Solówka wśród popisów

Szymon Hołownia, sam będąc politykiem, nieustannie demaskuje i krytykuje sposób uprawiania polityki w Polsce. Tyle razy obiecywał jego zmianę, że wątpliwa staje się trafność tego postulatu.

04.10.2021

Czyta się kilka minut

Kampania prezydencka Szymona Hołowni. Radom, 25 czerwca 2020 r. / OMAR MARQUES / GETTY IMAGES
Kampania prezydencka Szymona Hołowni. Radom, 25 czerwca 2020 r. / OMAR MARQUES / GETTY IMAGES

W grudniu tego roku miną dwa lata, odkąd Szymon Hołownia ogłosił w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” swoje wejście do polityki. Teraz, na początku września, odbył się pierwszy kongres założonego przez niego ruchu Polska 2050, będący próbą przedstawienia i ustanowienia charakteru oraz roli, jaką to ugrupowanie ma zająć na scenie politycznej. Te dwa spektakularne wydarzenia można uznać za graniczne punkty fazy, w której nowy polityczny aktor miał szansę stworzenia wyrazistej postaci wprowadzającej do teatru polskiej polityki własne ciągi dramatyczne. Światła kongresowej sceny pogasły, przez miesiąc można było przyglądać się temu, czy zawiązane na niej wątki zostaną splecione w ważne i skupiające uwagę fabuły, nową opowieść o Polsce. Wydaje się jednak, że nic takiego nie nastąpiło.

Po dwóch latach starań Szymon Hołownia nadal istnieje w widowisku polityki współczesnej nie jako bohater pierwszoplanowych akcji i głównych konfliktów, ale ktoś, kto uparcie wraca na scenę i próbuje ją zdobyć dla siebie, ale choć jego poszczególne występy budzą nawet ciekawość, to niestety, gdy najważniejsi, starzy antagoniści zabierają głos, o tej sympatycznej i wciąż wiele obiecującej figurze jakoś łatwo się zapomina.


PAŁAC MI PO NIC

Z Szymonem Hołownią rozmawia MICHAŁ OKOŃSKI: Zabrali nam politykę? Upartyjnili? To my ją sobie odbierzemy. A potem pójdę do kandydatów partyjnych i zapytam, ile potrafiliby zrobić bez przelewów od prezesów.


Zdaję sobie sprawę, że Szymon Hołownia właśnie takiego – teatralno-spektakularnego – postrzegania i opisywania swojej działalności politycznej chciałby uniknąć, bo ciąży mu jego medialna i widowiskowa przeszłość. Na scenie publicznej dąży wbrew niej i wbrew swojemu dotychczasowemu emploi do zaistnienia jako polityk zajmujący się nie „graniem czegoś i w coś”, ale rozwiązywaniem „realnych problemów obywateli”. Obawiam się jednak, że właśnie jego polityczna historia zaprzecza temu podstawowemu dążeniu, a on sam stał się postacią, w której ujawniają się istotne nierozwiązywalne dylematy współczesnego życia zbiorowego.

Co tu mówić?

Kongres Polski 2050 nie przyniósł oczekiwanego sukcesu dokładnie w tym punkcie, który był dla jego organizatorów najważniejszy: nie doprowadził do jednoznacznego obsadzenia Szymona Hołowni i jego ruchu w mocnej, określonej roli, której rozgrywanie pozwoliłoby im na stałą obecność w najważniejszych momentach politycznego napięcia. Wprawdzie zdołali wypowiedzieć swoje, całkiem zręczne, samookreślenie – „zieloni demokraci” – ale po upływie prawie miesiąca widać jasno, że kongres nie przyczynił się do wzrostu ich mocy, zmiany miejsca na scenie, a tym bardziej – samej sceny.

Dwa jego najczęściej komentowane elementy to postulat przyznania prawa wyborczego szesnastolatkom oraz nieszczęsna „Jaśmina”. Pierwszy – co najmniej ryzykowny, bo ewentualne zyski w postaci głosów ludzi mających w tej chwili lat szesnaście, a za dwa lata już pełnoletnich i biorących udział w wyborach mogą nie zostać zrównoważone przez potencjalne zniechęcenie starszego elektoratu (zwrot ku „małolatom” łatwo odczytać jako wotum nieufności dla dojrzałych). Drugi – niestety dramaturgicznie fatalny, niemal modelowo „memogeniczny”. Wysyłane przed kongresem przez ludzi Polski 2050 sygnały kazały się spodziewać jakiegoś naprawdę wyjątkowego „gościa specjalnego”, co oczywiście budziło liczne plotki i oczekiwania, na czele z pojawiającym się najczęściej przekonaniem, że ruch pokaże kolejny, spektakularny transfer parlamentarny.

Zamiast tego „special guest star” ukazała się… aplikacja służąca nie bardzo wiadomo do czego, więc natychmiast uznana za narzędzie do gromadzenia danych użytkowników. Nadmuchany pogłoskami balon oczekiwań nie pękł, ale żałośnie sflaczał, sam zaś protagonista z ambicjami do odgrywania wiodących ról na wielkich scenach został sprowadzony do pozycji estradowego prestidigitatora, roli, której miał uniknąć nade wszystko.

Kongres Polski 2050 nie przyniósł więc spodziewanych dramaturgicznych rezultatów i nie stał się wydarzeniem. Wystarczy porównać zasięg i siłę jego medialnego zaistnienia choćby do takiej pozornie drobnej, lecz o wiele głośniejszej i dłużej komentowanej sprawy, jak udział czołowych polityków PO w urodzinach Roberta Mazurka. To oczywiście historia, która nie dotyczy bezpośrednio żadnego ważnego problemu z życia obywateli. Ale mocna reakcja Donalda Tuska natychmiast wytworzyła wciągającą fabułę, dzięki której mówiono o niej o wiele dłużej i częściej niż o Hołowni i jego Jaśminie. Lider PO stworzył kolejne atrakcyjne (także przez swoją prostotę) przedstawienie, na dodatek rozgrywając je jako serial (wezwanie na dywanik, zawieszenie, oczekiwanie na ostateczną decyzję, a nawet przełamanie napięcia esemesem od teściowej). Aż chciałoby się powiedzieć: tak się to robi, panie Szymonie…

Meta

Można oczywiście przedstawienie kongresowe ukazać w perspektywie pozytywnej i uznać, że Hołownia świadomie zszedł z pola oddziaływania sił rządzących sceną polityczną (nie tylko w ­Polsce) i podjął próbę ich zdemaskowania, jako skupionych na sobie i wytwarzanym przez nie widowisku, a nie na zagadnieniach i problemach rzeczywiście decydujących o przebiegu i jakości życia obywateli. Nie wydaje mi się, by taki meta­komunikat kongresowi towarzyszył, ale zasadniczo byłby on zgodny ze sposobem, w jaki Hołownia od dwóch lat buduje swoją pozycję. Musi zaistnieć na scenie politycznej, ale jednocześnie usiłuje się zdystansować od wszystkiego, co już jest na niej grane, nieustannie dowodząc, że ten polityczny „teatrzyk” tak naprawdę wcale go nie interesuje.

Od początku jest to pozycja bardzo trudna i niewygodna. W roku 2020 była ona uzasadniona dramatem, do którego Hołownia dołączał – wyborami prezydenckimi. Do udziału w nich – trzeba to przyznać – miał dobrze wymyśloną rolę i pozycję. Równie młody, fizycznie i medialnie reprezentujący niemal ten sam typ co Andrzej Duda, miał nad nim oczywistą przewagę nowości, doświadczenia medialnego i pozytywnie przyjmowanej przez wielu wyborców bezpartyjności. Na dodatek wykonał ogromną robotę objazdu po Polsce powiatowej i gminnej, by zdjąć z siebie gębę metropolitalnego celebryty. Niezależnie od tego, jakie miejsce przyznawały mu początkowe sondaże, gdyby nie decyzja PO o wymianie kandydata, Hołownia miałby wielkie szanse na wejście do drugiej tury i wygranie z Dudą.

Pojawienie się reprezentującego niemal to samo emploi Rafała Trzaskowskiego pozbawiło go tej szansy, a przegrana sprawiła, że został zmuszony do występowania w innym przedstawieniu niż to, do którego się przygotowywał. I znów dowiódł, jak pracowitym i zdolnym jest organizatorem: zdołał zagospodarować kapitał poparcia zgromadzony w wyborach (co Trzaskowskiemu zupełnie się nie udało). Ma więc w zasadzie wszystko, co może decydować o sukcesie polityka. Z wyjątkiem najważniejszego – wyrazistej tożsamości na zdefiniowanej już scenie.

W jakiejś mierze ten zasadniczy problem wiąże się z przeszłością Szymona Hołowni, w której jest wiele, wzajemnie niespójnych lub – dla niektórych – wręcz sprzecznych scenariuszy i ról. Niedoszły psycholog i niedoszły dominikanin. Dziennikarz mediów liberalnych i szef religijnej telewizji. Autor popularnych książek katechetycznych, konsekwentnie łączący głęboką wiarę i rozległą wiedzę z konwencjami i elementami kultury masowej. Poważny publicysta i prezenter rozrywkowych programów telewizyjnych dla masowej widowni. Jednym słowem – człowiek przekraczający granice między sferami wciąż w polskim życiu odrębnymi, a nawet wrogimi. Intelektualista, celebryta i rekolekcjonista – przekonujący w każdej z tych ról, ale, niestety, z osobna.

Doceniam sukcesy Szymona Hołowni w działaniach na rzecz zanegowania fałszywej opozycji między kulturą popularną a „wysoką”, w tym także religijną. Ale nie mogą one zmienić tego, że granica ta nadal istnieje i dla wielu ludzi jej przekraczanie jest problematyczne. Co gorsza, publiczności tych różnych scen nie są zbieżne.

Ta niezbieżność publiczności ujawniła się jako problem właśnie w momencie, gdy Hołownia postanowił wkroczyć na scenę polityczną, obserwowaną (przynajmniej pobieżnie) przez najszersze spektrum widzów. Dla części z nich jego kandydatura była niezrozumiała, bo co do polityki miał mieć telewizyjny celebryta, żyjący z tego, że wytwarza iluzję? U innych zaś zdziwienie budziła decyzja wejścia w polityczną grę, podjęta przez cieszącego się jak najbardziej udaną karierą publicystę i intelektualistę, a więc kogoś profesjonalnie zajmującego się komentowaniem tej gry i jej skutków. U wszystkich zaś pewien dysonans mógł się wiązać i wciąż chyba wiąże z faktem, że człowiek, który odniósł wielki sukces na scenie medialnej, prowadzi swoją kampanię polityczną, jednocześnie wykorzystując ją i dystansując się od niej.

Jedynym, co łączy te wszystkie niespójności, jest właśnie ta paradoksalna strategia metapolityczna, polegająca na tym, że Hołownia, sam będąc politykiem, niemal nieustannie demaskuje i krytykuje podstawowe uwarunkowania prowadzenia takiej działalności w Polsce. Choć deklaruje, że istotnie interesuje go rozwiązywanie problemów, to stałym tematem jego wystąpień, a zarazem cechą decydującą o ich stylu jest relacja do tego, co – w sposób często ukryty – decyduje o kształcie, tematyce i (nie)skuteczności polskiego życia politycznego. Występując w konwencjonalnej roli, zarazem się od niej dystansuje, wskazując na swoją pozasceniczną tożsamość oraz mechanizmy rządzące przedstawieniem. Robi to oczywiście, by zakwestionować owej sceny jedyność i doprowadzić do powołania zupełnie innej, na której on sam będzie wreszcie grał własną sztukę skomponowaną według jego zasad.

Będąc metapolitykiem obecnej doby, wskazuje jednocześnie na możliwą przyszłość. W kontekście wyborów prezydenckich, a zwłaszcza rozpaczliwie żadnej prezydentury Andrzeja Dudy była to strategia potencjalnie fortunna. W kontekście całości życia politycznego wymagającego planowania w dłuższej perspektywie i jednocześnie stałej obecności na wielu polach – o wiele trudniejsza. Przedłużająca się metagra traci atrakcyjność i zamienia w nużące niezdecydowanie. A co gorsza, obietnica przyszłej zmiany była formułowana już tyle razy, że coraz bardziej wątpliwa staje się trafność samego tego postulatu.

Inna polityka jest możliwa?

Podobnie jak wielu pojawiających się wcześniej i wciąż istniejących na scenie politycznej aktorów, Szymon Hołownia buduje podstawy swojej obecności na niej przez opozycję wobec spektakularnej wojny PO-PiS-owej i odwoływanie się do wiary, że „inna polityka jest możliwa”. To niegdysiejsze hasło partii Razem przyświecało wszystkim, którzy próbowali zmienić reguły gry w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Od prawa do lewa usiłowali oni przeciwstawić się zawiązanemu w roku 2005 przez PO i PiS dramatowi, który w kwietniu roku 2010 nieodwołalnie urealnił się ciałami ofiar katastrofy smoleńskiej. Odwołanie takie wydaje się logiczne, a przeciwstawianie konfliktowi, który niszczy życie społeczne w Polsce, wręcz może się jawić jako podstawowy nakaz etyczny i polityczny. A jednak nikt z tych, którzy tak działali, nie odniósł sukcesu.

Szymon Hołownia jako kandydat na prezydenta w 2020 r. był go najbliżej. Ale ten moment potencjalnego tryumfu minął, przedłużające się zaś dystansowanie i obietnica innego teatru, na innej scenie, powoli przestają działać. Znów okazuje się, że istnienie (pozornie oczywiste) liczącej się grupy społecznej, która ma dość spektakularnej nawalanki i chce rozmawiać o sprawach poważnych, nie przekłada się na konkretne polityczne wybory Polaków. Obserwując tę coraz mniej skuteczną próbę zaistnienia na obecnej scenie poprzez obietnicę sceny przyszłej, zaczynam się utwierdzać w przekonaniu, że hasło partii Razem było jednak oparte na złudzeniu.


PRZED ODBUDOWĄ

PAWEŁ BRAVO: Zepsucie opozycji na swoje podobieństwo to znacznie większy sukces Jarosława Kaczyńskiego niż stworzenie sprawnej wodzowskiej partii i utrzymywanie w szachu przybudówek.


Inna polityka nie jest teraz możliwa, bo chodzi o spektakl, którego długotrwałą atrakcyjność zapewnia ostry i angażujący konflikt. Zmiana prawa, przygotowywanie budżetów, rozwiązywanie problemów i kryzysów, długofalowe planowanie, regulowanie relacji między grupami społecznymi – należą do innej sfery, którą w uproszczeniu nazwijmy zarządzaniem. Zarządzanie ma oczywiście związek z polityką, bo kontrolowanie jego kierunków i celów wymaga zdobycia władzy. Jednak sama polityka jako działanie, którego cel i sens stanowi owa władza, to dziś spektakl dramatyczny rozgrywany na scenie medialnej według tych samych mechanizmów, które w naszej, globalnie rozlanej kulturze euroamerykańskiej zapewniają podtrzymanie napięcia i skupienie uwagi widzów.

Sercem tych mechanizmów (co kiedyś wiedział każdy aspirujący do popularności dramatopisarz, a dziś wie każdy początkujący scenarzysta filmowy) jest ostry konflikt wyrazistych postaci. Jeśli na czymś polega przechwalony geniusz polityczny Jarosława Kaczyńskiego, to właśnie na tym, że jako pierwszy to zrozumiał i rozwalił postsolidarnościową zgodę, inicjując dramat wojny na górze. Ale dopiero gdy dostał się w samo centrum politycznej sceny i jednocześnie napotkał odpowiedniego kandydata na przeciwnika, spektakl polityczny mógł nabrać pełni mocy i skuteczności. Skuteczności tak wielkiej, że od szesnastu lat rządzi w Polsce koalicja o wdzięcznej i samo się demaskującej nazwie PO-PiS.

Obawiam się, że Szymon Hołownia też nie ma wielkich szans na przerwanie tej dominacji. Nie widać żadnych symptomów pozwalających domniemywać, że rozpisze nowy dramat, którego będzie dominującym bohaterem. Jedyne, co obiecuje i zapowiada, to zastąpienie polityki zarządzaniem – z obietnicą włączenia w procesy zarządcze obywateli.

Polacy jednak wcale nie mają ochoty angażować się w zarządzanie państwem. Mają za to na głowach sprawy dla nich o wiele ważniejsze, które postrzegają jako własne, od polityki niezależne. To zapewne błąd podtrzymywany we własnym interesie przez polityków odgrywających ludzi mocnej ręki i umacniających przekonanie, że im należy dać władzę, by samemu nie musieć się zajmować zarządzaniem (to strategia Zbigniewa Ziobry).

Ale zarazem jest to realne uwarunkowanie, którego nie da się zmienić szybko, bo nie udało się to w znaczącym stopniu przez dwadzieścia kilka lat rządów liberalnych, a rządy konserwatywne – jak widać – działają konsekwentnie na rzecz jego utrzymania. Polacy przywykli, że władza zajmuje się rządzeniem, Kościół zbawieniem, a ty, człowiecze, łba sobie tym nie zaprzątaj i rób swoje. Trudno się więc spodziewać, że pojawi się jakaś nowa niespektakularna, obywatelska polityka. Trudno mieć też nadzieję, że obietnica politycznego zbawienia składana przez niedoszłego dominikanina zostanie spełniona.

Oczywiście na mesjanistycznej obietnicy też – jak wiadomo – zbudować można silną wspólnotę. Tyle tylko że wymaga to jednak charyzmy i znacznej dozy irracjonalności. Pierwszej Hołowni wciąż brakuje, przed drugą ucieka. Konsekwentnie prezentując się jako sympatyczny chłopiec (nie mówię o wieku, ale o emploi), który proponuje realne, a więc z konieczności złożone rozwiązania, nie ma więc szans na porwanie tłumów obietnicą przyszłego zwycięstwa. Trudno się spodziewać głębokiego zaangażowania na przykład w przywrócenie kompromisu aborcyjnego, gdy już rok temu konflikt wokół aborcji został rozpisany na nowo według linii jednoznacznego pro- i anty-.

To samo dzieje się także na innych frontach, a po powrocie Donalda Tuska jest jasne, że nadchodzi dawno oczekiwany pojedynek superbossów, kolejne, być może ostatnie, starcie tytanów na naszą miarę uszytych. Prymus, który wchodzi na ten ring i proponuje, by pogadać na poważnie o szachach, naraża się jedynie na kuksańca od zwolenników rodeo bądź gały.

Obawiam się, że nawet jeśli po tej decydującej batalii nastąpi w polskiej polityce jakaś zasadnicza zmiana (tylko skrajni cynicy na nią nie czekają), to dla Szymona Hołowni będzie za późno. Będzie już zbyt opatrzony, zbyt mocno kojarzony z wieloznacznością i wielotożsamowością, by odegrać rzeczywiście znaczącą rolę, godną jego ambicji i niekłamanych talentów. Być może wchłonie go większa partia (jak PO wchłonęła grającą w nieco podobną grę Nowoczesną – oby tylko nie skończył jak jej lider...). Być może pozostanie siłą odrębną i Monika Olejnik będzie go regularnie zapraszała jako ciekawego komentatora.

Ale najbardziej prawdopodobne wydaje mi się, że stanie się kimś w rodzaju elitarnej i eleganckiej wersji Pawła Kukiza, który przecież też wszedł mocno na scenę polskiej polityki z tą samą metagrą i tą samą obietnicą przyszłej sceny alternatywnej. Oczywiście różni obu mocna opozycja plebejskości i wielkomiejskości (Hołownia to wręcz uosobienie tego „Monte Carlo”, którego Kukiz szczerze nienawidzi), ale obawiam się, że za kilka lat lider Polski 2050 może stać się wersją tej samej antysystemowości żyjącej jednak z systemu, tyle że z kulturalnego miasta dla słusznie myślących pań i panów.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor w Katedrze Performatyki na UJ w Krakowie. Autor książki „Teatra polskie. Historie”, za którą otrzymał w 2011 r. Nagrodę Znaku i Hestii im. Józefa Tischnera oraz Naukową Nagrodę im. J. Giedroycia.Kontakt z autorem: dariusz.kosinski@uj.edu.pl

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2021