St Aubyn to jest to

Pięć powieści ułożonych w cykl zawierający bezlitosny i wnikliwy opis angielskiej socjety. Zgrai koszmarnych nygusów i snobów.

10.07.2017

Czyta się kilka minut

Wielki Narodowy Festiwal Wyścigów Konnych w Liverpoolu. Kwiecień 2017 r. / OLI SCARFF / AFP / EAST NEWS
Wielki Narodowy Festiwal Wyścigów Konnych w Liverpoolu. Kwiecień 2017 r. / OLI SCARFF / AFP / EAST NEWS

Każdy ma kilkanaście takich książek. Szczęściarze – kilkadziesiąt. Nie znalazłem, jak na razie, dobrego słowa, którym bym mógł błyskotliwie i ostatecznie zdefiniować te wyjątkowe tytuły. Bo „klasyka” jest pojemną i szacowną kategorią, ale nie wszystkie da się do niej zaliczyć – a to z racji młodego ciągle wieku niektórych spośród nich, a to dlatego, iż nie każdy został namaszczony przez Arbitrów i Autorytety świętymi olejami kanonizacji.

„Ulubione” brzmią zbyt infantylnie i kojarzą się z asekuranckimi odpowiedziami celebrytów na pytania magazynu „Gala” bądź tą rubryką w CV, w której kandydat umieszcza fachowo spreparowane dossier swojej artystycznej duszy – smooth jazz, Coppola, „Władca pierścieni”, dojrzałe renklody i żagle.

„Arcydzieła”? Raczej odpada. Bo nie zawsze to kwestia maestrii i głębi przesądza o umieszczeniu w tym ekstraordynaryjnym zestawie. Nie decyduje też sam moment pierwszej lektury. Miesiąc temu czy na idyllicznym letnisku w peerelowskim dzieciństwie – syczące lasy sosnowe, hamak, powietrze gęste od upału niczym żel – w trakcie długiego przeziębienia w drugiej licealnej czy na studiach, bez znaczenia. Podobnie jak narodowość autora, gatunek i objętość jego dzieła, epoka, w której powstało.

W moim przypadku mówimy o „Ulissesie” Joyce’a, „Bladym płomieniu” Nabokova, „Mądrych dzieciach” Carter – do kompletu z „Magicznym sklepem z zabawkami” – „Podziemiach” i „Białym szumie” DeLillo, „Wojnie polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną” Masłowskiej, ­George’u Sandersie z tomu „10 grudnia”, opowiadaniach Carvera, „Fudze” Wita Szostaka, „Zuchu” White’a, „Tęczy grawitacji” Pynchona, Sebaldzie, wczesnych powieściach Żadana, reporterskich esejach DFW i tych niesamowitych kawałkach Pielewina – „Omon Ra”, „Wieści z Nepalu” i „Dziewiątym śnie Wiery Pawłowny” – w których odwieczna groza miesza się z najnowszymi lękami.

Na początku jest odruch. Natychmiastowa potrzeba, by oznaczyć frazę, która trafiła prosto w serce lub mózg. Kiedy lamówka, wykrzyknik lub przymiotnik zostaną już naniesione, a ołówek wróci między zęby, pochłaniam raz jeszcze ten ciąg wyrazów, który mnie tak dotkliwie ugodził. I znowu, i znowu. Jeśli co stronę przegryzam wargę, to sygnał, iż najwyraźniej to może być TO. Pewność wymaga jednak czasu. Po tygodniu, góra – dwóch, powinienem więc poczuć, iż znowu muszę zajrzeć do tej książki i albo przeczytać ją od początku, albo skakać to tu, to tam – tu cztery rozdziały, tam ów genialny akapit, siam tuzin stron – by w efekcie dokonać tego samego. Lecz na tym nie koniec. Procedura wymaga kolejnych lektur – co kwartał, co rok; różnie – powtórek czynionych bynajmniej nie z obowiązku lub wewnętrznego musu, ale dla odszukania tamtej inicjalnej przyjemności. Nie oznacza to, że między jedną a drugą konsumpcją całości nie trafi się okazja, by choć na chwilę otworzyć rzeczoną książkę i uszczknąć kawałeczek ot tak – dla niego samego. Że co i rusz nie będzie tego rodzaju okazji.

Książki, o których tu myślę, opierają się skutecznie upływowi lat. Wcale nie dlatego, że są ze spiżu czy plastiku. Wręcz przeciwnie – udaje im się to, bo jest w nich jak najwięcej życia. Przez co rozumiem humor, rzutką inteligencję, empatię, ale zarazem i szczerość w odkrywaniu, często przygnębiającej i trudnej, prawdy o bliźnich, niepowtarzalny, oryginalny styl i ogólną biegłość formalną, która jednak nie dominuje ostentacyjnie nad treścią i nie sprawia, iż po półwieczu z tego właśnie powodu nowy eksponat ląduje w literackim muzeum archeologicznym imienia Tima Finnegana. Taka książka rozwija się razem z czytelnikiem. Może on sięgnąć po nią, kiedy tylko chce – jako bystry wyrostek, pełen nadziei i sił witalnych trzydziestolatek, zgorzkniały, przekwitający facet – i nie zazna rozczarowania, nie odejdzie z niczym. Bo choć za każdym podejściem okaże się, że to już zupełnie inna książka, to i tak będzie miała nadal do zaoferowania pewną stałą mądrości, emocji i zjadliwej, okrutnej ironii.

Zimny chów

Wszystkie znaki na jego marginesach wskazują, że „Patrick Melrose” brytyjskiego pisarza i dziennikarza, Edwarda St Aubyna to następny tytuł, który trafi do mojej kolekcji rzeczy wybitnych, błyskotliwych, pożytecznych i regularnie używanych.

Na wydany właśnie u nas tom I składają się trzy powieści: „Nic takiego”, „Złe wieści” i „Jakaś nadzieja”. Razem z dwiema kolejnymi: „Mleko matki”, „W końcu”, które znajdą się w tomie II anonsowanym na wrzesień tego roku, tworzą imponujący rozmachem i kunsztem cykl. Autor spędził nad nim bite dwie dekady między początkiem lat 90. a 2012 r. Łatwo zatem sprawdzić i dowieść, że tym samym wyprzedził fenomen wydawniczy ostatnich lat, czyli wielotomowe epopeje, takie jak „Moja walka” Knausgårda, cykl neapolitański Eleny Ferrante czy „Dzikusy” Sabri Louataha.

Owe pięć powieści z rozmysłem tworzonych i ułożonych w cykl, spięte osobą tytułowego bohatera i zawierające bezlitosny, wnikliwy opis angielskiej socjety, tej zgrai koszmarnych nygusów i snobów, korespondują wyraźnie z opus magnum Prousta. Ale nie tylko on jest tutaj obecny – Aubyn to świadomy autor, który z wprawą żongluje literackimi motywami i aluzjami. Dzięki czemu „Patrick Melrose” to również hołd i gra z twórczością ­Henry’ego Jamesa, Szekspira i Evelyna Waugha.

Choć bez wątpienia Patrick Melrose jest najważniejszą figurą tego pięcioksięgu, to jednak narracja nie zawsze skupia się tylko na nim. W „Nic takiego” widzimy go jako zamkniętego w sobie, delikatnego, ale i gniewnego pięciolatka, który błąka się po posiadłości zamożnych rodziców w Lacoste na południu Francji i oddaje dziwnym, samotniczym zabawom. Od matki, unieszczęśliwionej przez męża alkoholiczki i lekomanki, zaznaje wyłącznie emocjonalnego chłodu, od ojca, wytrawnego sadysty i potwora, agresji, upokorzenia i wreszcie – gwałtu:

„Wiedział, że Patrick zakrada się do sypialni matki, by wyłudzić trochę ciepła od jej otępiałych pleców, gdy leżała nieprzytomna, z podkulonymi nogami, na skraju materaca. Rano wyglądali jak uchodźcy w eleganckiej poczekalni”.

Ale w „Nic takiego” równoprawnymi postaciami, które raz po raz dostają się w snop reflektora są i inni. Bufon i satyr Nicholas Pratt i jego młodziutka kochanka Bridget, filozof Victor Eisen, maskotka towarzystwa, wraz z partnerką Anne Moore. Wszyscy oni – plus ojciec i matka Patricka – spotkają się na kolacji w domu Mel­rose’ów, która zwieńczy ten jeden powieściowy dzień roku 1965, wszystkich ich zobaczymy w kolejnych odsłonach cyklu.

Z kolei „Złe wieści” poświęcone zostały Patrickowi 22-letniemu, który przybył do Nowego Jorku, by odebrać spopielone i starannie zapakowane do pudełka szczątki znienawidzonego ojca. Ale nie dopełnianie funeralnych rytów będzie go zajmowało przez te kilkanaście godzin w buzującej od uciech i możliwości stolicy świata. Ta powieść to relacja z upadku na samo dno uzależnienia narkotykowego – naturalistyczny trip po melinach, kiblach, winklach i ekskluzywnych przestrzeniach klubowych. Wszędzie tam Patrick zawodowo wali heroinę, kokainę i najróżniejsze wspomagacze. W krótkich przerwach od haju spotyka się z dawnymi przyjaciółmi rodziciela, odstręczającymi, zblazowanymi okrutnikami jak i on, podrywa kobiety, wystawia na przykre wspomnienia, demoluje pokój hotelowy.

„Jakaś nadzieja” z akcją osadzoną znowu w ciągu jednego dnia – w lutym roku 1990 – to na powrót bardziej scena grupowa rozkawałkowana na kilkanaście mniejszych, pojedynczych scen niż opowieść o, już 30-letnim, Patricku, który jakoś zdołał umknąć śmierci i nałogowi. Oczywiście Patrick pojawia się i tutaj, ale jako jedno z oczek tej niesamowitej pajęczyny towarzyskiej, którą nazywamy angielską arystokracją. Grand finale „Jakiejś nadziei” – tragikomedii obyczajowej o wyższych sferach obfitującej w pikantne plotki, romanse, intrygi i nieoficjalne ciąże – stanowi przyjęcie, które uświetniła księżniczka Małgorzata, siostra królowej, a pod piórem Aubyna – niesympatyczna snobka nad snobkami.

Tym, co wiąże każdą z tych powieści, jest relacja ojciec – syn zmaterializowana w osobach Davida Melrose’a i ­Patricka. David Melrose to skurwiel absolutny, który psychicznie znęca się nad żoną, służbą i znajomymi oraz fizycznie i duchowo okalecza własne dziecko. Wyobraźcie sobie Stawrogina jako angielskiego dżentelmena – to jest właśnie on. Wyobraźcie sobie Patricka Batemana, który porzucił swoje krwawe hobby, zestarzał się i osiadł w Prowansji: „Łamanie wszystkich, nawet najdrobniejszych zasad, które innym służyły za drogowskazy, sprawiało mu wielką przyjemność”.

Pomimo to Patrick podejmuje próbę nie tyle może wybaczenia ojcu i zapomnienia, co choćby zrozumienia, co i kto stworzył z niego bestię. Ojciec Davida Melrose’a, a dziadek Patricka, był też nieczułym człowiekiem, zwolennikiem zimnego chowu i armijnego drylu, który wyśmiewał i piętnował marzenia syna o tym, by pójść za głosem talentu i zostać kompozytorem: „Jako młody chłopak wspaniale grał na fortepianie, ale potem zachorował na reumatyzm i musiał przestać. Dostał stypendium na studia w Balliol, ale zrezygnował po miesiącu. Pod wpływem ojca wstąpił do wojska, ale tam też długo nie zabawił. Zdobył dyplom lekarski, ale nie wytrzymał w zawodzie”.

Niepomny krzywd i więcej niż połowy życia spędzonych z jego powodu w strachu, rozpaczy i poniżeniu Patrick bez końca zgłębia naturę tego niewyobrażalnego zła. Powtarzam, nie po to, żeby darować, ale wreszcie to pojąć, a pojąwszy – zobojętnieć i w ten sposób uwolnić się od złowrogiego ducha, bolesnych reminiscencji: „Bardziej niż ten okropny przesąd o nadstawianiu drugiego policzka przemawia do mnie głębia nieszczęścia, z jakim żył mój ojciec. Kiedyś wpadł mi do rąk dziennik pisany przez jego matkę w czasie pierwszej wojny światowej. (...) Przypuszczam, że nie tylko chodził niedożywiony, ale jeszcze bili go starsi chłopcy i nękali nauczyciele o pedofilskich skłonnościach. Ta dość tradycyjna kombinacja matczynego chłodu i instytucjonalnej deprawacji pomogła uczynić go wspaniałym człowiekiem, na którego wyrósł, ale żeby komuś wybaczyć, trzeba być przekonanym, że przynajmniej próbował zmienić fatalny bieg, jakie nadały jego życiu geny, wychowanie i przynależność klasowa”.

Głupi jak łabędzie

„Patrick Melrose” jest również satyrycznym obrazem współczesnych angielskich elit, tych „około dwóch, trzech tysięcy bogatych ludzi”, którzy w bezlitosnym ujęciu autora nie zajmują się niczym innym jak próżnowaniem, rautami, hedonizmem i obgadywaniem siebie nawzajem. „Nic takiego”, „Złe wieści” i „Jakaś nadzieja” są jednym wielki zbiorem pyszałków, wałkoni i pozerów – Aubyn po mistrzowsku obnażył ich zakłamanie, pustotę umysłową i zwykłą nikczemność. Nie wiadomo, kto tu wypada bardziej odrażająco – cyniczne snoby czy ci spoza banku błękitnej krwi, którzy pragną znaleźć się w tym gronie, więc na wyścigi udają cynicznych snobów: „To było na nieco artystowskim przyjęciu w Chelsea wydanym przez pewnego ambitnego Peruwiańczyka. Nicholas stał na jednym końcu sali wśród innych towarzyskich szczytów, na które gospodarz próbował się wspiąć, i wszyscy razem obrażali alpinistę, podczas gdy ten z atencją krzątał się wokół nich. (...) Właśnie ten rodzaj ludzi otaczał mnie w dzieciństwie: sztywni, nudni, na pozór wyrafinowani, ale tak naprawdę głupi jak łabędzie”.

Cykl Aubyna wyróżnia nie tylko odwaga w ujawnianiu okrucieństwa jednostek i grupy – dość powiedzieć, że w partiach, w których mowa o wykorzystaniu seksualnym przez ojca, korzysta on z materiału autobiograficznego, podobnie kiedy opowiada o narkotykach – biegłość w snuciu i przeplataniu wątków, które swoje dopełnienie znajdują za kilkaset stron, w innej epoce, łatwość zmiany perspektyw narracyjnych i czasowych, galeria kapitalnych charakterów i słuch językowy, dzięki któremu jego dialogi są rozmowami ludzi, a nie konwersacjami papieru.

Ale i styl, który w połączeniu z umiejętnie dawkowaną ironią – prawdziwą ironią, nie panującym obecnie rechociarskim cynizmem – daje oszałamiające rezultaty: „Pomyślała o swoim ojczymie, powarkującym na jej matkę wśród angielskich sreber, francuskich mebli oraz chińskich waz, które pomagały mu się powstrzymać od przemocy fizycznej. Ten karzełkowaty impotent i francuski książę przeżył całe życie w przekonaniu, że cywilizacja umarła w roku 1789. Zarazem jednak nie miał nic przeciwko dziesięcioprocentowym rabatom, jakich handlarze udzielali jego żonie na zakup przedrewolucyjnych antyków. Zmusił Mary do sprzedania odziedziczonych po matce Monetów i Bonnardów, które uważał za dzieła dekadenckie i pozbawione większego znaczenia. Mary była w jego oczach najmniej wartościowym ze wszystkich obiektów w pedantycznych muzeach, w których rezydowali, a gdy w końcu zadręczył ją na śmierć, poczuł, że wyeliminował ze swojego życia ostatni ślad nowoczesności, wyjąwszy, rzecz jasna, ogromny dochód, jaki teraz czerpał ze sprzedaży produkowanych w Ohio środków do prania chemicznego”.

Nie wiem, czy wyjdzie w tym roku w Polsce równie wybitna, perfekcyjna i przejmująca proza co pierwszy tom „Patricka Melrose’a”. Po namyśle zaryzykuję jednak i postawię ostrożną hipotezę, że tak. Będzie to drugi tom „­­Patricka ­Melrose’a”, który otrzymamy jesienią. ©

Edward St Aubyn, „Patrick Melrose”, przeł. Łukasz Witczak, W.A.B., Warszawa 2017

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2017