Solidarność czy naszość?

Zaduma nad jubileuszami osób nam bliskich sprzyja porównywaniu zdarzeń niesionych przez wszechobejmujący nurt czasu. Nawet jeśli zadumie tej towarzyszy odrobina goryczy, wolę jej smak nad wypisywanie urodzinowych laurek; dlatego też chcę zastanowić się nad życiową fluktuacją nastrojów, które pojawiają się nie tylko w biografii Adama Michnika.

18.10.2006

Czyta się kilka minut

Adam Michnik /
Adam Michnik /

Wędrując pamięcią do sytuacji sprzed ćwierćwiecza, przypominam sobie Kraków z okresu stanu wojennego, kiedy to na wykładach w Papieskiej Akademii Teologicznej gromadzili się rozdyskutowani i pełni pomysłów studenci, którzy w pełnych pasji polemikach cytowali zarówno Dmowskiego, jak i Michnika. Dziś ich nazwiska pojawiają się na pierwszej linii działań zarówno w PO, jak i w PiS, czasem zaś nawet w jakichś radykalnych kręgach narodowych. O artykuły skonfiskowane przez PRL-owską cenzurę solidarnie rywalizowali wtedy między sobą zarówno redaktorzy "Krytyki", jak i "Polityki Polskiej".

Wśród wykładowców, których zapraszaliśmy z ks. Michałem Hellerem na konwersatorium interdyscyplinarne, zdecydowaną większość stanowili dysydenci; wykład o nierównościach Bella wygłosił jednak gen. Juliusz Hibner, wcześniej wiceminister spraw wewnętrznych, który zajął się fizyką, dopiero gdy po kłótni z Gomułką na własne życzenie pożegnał resort. Mimo iż po bitwie pod Lenino generał został odznaczony Złotą Gwiazdą Bohatera ZSRR, na naszym konwersatorium pytano go wyłącznie o nierówności Bella; nikogo nie interesowały jego ordery ani też generalskie szlify, wówczas gdy o generałach mówiono wyłącznie źle. Potrafiliśmy wtedy koncentrować uwagę na tym, co istotne, i szukać wartości wspólnych bez grzęźnięcia w personalnych podjazdach. Co nam zostało dziś z tamtych lat duchowej solidarności?

W kręgu etyki plemiennej

Ślady tej solidarności odnajduję w wierszu "Arijon", napisanym przez Herberta w 1953 r. - roku śmierci Stalina i Berii. Nie zwracając uwagi na partyjnych fanatyków walczących wówczas o władzę, Herbert marzył o przywróceniu harmonii świata, która wyraża się w tym, iż

w cieniu jednego heksametru leżą

wilk i łania jastrząb i gołąb.

Trzydzieści lat później, w ramach podobnej harmonii, wydane samizdatowo artykuły Michnika sąsiadowały w studenckim plecaku z nielegalnym wydaniem rozmyślań Prymasa Wyszyńskiego oraz z reprodukcją wytartej i zniszczonej fotografii KOR-u, na której ks. Jan Zieja uśmiechał się wraz Janem Józefem Lipskim. Jakże daleko odeszliśmy obecnie od tamtej harmonii, którą pan Cogito chciałby mierzyć heksametrem, gdy nam współcześni skłonni są oceniać ją na podstawie pomiaru stężenia przodków z Wehrmachtu przypadających na jedno drzewo genealogiczne.

Sam Herbert bywa również ukazywany dziś przez dziennikarskich nieznanych sprawców jako postać co najmniej podejrzana. Michnika, poza okresami jubileuszów, ukazuje się zwykle jako połączenie l'enfant terrible z czarnym charakterem. Próbując pytać "dlaczego?", trzeba szukać odpowiedzi na różnych płaszczyznach. Na pewno nie wchodzi tu w grę żadna konieczność historyczna, która nieuchronnie narzucałaby podobną zmienność ocen. Widać natomiast wyraźnie przewagę myślenia, w którym poglądy polityczne są ważniejsze niż godność osoby ludzkiej reprezentującej odmienne poglądy. Przez długie lata partyjni ideolodzy kształtowali u nas postawę, w której polityczna linia partii ważniejsza była niż człowiek; przynajmniej w tych środowiskach, które chciały pełnić rolę awangardy i siły przewodniej. Pozostało to nam do dziś i "naszość", w której odnajdujemy prastare echa etyki plemiennej, jest dla wielu bliźnich ważniejsza niż uniwersalne świadectwo wartości wychodzące poza myślenie w kategoriach grupy, plemienia czy partii.

Alternatywę wobec tej tradycji znajdujemy w świadectwie życia ludzi, u których Ewangelia lub zasady humanizmu dominowały nad temperamentem politycznym. We wspomnieniach Karoliny Lanckorońskiej czytamy, że w chrześcijańskim wychowaniu, jakie otrzymała w rodzinnym domu, ojciec zostawiał dzieciom całkowitą swobodę wyboru sympatii politycznych. Rodzinę jednoczyła troska o patriotyzm, kulturę polską, podstawowe wartości moralne. Ojciec pryncypialnie podchodził do troski o dziedzictwo polskiej kultury. Dlatego też przez długi czas poszukiwał komentarzy, co znaczy w "Panu Tadeuszu" określenie "bursztynowy świerzop". Nie narzucał natomiast nikomu swej miłości do Franciszka Józefa i z szacunkiem odnosił się do córki, która nadzieję wolnej Polski łączyła z sentymentem do Piłsudskiego i jego legionów.

Odeszliśmy dziś od podobnych wzorców. Coraz łatwiej spotkać działaczy, którzy zachowują się, jak gdyby poza jedyną partią nie było zbawienia. Wrzuceni w pluralizm stanowisk i ocen wikłamy się wtedy w absurdalne spory, w których proste hasła polityczne idą w parze z brakiem podstawowego szacunku dla osoby ludzkiej, jeśli ta ostatnia wykazuje odmienne sympatie polityczne. O podobnych obsesjach wszechpolityczności zjawisk z ironią pisała w "Dzieciach epoki" Wisława Szymborska:

Nawet idąc borem lasem

stawiasz kroki polityczne

na podłożu politycznym.

Można, oczywiście, pocieszać się, że to nie tylko sama polityka, lecz również leżące u jej podstaw zasady etyczne. Skłonny jestem uznać tę argumentację, gdy w stronę Adama Michnika kierowane są pretensje o ocenę generałów Kiszczaka i Jaruzelskiego. Prostota wyjaśnienia znika jednak, gdy za chwilę słyszę, że w całej aferze Rywina jedynym czarnym charakterem i aferzystą par excellence jest właśnie Michnik. W takich przypadkach, a można by przytaczać wiele innych, niech nikt nie mówi, że chodzi o zasady etyczne, gdyż chodzi przede wszystkim o brak miejsca na piedestale. Ci, którzy nie zatroszczyli się wcześniej o zajęcie odpowiadającego im miejsca, będą teraz spychać z niego tych, którzy pojawili się tam dużo wcześniej. Jednemu odkryją, że był "Bolkiem", drugiemu znajdą niewłaściwego dziadka, za pomocą niedomówień przesuną Herberta czy Jana Nowaka Jeziorańskiego na tereny znaczone cienką linią zdrady. Ostoi się jeszcze Jan Paweł II, ale i jemu dyskretnie zwróci się uwagę, iż miał jednak niewłaściwe poglądy w sprawach kary śmierci czy Unii Europejskiej. Jak mi wyjaśnia czytelniczka z Wrocławia: "Papież, jak każdy człowiek, miał swoje zdanie, niekoniecznie słuszne, a pełniąc funkcję polityczną niekoniecznie mówił prawdę".

Bezinteresowna nieżyczliwość

Oprócz braku miejsca na piedestałach w grę wchodzi także bezinteresowna nieżyczliwość. W kontekście chorobliwej troski o wpływy obserwuję ją często w wersji skierowanej przeciw członkom "Opus Dei". Ci ostatni nie muszą podejmować żadnych konkretnych działań, aby zepsuć sobie opinię. Wystarczy, że intelektualnie i duchowo wyrastają ponad otoczenie, by stać się obiektem ataków, w których oskarża się ich o mafijne wręcz powiązania.

Wcześniejsze pokolenia twórców pierwszej "Solidarności" potrafiły przezwyciężać podobne kompleksy; być może w tym właśnie wyrażała się ich wielkość. Nie potrafię sobie wyobrazić, by ks. Zieja zerwał kontakty z KOR-em, aby podkreślić, że ma zupełnie inne poglądy na masonerię niż Jan Józef Lipski. Istotna różnica ze współczesnym sposobem wartościowania przejawiała się w tym, że tamci potrafili poszukiwać wspólnoty łączących nas wartości, bez narcystycznego poszukiwania w bliźnich odbicia własnego oblicza.

Noszę w pamięci moje ostatnie przed nominacją biskupią spotkanie z Klemensem Szaniawskim podczas sesji filozoficznej, która zgromadziła nas na terenie diecezji tarnowskiej. Wiedziałem, że za kilka dni przyjdę na ten teren jako pasterz miejscowego Kościoła, więc też wszystkie rozmowy i spotkania przeżywałem mocniej niż zwykle. Z Klemensem dzielił mnie zarówno jego agnostycyzm, jak i przypisywane mu sympatie masońskie, które zawsze uważałem za zajęcie interesujące dla starszych panów pozbawionych innych możliwości działania. Łączyły nas wszystkie inne wartości. Ze wzruszeniem słuchałem jego wspomnień o Mszach świętych, którym przewodniczył ks. Jerzy Popiełuszko. W jego obronie racjonalności i sensu odnajdywałem z radością własne przekonania. Cieszyłem się, że łączy nas wiele wspólnych prognoz dotyczących przyszłości Polski. Kiedy czasem modlę się za niego, stawiam sobie pytanie, dlaczego nie potrafimy cenić wielkiego daru łączących nas wartości, lecz wolimy grzęznąć w bijatykach dotyczących spraw mało istotnych? Co zrobić, aby wyzwolić się z narcyzmu, w którym szukamy u bliźnich kopii naszych przekonań, i skierować uwagę na bardziej podstawowy świat solidarności pierwszej?

Zapewne nie ma prostych odpowiedzi na te pytania. Trzeba uzbroić się w cierpliwość i spokojnie przyjąć samotność naszego świadectwa jako nieuchronny składnik życia. Mogłem obserwować z bliska zmienność reakcji na to świadectwo na przykładzie życia ks. Józefa Tischnera. Był czas, gdy legendarnego kapelana "Solidarności" traktowano jako postać niemal mityczną. Liczba zaproszeń w różne strony Polski i entuzjastyczne reakcje na jego słowa świadczyły o tym głodzie wartości, który ks. Józef potrafił znakomicie koić. Potem przyszła wolność i razem z nią obrodziło kandydatami na piedestał. Kandydatów na przywódców było jeszcze więcej niż miejsc na piedestałach, a ks. Józef ze swą góralską naturą kochał wolną przestrzeń i nie lubił tłoku. Tłok pojawił się dopiero na jego pogrzebie, gdy wierne jego przesłaniu nadziei rzesze zgromadziły się przy trumnie. Znicze, które niezmiennie płoną na cmentarzu w Łopusznej, świadczą, że wierna pamięć o wspólnocie dzielonych wartości sięga znacznie dalej niż pragmatyczna troska o prestiżowe miejsce na piedestale.

Można by sobie życzyć, by do wyrażenia tej wspólnoty wystarczało 60 lat wspólnie przebytej życiowej drogi i nie trzeba było odwoływać się - jak w przypadku Tischnera - do świateł wieczności. Życzenia czasem się spełniają, czasem nie. Gdy nie od nas to zależy, dziękuję naszemu dzisiejszemu Jubilatowi za wspólnotę dzielonych wartości i serdecznie życzę, aby w pejzażu znaczonym przez ewangeliczne paradoksy życia poczucie sensu posługi na szlaku służby człowiekowi było zawsze ważniejsze od prestiżowych miejsc na piedestale.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2006