Oczekując Benedykta naszych czasów

Polskie reakcje na wybór kard. Ratzingera okazały się zaskakująco pozytywne. Problemem otwartym pozostaje jednak, czy radość z wyników konklawe znajduje przedłużenie w wizji Kościoła, w którym wspólnota zrodzona przez wodę chrztu świętego jest ważniejsza od wspólnoty tworzonej przez narodowe więzy krwi.

15.05.2006

Czyta się kilka minut

Fot. KNA-Bild /
Fot. KNA-Bild /

Zaskakująco pozytywnej reakcji naszych wiernych doświadczyłem, gdy wkrótce po konklawe w jakimś publicznym wystąpieniu użyłem sformułowania: "Przedziwne piękno Kościoła wyraża się także w tym, iż po papieżu Polaku ster Piotrowej łodzi przejmuje papież Niemiec". Obawiałem się wtedy, jak słuchacze przyjmą określenie "papież Niemiec", gdyż w mej pamięci przetrwały jeszcze echa Gomułkowskiej retoryki, w której o Niemcach mówiło się wyłącznie jako o rewanżystach i spadkobiercach nazizmu. Na przekór podobnym obawom, na twarzach wiernych można było wyczytać jednoznaczną aprobatę. Na ich duchowym poziomie autorytetem nie był Władysław Gomułka, lecz św. Paweł podkreślający w "Liście do Kolosan", że dla wierzących w Chrystusa "nie ma już Greka ani Żyda, (...) lecz wszystkim dla wszystkich jest Chrystus" (Kol 3, 11). Perspektywa wiary okazywała się ważniejsza od etnicznych więzów, tak często akcentowanych w wystąpieniach ideologów.

Ponad wspólnotą plemion

Można by sobie życzyć, by w tej samej perspektywie wiary przeżywana była cała pielgrzymka papieska, tzn. aby poczucie uniwersalizmu wielkiej rodziny Kościoła oraz wspólnej odpowiedzialności za głoszenie Ewangelii na progu trzeciego tysiąclecia wzięło górę nad narodowym narcyzmem, w którym czasami pobrzmiewa pytanie: co będzie miał do zaofiarowania obecny Papież nam, Polakom, którzy w narodowych dziejach doświadczyliśmy tylu dramatycznych sytuacji? Autorzy podobnych pytań nie mają bynajmniej monopolu na narcyzm. Zdarzało mi się już odpowiadać zarówno na pytanie: "w jaki sposób papież może zrozumieć nas Amerykanów z naszą wielością tradycji i kultur?", jak i na pełne dumy stwierdzenie: "niemożliwe, aby z perspektywy całego Kościoła zrozumieć specyfikę naszej małej Szwajcarii, niepowtarzalnej w jej dziedzictwie kulturowym". Autorzy podobnych uwag winni zauważyć, że Ojciec Święty nie przybywa, aby jako badacz folkloru zachwycać się specyfiką poszczególnych krajów i kultur, lecz aby jako następca

św. Piotra głosić Ewangelię Jezusa Chrystusa i umacniać w wierze braci doświadczających tych samych rozterek, niepokojów i wyzwań, które nurtują Jego wyznawców w wielu innych krajach.

Spotkania z Piotrem naszych czasów nie wolno sprowadzać do poziomu narodowych wzruszeń, gdyż oznaczałoby to przewagę psychologii nad teologią. W perspektywie wiary trzeba natomiast stawiać pytanie: jakie treści przekazywane przez Jana Pawła II i jego następcę wymagają zarówno naszej wspólnej refleksji, jak i wspólnoty działania, aby niezależnie od zmieniających się warunków Kościół w Polsce mógł wyrażać tę wiarę, której w obecnych realiach oczekuje od nas Jezus Chrystus?

Europejski szlak wiary

Wśród przemian, które dokonały się od ostatniej pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny, na pierwszym miejscu wymienię wejście Polski w struktury Unii Europejskiej. Wbrew wcześniejszym prognozom sceptyków, nie przyniosło ono ani wyprzedaży majątku narodowego, ani zapowiadanego kryzysu tożsamości. Jeśli zdarzały się jakieś przykre zjawiska, to wynikały one z tego, iż w pierwszym roku członkostwa niektórzy z rolników słuchający porad domorosłych politologów nie chcieli złożyć wniosku o dopłaty, gdyż zostali pouczeni, że Europa nie daje niczego za darmo. Następstwem podobnych porad była zwyczajna bieda, która dawała znać o sobie, gdy nie otrzymali należnych dopłat ci rolnicy, którzy za swych duchowych mistrzów wybrali przedstawicieli środowisk straszących Europą (rok później niektórzy z tych mistrzów zgłosili swe kandydatury w wyborach na posłów do Parlamentu Europejskiego).

Nie znam przypadku, by ktokolwiek z rolników odmówił po raz drugi złożenia wniosku o dopłaty. Wiem natomiast, że przy wypełnianiu tych wniosków z dużą pomocą przychodzili kapłani, organizując system bezpłatnych doradców. Gdy standardowa opłata za wypełnienie wniosku wynosiła

50 zł, dla wielu mieszkańców wiosek współorganizowane przez Kościół gratisowe wypełnianie formularzy stanowiło zarówno ważne wsparcie dla napiętego budżetu rodzinnego, jak i wyraz solidarnej bliskości w obliczu jakościowo nowych wyzwań.

Najbardziej widoczną postać przemian w wyniku wejścia do UE stanowi próba przeciwdziałania bezrobociu przez podjęcie pracy w innych krajach Unii. Na ziemi lubelskiej współczynnik bezrobocia utrzymuje się na poziomie 18 proc. Spośród piętnastu członków Archidiecezjalnej Rady Świeckiej, w składzie powołanym trzy lata temu, dwoje współmałżonków wyjechało do Irlandii, dwóch kolejnych członków musiało zaś się rozstać z najbliższymi, by podjąć pracę w Warszawie i Gdańsku. Oprócz problemów duszpasterskich związanych z troską o poczucie więzi rodzinnej, powstaje jakościowo nowy problem, jak zorganizować opiekę duszpasterską niezbędną tym Polakom, którzy znaleźli się daleko od ojczyzny. Zjawiskiem optymistycznym jest to, że szukają oni polskich kościołów i potrafią poświęcić nawet całą niedzielę, by dotrzeć do wspólnoty modlitwy wyrażającej ich troskę o wartości duchowe. Trzeba zauważyć, iż postawę tę wyrażają nie tylko środowiska katolickie. Przedstawiciel Kościoła Prawosławnego przy UE opowiadał mi, że we Mszy św., którą sprawuje w Brukseli dla środowisk imigrantów, ok. 60 proc. stanowią Polacy z okolic Białegostoku i oni również stanowią zdecydowaną większość proszących o sakrament pokuty.

Podczas ostatniej wizyty kolędowej duszpasterze z wielu ośrodków dotkniętych bezrobociem odnotowali, iż ponad 10 proc. mieszkańców wyjechało za granicę w poszukiwaniu pracy. Niesie to wyjątkowo dużą dawkę wyzwań towarzyszących zarówno zderzeniu kultur, jak i potrzebie systematycznej pomocy dla osób wrzuconych w metropolie Zachodu i przeżywających podstawowe problemy związane z samotnością, zagubieniem, potrzebą solidarnej więzi. Warunkiem minimalnym podjęcia tych działań jest skierowanie na nowe tereny odpowiedniej liczby przygotowanych duszpasterzy. Na szczęście problem ten widzą również przedstawiciele lokalnej hierarchii. W ostatnim roku zwrócili się do mnie biskupi z Irlandii, Szkocji i Francji, sygnalizując konieczność wspólnego działania duszpasterskiego, które mogłoby uwzględniać zarówno potrzeby polskich wspólnot, jak i pomóc diecezjom Zachodu doświadczającym bolesnych następstw kryzysu powołań. Odpowiadając na przedstawione prośby, skieruję w czerwcu pięciu kapłanów z archidiecezji lubelskiej do duszpasterstwa w Glasgow, Limeric, Paryżu (dwóch) i Linzu.

Solidarni w Chrystusie

Osobny problem to kształtowanie europejskiej mentalności u naszych rodaków w kraju, tak ważny w obliczu nowych form współpracy europejskiej. Zbyt mało w nas poczucia odpowiedzialności za przyszłość kontynentu, którego duchową postać kształtowali męczennicy i święci, budowniczowie katedr i założyciele uniwersytetów. Zbyt często widać obcą chrześcijaństwu satysfakcję, że Zachód doświadcza wielu poważnych kryzysów. Satysfakcję tę można by zrozumieć u ideologów, którzy z upodobaniem straszyli zgniłym Zachodem; trudno ją jednak usprawiedliwiać u tych, którzy wzorem św. Pawła mają głosić prawdę o zmartwychwstaniu na Areopagach metropolii zdominowanych przez nową postać pogaństwa. Aby nie popaść w przygnębienie w doświadczeniu obojętności religijnej ogarniającej Europę, trzeba pamiętać, że Chrystus nie jest Bogiem olśniewających sukcesów. Jest Bogiem paradoksów, który w bezsilności krzyża ukazał przedziwną logikę Swych największych planów. Nie należy zniechęcać się, gdy nie stosuje się On do naszych planów i nie chce realizować triumfalistycznej wersji kulturowego scenariusza. Ewangelia błogosławieństw, której treść trzeba odczytywać w obliczu współczesnych zagrożeń, przypomina przecież, że błogosławionymi nie są triumfujący ludzie sukcesu, lecz cisi, cierpiący, ubodzy. Tak bardzo ubodzy, że wolni od uproszczonych schematów i prostych wizji tłumaczących najbardziej skomplikowane sytuacje.

Inny praktyczny problem powstający w obliczu nowych europejskich wyzwań to pewna forma autoafirmacji, która może się dziś jawić nie tylko jako wysoce pretensjonalny przejaw narcyzmu, lecz również jako postać narodowego samouwielbienia. Był czas, kiedy ten sam typ refleksji stanowił formę przeciwdziałania sloganom o internacjonalizmie proletariackim, niszczącym poczucie zakorzenienia w tradycji i kulturze własnego narodu. Dziś może on w sposób niezamierzony ranić tych, którzy reprezentując odmienne tradycje, zasługują na nasz szacunek. Jako konkretną ilustrację tej postawy wspomnę przemówienie wygłoszone niedawno podczas pogrzebu kogoś, kto w skali europejskiej potrafił ukazywać to, co najpiękniejsze w polskiej tradycji narodowej. Mówca, obficie korzystający z patetycznych formuł, wyjaśnił, że zmarły był postacią tak wybitną, gdyż był prawdziwym Polakiem. Przemówienie sugerowało w sposób niezamierzony, że gdyby nie był Polakiem, nie byłby postacią równie wybitną. Słuchałem go, gdy obok mnie stali przedstawiciele przedsiębiorstw z Ukrainy i Belgii. Dziękowałem Bogu, że przynajmniej Belg nie rozumie po polsku.

Długofalowym zadaniem pozostaje jednak kwestia, jak usunąć z naszej retoryki patetyczne deklaracje, które sugerują, że z wszystkich narodów zdecydowanie najlepiej udali się Panu Bogu Polacy. Pocieszam się, że w najgorszym przypadku płynący czas przyniesie rozwiązanie tego problemu i że młode pokolenie będzie umiało znacznie lepiej łączyć szacunek dla własnej tradycji z uznaniem dla tradycji innych narodów, jak postulował to Jan Paweł II, przeciwstawiając patriotyzm nacjonalizmowi.

Pokolenie nowej nadziei

Paradoks obecnej polskiej sytuacji wyraża się w tym, iż wśród środowisk reagujących najmocniej na śmierć Jana Pawła II znaleźli się przedstawiciele młodzieży i dziennikarzy - tzn. kręgów, które najchętniej lubimy krytykować, narzekając na braki współczesnej kultury. Równocześnie te właśnie kręgi wykazały się szczególną wyobraźnią miłosierdzia, niezależnością od stereotypów, realizmem wolnym od patosu. Patrzę z podziwem na inicjatywy podejmowane przez młodych wolontariuszy, potrafiących ofiarować bliźnim swój czas i wysiłek, aby ukazać, iż nauczanie Papieża Polaka ma w ich życiu konkretne przedłużenie na poziomie zachowań, w których rozbrzmiewają echa stylu kształtowanego w papieskim nauczaniu.

Spór o to, czy do obecnego pokolenia młodych można odnosić określenie "pokolenie Jana Pawła II", uważam za klasyczny spór o słowa, tak bliski środowiskom, dla których uściślające definicje są ważniejsze od praktyki życia. Ta ostatnia wskazuje natomiast, że nie należy oczekiwać u wszystkich młodych identycznych zachowań, stanowiących wyraz zuniformowanego chrześcijaństwa. Podobną identyczność otrzymuje się zazwyczaj za cenę retuszy, w których bywają ignorowane głębokie różnice między środowiskami młodzieży. Jeśli uwzględnimy te różnice, trzeba przyznać, że różne kręgi młodych realizują w różnym stopniu zasady moralne ukazywane przez Jana Pawła II. W jego nauczaniu odnajdują jednak godny naśladowania wzór życia i zbiór wartości stanowiących fundament życiowych wyborów.

Patrzę z wielkim szacunkiem na styl pokolenia, które - na przekór obiegowym opiniom - potrafi okazywać tyle idealizmu, poświęcenia, wrażliwości. Spotykam się najczęściej z przedstawicielami wolontariatu, którzy starają się objąć swą troską ludzi zepchniętych na społeczny margines. Organizują świetlice dla dzieci z najuboższych rodzin i opiekę nad dziećmi azylantów. W okresie zimy tzw. gorący patrol wozi na dworzec kolejowy kanapki i gorącą herbatę dla bezdomnych. Na osiedlach, gdzie kwitną subkulturowe praktyki, pojawiają się niczym przybysze z innego świata, by otoczyć opieką dzieci ulicy i zorganizować gotowany posiłek dla tych, którzy jako codzienne menu mają jedynie chleb z herbatą.

To właśnie dzięki zaangażowaniu młodych wolontariuszy mogliśmy nadać bardzo konkretną postać papieskim słowom o kulturze życia, eliminując najbardziej szokujące przejawy patologii społecznej. Ich wyrazem były znane z mediów przypadki porzucania i zarazem podrzucania noworodków, które szokowały opinię publiczną w wiadomościach o ciałach dzieci ukrytych w beczce lub o noworodkach podrzuconych przy wejściu do kościoła w plastikowej reklamówce. Aby przeciwdziałać podobnym desperackim zachowaniom, dwa i pół roku temu stworzyliśmy w Lublinie ORDO - Ośrodek Ratowania Dziecka Opuszczonego. Swe działania zespolili w nim studenci i księża, siostry zakonne i psychoterapeuci, służba zdrowia i pani psycholog z Komendy Wojewódzkiej. Podczas wizyty kolędowej i na stronach internetowych informowaliśmy o różnych wariantach pomocy, którą mogą otrzymać zdesperowane dziewczęta oczekujące niechcianego dziecka. Pierwsza prośba o pomoc przyszła pocztą elektroniczną z Nowego Jorku. Prosiła o nią kilkunastoletnia Polka, która wyjechała do Stanów w poszukiwaniu pracy. Tam okazało się , że jest w ciąży, która burzyła jej wcześniejsze plany. Koleżanka poinformowała ją e-mailem, żeby próbowała skontaktować się z ORDO. Dzięki skutecznej interwencji księży z polskiej parafii na przedmieściach Nowego Jorku udało się jej przezwyciężyć zagubienie i bezradność oraz ocalić dziecko, którego życie stało pod znakiem zapytania.

W dniu, w którym piszę ten tekst, Siostrom zakonnym z ośrodka opiekuńczego dla dzieci przekazano dwójkę nowo narodzonych maluchów. Siostry zajmą się nimi przez okres konieczny do formalnego przeprowadzenia adopcji, natomiast poranione przez życie młode matki będą usiłowały przy pomocy psychoterapeuty odnaleźć swe miejsce w życiu, które pokomplikowało się tak szybko i tak mocno. Największe trudności będzie trzeba pokonać przy omijaniu regulacji prawa, które nakazuje poszukiwać z urzędu matki dziecka, nawet gdy w doświadczeniu życiowych dramatów chce ona wycofać się całkowicie z sytuacji, która przerasta jej siły.

Podobne skoordynowanie pozytywnych działań wymownie świadczy o stylu młodego pokolenia, inspirowanego nauczaniem Jana Pawła II. Nie zauważą tej koordynacji miłośnicy uczonych polemik, dla których realne jest przede wszystkim to, co rozróżnił i ustalił Max Weber. Na szlaku ludzkich dramatów jawią się jednak dyskretne światła nadziei, które rozpraszają mrok życia nawet wówczas, gdy z dyskusji socjologów wynika, że absolutna ciemność winna stanowić jedyną rzeczywistość uzasadnioną racjonalnie. Równocześnie podobne solidarne świadectwo obrony ludzkich wartości stanowi zaprzeczenie nihilizmu i pustki, które tak często pojawiają się w polskim pejzażu, gdy szybkość kulturowych przemian zdecydowanie bierze górę nad naszym dostosowaniem się do życia w warunkach społeczeństwa pluralistycznego.

Dylematy elit

Oceniając obecne zjawiska kulturowe, jedni wyrażają pretensje do opiniotwórczych środowisk intelektualnych i mówią o zdradzie elit. Inni zaś akcentują samotność tych intelektualistów, którzy nie chcą uczestniczyć ani w igrzyskach politycznych, ani w pogoni za komercjalnym sukcesem. Rzeczywistość odbiega dość daleko od tych prostych przeciwstawień. O tym, jak potrafią zaskoczyć swymi opiniami niedawni przedstawiciele elit, mogłem się przekonać czytając komentarze prasowe po stworzeniu nowej koalicji rządowej. Kilku autorów, których uważałem wcześniej za autorytety moralne, zaskoczyło ekspresją ostrego zachwytu zarówno nad inteligencją nowego wicepremiera, jak i nad jego nadzwyczaj szybką ewolucją w dziedzinie ogólnej kultury. W stylu klasycznych przedstawicieli literatury dworskiej orzekli oni, iż polityki nie należy łączyć z moralizatorstwem; następnie zaś w karkołomnych wywodach dziarsko podjęli usprawiedliwianie tych działań władzy, które wywołują zdecydowany sprzeciw większości społeczeństwa uznającej prymat zasad etycznych.

Zwolennicy tegoż prymatu mogą czuć się nierozumiani przez swych najbliższych również dlatego, że w codziennych realiach rozmyte okazują się granice między intelektualną a populistyczną wizją świata.

Byłoby znacznie łatwiej znosić brutalność życia, gdyby środowiska inteligenckie tworzyły elitarne wzorce, płacąc za to cenę samotności wynikającej z niezrozumienia ze strony bliskich. Niestety, jest to obraz wyidealizowany. O realiach, w których inteligent mówi językiem pełnego kompleksów populisty, opowiadał mi niedawno ks. Jakub Weksler-Waszkinel, kapłan katolicki pochodzący z rodziny żydowskiej. Przynosił on komunię świętą pani profesor, która swą habilitację uzyskała z nauk przyrodniczych, w dziedzinie wymagającej intelektualnej wyobraźni. Przed wyborami zdecydowała ona, by poradzić się księdza, na kogo głosować, żeby przypadkiem - nie daj Boże - nie oddać głosu na jakiegoś Żyda. Zaskoczony jej pytaniem ks. Jakub poinformował: "Nie orientuję się, który z kandydatów jest Żydem, a który prawdziwym Polakiem. Natomiast prawdziwych Żydów miała Pani dziś u siebie dwóch: Pana Jezusa i mnie. Jeśli życzy Pani sobie ich przyszłych wizyt, proszę to łaskawie zgłosić w parafii". Nie zgłosiła. Nie wiadomo, do którego z dwóch wymienionych Żydów miała większe pretensje. Być może do obydwu. Jest to jednak fenomen, którego nie wolno bagatelizować. Opisywane zachowanie można by bowiem porównać do zachowań profesora Akademii Medycznej, który usiłowałby leczyć chorych przez odczynianie uroków. Żenujący antyintelektualizm podobnych postaw stanowi bynajmniej niebłahy składnik obecnego polskiego etosu, który wymaga szczególnej opieki duszpasterskiej inspirowanej czytelnym nauczaniem Jana Pawła II.

Sens Piotrowej posługi

Należałoby sobie życzyć, aby nadchodząca pielgrzymka papieska dała polskim wiernym poczucie zarówno uniwersalizmu Kościoła, jak i roli, jaką pełni Benedykt XVI w poczuciu odpowiedzialności za Kościół. O dużych brakach w tej dziedzinie świadczyły choćby niedawne dyskusje wokół rozesłanego przez nuncjaturę listu w sprawie Radia Maryja. Komentatorzy głoszący prywatną eklezjologię podkreślali, że list nie wyraża poglądów Ojca Świętego, tylko nuncjusza. To "tylko" jest wyrazem rozbrajającej teologii. Trudno sobie bowiem wyobrazić sytuację, w której sam papież prowadziłby osobiście nasłuch radiowy, aby następnie formułować własne recenzje programu. Z konieczności czynią to osoby, które obdarza On swym zaufaniem, np. gdy powierza im reprezentowanie Stolicy Apostolskiej. Nieświadomość tego wynika z praktyki, w której część rodaków usiłuje angażować autorytet Ojca Świętego w rozwiązywanie swych osobistych spraw. Jej zaskakujące przejawy odnajduję nawet w korespondencji Stefana Swieżawskiego, stanowiącej skądinąd świadectwo finezji i wielkiej kultury ducha. W zbiorze listów pana Stefana do Jana Pawła II, wydanym przez tarnowski "Biblos", co rusz zaskakuje prośba, aby Ojciec Święty pomógł w wydaniu za granicą nowej książki albo zorganizował stypendium dla kogoś z zaprzyjaźnionych studentów.

Podobna postawa osobistego angażowania Papieża w nasze troski przyjęła się u nas szeroko, najbliższa pielgrzymka winna więc koniecznie przynieść wyzwolenie z tej formy narcyzmu. Umacnianie braci w wierze przejawia się także w tym, by wymienieni bracia zechcieli odejść od swej prywatnej eklezjologii i uznać tę wizję Kościoła, w której Piotr naszych czasów przekazuje Bożą prawdę przy pomocy swych współpracowników dzielących ciężar odpowiedzialności za Kościół.

Odkrywać nadzieję

W obecnym polskim pejzażu widać dużo rozczarowania i beznadziei. Czasem płyną one z lokalnych konfliktów politycznych, czasem z biedy i bezrobocia; nierzadko - z ogólnej sytuacji kulturowej, w której daje znać o sobie konsumpcja i pragmatyzm. Szlak apostolskiej pielgrzymki powinien przynieść nam nową nadzieję, przypominając o szlaku św. Pawła i jego obecności na ateńskim Areopagu. Wymaga to ewangelizacyjnego świadectwa pokolenia nowych Pawłów, którzy na współczesnych Areopagach podejmą międzykulturowy dialog, świadomi istoty chrześcijańskiej tożsamości. Wymaga to również chrześcijańskiej obecności na nowych Areopagach, aby ukazać najgłębszy sens Zmartwychwstania znudzonym sceptykom z okresu późnej postmoderny. Prawdę o Zmartwychwstałym Zbawcy trzeba głosić zniechęconym rodakom w tym samym stylu, w którym Apostoł Paweł wskazywał na "nieznanego Boga". Jego ołtarz - niczym pomnik nieznanego żołnierza - zdobił Ateny w epoce Apostoła narodów. Ów nieznany Bóg okazał się ostatecznie Bogiem zmartwychwstałego Chrystusa, którego obecność w niepowtarzalny sposób kształtowała przez stulecia kulturę Europy. Dla naszego pokolenia, które doświadcza kulturowej kenozy Boga, jest on zarazem Bogiem głębokich paradoksów. To On przemienia słabość w moc, głupstwo w mądrość, śmierć w życie. To On w swej logice Bożych paradoksów czyni realną możliwość, że pluralistyczna Europa może okazać się Europą ewangelicznych wartości.

Nie ma powodów, by kategorycznie twierdzić, iż widoczna w naszej kulturze laicyzacja i konsumpcja muszą fascynować przyszłe pokolenia Polaków w wyższym stopniu niż paradoksy błogosławieństw z Kazania na Górze. Nie sposób jednoznacznie określić mechanizmy ewolucji kulturowej, w których ujawnia się ludzka duchowość, wolność, poczucie godności. Kto z nas podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny miałby odwagę powiedzieć, że odnowa oblicza "tej ziemi" będzie równie głęboka, radykalna i szybka? Odważne świadectwo pokolenia "Solidarności" przyniosło szokujące przemiany wychodzące daleko poza zdroworozsądkowe wyobrażenia. Trzeba zachować nadzieję, że Bóg działający w sercu współczesnej kultury może także na obecnym etapie przynieść zmiany nie mniej głębokie, jeśli tylko wystarczy nam odwagi i wyobraźni, by zespolić nasze wysiłki z tą wielką wizją, którą konsekwentnie ukazuje Benedykt naszych czasów.

Wielka synteza modlitwy i pracy, którą przed wiekami wniósł w kulturę europejską św. Benedykt, czeka na duchowe inspiracje ze strony współczesnego nam Benedykta, aby wydać nowy owoc ewangelicznej nadziei. W otwarciu na te inspiracje nie wolno nam czekania Benedykta zamienić w formę czekania na Godota.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2006