Stan wyjątkowy

Zamieszki w Waszyngtonie pokazały, jak groźna dla amerykańskiej demokracji jest powyborcza retoryka Donalda Trumpa.

11.01.2021

Czyta się kilka minut

Zwolennicy Trumpa w budynku Kapitolu, 6 stycznia 2021 r. Obraz za ich plecami pokazuje bitwę na jeziorze Erie – jeden z epizodów wojny między Wielką Brytanią a powstałymi niedawno Stanami Zjednoczonymi w latach 1812-15. / WIN MCNAMEE / GETTY IMAGES
Zwolennicy Trumpa w budynku Kapitolu, 6 stycznia 2021 r. Obraz za ich plecami pokazuje bitwę na jeziorze Erie – jeden z epizodów wojny między Wielką Brytanią a powstałymi niedawno Stanami Zjednoczonymi w latach 1812-15. / WIN MCNAMEE / GETTY IMAGES

Wybite szyby w budynku Kapitolu i tłum szturmujący sale obrad parlamentu federalnego – to nie kadry z amerykańskiego filmu political fiction. To wydarzenia, do jakich doszło w minioną środę 6 stycznia, gdy Kongres USA miał oficjalnie zatwierdzić zwycięstwo Joego Bidena w wyborach prezydenckich. Ze względów bezpieczeństwa ewakuowano członków obu izb i przewodzącego obradom wiceprezydenta Mike’a Pence’a. Cały świat obiegły zdjęcia zwolenników Trumpa, którzy siadali przy senackiej mównicy, przechadzali się po biurze przewodniczącej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi i grzebali w jej rzeczach. Na jednej z krążących w internecie fotografii widać, jak mężczyzna siedzi w fotelu Pelosi i opiera nogi o jej biurko. Na innym zdjęciu widzimy kartkę z ostrzeżeniem: „Nie ustąpimy”.

Bilans zamieszek to pięć ofiar śmiertelnych, w tym jeden policjant; co najmniej 82 aresztowanych oraz dwie bomby znalezione w pobliżu siedzib Partii Demokratycznej i Partii Republikańskiej. Na pomoc służbom porządkowym na Kapitolu wysłano posiłki Gwardii Narodowej, agentów FBI i funkcjonariuszy Secret Service. W Waszyngtonie do 21 stycznia będzie obowiązywać stan wyjątkowy. Dzień wcześniej Biden złoży przysięgę – jako nowy prezydent USA.

Odcięty od Facebooka

W reakcji na zamieszki przemówienie do Amerykanów wygłosił prezydent-elekt. Atak zwolenników Trumpa nazwał „atakiem na demokrację”. Wezwał urzędującego jeszcze prezydenta, aby przemówił do demonstrantów i zaapelował o zaprzestanie szturmu na Kapitol. Prezydent rzeczywiście to zrobił, ale na swój sposób. Opublikował na Twitterze nagranie, w którym co prawda poprosił swoich zwolenników o powrót do domów, ale nie omieszkał wspomnieć o „skradzionych” wyborach. Dodał również, że rozumie „ból” protestujących.

Kilka godzin później Twitter, Facebook i YouTube usunęły nagranie z kontrowersyjnym apelem. Przynajmniej do zakończenia kadencji Trump nie będzie mógł korzystać ze swoich kont na Facebooku i Instagramie.

Prezydent sam się o to prosił. Od tygodni nieustannie wysuwał zarzuty dotyczące rzekomych fałszerstw wyborczych. Szedł w zaparte, choć nadużyć czy fałszerstw nie wykazano ani w drodze postępowań sądowych, ani audytów głosowania w kluczowych stanach. Już na początku grudnia szef Departamentu Sprawiedliwości – skądinąd dotąd wierny zwolennik Trumpa – powiedział, że nie znaleziono dowodów na szeroko zakrojone oszustwa, które mogłyby wpłynąć na wynik wyborów.

Nie poddamy się

Trump rozsiewał teorie spiskowe także w dniu szturmu na Kapitol. Tuż przed rozpoczęciem sesji Kongresu, który miał oficjalnie zatwierdzić zwycięstwo Bidena, wystąpił na wiecu swoich zwolenników w Waszyngtonie i grzmiał, że Biden będzie „nielegalnym” prezydentem. „Nigdy się nie poddamy, nigdy nie ustąpimy. Nie ma miejsca na ustępstwa, gdy w grę wchodzi kradzież” – mówił, zagrzewając swych zwolenników, aby poszli pod Kapitol.

Prezydent naciskał też na Mike’a Pence’a, aby zainterweniował podczas sesji zatwierdzającej wynik wyborów. Wiceprezydent otwarcie sprzeciwił się Trumpowi. W oświadczeniu wyjaśnił, że „konstytucja nie daje [mi] uprawnień, by jednostronnie decydować, które głosy elektorskie powinny być policzone, a które nie”. W końcu zatwierdzenie grudniowego głosowania Kolegium Elektorów to tylko formalność. Członkowie obu izb zbierają się, by uroczyście zliczyć głosy oddane przez elektorów i zatwierdzić zwycięstwo wybranego zgodnie z wolą wyborców kandydata. W listopadowych wyborach Joe Biden wygrał z Trumpem wyraźnie, stosunkiem głosów elektorskich 306 do 232.


Czytaj także: Marta Zdzieborska: Ostatnie słowo


Ślepy na wyborczą arytmetykę był nie tylko ustępujący prezydent, ale też niektórzy politycy Partii Republikańskiej. Jeszcze na początku stycznia jedenastu senatorów zapowiedziało, że i tak zakwestionuje w Kongresie wynik głosowania w kluczowych stanach. Liderami tej inicjatywy byli Ted Cruz z Teksasu i Josh Hawley z Missouri, którzy nie wykluczają startu w wyborach prezydenckich w 2024 r. i najwyraźniej chcą wkupić się w łaski wyborców Trumpa. Przypomnijmy, że choć przegrał on listopadowe wybory, to zdobył 74 mln głosów. To o 11 mln więcej, niż uzyskał w 2016 r. Tymczasem, jak pokazał w połowie grudnia sondaż CBS News/YouGov, aż ośmiu na dziesięciu wyborców Trumpa nie uznaje wyborczego zwycięstwa Bidena.

Groźny precedens

Ted Cruz i Josh Hawley dopięli swego i podczas posiedzenia Kongresu zgłosili zastrzeżenia w sprawie wyników w Arizonie i Pensylwanii. Kilku Republikanów przedstawiło też obiekcje dotyczące rezultatów w Georgii, Michigan i Newadzie. Wszystkie zastrzeżenia zostały odrzucone: ze względów formalnych lub w wyniku głosowania obu izb Kongresu.

Niektórzy Republikanie chcieli odwieść swoich kolegów od działań co prawda skazanych na porażkę, ale jednak podważających wynik wyborów. Lider tej partii w Senacie, Mitch McConnell, apelował w Kongresie o rozsądek. „Wyborcy, sądy i stany przemówili. Jeśli im się sprzeciwimy, wyrządzimy naszej republice szkodę na zawsze” – przekonywał. W tym samym tonie na początku stycznia apelowała republikańska kongresmenka Liz Cheney. W liście do kolegów napisała, że kwestionowanie rezultatów na tym etapie to „bardzo groźny precedens”.

Już po szturmie na Kapitol i wznowieniu sesji Kongresu kilku republikańskich senatorów wykruszyło się z pro-Trumpowej koalicji. Uwagę mediów przykuła wypowiedź Republikanki Kelly Loeffler: „Dziś rano przychodziłam tu z zamiarem zgłoszenia obiekcji co do głosów elektorskich z mojego stanu. Po tym, co wydarzyło się w ciągu dnia, nie mogę tego zrobić. Chcę chronić najdroższe mi świętości, demokratyczne instytucje, a nie przykładać ręki do ich podważania”.

Od Trumpa odwrócił się też jego dotychczasowy sojusznik, senator z Karoliny Południowej Lindsey Graham. Podczas ciągnącego się przez długie godziny posiedzenia Kongresu wezwał do uznania zwycięstwa Bidena: „Musimy to zakończyć. Dość tego!”. Z kolei republikański senator z Teksasu John Cornyn powiedział, że powyborcza retoryka prezydenta „osiągnęła dno”.

Wśród członków Kongresu – głównie Demokratów – nie brakuje teraz zwolenników usunięcia Trumpa ze stanowiska jeszcze przed oficjalnym zakończeniem kadencji. Byłoby to możliwe w przypadku wszczęcia (na nowo) procedury impeachmentu lub użycia 25. poprawki do konstytucji, która uruchamiana jest w sytuacji, gdy prezydent jest niezdolny do dalszego pełnienia urzędu. O zastosowanie tego drugiego rozwiązania zaapelowali do wiceprezydenta Pence’a liderzy Demokratów w Senacie i Izbie Reprezentantów. Jednocześnie ruszyła fala rezygnacji w gabinecie Trumpa. Odeszli m.in. zastępca doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego oraz sekretarze transportu i edukacji.

Trump najwidoczniej przestraszył się dalszych konsekwencji – i następnego dnia po zamieszkach opublikował na Twitterze nagranie, w którym potępił szturm na Kapitol i przyznał, że już niebawem przestanie być prezydentem. Obiecał też pokojowe przekazanie władzy.

Przetasowanie

W świetle chaosu w Waszyngtonie łatwo pominąć inne ważne wydarzenie w amerykańskiej polityce. Dzień wcześniej, 5 stycznia, odbyły się bowiem wybory uzupełniające do Senatu w stanie Georgia, dzięki którym Demokraci uzyskali kontrolę w izbie wyższej Kongresu. Po zwycięstwie dwóch kandydatów tej partii – Raphaela Warnocka i Jona Ossoffa – głosy w Senacie rozłożą się równo 50 do 50. To oznacza przewagę Demokratów, gdyż – zgodnie z przepisami – w przypadku remisu w głosowaniach decydujący głos będzie należał do wiceprezydentki Kamali Harris.

Demokraci mogą więc świętować z kilku powodów. Ze „swoim” prezydentem w Białym Domu i większością w obu izbach Kongresu, po raz pierwszy od dziesięciu lat mają pełnię władzy na szczeblu federalnym. Na dodatek Raphael Warnock, pastor Kościoła baptystów z Atlanty, został pierwszym czarnoskórym senatorem z tradycyjnie republikańskiej dotąd Georgii. Warnock i Ossoff to także pierwsi od 20 lat politycy Partii Demokratycznej, wybrani na urząd senatora w tym stanie.


Czytaj także: Marta Zdzieborska: Jami czeka na Bidena


Niewielka, ale jednak przewaga w Senacie ułatwi Partii Demokratycznej zatwierdzanie nominacji kandydatów do gabinetu Bidena, do sądów federalnych i Sądu Najwyższego. Nowy rozkład sił zwiększy też szanse na realizację planów nowej administracji. W trakcie kampanii Joe Biden przedstawił pakiet ambitnych reform dotyczących ochrony środowiska, opieki zdrowotnej, polityki migracyjnej czy zniesienia nierówności rasowych.

Warto jednak pamiętać, że administracja Bidena i tak może mieć w Senacie pod górkę. Do przepchnięcia większości ustaw konieczne jest bowiem zdobycie poparcia 60 senatorów, co oznacza, że Demokraci najpewniej będą musieli dogadywać się z umiarkowanymi Republikanami. Mając jednak przewagę, to lider Demokratów, a nie przywódca senackich Republikanów Mitch McConnell będzie decydować, jakie projekty ustaw trafią w izbie pod obrady.

Awantura o czeki

To, jak duże mogą być tarcia między obiema izbami Kongresu, pokazały już wielomiesięczne rozmowy nad pakietem pomocowym dla gospodarki. Demokraci i Republikanie dogadali się w tej sprawie dopiero przed świętami Bożego Narodzenia, gdy milionom Amerykanów groziła już utrata zasiłków i ochrony przed eksmisją. Zresztą i tak nie obyło się bez dramatycznych zwrotów akcji. Donald Trump zagroził, że nie podpisze uchwalonego już pakietu, jeśli Kongres nie wprowadzi poprawki podnoszącej wartość czeków dla Amerykanów z 600 do 2 tys. dolarów. Kontrolowana przez Demokratów Izba Reprezentantów uchwaliła nowelizację ustawy, ale Mitch McConnell nie przyjął jej pod obrady Senatu.

Spór o wysokość czeków pomocowych wykorzystali w trakcie kampanii Demokraci w Georgii. Warnock i Ossoff wytknęli swoim rywalom – Kelly Loeffler i Davidowi Perdue – że Republikanie są nieczuli na los Amerykanów w czasie pandemii. W populistyczny ton uderzył też Biden. Na dzień przed głosowaniem zapowiedział na wiecu w Atlancie, że jeśli w Georgii wygrają obaj Demokraci, Senat zgodzi się na wyższe czeki. Kopiując postulaty z prezydenckiej kampanii Bidena, Warnock i Ossoff obiecywali cięcia kosztów ubezpieczeń zdrowotnych i zwiększenie środków na walkę z pandemią. Z kolei republikańscy kandydaci sięgali chętnie po retorykę Trumpa. Odmawiali uznania wyborczego zwycięstwa Bidena i sugerowali, że ich rywale są „radykalnymi liberałami”, którzy pociągną Amerykę w stronę socjalizmu.

Walka o wpływy

Podwójny pojedynek w Georgii okrzyknięto już jednym z najdroższych wyścigów senackich w historii USA. Na trwającą zaledwie dwa miesiące kampanię czwórki kandydatów wydano niemal pół miliarda dolarów.

Serwis telewizji CNBC podaje, że kampanię Republikanów wspierali m.in. darczyńcy z sektora finansowego i rynku nieruchomości. Najwyraźniej bali się przewagi Demokratów w Senacie, bo ci mogą zagłosować za postulowanym przez Bidena podwyższeniem podatków dla korporacji.

Gdy w listopadzie okazało się, że w wyborach w Georgii konieczna jest dogrywka – bo żaden z kandydatów nie uzyskał w pierwszej turze ponad 50 proc. głosów – ten niewielki, zaledwie 10-milionowy stan stał się centrum walki o wpływy w Waszyngtonie. Na wiece poparcia dla tamtejszych kandydatów przyjeżdżali wiceprezydent Pence, przyszła wiceprezydentka Harris, Biden i Trump.

Znajdź głosy

Zamiast skupić się na agitacji na rzecz dwojga Republikanów, Trump wałkował temat rzekomych fałszerstw wyborczych w Georgii. Nie powstrzymał się nawet na dzień przed senacką dogrywką. Podczas wiecu w 30-tysięcznym mieście Dalton zaatakował lokalnych polityków: sekretarza stanu Brada Raffenspergera i gubernatora Briana Kempa. Obaj nie ulegli jego naciskom, aby wbrew woli wyborców „odkręcić” wynik wyścigu w Georgii.

A były to naciski szczególne. Na początku stycznia dziennik „Washington Post” ujawnił sensacyjne nagranie godzinnej rozmowy telefonicznej, podczas której Trump przekonywał Raffenspergera, aby ten „znalazł” liczbę głosów potrzebną w tym stanie do uzyskania przewagi nad Bidenem. „Mieszkańcy Georgii są wściekli (...) Nie stanie się nic złego, jeśli powiesz, że ponownie obliczyłeś głosy” – wypalił Trump. Zagroził również urzędnikowi, że zatajanie informacji o fałszerstwach wyborczych jest przestępstwem (dodajmy, że w ramach audytu głosowania takowych fałszerstw w Georgii nie stwierdzono).

Opublikowanie nagrania wywołało oburzenie w całej Ameryce. Ale i tak nikt się nie spodziewał, że już kilka dni później snujący teorie spiskowe Trump posunie się jeszcze dalej.

Teraz, po zamieszkach na Kapitolu, pozostaje zadać pytanie: co jeszcze może wydarzyć się przed objęciem władzy przez Bidena? Niepokoić mogą też wyniki badania pracowni YouGov: oto jedna piąta respondentów odpowiedziała, że popiera szturm na Kapitol. Wśród republikańskich wyborców taki pogląd wyraża aż 45 proc. z nich.

Co się stało z Ameryką? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2021