prokuratury Krajowej Bogdana Święczkowskiego, od wielu lat współpracownika Ziobry. Faktem jest jednak także to, że Święczkowski od lat inwestuje w osobiste relacje z Kaczyńskim, co nie daje Ziobrze gwarancji jego pełnej lojalności – jak to na dworze pełnym walczących ze sobą koterii.

W dodatku Ziobro ma na głowie zbuntowanego szefa NIK Mariana Banasia. Dlaczego akurat on, bardziej niż inni przedstawiciele obozu władzy? Ano dlatego, że Banaś doszedł do wniosku, że to Ziobro stoi za materiałami medialnymi ujawniającymi gangsterski seksbiznes w jego kamienicy.

Przy głośnych publikacjach takie doszukiwanie się inspiratora jest w politycznym światku standardem. Czy to prawda, czy nie – nie ma większego znaczenia. Istotne jest to, że Banaś jasno pokazał, że w to wierzy. Jego pierwszym ruchem w ramach wojny z PiS był właśnie dywanowy atak na Ziobrę – skierował przeciwko jego podwładnym 16 doniesień do prokuratury. Rzecz jasna, Ziobro wyrzuci je do kosza – część już tam zresztą spoczywa – ale sygnał został wysłany. Banaś zamierza zresztą uderzać także w innych. Z planu prac NIK na ten rok wynika, że na celowniku są strategiczne dla PiS instytucje: m.in. TVP, NBP, wojsko i Służba Ochrony Państwa. Banaś będzie nawet kontrolował działania rządu w sprawie koronawirusa.

Kciuk prezesa

W tym patchworku PiS-owskich koterii, liderów i ich ambicji brakuje jednego nazwiska, tak przez ostatnie lata ważnego. To Beata Szydło. Co prawda jest europosłanką i wystąpiła na konwencji prezydenckiej Dudy, ale rozmowy z politykami PiS nie pozostawiają złudzeń. Była premier jest politycznym trupem, przetrącona dymisją, usuwana z rankingów zaufania do polityków. Miała zostać szefową sztabu Dudy, ale partia uznała, że to za duże ryzyko. Wszak jej zrzucający sutannę syn może skompromitować matkę.

To nauczka dla wszystkich graczy: Dudy, Kurskiego, Ziobry, Kamińskiego. Wiele się w PiS zmienia, ale jeden dogmat wciąż obowiązuje: z wyżyn każdy może zostać strącony jednym ruchem palca Jarosława Kaczyńskiego. Dla jasności – chodzi o kciuk. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2020