Spacerując ulicami Dolnego Miasta

Jeszcze niedawno większość Japończyków należała do klasy średniej. Dziś wśród krajów bogatych Japonia ma najwyższy po USA odsetek ludzi biednych. To cena reform, dzięki którym kraj wyszedł z długiego kryzysu.

19.02.2008

Czyta się kilka minut

Kiedyś Shitamachi (Dolne Miasto, Downtown) była najweselszą częścią Tokio: choć miała plebejski charakter, do kabaretów i domów rozpusty przychodzili mieszczanie bogaci i biedni, a nawet arystokracja.

Miało też Shitamachi drugą twarz: w jego północnej części jest "ulica kości", przy dawnym miejscu straceń stoi "most łez ", a pomnik obok świątyni Jokanji każe pamiętać o tysiącach prostytutek, których ciała porzucono u wrót przybytku.

Ta część Dolnego Miasta była miejscem outsiderów, niebudzących sympatii w konformistycznym społeczeństwie. Większość kończyła w biedzie i samotności. Dziś tokijczycy spędzają wieczory w bardziej ekskluzywnych dzielnicach. Dolne Miasto zachowało jeszcze tu i ówdzie klimat starego Tokio. Za to tam, gdzie nie zostało wchłonięte przez nowoczesną zabudowę, jego druga twarz stała się wyraźniejsza. Mieszka tu dużo ludzi biednych, przegranych. Także bezdomni, koczujący wzdłuż rzeki Sumida i w parku Ueno.

Największą nędzę widać w Sanya: to slumsy zamieszkane w większości przez mężczyzn, którzy w czasie prosperity przyjechali z prowincji, by za dniówkę pracować latami na budowach metropolii. Czas biegł, sił ubywało, przyszedł kryzys i większość została bez środków do życia. Jedni mieszkają w subsydiowanych przez miasto pokoikach bez łazienki, inni z butelką sake znaleźli się na ulicy. W Sanya człowiek czuje się źle tylko dlatego, że jest normalnie ubrany. Większość tokijczyków nie wie nawet, że takie miejsce istnieje.

Coś za coś

W Japonii bezdomni i reszta społeczeństwa schodzą sobie taktownie z oczu. Przez lata pobytu w Tokio nie widziałem, by Japończyk wyciągnął do rodaka rękę po jałmużnę (prędzej zrobi to wobec obcokrajowca). Do niedawna zresztą społeczeństwo prawie w całości mieściło się w klasie średniej. Dopiero ostatnio dochody szybko zaczęły dzielić Japończyków - i nagle okazało się, że wśród państw bogatych Japonia jest tuż za USA z najwyższym odsetkiem ludzi biednych.

Coś za coś - powiedzą ekonomiści. Rozwarstwienie społeczne ma być naturalnym skutkiem liberalnych reform, dzięki którym kraj wyszedł wreszcie z długiego kryzysu. Być może. Problem społeczny jednak zostaje. I nie jest jedynym. W Japonii rodzi się mało dzieci, starzeje się społeczeństwo, coraz mniej zawiera się małżeństw, coraz więcej jest rozwodów. Procesy te podmywają utrwalony porządek społeczny, i, co stanowi o ich japońskiej odrębności, podważają politykę społeczną kraju - skupioną na podtrzymywaniu tradycyjnego modelu rodziny, w którym odrębne role dla mężczyzn i kobiet były jasno określone.

Shinzo Abe, który niedawno odszedł z funkcji premiera, zapowiadał powrót do tradycyjnych wartości. Jednak społeczeństwo, ulegając spontanicznym przemianom, coraz bardziej oddala się od idealnego o nim wyobrażenia rządzących elit.

Formowanie społeczeństwa

"Jeśli chorzy, biedni i zniedołężniali przyzwyczają się do państwowej pomocy, to czy w końcu »ludzie dobrzy« nie obsuną się w próżniactwo i nie przestaną pracować?" - pytał w 1875 r. minister spraw wewnętrznych. Dwa lata wcześniej arystokrata Tomomi Iwakura, wracając z misji do USA i Europy, objaśniał rodakom, na czym polega bieda w kapitalizmie: "Ci, których nazywamy biednymi, sami są sobie winni. To lenie, którym nie chce się pracować". Iwakura wraz z generacją byłych samurajów zachłysnął się anglosaskim leseferyzmem. Lista ówczesnych bestsellerów to Adam Smith, Thomas Malthus, J.S. Mill i Samuel Smiles - jego "Self-help" była pierwszą książką przetłumaczoną z angielskiego i rozeszła się w milionie egzemplarzy.

Japończycy przejęli z Zachodu gospodarczy liberalizm. Ale z istotną korektą: państwo miało być aktywne w polityce społecznej. Nie chodziło jednak o tworzenie programów socjalnych, lecz o takie kształtowanie społeczeństwa, by ludzie sami w ramach rodziny stali się samowystarczalni, a swój wysiłek i aspiracje podporządkowali dobru państwa.

Formowanie społeczeństwa przez odgórne kampanie moralne można wywieść z konfucjańskiej tradycji. Jednak "jest jedną z większych tajemnic japońskiej historii, że po 1900 r. główną rolę w tworzeniu rządowych programów zarządzania społeczeństwem odegrali chrześcijanie z klasy średniej" (historyk Sheldon Garon). Doszło do zetknięcia obcych kulturowo tradycji. O ile na Zachodzie Kościół kojarzył się z konserwatyzmem, czasem z zacofaniem, do Japonii (i na cały Daleki Wschód) chrześcijaństwo dotarło w XIX w. na fali modernizacji i stało się z nią niemal tożsame. Stąd atrakcyjność zwłaszcza etyki protestanckiej dla japońskich elit. Armia Zbawienia czy organizacje kobiece będą z misjonarskim zacięciem - i współpracując z państwem - prowadzić kampanie "oświecenia i cywilizacji". Państwo, które kiedyś odcięło się przed chrześcijaństwem od świata, teraz potrafiło wykorzystać jego elementy okrojone z transcendencji.

Polityka socjalna polegała na zniechęcaniu ludzi do korzystania z pomocy państwa. Na jednym z plakatów pracownik socjalny tłumaczy zubożałej rodzinie: "Z moich 70 przypadków z biedy wyszły tylko te dwie rodziny, które nie przyjęły pomocy od państwa".

Potem, po 1945 r., zmienił się ustrój i kraj dostał od Amerykanów liberalną konstytucję. Ale socjalizacja nie utraciła wigoru, zmieniły się tylko metody. Kiedyś moralność społeczną definiowano w ministerstwie spraw wewnętrznych, teraz robił to resort edukacji. Jego pierwszy szef mówił: "Trzeba zinternalizować w ludziach wartości dla państwa istotne, by wymuszona mobilizacja była niepotrzebna". Japonia była teraz młodą demokracją. Kampanie "nowego życia" miały wyposażyć społeczeństwo w atrybuty nowoczesności, by kraj nie musiał świecić oczami przed zagranicą (przed olimpiadą w 1964 r. oduczono mężczyzn podróżowania w bieliźnie w pociągach dalekobieżnych).

Z czasem jednak, w opozycji do liberalnego Zachodu, płynący z góry przekaz coraz częściej miał wektor skierowany wstecz. Moralność społeczną kształtowano w imię powrotu do "naszych pięknych tradycji", co równie dobrze oznaczać mogło afirmację wartości... z tego Zachodu niegdyś przejętych. Zapał, z jakim pracownicy socjalni tuż po wojnie zniechęcali do korzystania z państwowej pomocy, robił wrażenie nawet na Amerykanach. Dochodziło do amerykańskich interwencji, gdy osoby chore uznawano za leniwe, pozbawiając ich szans na pomoc socjalną.

Potem kraj zaczął stawać na nogi, wielkie korporacje dawały stabilne zatrudnienie, zabezpieczając przyszłość milionom pracowników i ich rodzinom. Rodził się nowoczesny system ubezpieczeń, a państwo otwarło szerzej kasę na pomoc socjalną. I okazało się, że "wartości dla państwa istotne" udało się społeczeństwu przyswoić. W latach 80. tylko co czwarta z uprawnionych rodzin występowała do państwa o pomoc, pozostałym nie pozwalały na to "duma" i "opinia sąsiadów".

"Kobiety to lubią"

Poprzedni minister zdrowia Hakuo Yanagisawa miał oryginalną koncepcję wyjścia z demograficznej zapaści: "Liczba kobiet między 15. a 50. rokiem życia jest stała. Skoro nie da się więc zmienić liczby urządzeń do rodzenia, jedyne co pozostaje, to prosić każdą z osobna, by robiła wszystko, co w jej mocy". Przez tę wypowiedź Partia Liberalno-Demokratyczna przegrała zaraz potem wybory lokalne, a minister ("To był tylko skrót myślowy") omal nie stracił stanowiska.

Niemniej, takie uwagi zdarzają się w Japonii regularnie, a irytacja polityków na kobiety, które nie chcą wychodzić za mąż i rodzić dzieci, nie bierze się znikąd. Oto w krótkim czasie, na oczach tych w większości starszych panów, podważony został unikalny - jak sądzili - porządek społeczny. Jego stabilność była dotąd zapewniona pod warunkiem, że kobieta zgodzi się wystąpić w trzech rolach: żony, matki i opiekunki na starość (dla rodziców i teściów).

Tradycja tradycją, ale w japońskich warunkach kobieta kierowała się też racjonalnym wyborem: małżeństwo było dla niej polisą na życie. Opiekę nad teściami uważać mogła za moralny obowiązek, ale brak alternatywy (infrastruktury socjalnej, opieki) praktycznie o tym przesądzał.

Gospodarczy sukces Japonii nie otworzył wprawdzie kobietom drzwi na szczyty kariery, ale poszerzył ich przestrzeń finansowej swobody na tyle, by same mogły decydować, czy i kiedy wyjdą za mąż. Dziś robią to niemal najpóźniej na świecie.

Nie tak miało być - i stąd komentarze konserwatystów, którzy za problemy społeczne winią kobiety, widząc w nich egoistyczne materialistki. "Edukacja o zrównaniu płci poszła w szkołach za daleko, trzeba to zatrzymać, bo podkreślanie różnic między płciami traktuje ona jak dyskryminację" - pisała niedawno minister Eriko Yamatani, odpowiedzialna za reformę oświaty.

Do dziś spośród bogatych demokracji podział na świat kobiet i mężczyzn jest w Japonii podkreślany najkonsekwentniej. W jakim innym kraju kolejki podmiejskie i metro doczepiają wagony, do których nie wolno wsiadać mężczyznom? Czytelnia, do której chodzę, ma osobny sektor z miejscami dla kobiet, by nie czuły dyskomfortu w obecności bezdomnych, którzy spędzają tam czas. Są restauracje, kurorty, bilety do kina, zagraniczne wycieczki "dla kobiet", a także marki samochodów, słodycze, rasy psów i kotów, które "do kobiet pasują". Japonki nie spieszą się z małżeństwem i rodzeniem dzieci, co nie znaczy, że rezygnują z przyjemności i z podkreślania kobiecości w ubiorze, języku i sposobie zachowania. A slogan "Kobiety to lubią" (josei ni ninki) utrwala istnienie dwóch światów: męskiego i żeńskiego.

Nowy podział ról

Minister Yamatani mogła mieć co innego na myśli: odkurzenie formuły serwowanej przez dziesiątki lat w szkole, mediach, a nawet przez organizacje kobiece, że tradycja nakazuje Japonce wypełnić role "dobrej żony i mądrej matki".

Co ważne, formuła ta, choć odwołuje się do konfucjańskiej klasyki, ma w XX-wiecznym wydaniu zagraniczny pierwowzór i przywędrowała do Japonii niedawno: japońska gospodyni domowa (shufu) narodziła się dopiero w pierwszej połowie XX w. i bliska jest ówczesnej koncepcji amerykańskiej housewife. Wcześniej w gospodarstwie domowym kobieta miała rolę poślednią: mąż albo teściowa zarządzali finansami i edukacją dzieci, a rozwieść się było łatwiej niż w XX w. Przemiany cywilizacyjne drugiej połowy XIX w. zostały wsparte przez państwo, które włączyło gospodynię domową do oficjalnej ideologii. Kobieta - tłumaczono - ma teraz w społeczeństwie rolę centralną, a jej wysiłek - oszczędne gospodarowanie, narodziny i wychowanie potomstwa - miały być aktem patriotyzmu.

Po wojnie to dzięki kobietom Japonia miała się odrodzić. Bycie gospodynią domową oznaczało dla kobiety, paradoksalnie, awans społeczny. Przejmowała kontrolę nad domem (dziś to ona płaci w restauracji za rodzinę z wypłaty, którą mąż jej przekazał), wyparła też mężczyznę z roli pośrednika między państwem a społeczeństwem. To kobiety dominują w akcjach "ulepszania codziennego życia" (recycling, bezpieczeństwo przechodniów, czy, jak kiedyś, akcja przeciw zostawianiu resztek na talerzu).

Nadekspresyjność, z jaką się czasem angażują, daje do myślenia: czy nie jest to rodzaj substytutu, okazja do wyładowania energii, gdy inne obszary (polityka, biznes) są zablokowane? W najbliższym czasie nie grozi Japonii szturm kobiet na męskie zawody. Oto, w jakich zajęciach widzi się najwięcej dziewcząt z gimnazjów (dane z 2005 r.): opiekunka ludzi zniedołężniałych, pielęgniarka, sprzedawczyni w ciastkarni, urzędnik, treser psów, kosmetyczka, fryzjerka.

Debata o problemach społecznych trwa nieustannie. Wszyscy powtarzają sobie, że za dużo się w tym kraju pracuje, a za mało jest czasu na dom i rodzinę. Coraz więcej jest apeli i recept, z których jednak niewiele wynika. Poczucie kryzysu musi być wielkie, skoro nawet ultrakonserwatywna gazeta "Sankei" pisze, by brać przykład z Francji i z państwowej kasy hojnie wspomagać pracujące matki i rodziny, które chcą mieć dzieci.

Pytanie tylko, jak rozpoznają te problemy politycy?

Japonia odczarowana

Wertowanie, jakie wartości ukształtowały kiedyś japońskie społeczeństwo, nie jest tylko ćwiczeniem z historii idei. Że znowu nadejść może czas, w którym język debaty publicznej czerpać zacznie z "unikalnych japońskich tradycji". Kłopot zaczyna się, gdy takich argumentów używają politycy do uzasadniania decyzji. Merytoryczna dyskusja przestaje być wtedy możliwa. Daleko stąd do liberalnej demokracji, łatwo za to sięgnąć po nacjonalizm.

Tymczasem przy wszystkich swych subtelnościach i wyspiarskim położeniu, Japonia nie ma jednorodnej tradycji, strumień historii tworzy tu wiele kulturowych narracji. Nawet konfucjanizm nie jest rdzennie japoński i w przeszłości nieraz Japończycy się przeciw niemu buntowali. Otwarcie na świat w drugiej połowie XIX w. było wstrząsem, który zaważył na dziejach kraju. Ironią losu niektóre koncepcje społeczno-filozoficzne, jakie wtedy do Japonii napłynęły, utrzymały się w niej dłużej niż w krajach Zachodu.

Kultura w służbie polityki takich szczegółów jednak nie uwzględnia.

Japonia ma problem. Trudno się cieszyć, gdy rodzi się mało dzieci, gdy starszym zabraknąć może kiedyś opieki, a coraz więcej małżeństw się rozpada. Jednak procesy te w jakimś sensie odczarowują Japończyków, którzy reagują jak ludzie na innych kontynentach. A to znaczy, że metody rozwiązania problemów wcale nie muszą być unikalne. Jest też oczywiście druga interpretacja, traktująca stan obecny jak anomalię: społeczeństwo wypadło z unikalnej formy, którą trzeba mu przywrócić za pomocą sprawdzonych metod.

Shinzo Abe, uznawany za konserwatywnego nacjonalistę poprzedni szef rządu, nosił w sobie obie sprzeczności. Jak na premiera Japonii - młodzieniec (54 lata), bezdzietny, z żoną u boku, która prowadziła kiedyś w radiu programy muzyczne. Oboje wchodzili po schodkach samolotu trzymając się za ręce - w Japonii to wciąż ekstrawagancja, która jednak mediom się podobała. Ten sam Abe miał najbardziej konserwatywny gabinet od lat, lawirował z wojenną przeszłością, wprowadzał naukę patriotyzmu w szkołach. A wszystko w duchu tradycyjnych wartości.

Nic złego w wartościach. Tylko czy stare metody jeszcze działają?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Specjalizuje się w tematyce Azji Południowo-Wschodniej, mieszka po części w Japonii, a po części w Polsce. Stale współpracuje z „Tygodnikiem”. W 2014 r. wydał książkę „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima”. Kolejna jego książka „Hongkong. Powiedz,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2008