Staczanie narciarskie

Tłok, hałas, policyjne patrole, do tego brawura i bezmyślność użytkowników – zjeżdżanie po polskich stokach stało się równie nieznośne, co poruszanie się po polskich drogach.

21.01.2013

Czyta się kilka minut

Na wyciągu Harenda w Zakopanem / Fot. Adrian Gładecki / REPORTER
Na wyciągu Harenda w Zakopanem / Fot. Adrian Gładecki / REPORTER

Gdyby komuś ta diagnoza wydała się krzywdząca, można oczywiście ten opis odwrócić. Opowiedzieć o czasach, w których o patrolach i hałasie na wyciągach nikomu się nie śniło, bo... było ich jak na lekarstwo.

Wystarczy cofnąć się do lat 80. Choćby do podhalańskiego Gliczarowa Górnego nieopodal Bukowiny Tatrzańskiej, wioski w schyłkowym Peerelu zabitej dechami, z trzema dziennie pekaesami, które zimą miały problemy z wjechaniem na oblodzone wzgórza, z góralską gościną bez ciepłej wody i wychodkiem za stodołą.

W przerwie świątecznej Gliczarów to już od wielu sezonów cel pielgrzymek rozimprezowanej miejskiej młodzieży, ale też całkiem przyzwoity wyciąg narciarski, parking, dwie wypożyczalnie nart i dobra baza noclegowa. Jeśli komuś mało, na wyciągnięcie ręki jest narciarskie eldorado – Białka Tatrzańska z bazą na polskie warunki imponującą.

Jeśli spojrzeć na zjawisko szerzej – obejmując umysłem polską infrastrukturę sportową: parki wodne, hale sportowe, boiska, bieżnie, siłownie, fitness cluby – nowoczesne wyciągi z Białki i dziesiątek podobnych miejsc okażą się tylko cząstką widocznego gołym okiem skoku cywilizacyjnego.

Nic, tylko się cieszyć.

LEKKO, ŁATWO I PRZYJEMNIE

Spójrzmy na tę oto – zaobserwowaną przez Jacka Żabę, instruktora narciarskiego i wiceprezesa Stowarzyszenia Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN – scenkę:

Styczeń AD 2013, młodzieniec w pięknym stroju narciarskim, dobra jazda, idealnie naśnieżona trasa. Chłopak podjeżdża do bramek przepuszczających narciarzy do wyciągu, jednak zatrzymuje się przy przejściu, tarasując kołowrotki z czytnikami. Właśnie otrzymał sms-a, nie przykłada więc swojej karty magnetycznej do czytnika – zamiast tego odpowiada na wiadomość, zastanawiając się przy tym wnikliwie. Inni narciarze czekają na przejazd.

– Nie, nie robi tego złośliwie, po prostu świat należy do niego. Dzisiaj na stoki wiozą ludzi nowoczesne wyciągi „kanapowe”, na których narciarze nie chcą tracić czasu, prowadzą więc rozmowy telefoniczne czy odbierają maile. Rodzice obecnego młodego pokolenia godzili się na noclegi w chałupach nieprzystosowanych do wynajmu pokoi. Dzisiaj ich dzieci odrzucają ofertę pensjonatu tylko z powodu braku dostępu do internetu. Na nartach stanęło zupełnie nowe społeczeństwo – zauważa Żaba (rocznik 1958), przypominając elitarny charakter narciarstwa przedwojennego i powojennego, w którym ten sport był tylko częścią pewnego stylu życia związanego z obecnością w górach. Stylu zarezerwowanego dla nielicznych, choćby z racji małej dostępności sprzętu, ale też konieczności wkładania w narciarstwo nieporównanie większego niż dziś wysiłku.

Tę przemianę obrazuje również ewolucja sprzętu narciarskiego: od zwykłych drewnianych desek po kosztujące kilka tysięcy złotych narty konstruowane i profilowane przy użyciu nowoczesnych technologii. – Jazda dzięki nim stała się znacznie szybsza, podobnie jak szybciej kręci się wokół nas świat – dodaje Żaba.

Adam Marasek – urodzony pod koniec lat 40. ratownik górski, były zastępca Naczelnika TOPR, instruktor narciarstwa wysokogórskiego, a w latach 70. i 80. pracownik fabryki nart w Szaflarach – ewolucję sprzętu zjazdowego obserwuje od sześciu dekad, od kiedy jako dziecko stanął na drewnianych wówczas (innych nie było) „deskach”. – Pod koniec lat 60. pojawiły się w Polsce tzw. metalki – wspomina Marasek. – Wypełnienie było nadal drewniane, ale z wierzchu i od spodu była już blacha. Pamiętam napis „Rysy 70” – to był wtedy szpan. Podobnie jak pierwsze narty z Zachodu, które pojawiły się nieco później.

Kolejny przełom to lata 80. i 90., kiedy narty – do tamtego momentu zwykle długie, nierzadko przekraczające dwa metry – zaczęto skracać, przywiązując coraz większą wagę do ich profilowania (różna grubość i szerokość narty w różnych jej punktach). – Na nartach starego typu skręcało się tak, jak pozwalały na to umiejętności. Teraz technologia w dużym stopniu w skręcie pomaga – przyznaje Małgorzata Tlałka, nasza utytułowana narciarka alpejska (sukcesy na arenie polskiej i międzynarodowej w latach 80.), dodając, że w postępie technologicznym widzi same zalety, jak choćby upowszechnienie rekreacji wśród ludzi o mniejszej sprawności fizycznej.

Nie brakuje jednak i złośliwych, którzy żartują, że narty skręcają dziś same, odzierając narciarstwo z dawnego uroku. – To oczywiście gruba przesada, ale prawdą jest, że dzisiejsza narta jest zdecydowanie łatwiejsza w jeździe – mówi Adam Marasek. – To prawda, że wiele lat temu potrzebowaliśmy więcej czasu, by się nauczyć jeździć, a teraz wystarczy kilka dni albo tygodni. Ale generalnie uważam, że technologia i postęp narciarstwu służą.

Choć, dodaje od razu Marasek, narciarski mainstream ewoluuje w niepokojącym kierunku: maksymalizacji przyjemności i minimalizacji wysiłku. – Od narciarstwa pierwotnego, kontaktu z przyrodą, wysiłku, jaki temu towarzyszył, rzeczywiście odeszliśmy daleko – mówi ratownik. – Teraz ma być lekko, łatwo i przyjemnie.

Lekko, łatwo, przyjemnie, ale też wygodniej, bezpieczniej i sprawniej. Cokolwiek powiedzieć – w sam raz na czasy pełne pośpiechu.

Nic, tylko korzystać.

DOBRZY, SZYBCY, EGOISTYCZNI

Korzystamy pełnymi garściami, a ponieważ narciarzy jest już w Polsce kilka milionów, nie mogło to pozostać bez wpływu na ich zachowania. Symptomatyczne: lista grzechów głównych polskiego narciarza, o której sporządzenie proszę narciarzy i instruktorów, do złudzenia przypomina tę z polskich dróg i autostrad.

Zanim jednak narciarscy eksperci wymienią polskie przewinienia, od wszystkich słyszę zgodną litanię pochwał: Polak jeździ na nartach z sezonu na sezon lepiej, sprawniej i ładniej. I to nie tylko dzięki nowoczesnemu sprzętowi oraz lepiej przygotowanym trasom, ale też dzięki coraz większej popularności usług instruktorskich. – Widzę coraz więcej osób dobrze jeżdżących – mówi Małgorzata Tlałka, zaraz jednak dodaje: – Cięty skręt zawodniczy, który z powodzeniem naśladują amatorzy, pozwala się rozpędzić. A Polak, podobnie jak na drodze, lubi się rozpędzić, co na stokach bardziej zatłoczonych stwarza sytuacje niebezpieczne.

– Nie wszyscy pewnie o tym wiedzą, ale od dawna istnieje, rozpowszechniany przez nas ostatnio coraz intensywniej, dekalog zachowań narciarza – mówi Zuzanna Podgórna, wieloletnia instruktorka, prezes Stowarzyszenia Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN. – Tymczasem wypadki wynikają najczęściej z lekceważenia najbardziej elementarnych prawideł, jak dostosowanie prędkości do warunków i umiejętności.

– Często zapominamy, że osoba jadąca przed nami nie widzi nas, i to my jesteśmy odpowiedzialni za ewentualne konsekwencje kolizji – dodaje Jagna Marczułajtis, utytułowana snowboardzistka (wielokrotna mistrzyni Polski i Europy), dziś posłanka PO. – Grzech drugi to zatrzymywanie się na stoku. Niejednokrotnie widzę narciarzy czy snowboardzistów ucinających sobie na trasie pogawędki.

Na liście narciarskich przewinień nie może zabraknąć nadużywania alkoholu – jego dostępność, wraz z przyjściem nowej narciarskiej epoki, stała się na stokach nieograniczona. – Każdemu się wydaje, że może wypić jedno, dwa, trzy piwka – mówi Zuzanna Podgórna. – Tymczasem powinno być tak jak w przypadku jazdy samochodem. Po prostu po alkoholu stajemy się niebezpieczni.

Według Jagny Marczułajtis piwo i grzaniec między zjazdami to polska specyfika. – Owszem, w Alpach też się pije, tyle że tam jest zwyczaj drinkowania po nartach, stąd zresztą francuska nazwa tego obyczaju apres ski – mówi posłanka.

Zdaniem Adama Maraska, mentalność polskich narciarzy zmienia się jednak za sprawą częstych wyjazdów w Alpy. – Powoli przenosimy zaobserwowane tam zachowania na polski grunt – zauważa ratownik.

Jednak na razie przenosimy je z oporami. – Nadal wpychamy się w kolejce, choć same kolejki są coraz mniejsze – dodaje Marczułajtis. – Nadal wielu z nas nie potrafi uszanować tego, że jeżeli jest 4-osobowe krzesło, to trzeba zająć wszystkie miejsca, by kolejne osoby za długo nie czekały. To wynika chyba z naszej natury. W Japonii, gdy nadjeżdża pociąg, wszyscy stoją gęsiego, u nas – jak Pan Bóg da. Podobnie w kolejce, w której deptanie komuś po nartach nadal należy do zachowań częstych. W Alpach nadal można poznać po zachowaniu Polaka, choć według mnie i tak jest coraz lepiej.

CZYTNIK, ALKOMAT, KNAJPA

Choć dzisiejsze narciarstwo rządzi się – za sprawą postępu technologicznego – zasadą „lekko, łatwo i przyjemnie”, na polskich stokach łatwo i lekko nie zawsze jest i nie wszędzie. Również z powodu ograniczonej przestrzeni, jaką może zagospodarować polski przemysł narciarski. Efekt? Pojawiający się u szczytu sezonu tłok.

– Unikam jazdy w tłumie, bo będąc z dziećmi na stoku, boję się o ich bezpieczeństwo – mówi Jagna Marczułajtis. – Poza sezonem stoki są wolne, problem w tym, że ferie trwają kilka tygodni. W tym czasie na niektórych trasach bywa niebezpiecznie.

Jak pokazują doniesienia z początku ferii, tłok w większości ośrodków narciarskich nie jest na razie większym problemem (w wielu miejscach jest raczej odwrotnie: na brak klientów narzekają właściciele wyciągów). Jednak tygodniowa przerwa świąteczna oraz okres przerwy w nauce dla województwa mazowieckiego, która w tym roku ruszy 28 stycznia, tradycyjnie gromadzą na najbardziej obleganych stokach rzesze narciarzy. – O tym się wiele nie mówi, ale gdyby sprawdzić w tych okresach liczbę jeżdżących, pewnie okazałoby się, że standardy są nagminnie naruszane – uważa Marczułajtis.

Efektem umasowienia narciarstwa jest coraz większa liczba wypadków. Jak mówi Adam Marasek, interwencji TOPR i GOPR na stokach jest coraz więcej z roku na rok – tylko w trzech pierwszych miesiącach 2012 r. ich liczba osiągnęła 4,5 tys. – Ten wzrost nie musi wynikać z pogorszenia warunków bezpieczeństwa – zaznacza Marasek. – Po prostu wzrasta liczba wyciągów, ich przepustowość, a także liczba samych narciarzy. Do oficjalnych danych można dodać tych, którzy zgłaszają się do szpitali, np. w Zakopanem, z pominięciem pomocy ratowników, a także wypadki mające miejsce w całej Polsce, od Gołdapi, przez Kieleckie i Lubelskie. W sumie roczna liczba wypadków może sięgać nawet 10 tys.

Umasowienie niesie za sobą również zjawiska jeszcze dekadę temu nieznane – choćby obecność na stokach patroli policyjnych, mających dbać o bezpieczeństwo i trzeźwość narciarzy (w ubiegłym roku weszła w życie specjalna ustawa, która reguluje m. in. obowiązek jeżdżenia w kasku do 16. roku życia oraz zakaz jazdy po alkoholu). Te statystyki mogą robić wrażenie nieco dwuznaczne: tylko od stycznia do marca 2012 r. służbę na stokach w całym kraju pełniło 160 policjantów, czego pokłosiem było 250 interwencji i ponad sto mandatów. Obok większego niewątpliwie poczucia bezpieczeństwa widok policjanta na stoku może też budzić estetyczny dysonans: oto na górskich stokach pojawiają się elementy scenerii z ruchliwej miejskiej drogi.

Jeśli dodać do tego głośną muzykę – kolejny element polskiej specyfiki – knajpy, restauracje i wyciągowe czytniki na karty magnetyczne, otrzymamy zestaw opisujący rozrywkę typowo miejską.

Nic, tylko uciekać.

Z DALA OD WYCIĄGU

Ale dokąd?! To przecież nie gdzie indziej, a w góry „uciekano” przez lata, by oderwać się od hałasu i tłumu. Tymczasem po latach technologicznego postępu dostajemy wyciągi narciarskie z anturażem i atmosferą wielkomiejskiego festynu. Wielu ten rozrywkowy implant w górskim krajobrazie zresztą nie przeszkadza. I nie przeszkadzałby pewnie nawet – pociągnijmy drogową analogię w pobliże granic absurdu – gdyby na polskich stokach zainstalowano fotoradary. Albo – to już perspektywa nieco bardziej realna – gdyby na większą skalę urzeczywistniono pomysł narciarstwa zjazdowego w krytych halach i na sztucznej nawierzchni.

Skądinąd trudno się dziwić: w traktowaniu narciarstwa jak każdej innej formy aktywności fizycznej nie tylko nie ma nic złego. Ma ono przecież niepodważalne plusy, choćby popularyzację rekreacji, która w wydaniu masowym musi spełniać odpowiednie kryteria atrakcyjności.

Wielu jednak ta ewolucja zaczyna uwierać. Najpopularniejsze strategie „ucieczki” to narciarstwo wyciągowe w Alpach (coraz częściej na polską kieszeń) albo na Słowacji (z większymi przestrzeniami i większą liczbą wyciągów). Coraz częstszą odpowiedzią na znaki czasu staje się też narciarstwo z dala od wyciągów. Po boomie na ski-touring – połączenie wędrówki na specjalnie przystosowanych nartach ze zjazdami daleko od wyciągów narciarskich – instruktorzy i eksperci obserwują coraz lepszą pogodę na narciarstwo biegowe (pokłosie popularności Justyny Kowalczyk?).

– Zwłaszcza „biegówki” stają się ostatnio coraz bardziej popularne – mówi Zuzanna Podgórna. – Furtka dla tych, którym zjeżdżanie po stokach wyciągowych z jakichś powodów nie odpowiada, staje się coraz szersza.

Przekroczenie tej furtki daje doznania nie zawsze lekkie i przyjemne. Raczej bez komfortu, jaki daje wyciąg, parking i sieć knajp. Ale i bez hałasu, tłumu oraz karty magnetycznej w kieszeni.

Nic, tylko przypinać deski.


Polskiego narciarza siedem grzechów głównych:

* Brawura i prędkość, jazda „na krechę” po zatłoczonym stoku
* Alkohol między zjazdami
* Wpychanie się do kolejki
* Deptanie po cudzych nartach
* Tarasowanie wjazdu do wyciągu
* Zostawianie wolnych miejsc na krzesełku
* Nieuzasadnione postoje

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2013