Popisowa klęska. Czy duopol się wreszcie skończy?

Nie wiem, czy 15 października skończyła się w Polsce wyniszczająca polityka polaryzacji. Ale wyłapuję najdrobniejsze sygnały jej zmierzchu, bo jestem pewien, że powinniśmy z nią skończyć jak najszybciej.

22.10.2023

Czyta się kilka minut

Popisowa  klęska
Kolejka do lokalu wyborczego, Warszawa, 15 października 2023 r. / FILIP NAUMIENKO / REPORTER

Po wyborczym zwycięstwie współpracujące ze sobą opozycyjne partie podjęły rozmowy o oczekiwanej koalicji, mającej przynieść uzdrowienie sytuacji w kraju. Ku zaskoczeniu wielu, zamiast współpracy zainicjowały wkrótce dramatyczną i spektakularną konfrontację, demonstracyjnie zrywając negocjacje prowadzone przed obiektywami kamer. Zapowiadane współdziałanie na rzecz rozwiązywania problemów ustąpiło rosnącej polaryzacji, demonizacji przeciwnika, coraz bardziej agresywnym atakom, które w końcu doprowadziły do prawdziwej katastrofy.

Po niej już nic nie mogło być jak wcześniej – pozostało tylko pragnienie zemsty i napędzana złymi emocjami strategia jednoczenia swoich przez produkowanie wroga. Jej efektem, dla niektórych paradoksalnym, ale przecież realnym, było zapewnienie wieloletniej władzy dwóm partiom, które zamiast stworzyć koalicję, wybrały wojnę. Abstrahując od realnych ofiar i fatalnych skutków dla życia społecznego, dokonany u początku wybór konfliktu zamiast dialogu przez lata okazywał się skuteczny – raz rządzili jedni, raz drudzy, ale nikt inny poza nimi do władzy nie miał dostępu.

Najtrwalszy niesojusz nowoczesnej Europy

Tak w wielkim skrócie przedstawia się historia najtrwalszego (nie)sojuszu politycznego nowoczesnej Europy – POPiS. Tą skrótową i dwuznaczną, a w swej dwuznaczności cudownie precyzyjną nazwą określano oczekiwaną formalną koalicję Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości. Koalicja nie powstała, ale nazwa pozostała i opisuje rzeczywiście popisową i spektakularną strategię realizowaną zgodnie przez obie partie, polegającą na stopniowo potęgowanym angażowaniu najpierw siebie, a potem rosnących kręgów kibiców w zaostrzającą się rywalizację między ugrupowaniami, które dzięki tworzeniu coraz to nowych serii dramatów i przedstawień na długie lata zdominowały rodzimą scenę polityczną.

Dzieje POPiS powinny być uważnie studiowane i badane pod wieloma kątami, bo na tej drodze zdobyć można bezcenną wręcz wiedzę o widowiskowej i dramatycznej naturze współczesnego życia zbiorowego i siłach nim rządzących. Przyjdzie jeszcze czas, by spokojnie przeanalizować wykorzystane tu mechanizmy, chwyty i scenariuszowe modele, w tym te przejęte z klasycznych melodramatów i współczesnych produkcji widowiskowych – zwłaszcza oper mydlanych i seriali nowej generacji. Trzeba też będzie na serio, bez partyjnej cenzury i osobistych emocji zmierzyć się z tym, o czym już kiedyś w „Tygodniku” pisałem – niesamowitym kwietniowym porankiem 2010 r., gdy popisowa gra została przerwana i przejęta przez tragedię tak prawdziwą, że jej widok był nie do zniesienia i natychmiast został przesłonięty do bólu rozdętymi ceremoniami. Ale teraz przypominam dzieje POPiS-u w wielkim skrócie tylko po to, by zapytać, czy to możliwe, że 15 października skończyła się w Polsce jego władza?

Na tak sformułowane pytanie w pierwszym odruchu i rzucie oka na wyborcze wyniki można by odpowiedzieć prosto – nie, nie skończyła się. Przecież główną siłą zwycięskiej opozycji jest Koalicja Obywatelska, której przedstawiciele wprawdzie coś mówili o uśmiechniętej i „normalnej” Polsce, a nawet Polskę takową prezentowali na obu marszach warszawskich, ale swoją kampanię koniec końców zbudowali na afektach anty-PiS-owskich i chęci odpłacenia formacji rządzącej przez ostatnie 8 lat za jej butę. Zmiana, którą z takim tryumfem ogłosił Donald Tusk, nie polega na odejściu od dotychczasowego duopolu, ale na przejściu do kolejnej fazy zapewniającej mu funkcjonowanie. To, że KO przychodzi po PiS, nie oznacza kresu, ale ciąg dalszy, kolejny sezon.

Tertium datur

Takiej diagnozie, poza coraz silniejszym pragnieniem, by duopol wreszcie władzę stracił, przeciwstawić da się co ­najmniej kilka zjawisk, które powinny okazać się symptomami rzeczywistej zmiany, jaka została zainicjowana 15 października. Pierwsze ujawniło się jeszcze przed wyborami, a jego specjalną sceną była tzw. debata wyborcza zorganizowana 9 października przez tzw. telewizję publiczną.

Mówiło się wcześniej, i to mówiło głośno, że dla Donalda Tuska będzie to wyjątkowa okazja, by przeciwstawić się (nie)prawdziwie diabolicznemu wizerunkowi, jaki z iście neurotycznym uporem wytwarzała propagandowa machina PiS. Rafał Trzaskowski np. z przekonaniem twierdził, że okłamywani przez TVP wyborcy mogą przeżyć prawdziwy szok, gdy zamiast makiawelicznego demona, o którym im opowiadano, zobaczą normalnego, wyluzowanego, uśmiechniętego człowieka.

Tymczasem, ku zaskoczeniu wielu Donald Tusk w studio TVP natychmiast wszedł w rolę, jaką dla niego przygotowano, i odgrywał opętanego anty-PiS-owską obsesją mściciela, któremu nie zależy na niczym innym, tylko na poniżeniu i zniszczeniu przeciwnika. Zamiast racjonalnie uzasadnionego odejścia od przepychanek z Mateuszem Morawieckim, bez zahamowań wszedł w rywalizację na złośliwości, personalne ataki i negowanie jakichkolwiek cech pozytywnych przeciwnika. Jednym słowem – podjął dobrze znany POPiS-owy scenariusz. I wypadł w nim tak źle, że tylko kompletny brak charyzmy i fatalny styl występów publicznych Morawieckiego spowodowały, że nie poniósł zupełnej klęski.

Ten spektakl miał tę pozytywną stronę, że ujawnił coś, co mimo wszystko nie biło wcześniej aż tak mocno po oczach – nędzę i groteskową niedojrzałość tego, co przedstawiano jako bój napowietrzny o narodowość naszą. Zamiast Kordianów i Konradów chłopaczki niedorosłe, Syfonik z Miętuskiem wojujący na miny. Symetryczność tych niedojrzałych zachowań już w trakcie debaty wypunktowała celnie Joanna Scheuring-Wielgus, ale to jednak nie jej propozycje i postawa zyskały najwięcej na kontraście z POPiS-owym duetem. Ten działał przede wszystkim na rzecz Szymona Hołowni, który od dawna konsekwentnie przedstawia siebie i swoje ugrupowanie jako alternatywę wobec spektakularnej dwuwładzy agonicznej (nawet nazwa współtworzonej przez Polskę 2050 koalicji – Trzecia Droga – wskazywała na ten właśnie aspekt jako najważniejszy). Także w czasie debaty Hołownia zdecydowanie opowiedział się za zerwaniem ze spektaklem antagonizmów, który wobec tego, co robili jego obecni w studio aktorzy, bez trudu udawało mu się pokazać jako zamknięty w przeszłości i jałowy.

Nie dysponuję badaniami, które mogłyby to potwierdzić, ale wydaje mi się, że przynajmniej w części to sposób, w jaki Hołownia odegrał realną alternatywność swojego ugrupowania w debacie, przyczynił się do zdecydowanego wzrostu notowań Trzeciej Drogi. Warto może przypomnieć, że według sondażu IBRIS przeprowadzonego w dniach 7-9 października (jego wyniki ogłoszono tuż przed debatą), koalicja PSL i Polski 2050 miała w ogóle nie wejść do parlamentu, bo planowało na nią głosować mniej niż 8 proc. wyborców. Taki sondaż mógł być zabójczy, bo potencjalni wyborcy Trzeciej Drogi zaczynali się zastanawiać, czy głos na nią nie jest aby głosem straconym. Wystąpieniem w trakcie debaty, dyskontowanym później przez obu liderów na kolejnych spotkaniach, Hołowni skutecznie udało się odwrócić ten niebezpieczny trend.

Sukces Trzeciej Drogi wydaje się szczególnie ważny w kontekście oczekiwanego końca polityki POPiS-owej, ponieważ widać w nim nie tyle poparcie dla programu obu tworzących ją ugrupowań (niekoniecznie konkretnego i spójnego), ile wybór odmiennej polityki, dla której rywalizacja na pognębienie przeciwnika w ogóle nie jest atrakcyjna, ponieważ oznacza inwestowanie energii w spektakl, a nie w rozwiązywanie problemów. Jeszcze kilka miesięcy, a może nawet tygodni temu ten wybór wcale nie wydawał się atrakcyjny, a unikający radykalizmów i jednoznacznych odpowiedzi liderzy Trzeciej Drogi nużyli i irytowali.

Kusi mnie i raduje przypuszczenie, że dobry wynik tej koalicji to znak, że spora część widzów POPiS-owego serialu aprobuje jego zastąpienie przez nudną i niedramatyczną politykę, która źle wygląda w starych i nowych mediach, ale za to zajmuje się sprawami ludzi, a nie samą sobą.

Ostatni pierwszymi

Inny symptom odejścia od polityki POPiS-owej rywalizacji, jaki chciałbym dostrzec już w konkretnych zachowaniach wyborców, to samodzielne i świadome, a odmienne od wskazań partyjnych wybieranie konkretnych osób z list kandydatów. Celowały w tym zwłaszcza osoby głosujące na Lewicę, co zaowocowało tak spektakularnymi wywróceniami list jak tryumf ostatniego na liście w Sosnowcu Łukasza Litewki nad pierwszym Włodzimierzem Czarzastym (który mimo to też zdobył mandat) czy wygrana Darii Gosek-Popiołek nad Maciejem Gdulą w Krakowie (tu przegrany już mandat stracił).

Oczywiście interpretacja tych i podobnych wydarzeń może być w tej chwili jedynie hipotetyczna, ale widzę w nich sygnał ważnej zmiany zachodzącej wśród osób wchodzących w życie polityczne, przede wszystkim młodej, zaangażowanej inteligencji miejskiej, która wyraźnie woli aktywistki i aktywistów podejmujących konkretne działania w konkretnych sprawach niż intensywnie obecnych medialnie zawodowych polityków, nauczonych mówić odpowiednio sformatowane ogólniki. Wiecowe hasła i czerwone swetry Włodzimierza Czarzastego przegrały z konkretem apelu o adopcję psów ze schroniska, do czego wykorzystywał swoje plakaty wyborcze Litewka.

Ten zwrot wyborców Lewicy ku głosowaniu opartemu na rozpoznaniu konkretnych działań kandydatek i kandydatów można zobaczyć jako kontrastujący z decyzjami wyborców POPiS. Wielotysięczne poparcie elektoratu świętokrzyskiego dla takich medialnych spadochroniarzy, jakimi w ich okręgu byli Jarosław Kaczyński i Roman Giertych, wskazuje na zupełne oślepienie dramatyzacjami spektakularnymi, czemu zdaje się towarzyszyć brak wiary w realną reprezentatywność wybranych przedstawicieli regionu.

Nikt rozsądny nie uwierzy, że prezes PiS i były lider LPR będą w parlamencie troszczyć się o sprawy bliskie ich świętokrzyskim wyborcom. Tym to jednak najwyraźniej nie przeszkadza, a możliwe, że wręcz odczuli jako nobilitację fakt, że także i oni mogli włączyć się w fabułę jednego z odcinków telenoweli.

Jeszcze wyraźniejszy przykład znaleźć można było w okręgu nowosądeckim, gdzie pierwsze miejsce na liście PiS zajął Ryszard Terlecki, niemający nic z regionem wspólnego i – uczciwie trzeba przyznać – nawet nie udający takiego związku (w czasie kampanii był właściwie nieobecny). Wprawdzie zdobył mniej głosów niż zajmujący drugie miejsce, a pochodzący z Nowego Sącza Arkadiusz Mularczyk, ale do Sejmu wszedł, m.in. kosztem bardzo intensywnie i całkiem skutecznie działającej na rzecz lokalnych spraw posłanki poprzedniej kadencji, Anny Paluch. Oczywiście można snuć dywagacje, że za tymi decyzjami stały inne, trudniej uchwytne motywacje, niemniej wektor decyzji wyborców PiS wydaje się przeciwny wektorowi decyzji wyborców Lewicy.

Rzecz drobna, ale chyba ważna, bo to ci ostatni mogą za chwilę zacząć nadawać ton polityce nie świątecznej (powtarzano do znudzenia: wybory to święto demokracji), ale codziennej, dotyczącej konkretnych decyzji organizujących lub zakłócających życie powszednie.

Zgodnie z konwencją gatunkową POPiS-owego widowiska wyborcy zaangażowani w rywalizację największych partii wskazują na bohaterów znanych z walk i aktywności medialnych. Nie ulega też wątpliwości, że to oni w dużej mierze zadecydowali o dobrym wyniku Koalicji Obywatelskiej, a więc i o zwycięstwie opozycji. Ale jeśli przyznać, że do zwycięstwa tego walnie przyczynili się też wyborcy Trzeciej Drogi i Lewicy, to można chyba mieć nadzieję, że razem z nimi pojawiają się w polskim życiu politycznym wartości inne niż „świąteczne”.

Co tu zagrać, z jakiej roli?

Trzeci zestaw symptomów rodzących i umacniających nadzieję na koniec POPiS-owej władzy wiąże się już nie z samymi wyborami, ale z powyborczą koniecznością, przed jaką stanęło Prawo i Sprawiedliwość. Aktorzy tej partii po wyborach uśmiechają się i dzielnie zaklinają rzeczywistość, opowiadając, że wygrali i teraz będą tworzyć rząd. Niektórzy mówią nawet, że są gotowi rozmawiać z każdym (z infamisem Tuskiem też?), ale prawda jest taka, że PiS po 15 października znalazł się w pułapce, którą sam przez 8 lat z uporem godnym lepszej sprawy budował.

Partia, która kiedyś (przy wszystkich wadach i dziwactwach) wydawała się w swoim rdzeniu całkiem racjonalną wersją centroprawicy o nachyleniu chadeckim, po objęciu władzy w 2015 r. szybko straciła polityczny instynkt samozachowawczy, który mógł jej zagwarantować lata spokojnych i owocnych rządów. Wszak połączenie przymilnego konserwatyzmu symbolicznego i aksjologicznego z programami socjalnymi mogło dać PiS-owi stabilną większość i naprawdę długoletnie masowe poparcie, gdyby jej politycy zrezygnowali z nieustannej walki z wszystkimi i z butnego powtarzania, że nikt poza nimi samymi nie tylko nie ma racji, ale wręcz prawa do akceptowanego realizowania własnych celów.

Lista osób niesprawiedliwie pozbawionych możliwości działania, poniżonych, pomówionych, przedstawianych jako kłamcy, zdrajcy, renegaci i oszuści rosła z każdym tygodniem, sprawiając, że poza wąskim kręgiem „swoich” rozciągały się rosnące obozy wroga.

Generowanie sytuacji permanentnego zagrożenia i oblężenia stanowiło istotną część POPiS-owego dramatu. To dzięki niemu Zjednoczona Prawica, dysponująca od ośmiu lat pełnią władzy, zdołała podtrzymać mobilizację swoich zwolenników oraz zachować ton mesjanistycznej obietnicy, że szczęśliwe czasy nadejdą, gdy tylko wszyscy wrogowie zostaną wyeliminowani. Strategia ta także 15 października okazała się w jakiejś mierze skuteczna, bo koniec końców PiS otrzymał w wyborach najwięcej głosów. Ale też tego samego dnia jej miecz okazał się obosieczny: najwięcej nie znaczy dość, a brak większości sprawia, że dla utrzymania władzy PiS musi spróbować podjąć rozmowy z tymi, którymi otwarcie gardził i których kazał nienawidzić. Oznacza to, że nie tylko musi dać im satysfakcję, przymilając się i oferując znaczne profity, ale przede wszystkim musi sam zmienić podstawowe linie narracji i zaprezentować odmienną wersję polityki niż tę, którą umacniał przez ostatnie lata.

Przeciwnikom PiS-u oglądanie, jak uosabiający wiarę w partyjny monopol na nieomylność Przemysław Czarnek nagle opowiada o wartościach PSL, dać może złośliwą satysfakcję, ale zwolennicy lubelskiego boksera naprawdę mogą poczuć się skonfundowani. To przecież tak, jakby nagle Wołodyjowski zaczął wychwalać wojskowe talenty tatarskich dowódców...

Przy wsparciu prezydenta Dudy PiS może grać na czas i maksymalnie opóźniać powołanie rządu innego niż jego własny, ale jakkolwiek by tego nie robił, będzie odchodził od konwencji wysokiego dramatu, którego iluzję tworzył POPiS. Wymuszone przez brak większości spuszczenie z tonu oznacza wyjście poza rozbudowywane przez lata emploi jedynych sprawiedliwych, niezłomnych i skutecznych, konieczność zaś wypraszania kompromisu jawnie osłabiać będzie fałszywe wszak przekonanie, że tylko w nieustannym boju i poprzez zniszczenie przeciwnika dojść można ku świetlanej przyszłości. Jeśli zabiegi o jakąkolwiek koalicję z udziałem PiS zakończą się spodziewaną klęską, może ona być bezcenną lekcją na przyszłość dla wszystkich, którzy dali się wciągnąć w POPiS-owe boje i uwierzyli, że są one jedyną możliwą formą zaangażowania w życie zbiorowości, a może nawet samym tym życiem.

Bo życie – co wszyscy chodzący po ziemi i szlifujący w codziennym trudzie polskie bruki dobrze wiemy – jest gdzie indziej. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor w Katedrze Performatyki na UJ w Krakowie. Autor książki „Teatra polskie. Historie”, za którą otrzymał w 2011 r. Nagrodę Znaku i Hestii im. Józefa Tischnera oraz Naukową Nagrodę im. J. Giedroycia.Kontakt z autorem: dariusz.kosinski@uj.edu.pl

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44-45/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Popisowa klęska