Spokojnie, to tylko dymisje

Kolor pomarańczowy ma dziś kilka odcieni, a podziały w obozie prezydenta Wiktora Juszczenki i dymisja rządu Julii Tymoszenko to kolejny burzliwy etap niedokończonej rewolucji. Nic więcej.

18.09.2005

Czyta się kilka minut

Jeszcze razem: przywódcy Pomarańczowej Rewolucji, wśród nich Julia Tymoszenko i Wiktor Juszczenko /
Jeszcze razem: przywódcy Pomarańczowej Rewolucji, wśród nich Julia Tymoszenko i Wiktor Juszczenko /

Niemal od chwili upadku poprzedniego systemu Ukraińcy nie mieli wątpliwości, że czas od zaprzysiężenia prezydenta do wyborów parlamentarnych, przewidzianych na ostatnią niedzielę marca 2006, to okres przejściowy. Dopiero wybory do Werhownej Rady przesądzą o ostatecznym zwycięstwie (lub porażce) Pomarańczowej Rewolucji. I to one zdecydują - zgodnie z wprowadzonymi zmianami w konstytucji - kto będzie rządzić nad Dnieprem. Oznacza to, że w i tak trudnej do przewidzenia polityce ukraińskiej wszystko dopiero przed nami.

Podziały w obozie zwycięzców były pewne od początku, a od jakiegoś czasu wisiały nad nim jak miecz Damoklesa. Podczas Rewolucji Juszczenkę poparli socjaliści, ludzie centroprawicy, liberałowie. Ich wizje dotyczące przyszłości państwa są różne. Nie mniej ważny był podział na tych, którzy od dawna toczyli wojnę z Kuczmą, i tych, którzy długo trwali w jego obozie bądź starali się zachować równy dystans i niekoniecznie z entuzjazmem przyjmowali zapowiedzi Julii Tymoszenko o wyrównaniu rachunków.

Rewolucja na kredyt

Jeszcze przed zwycięską “trzecią" (czyli powtórzoną drugą) turą wyborów prezydenckich Ukraińcy pytali, “kiedy Julka wystawi Juszczenkę". Podziały były więc pewne, a mimo to wydarzenia ubiegłego tygodnia zaskoczyły wszystkich. Może po prostu kolejny raz uwierzyliśmy w romantyczną - choć nigdy i nigdzie niespełnioną - wizję rewolucji, która osiąga cele i nie zjada własnych dzieci, bo te pozostają wierne jej ideałom? Także nad Wisłą, gdzie “wojna na górze" zniszczyła w 1990 r. mit naszej rewolucji, chcieliśmy wierzyć, że Ukraińcom powiedzie się lepiej. A uwierzyć było łatwo - patrząc na niewinną twarz Julii Tymoszenko (tak jakby jako polityk nigdy nie wykonała żadnej wolty...), czy widząc, jak Juszczenko walczy o zdrowie, które okazało się ceną za wystąpienie przeciw Kuczmie.

Politykom Ukrainy - tak jak wszystkim ich poprzednikom-rewolucjonistom - nie udało się dokonać tej sztuki z całkiem prozaicznych powodów. Już w czasach Majdanu Juszczenko w zamian za polityczne i finansowe poparcie jego osoby składał różne obietnice. Po wyborach zaczął spłacać długi. Dla Tymoszenko konkurowanie w wyborach z obecnym prezydentem było nieopłacalne, nie ubiegała się więc o fotel głowy państwa, ale wymogła na Juszczence obietnicę teki premiera. Tej obietnicy również dotrzymał. Jeden z wielu sponsorów rewolucji Petro Poroszenko (na warunki ukraińskie oligarcha - de facto właściciel fabryk czekolady, autobusów, kanału 5 TV - który prowadził projuszczenkowską kampanię), w dodatku “kum" prezydenta, musiał się zadowolić stanowiskiem sekretarza Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony. Tu tkwiło pierwsze zarzewie konfliktu.

Drugim była konstrukcja rządu. W gabinecie powołanym 4 lutego 2005 r. - tak samo, jak podczas Rewolucji na Majdanie - znaleźli się ludzie o bardzo różnych poglądach i ambicjach. Nie współdziałali, lecz konkurowali. Najwięcej było przedstawicieli bloku “Nasza Ukraina", w tym wielu z bliskiego otoczenia prezydenta. Orientowali się oni właśnie na Juszczenkę, nie na panią premier - bo w myśl obowiązującej konstytucji to on decydował o składzie rządu. Tymoszenko miała związane ręce. Jej ugrupowanie uzyskało w rządzie tylko stanowisko premiera. Inicjatywy Tymoszenko były blokowane.

Pani premier i prezydent być może byli - i są - w stanie się porozumieć. Ale między nimi znalazło się kilku polityków. Silnym ośrodkiem władzy stała się Rada Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony, swoich wpływów tradycyjnie strzegła administracja prezydenta. Choć jej szef Ołeksandr Zinczenko nie miał już takiego znaczenia, jak jego poprzednik na tym stanowisku Wiktor Medwedczuk (oligarcha, który za czasów Kuczmy w rzeczywistości decydował o tym, co działo się w państwie), to jednak urząd ten daleki był od roli, jaką spełnia w dojrzałych demokracjach. Zarówno Poroszenko, jak i Zinczenko lokowali swoich ludzi w ministerstwach.

Stosunki pomiędzy panią premier a ludźmi Juszczenki musiały się więc zaostrzać. Wicepremier ds. reformy administracyjnej Roman Bezsmertnyj publicznie nazwał Tymoszenko szantażystką. Także pomiędzy “piękną Julią" a Poroszenką (którego współpracownicy zwykli nazywać premierem) narastał konflikt. Rząd działał w atmosferze wzajemnych sporów i nie myślał o reformach koniecznych dla Ukrainy. Walka o władzę dopiero się rozpoczynała.

Nie należy też bagatelizować różnic merytorycznych pomiędzy politykami rządzącymi Ukrainą. Tymoszenko jest zwolenniczką interwencji państwa w rynek, ludzie Juszczenki nie. Tymoszenko chciała likwidować specjalne strefy ekonomiczne, Juszczenko nie. Tymoszenko chciała - także z przyczyn politycznych - renacjonalizować tysiące przedsiębiorstw, Juszczenko tylko dziesiątki. Premier chciała kontrolować ceny paliw i choć było to posunięcie konieczne, skończyło się chwilowym brakiem paliw na rynku. Pojawiło się też pytanie, czy interwencjonizm będzie regułą - takie sygnały dla zachodnich rynków i potencjalnych inwestorów były co najmniej niepokojące.

Natychmiast po tym, jak Juszczenko oficjalnie został głową państwa, rozpoczęły się przygotowania do parlamentarnej kampanii wyborczej. Reformy wstrzymano. Naprędce powstała “prezydencka" partia - Związek Ludowy “Nasza Ukraina" (na jej czele stanęli Roman Bezsmertnyj i Petro Poroszenko).

- Myśleli o tym, jak dobrze wypaść przed kamerami. Zajmowali się kształtowaniem swojego wizerunku, robieniem efektywnego public relations. Nie przeprowadzili ani jednej ważnej reformy - pokazują to wszystkie wskaźniki ekonomiczne. Tak nieefektywnie działającego rządu nikt na Ukrainie się nie spodziewał - mówi znany ukraiński dziennikarz telewizyjny Wachtang Kipiani. Ocena dość ostra, w słowach Kipianiego pobrzmiewa emocja, ale stoją za nimi fakty: tempo wzrostu PKB spadło z ponad 12 proc. do nieco ponad 5 proc. Rośnie za to inflacja. Nie zdołano także uchwalić reformy samorządowej - a jej uchwalenie w lipcu było warunkiem wejścia z dniem 1 września nowych zapisów konstytucyjnych, ograniczających uprawnienia prezydenta. Zmiany w konstytucji były jedną ze zdobyczy rewolucji, teraz ich wejście w życie opóźni się do pierwszego stycznia.

Jak poprzednicy

Choć Juszczenko podczas rewolucji zapowiadał, że w ukraińskiej polityce pojawią się nowe twarze, nie dotrzymał słowa. Przeciwnie: w rządzie znalazły się osoby wywodzące się ze starych elit, piastujące wcześniej stanowiska co najmniej ministerialne. Prezydentowi nie udało się także zrealizować najczęściej powtarzanej wyborczej obietnicy: oddzielenia biznesu od władzy, a tym samym - ukrócenia korupcji. W polityce pozostali ludzie powiązani z wielkim biznesem (minister transportu i łączności Jewhen Czerwonenko, minister ds. sytuacji nadzwyczajnych Dawid Żwania, wspominany już Poroszenko).

Na przykładzie rządu Tymoszenko widać, że sprawne funkcjonowanie ukraińskiej polityki i budowa demokracji będą niemożliwe, jeśli politycy nie zerwą z postsowieckim sposobem myślenia i rządzenia. Może nadzieją na przyszłość są działacze studenckich organizacji wspierających rewolucję, takich jak np. Pora, dziś zarejestrowana jako partia?

Ludzie, którzy trafili do rządu po rewolucji, zaczęli w dużym stopniu przypominać swoich poprzedników z czasów Kuczmy. Kipiani: - Petro Poroszenkę porównuje się do Wiktora Medwedczuka. Oczywiście jest to przesada, ale samo zestawienie zasmuca. Ludzie dopatrują się powtarzalności pewnych schematów.

Poroszenko bez wątpienia też jest oligarchą, ale jak Medwedczuk nie kontroluje on np. mediów - poza Kanałem 5. Ukraiński politolog Roman Zinczenko (zbieżność nazwisk z Ołeksandrem Zinczenką jest przypadkowa) mówi, jak ostatnie wydarzenia wpłynęły na ukraińskie społeczeństwo: - Ludzie czują ból. Kryzys jest utożsamiany ze sprzeniewierzeniem się ideałom Pomarańczowej Rewolucji. Upadek rządu Tymoszenko może być odbierany jak powrót do starego.

Ukraina ma obecnie dwóch wielkich polityków, prezydenta Wiktora Juszczenkę i byłą premier Julię Tymoszenko. Tymoszenko ma teraz swobodne ręce. Poinformowana o dymisji, miała powiedzieć o Juszczence “On mnie już trzeci raz zdradził". Choć najprawdopodobniej jest to plotka i nawet agencje informacyjne na Ukrainie, które wiadomość tę podały w serwisach, dziś zaprzeczają, to drogi Tymoszenko i Juszczenki rozeszły się. Choć dymisja, której Juszczenko udzielił jej rządowi, jest dla byłej premier wygodna. Wcześniej Juszczenko zapowiadał, że tworzona przez niego partia Związek Ludowy “Nasza Ukraina" ma pójść do wyborów parlamentarnych w koalicji z Blokiem Julii Tymoszenko i Partią Ludową Wołodymyra Łytwyna. Dziś Tymoszenko może rozpocząć prowadzenie kampanii parlamentarnej sama.

- Wystąpienie Ołeksandra Zinczenki, w którym obwinia on o korupcję bliskie otoczenie prezydenta, może być częścią większego planu Julii Władimirowny - mówi Kipiani. - Tymoszenko chciała pójść na wybory ze swoją partią sama, nie w koalicji. Potrzebowała jedynie formalnego powodu, by oddzielić się od ludzi Juszczenki i znalazła go. Zaczęła obwiniać bliskie otoczenie prezydenta (Poroszenko, Martynienko, Trietiakowa) o korupcję, Zinczenko powtórzył te zarzuty publicznie i sojusz pani premier z prezydentem przestał istnieć.

Wystąpienie Oleksandra Zinczenki przez jednych oceniane jest w kategoriach etycznych, inni mówią, że to zemsta. Znany ukraiński intelektualista Mykoła Riabczuk uważa, że Zinczenko liczył na wyższe stanowisko, którego nie otrzymał: podczas przewrotu coś mu obiecano i obietnicy nie dotrzymano. Dla wielu Zinczenko jest symbolem zachodniego sposobu prowadzenia polityki i europejskich standardów.

- To prawy człowiek i nie mógł się zachować inaczej - mówi politolog Roman Zinczenko. - Oleksandr Zinczenko był politykiem aktywnie działającym przed laty w ekipie Kuczmy. Podobno stał się etyczny, kiedy dotknęła go śmiertelna choroba. Jego życie wisiało na włosku, on walkę z chorobą wygrał i przeszedł na drugą stronę.

Droga równoległa

Od tego, jaką Tymoszenko podejmie decyzję - czy jej partia wystartuje w wyborach samodzielnie, czy zdecyduje się na zawarcie koalicji z inną partią, której Juszczenko nie brał pod uwagę w swoich planach, czy hasła jej kampanii będą wymierzone przeciwko Juszczence - zależy przyszłość Ukrainy.

Jeśli księżniczka Pomarańczowej Rewolucji zdecyduje się pójść do wyborów sama, ma bardzo duże szanse na uzyskanie większości w parlamencie. Sondaże wykazują, że cieszy się ona poparciem większym niż prezydent - ponad 50 proc. Możliwe, że uda się jej kolejny raz zostać premierem.

Bogdana Kostiuk, dziennikarka ukraińskiej sekcji radia Swoboda, mówi, że Tymoszenko ma szanse stanąć na czele opozycji i wjechać do parlamentu “na białym koniu": - 1 stycznia rozpocznie się na Ukrainie reforma polityczna, większość decyzji w państwie będzie podejmował parlament, a Tymoszenko będzie w nim bardzo silna. Będzie mogła zrobić o wiele więcej niż teraz na stanowisku premiera.

Zgodnie z reformą, o której mówi Kostiuk, parlament będzie miał prawo powoływania premiera i rządu, wyposażonego w kompetencje znacznie szersze niż dotychczas.

Roman Zinczenko uważa, że w wyścigu po władzę Tymoszenko się nie zatrzyma: - Julia Władimirowna ma silne ambicje prezydenckie. Potrafi dobrze myśleć i mówić do ludzi. Po tym, jak Juszczenko ją zdymisjonował, przemawiała w telewizji. W pracy słuchałem kilkanaście minut, jak Julia opowiada, co może zrobić dla kraju. Zdążyłem wrócić do domu, włączyć telewizor, i ona cały czas mówiła!

Choć Julia mówiła długo, nie zaatakowała wprost prezydenta. Wiadomości o końcu Pomarańczowej Rewolucji okazują się przesadzone. Podział wśród elit władzy nie mógł nastąpić w lepszym momencie. Upłynęło już wystarczająco dużo czasu, aby zdobycze rewolucji okrzepły i kryzys gabinetowy nie wywołał politycznego trzęsienia ziemi, z drugiej strony stało się to w chwili, gdy prezydent posiada wciąż duże uprawnienia i mógł - niczym leśniczy ze znanego dowcipu - zaprowadzić porządek (w tym kontekście opieszałość we wprowadzeniu reformy samorządowej okazała się błogosławieństwem). Teraz przyszedł czas spokojnego przygotowania do wyborów i wprowadzania reform gospodarczych.

Nowy premier Ukrainy Jurij Jechanurow wydaje się do tego zadania człowiekiem idealnym. Jest profesorem ekonomii. Piastował już wiele funkcji, m.in. w 1993 r. był wiceministrem gospodarki, od r. 1994 szefem Funduszu Majątku Narodowego, od 2002 r. członkiem parlamentu, przewodniczącym Komisji ds. Polityki Przemysłowej i Przedsiębiorczości Rady Najwyższej Ukrainy. Na Ukrainie mówi się o nim jako o dobrym ekspercie, który woli trzymać się z daleka od wielkiej polityki.

- Uważam, że właśnie Jechanurow może rozładować napięcie w zespole prezydenta Juszczenki - ocenia politolog Zinczenko. - Nie jest technokratą, określiłbym go raczej mianem państwowca, umiejącego sprawnie funkcjonować w danym systemie sprawowania władzy. Jechanurow może zapoczątkować reformy w kraju. To dobry specjalista. Kiedy był gubernatorem okręgu dniepropietrowskiego, jego praca przynosiła znakomite efekty, wielu ludzi zadawało sobie wtedy pytanie, dlaczego ten człowiek nie awansuje. Myślę, że właśnie nastał jego czas.

Depozytariusz ideałów

Trudno, aby rozpad Pomarańczowych cieszył, ale nie ma chyba powodu do przesadnego niepokoju. To prawda, że politycy, którzy dziś nie idą już ramię w ramię, byli ikonami rewolucji, ale pamiętajmy, że byli także tylko jej uczestnikami. Depozytariuszem ideałów z Majdanu jest społeczeństwo ukraińskie. Celem rewolucji była suwerenność narodu i wolność słowa, a nie takie czy inne stanowisko dla konkretnego polityka. Jeśli w marcu społeczeństwo uzna, że rządzący obecnie obóz powinien odejść i odsunie go w uczciwych wyborach, będzie to także owoc zwycięstwa rewolucji. Wszak i w Polsce, gdy w 1993 r. wybory wygrali postkomuniści, komuna nie wróciła. Skądinąd na Ukrainie na powrót do władzy ludzi starego układu chyba się nie zanosi: poparcie dla Pomarańczowych jest wciąż wysokie. Po drugie, rozstanie Juszczenki z Tymoszenko odbyło się całkiem łagodnie. Była premier mówi dziś, że podąża równoległą - nie przeciwną - drogą do drogi prezydenta.

Prawie dokładnie rok temu, w samym środku “brudnej" - zgodnie z zapowiedziami Leonida Kuczmy - kampanii wyborczej gruchnęła na Ukrainie wiadomość o otruciu Wiktora Juszczenki, który ośmielił się wystąpić przeciw władzy. Nie było pewne, czy trucizna nie okaże się śmiertelna, bo wszystko to działo się w kraju, w którym już wcześniej ginęli politycy i dziennikarze. Dziś ukraińscy politycy występują przeciw sobie, krytykują prezydenta, przygotowują się do kolejnej kampanii wyborczej, prasa patrzy im na ręce, atakuje Juszczenkę za hulaszczy tryb życia jego syna. Nikt nie musi obawiać się o życie. Taki jest - niezależnie od tego, jak bardzo jeszcze podzieli się obóz Juszczenki - niezaprzeczalny bilans Pomarańczowej Rewolucji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2005