Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To był moment, na który Ameryka czekała 16 dni. Emily Murphy, szefowa rządowej agencji General Services Administration, wysłała list do Joego Bidena. Uznała w nim jego zwycięstwo w wyborach i tym samym uruchomiła procedurę przekazywania władzy. Urzędniczka zwlekała z tą formalnością od 7 listopada, gdy na podstawie decydującej wygranej w Pensylwanii ogłoszono Bidena prezydentem-elektem. Murphy stwierdziła wtedy, że „nie otrzymała oficjalnej informacji o tym, kto jest zwycięzcą wyborów”, i obserwowała sądową walkę Trumpa o odkręcenie wyniku wyścigu.
Mafia i Myszka Miki
Prawnicy prezydenta nie byli w stanie przedstawić dowodów na rzekome oszustwa wyborcze i przegrali w ponad 30 sprawach sądowych. Zaliczyli m.in. głośną porażkę w Pensylwanii, gdzie starali się zablokować certyfikację wyników głosowania. Sędzia federalny Matthew Brann napisał w uzasadnieniu wyroku, że prawnicy Trumpa „starają się wyrzucić do kosza miliony głosów, w oparciu o naciągane argumenty prawne i oskarżenia o charakterze spekulacji”. Prawnik prezydenta Rudy Giuliani dał prawdziwy popis: powiedział w sądzie, że zwycięstwo skradła Trumpowi „mafia Demokratów”, a karty do głosowania „równie dobrze mogły być wypełniane przez Myszkę Miki”.
Gdy sądowe zabiegi zawiodły, Donald Trump sięgnął po ostatnią deskę ratunku. Spotkał się z republikańskimi liderami ze stanu Michigan, mając nadzieję, że podważą wiarygodność głosowania powszechnego i to jemu, a nie Bidenowi, przydzielą pulę 16 głosów elektorskich z tego stanu. Republikanie nie ulegli naciskom i stan Michigan potwierdził oficjalnie zwycięstwo Bidena.
Chcąc nie chcąc, Trump ogłosił na Twitterze, że ze względu „na dobro kraju” polecił administracji rozpocząć proces przekazywania władzy. Kilka dni później oświadczył, że opuści Biały Dom, jeśli kolegium elektorskie wybierze Bidena. Jednocześnie jednak zadeklarował, że „walka trwa”. W praktyce może tylko dalej wypisywać na Twitterze o „skradzionych” wyborach. Zwycięstwo Bidena potwierdziły Newada, Pensylwania i Georgia, a lada moment zrobią to Arizona i Wisconsin. W tym ostatnim stanie na wniosek sztabu Trumpa zlecono ponowne liczenie głosów. Ale to kolejny sztuczny ruch, który nie zmieni wyniku.
Wielokulturowy gabinet
Bez względu na to, jak długo Trump nie pogodzi się z porażką, zielone światło dla Bidena to przełom. Jego ekipa może teraz komunikować się z agencjami rządowymi i uczestniczyć w briefingach dotyczących bezpieczeństwa. Ma też do dyspozycji federalne fundusze na przygotowania do rządzenia krajem.
Biden od początku nie zważał na Trumpa i pracował nad tworzeniem administracji. W zeszły wtorek, 24 listopada, ogłosił nazwiska kandydatów, którzy będą odpowiadać za politykę zagraniczną i bezpieczeństwa. Nominację na sekretarza stanu otrzymał Antony Blinken, wieloletni współpracownik Bidena i były zastępca sekretarza stanu w administracji Obamy. Odegrał on kluczową rolę m.in. w kształtowaniu polityki wobec Rosji po aneksji Krymu.
Do ekipy Bidena dołączy też John Kerry. Były sekretarz stanu za drugiej kadencji Obamy będzie specjalnym wysłannikiem ds. klimatycznych. Z kolei doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego zostanie Jake Sullivan, a jako pierwsza kobieta w historii USA funkcję szefowej wywiadu narodowego ma objąć Avril Haines.
MICHAŁ BARANOWSKI, szef warszawskiego biura Fundacji German Marshall Fund: Amerykanie uważnie przyglądają się debacie w sprawie unijnego budżetu. To istotne, czy Polska będzie postrzegana jako konstruktywny, czy też destruktywny członek Unii.
Gabinet Bidena ma odzwierciedlać wielokulturową Amerykę. Na szefa Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego mianował Latynosa Alejandro Mayorkasa, a na stanowisko ambasadora przy ONZ – czarnoskórą dyplomatkę Lindę Thomas-Greenfield.
Nominacja większości kandydatów musi być zatwierdzona przez Senat. Ten na razie kontrolowany jest przez Republikanów, którzy ostrzą sobie zęby na styczniową dogrywkę w wyborach do Senatu w Georgii. Jeśli wygrają tam republikańscy kandydaci, partia zachowa senacką większość i będzie mogła pokrzyżować plany Bidenowi.
Kontrakty na odchodne
Wielką niewiadomą pozostaje, co na finiszu prezydentury zrobi jeszcze Trump. Ostatnie tygodnie pokazały, że stać go na wiele. Tuż po wyborach zwolnił sekretarza obrony Marka Espera i nakazał Pentagonowi wycofanie do połowy stycznia 2,5 tys. żołnierzy z Afganistanu i Iraku. Decyzję tę skrytykował lider republikańskiej większości w Senacie Mitch McConnell – podobnie jak wielu ekspertów przestrzegł, że zbyt szybka redukcja wojsk może zaszkodzić Amerykanom i doprowadzić do chaosu w regionie.
Trump ma jeszcze kilka planów na odchodne. Dąży do sprzedania koncesji wiertniczych na Alasce i chce sprzedać Zjednoczonym Emiratom Arabskim sprzęt wojskowy na rekordową kwotę 23 mld dolarów. Amnesty International alarmuje, że ZEA mogą wykorzystać sprzęt w Jemenie, gdzie wspierają arabską koalicję walczącą z szyickimi rebeliantami, popieranymi przez Iran, a to przyczyni się do jeszcze większej liczby ofiar. W Waszyngtonie wstrzymano też oddech, gdy wyszło na jaw, że Trump dopytywał o możliwości ataku na Iran. Współpracownicy przekonali go jednak, że rozpętanie wojny pod koniec kadencji to kiepski pomysł.
Wybawienie dla kolegów
Tradycyjnym zajęciem ustępującego prezydenta jest ułaskawianie więźniów, co Trump zaczyna wykorzystywać do ratowania swoich ludzi. Na dzień przed Świętem Dziękczynienia ogłosił, że ułaskawia swego byłego doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego Michaela Flynna. Był on oskarżony o składanie fałszywych zeznań FBI w związku z kontaktami z rosyjskim ambasadorem pod koniec 2016 r.
Zgodnie z tradycją Trump ułaskawił jeszcze dwa indyki, które goszczą przed Świętem Dziękczynienia w Białym Domu. Choć stało się to tego samego dnia, gdy Biden ogłaszał kandydatów do nowej administracji, prezydent trzymał nerwy na wodzy. Nie dał się sprowokować reporterom, którzy zapytali go, czy zaprosi Bidena do Białego Domu, oraz, nieco przewrotnie, czy ułaskawi sam siebie. A to by Trumpowi się przydało, bo niebawem straci immunitet i być może będzie musiał bronić się w sądzie. Lista zarzutów jest długa: o molestowanie seksualne, utrudnianie pracy wymiarowi sprawiedliwości, miganie się od płacenia podatków…
Bez względu na to, jak potoczą się jego losy, jedno jest pewne: z amerykańskiego życia publicznego Trump szybko nie zniknie. ©