Zapnij narty i zaczynaj zjazd. Czy skitury są dla każdego

MAGDALENA DEREZIŃSKA-OSIECKA, skialpinistka: Skitury, czyli wędrowanie i zjeżdżanie na nartach z dala od wyciągów, to dyscyplina uprawiana w społecznej „bańce”. Ale z roku na rok większej, bo to doświadczenie, które zapewnia olśnienia.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Wyprawa skiturowa do kaukaskiej Swanetii. Gruzja, 21 marca 2022 r. / /  FOT. ŁUKASZ KOSUT / ARCHIWUM PRYWATNE
Wyprawa skiturowa do kaukaskiej Swanetii. Gruzja, 21 marca 2022 r. / / FOT. ŁUKASZ KOSUT / ARCHIWUM PRYWATNE

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Opowiedz o jednej ze swoich ostatnich wycieczek. I niech będzie zmysłowo.

MAGDALENA DEREZIŃSKA-OSIECKA: Skitury to pewnie w 80-90 proc. podchodzenie, ale dla mnie najlepsze wycieczki to te z cudownym zjazdem. Zapamiętałam np. moją ubiegłoroczną wizytę w gruzińskim wysokogórskim regionie Swanetia. Łagodne warunki, cienka kołdra puszystego śniegu zalegającego na tym bardziej zmrożonym. Cisza. Płyniesz na nartach kaukaskim lasem między drzewami niemal bez końca, bo to nie jest tak jak w naszych małych Tatrach, że górny i dolny regiel obejmuje w sumie może ok. 400-500 metrów różnicy poziomów. Tam jest tych metrów z tysiąc, więc przez długi czas ogranicza cię tylko siła twoich nóg.

A podejścia?

Najpiękniej jest wtedy, gdy podchodzisz zboczem, np. żlebem – niekoniecznie na szczyt, częściej na grań. Chodzi o to, że z każdym krokiem jesteś bliżej widoku, który się przed tobą odsłoni, i na który czekasz, choćby to był pejzaż, który znasz na pamięć, bo byłeś w tym miejscu wielokrotnie. Np. Przełęcz Liliowe, po której osiągnięciu zobaczysz opadającą z niej na słowacką stronę Dolinę Cichą i Krywań.

Idziesz i wiesz, że wkrótce będzie nagroda: zapniesz narty i zacznie się zjazd.

Bo ta dyscyplina, której sezon tatrzański ruszył w sumie niedawno, to ­podchodzenie i zjeżdżanie. Do podejścia używa się naklejanego na spody nart materiału z włosiem skierowanym tak, by narta nie zsuwała się w dół, i wiązań z funkcją uwalniania pięt w fazie podejścia. A potem jest zjazd, już bez materiału i z przymocowanymi piętami, jak w zwykłym narciarstwie zjazdowym.

Dodajmy, że coś, co z pozoru wygląda na zdobycz nowoczesności, jest tak naprawdę powrotem do narciarskich źródeł, gdy nikomu nie śniły się nawet wyciągi. Z tą różnicą, że dziś do podejścia używa się syntetycznego materiału, a kiedyś do tego samego celu służyły skóry zwierzęce – reniferze i focze.

Ta tradycja sięga XIX wieku.

Znana była wtedy w Laponii, w krajach skandynawskich, na Syberii. A pod koniec tamtego wieku także w Polsce, gdzie za pierwszą wyprawę narciarską uznaje się tę odbytą w 1894 r. przez Stanisława Barabasza i Jana Fischera nad Czarny Staw Gąsienicowy. W tamtych czasach w góry na nartach chodził też Mariusz Zaruski, w 1911 r. autor pierwszego wejścia narciarskiego na Kościelec, a później zjazdu z tego szczytu.

Siedzimy w kuchni Twojego krakowskiego mieszkania – na ścianie wisi zdjęcie Zaruskiego. Artysty, żeglarza, ale też taternika i popularyzatora narciarstwa.

Widać na nim trzy postacie stojące na nartach, z górami w tle. Stoją na Pyszniańskiej Przełęczy w Tatrach Zachodnich.

Losy prekursorów i współczesny, coraz częstszy widok narciarzy podchodzących np. na Kasprowy Wierch to historia zataczająca koło. Kiedy 15 lat temu rozmawiałem – dwa lata przed jego śmiercią w wieku 94 lat – z przedwojennym narciarzem Zdzisławem Kirkin-Dziędzielewiczem, tak wspominał datowany na początek 1936 r. start kolei linowej na Kasprowy: „Ludzie zaczęli się uzależniać. Była pani, która tak wpadła w to wjeżdżanie i zjeżdżanie, że nazwaliśmy ją Upiorem Kasprowego. Zjeżdżała z obłędem w oczach, całymi dniami (...)”. Kolejne dekady, a zwłaszcza czas, gdy działały już masowo wyciągi narciarskie, można czytać jako dalszą historię tego uzależnienia od narciarskiej cywilizacji. Teraz część osób chce inaczej: z dala od wyciągów.

Ale zanim to nastąpiło, przez długi czas o skiturach wiedziała tylko garstka osób. W latach 80. i 90. XX wieku, gdy byłam dzieckiem, tę dyscyplinę uprawiali wyłącznie ludzie ze środowiska przewodników i taterników, przywożący nieznany jeszcze w Polsce nowoczesny sprzęt z krajów alpejskich. Ja, będąc córką narciarza zjazdowego [Romana Derezińskiego, lekarza, ale też wybitnego narciarza, który w latach 70. reprezentował Polskę m.in. na igrzyskach olimpijskich, zdobywając również tytuł akademickiego mistrza świata – red.], zaczynałam na wyciągach. A na skitury namówiła mnie już w XXI wieku przewodniczka i skialpinistka Zofia Bachleda. A w zasadzie to wciągnęła mnie w skialpinistyczne zawody.

Polegają one na przebyciu w jak najlepszym czasie wielokilometrowej górskiej pętli, złożonej z podejść i zjazdów.

W 2004 r. miały miejsce pierwsze mistrzostwa Polski, które udało mi się wygrać. A o zawodach i mistrzostwach mówię dlatego, że były jedną z ważnych dźwigni popularności tej dyscypliny – początkowo mógł w nich wziąć udział w zasadzie każdy, kto miał odrobinę kondycji i umiał zjeżdżać na nartach.

Dziś w niektórych rejonach widać dziesiątki skiturowców. To dyscyplina dla każdego?

Chciałabym tak powiedzieć, ale to nieprawda. Jest kilka podstawowych filtrów.

Pierwszy: zdrowotno-kondycyjny. Choćbyśmy nie wiem jak zakochali się w zmysłowym wymiarze tej dyscypliny, to jeśli wstaniemy zza biurka, z nadwagą i bez choćby amatorskiego przygotowania wydolnościowego, pot zaleje nam czoło, nogi spuchną i dech zaprze pierś.

W covidzie zamknięto wyciągi, więc ludzie zaczęli jeszcze bardziej interesować się skiturami – to właśnie lockdownowi zawdzięczamy ostatnią falę popularności tej dyscypliny. Ale część z tych osób zderzyła się wtedy ze ścianą.

Ten sport bywa wymagający.

W pandemii niektórzy kupowali sprzęt, zakładali deski, a po pół godzinie marszu ani rusz. Bo jestem mokry, bo nigdy nie uprawiałem takiego wysiłku, bo mam nadwagę itd. Otyłość nie jest jednak barierą dla narciarza wyciągowego. Może on, choć pewnie nie powinien, wstać zza biurka i jechać na stok. Najwyżej zatrzyma się trzy razy podczas zjazdu, złapie oddech – potem i tak „kanapa” zabierze go na górę.

Rozumiem, że „kanapa” to ironiczna nazwa krzesełka na wyciągu narciarskim?

To nawet nie tyle ironia, co niemal opis faktów. W tej chwili te krzesła nie tylko są szerokie jak prawdziwe kanapy, ale często podgrzewają też plecy i pośladki...

A wracając do filtrów, jest jeszcze trzeci. To wiedza o tym, jak unikać niebezpieczeństw, głównie lawinowych. Chodzić mniej więcej w rejonie letnich szlaków turystycznych, mieć świadomość, że powyżej poziomu schronisk może zejść lawina, wiedzieć, gdzie i kiedy może to nastąpić.

W zeszłym roku jednego styczniowego dnia zginęło pod lawinami dwóch skiturowców – w Pięciu Stawach i na Kasprowym.

Byłam tamtego dnia w rejonie Kasprowego. Mężczyznę porwała na Goryczkowej stosunkowo mała, ale tragiczna w skutkach lawina. I niestety: był to jeden z takich dni, w których wiadomo, że poruszanie się poza ubitą, przygotowaną przez ratrak trasą wzdłuż wyciągu jest niebezpieczne. 99 proc. lawinowych wypadków skiturowych to nie są żadne nieszczęśliwe sploty okoliczności, tylko efekt zlekceważenia zasad bezpieczeństwa; tego, że ktoś pojawił się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze.

Byłaś kiedyś na nartach w sytuacji niebezpiecznej?

Nie byłam w lawinie ani blisko niej, ale zdarzało mi się znaleźć w miejscach, z których zawracałam, bo się bałam. Im jest się mniej doświadczonym, młodszym, tym łatwiej zapędzić się w rejony, w których obecność uważa się po latach za ryzykowną.

Ale podkreślmy: skitury są do poziomu schronisk zazwyczaj bezpieczne. Dopiero wyżej robi się – przy lekceważeniu pewnych zasad – niebezpiecznie. Wtedy warto iść, przynajmniej na początku, z przewodnikiem. Z zawodowcem, nie z trenerem fitnessu, który nagle pokochał góry i skitury, a teraz za pieniądze prowadzi ludzi – bo i takie przypadki znam.

Dlaczego warto zapalić się do ski­touringu?

Bo daje niepowtarzalne doświadczenie uprawiania narciarstwa z dala od tłumów, muzyki, hałasu. Wychowałam się w Zakopanem, pół życia spędziłam na stokach. I do momentu, aż spróbowałam skiturów, wydawało mi się, że bycie na stoku z innymi ludźmi to ­obcowanie z naturą. Teraz, po wielu latach, gdy ­zdarza mi się być na wyciągu, czuję, że jestem w samym centrum cywilizacji.

Widzisz beton, żelastwo, restauracje, masy ludzi.

Widzę też często las, ale ten sam las na skiturach smakuje inaczej. Kiedyś w Alpach, jeżdżąc na wyciągach, zaproponowałam znajomemu: chodź ze mną. Zrobił to po raz pierwszy, i choć nie wyszliśmy nigdzie daleko, pozostając raczej w zasięgu trasy tego wyciągu, było to dla niego tak zachwycające doświadczenie, że go już nie zapomniał. To było jak nawrócenie.

Takich olśnień znam więcej. Szok wynika być może z tego, że za oczywistość uznaliśmy górską antropopresję: coraz to nowe wyciągi, hotele, albo tylko kolejne – na szczęście nieprzyjmowane bezrefleksyjnie – setki podań, by zbudować nowy wyciąg, by łodzie mogły wreszcie pływać po Morskim Oku, albo żeby można sobie było polatać nad Tatrami na paralotni.

Skitury są w poprzek tej presji.

I tu pojawia się ciekawy paradoks. Bo przyszedłem do Ciebie, by rozmawiać o umasowieniu tej dyscypliny. A to nie rymuje się z ciszą, ­skupieniem i byciem z dala od wszystkiego.

Umasowienie to na szczęście za duże słowo. Tłumy idące na skitury to zaledwie kilka sztandarowych miejsc, na czele z rejonem Kasprowego Wierchu. To zresztą z punktu widzenia bezpieczeństwa i ochrony przyrody korzystne zjawisko: ludzie idą w rejon przewidywalny lawinowo, nie stanowiąc specjalnego zagrożenia dla zwierząt, które zdążyły już się przyzwyczaić, by te miejsca omijać.

Ciężko mi ocenić obiektywnie skalę popularności skiturów – pamiętaj, że żyję w „bańce” ludzi zafascynowanych tą dyscypliną. Jedno jest pewne: ta bańka się powiększa.

Z czego to wynika?

Poza wpływem pandemii, to z pewnością pochodna szerszych przemian. Tego, że coraz więcej ludzi chce wstawać z kanap – tych domowych. To część tego samego zjawiska, w ramach którego ludzie – zachęcani choćby przez Ewę Chodakowską czy Annę Lewandowską – zaczęli się ruszać, ćwiczyć, dbać o siebie.

Tu może warto wspomnieć o kolejnym filtrze dla skiturów – tym finansowym.

Nie zgadzam się. Cenzus majątku dotyczy z pewnością narciarstwa „kanapowego”. Mam jeżdżące dzieci, jestem przedstawicielką klasy średniej, a ze zgrozą patrzę na te ceny – sto pięćdziesiąt złotych za dwie godziny treningu w klubie, jeszcze więcej za instruktora indywidualnego. A schodząc na poziom amatorski, najzwyklejszy karnet na zakopiański wyciąg to dzienny wydatek rzędu 150-200 zł. Idziesz pojeździć z żoną i dwójką dzieci – 600 złotych nie twoje.

Skitury to na tym tle tania zabawa. Koszt sprowadza się do zakupu sprzętu – nowy jest drogi, ale na rynku wtórnym można go poza sezonem skompletować za 2-3 tysiące złotych.

Tyle że do butów, nart, wiązań i kijów trzeba dorzucić, jak sama uczysz w internetowych vlogach, specjalną odzież. Nie ciepły kombinezon do narciarstwa zjazdowego, tylko dostosowany do ruchu na wysokim tętnie goreteks i bieliznę wchłaniającą pot.

Ale takie rzeczy każdy aktywny człowiek zazwyczaj już ma w szafie. Nie potrzeba najlepszej jakości drogiego sprzętu – w skiturach da się być minimalistą. Oczywiście masa jest osób, które robią gigantyczne zakupy, a potem albo na nich poprzestają, albo chodzą na krótkie wycieczki. Zrobiła się moda na drogie, wyszukane i koniecznie jaskrawe ubrania, szkodliwa również dlatego, że stwarza pozór elitarnego charakteru tej dyscypliny. Sama zresztą za sprawą tych mód przerzuciłam się na ciemne ciuchy...

Co nie zmienia faktu, że rosnącą popularność skiturów uważam za zjawisko bardzo pozytywne. To bezpieczny wysiłek – kontuzje, jeśli się zdarzają, dotyczą zjazdów. Podejście jest wysiłkiem równomiernym, angażującym wiele partii mięśni, zdrowym.

Skoro mówisz o zdrowiu, to na koniec nieoczywisty wątek. Wykonujesz dwa zawody: niezależnie od bycia przewodniczką i instruktorką narciarską, pracujesz w Krakowie jako psychoterapeutka. Skitouring może być terapeutyczny?

Tak samo jak każda inna forma ruchu czy pracy z ciałem; pracy nadal niedocenianej w psychiatrii i psychoterapii. Miałam w przeszłości praktyki w szpitalu psychiatrycznym i nie mogłam zrozumieć, dlaczego osób chorych się nie aktywizuje. To wielkie zaniedbanie, które jako stażystka próbowałam nadrabiać – notorycznie targałam tych ludzi na spacery.

A w przypadku skitouringu dochodzi walor ważny dla zachowania psychicznej stabilności: obcowanie z naturą, cisza. Tu jest łatwiej regulować swoje emocje.

W mieście słuchasz ludzkich ­problemów, a w góry jedziesz ­odreagować?

Jestem przekonana, że wybrałam skitury również dlatego, że zauważyłam, jaki mają zbawienny wpływ na mój nastrój. Mogę powiedzieć bez większego ryzyka pomyłki, że gdyby nie sport, wysiłek, nie uniknęłabym na niektórych etapach życia kłopotów, włącznie z depresją. Dodajmy zastrzeżenie: sport, w tym skitury, świetnie się sprawdza jako profilaktyka, ale w razie poważnych problemów może jedynie uzupełniać psychoterapię i farmakoterapię. No i pamiętajmy, że ludzie mają różne potrzeby – nie dla wszystkich aktywność będzie zbawienna.

Ta dyscyplina bywa też wykorzystywana w rekonwalescencji po ciężkich chorobach fizycznych. Rozmawiamy w styczniu, przed Twoim obozem skiturowym z podopiecznymi Fundacji Rak’n’Roll.

Będą wycieczki, szkolenia z bezpieczeństwa, wspólne spędzanie czasu. Uczestnicy to w większości wyleczeni, ale będący wciąż pod kontrolą onkologów pacjenci. To tylko jeden z przykładów pokazujących, że chodzenie i zjeżdżanie na nartach może nie tylko dawać satysfakcję, ale również pomagać w powrocie do życia. ©℗

MAGDALENA DEREZIŃSKA-OSIECKA jest wielokrotną mistrzynią Polski, wicemistrzynią świata i brązową medalistką Pucharu Świata w skialpinizmie. Dekadę temu uzyskała siódme, czyli rekordowe wśród Polaków miejsce w najbardziej wymagających zawodach na świecie – Pierra Menta w Alpach. Jest przewodniczką tatrzańską, organizatorką górskich obozów oraz psychoterapeutką. Na zdjęciu: w Tatrach Wysokich, Słowacja, 7 kwietnia 2019 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Daleko od kanapy