Śmiech i dreszcze

O dziełach Stanisława Barańczaka należy pisać z chirurgiczną precyzją albo wcale. Z okazji nowego wydania "Fioletowej krowy, czyli "antologii angielskiej i amerykańskiej poezji niepoważnej, nie zamierzam ani przez chwilę udawać barańczakoznawcy. Pozostaję WYznawcą i cieszę się po prostu - wraz z rozentuzjazmowanym tłumem - z reedycji tomu, który od kilkunastu lat jest skutecznym, choć dostępnym wyłącznie w księgarniach lekiem na melancholię.

11.06.2007

Czyta się kilka minut

"Dla mnie ważne jest jedno: czy Czytelnik po lekturze wiersza roześmiał się lub choćby uśmiechnął. I mam nadzieję, że - choćby miał zupełnie inne poglądy na temat zasad tłumaczenia poezji humorystycznej - taka reakcja organizmu nastąpi u niego przy lekturze tej książki co najmniej 333 razy" - pisze tłumacz. Lecz można się domyślić, że wcale nie tylko o to mu chodzi.

Jedną z moich ulubionych książek, do której wracam w chwilach pustki mózgowej, jest "Ocalone w tłumaczeniu" - szkice o warsztacie tłumacza poezji. Kogo - jak pisze sam Barańczak - "interesuje »kuchnia« literatury, pytanie »jak to jest zrobione«, problem znaczenia dzieła literackiego i kwestia, ile z tego znaczenia może ocaleć w procesie przekładu", ten przeczytać tę książkę musi. Ów "manifest translatologiczny" rzuca przy tym dodatkowe światło na kunszt przekładów autora. Pozwala docenić nie tylko ich humor, ale też architektoniczną i muzyczną maestrię. Na poziomie, że tak powiem, rozrywkowym (w przypadku osób, dla których poezja w ogóle może stanowić rozrywkę) wiersze Edwarda Leara czy Ogdena Nasha to sprawdzony towar. Ale dopiero po zapoznaniu się z oryginałem i uchyleniu drzwi do warsztatu translatora możemy wejść na poziom innej rozkoszy. Rozkoszy uczestnictwa w procesie przemiany dobrej poezji w... dobrą poezję na innej planecie językowej.

W "Ocalonym..." Barańczak zwięźle i ironicznie formułuje program minimum dla każdego, kto bierze się do tłumaczenia poezji lub do krytyki poetyckich tłumaczeń. Są to dwa zakazy: "nie tłumacz wiersza na prozę" i "nie tłumacz dobrej poezji na złą poezję". Interpretacja translatorska powinna, według autora, wykreować bliźniaczy tekst, który w odrębności swojego języka i kultury literackiej funkcjonuje na tych samych prawach co tekst oryginalny w swoim języku i kulturze. "Co jest sprawdzianem tej identyczności funkcjonowania? Sprawdzian najpewniejszy (...) to, w szczególnie udanych wypadkach, dreszcz, który nam przebiega po plecach, łza, która się zakręci w oku, albo nieopanowany wybuch śmiechu". A więc znów: reakcje, nad którymi nie panujemy. Mówi się potocznie - chyba słusznie - o teatrze: poruszony ma być widz, a nie aktor. Barańczak twierdzi jednak, że pracy translatorskiej towarzyszy dreszcz ekstazy i po ten dreszcz tłumacz mozolnie wspina się na wyżyny swych możliwości.

Czy to poddanie się w ocenie własnego dzieła zmysłowym, "bebechowym" (jakby powiedział Witkacy) kryteriom jest w przypadku bezlitośnie precyzyjnego Stanisława Barańczaka zaskakujące? Wydaje mi się, że nie. Chodzi mu bowiem o równoczesne wywołanie dreszczy: metafizycznego i fizjologicznego. W pewnym wykorzystanym przeze mnie na użytek piosenki tekście Bronisława Maja zderzają się "wieczność pusta, doskonałość zimna jak lód" i "groch z kapustą, poniedziałek, codzienny cud". I tak chyba należy podejść także do poezji zwanej niepoważną, która wypełnia "Fioletową krowę". W czasach pierwszej młodości, prowadząc nocą samochód w okolicach Radomia, słuchałem ze ściśniętym gardłem "Wariacji Goldbergowskich". I wtedy na drogę wybiegła piękna, płowa łania. Nie mogłem nic zrobić. Zderzyła się doskonała, "zimna jak lód" architektura Bacha z codziennością. A ja przeżyłem oba dreszcze na raz. Biedne zwierzę, niestety, nie przeżyło.

Ponowne wydanie "Fioletowej krowy" zbiega się w czasie z dość powszechnym w polskim życiu publicznym zanikiem poczucia humoru, a szczególnie humoru nonsensownego. Cechuje on osoby raczej pesymistycznie nastawione do możliwości przekształcenia czy naprawy świata. Nonsensista (według Barańczaka poeta metafizyczny, tyle że śmieszniejszy) koncentruje się - w przeciwieństwie do satyryka - na "tych problemach egzystencji, które są tak czy siak nierozwiązalne". O tym, jak bardzo brakuje takich pesymistów, którzy zamiast smagać władzę nieśmiertelnym biczem satyry nadają kunsztowną formę swojej bezradności (jak mawia Maj, człowiek inteligentny nie ma prawa nie być smutny), świadczy spektakularny sukces grupy "Mumio". Przecież "Mumio" to Dziąble, aksolotle, "Lament nad kakaem" (swoją drogą, ciekawe, czy tworząc swój kakaowy megahit mumiowcy znali wiersz Johna Updike'a, umieszczony w "Krowie" na str. 50) - niemałe bestiarium! W jakimś sensie ich twórczość jest translacją międzygatunkową całej poezji nonsensu. W pokrewnych oparach absurdu unosił się też istniejący do niedawna periodyk "Nowy Pompon", choć bliżej mu było do "Cedergrena" i "golenia szprotek" przez Tuwima i Słonimskiego niż do metafizyki mojego ulubionego "Antylimeryka", autorstwa W.S. Gilberta. Pozwolę sobie ten utwór przytoczyć w całości:

Pewien starzec z miasteczka Wiesiołe

Użądlony raz został przez osę.

Zapytany: "Czy boli?",

Odpowiedział: "Bynajmniej;

Szczęście zresztą, że nie był to szerszeń".

Nie mogę nie wspomnieć o uwielbianym przez Barańczaka Jeremim Przyborze, którego twórczość była oparta na klasycznym dla poezji nonsensu rymie żartotwórczym. To też charakterystyczna różnica między satyrykiem a nonsensistą: satyryk wymyśla żart i go rymuje dla hecy, nonsensista tworzy rym i puszcza wodze fantazji. Barańczak uczcił 88. urodziny pana Przybory serią brawurowych onanagramów, które opublikowała "Gazeta Wyborcza". Mówiono mi, że pan Przybora - a było to na trzy miesiące przed jego nagłym odejściem - uśmiechnął się i powiedział: "Jakie piękne pożegnanie"...

Autor antologii tłumaczy we wstępie, że nie zawiera ona wyłącznie wierszy reprezentujących czysty nonsens i nie rości sobie pretensji do jakiejkolwiek kompletności w prezentacji odmian poetyckiego komizmu w literaturze angielskiej i amerykańskiej: "wybrałem i przetłumaczyłem po prostu to, co wydawało mi się autentycznie zabawne". "Przetłumaczyłem po prostu" - już to brzmi zabawnie, biorąc pod uwagę fakt, że zbiór zawiera 333 utwory, od anonimów, przez Szekspira, Donne'a, Herricka, Marvella, Carrolla, Belloca, Milne'a, Nasha, Cummingsa, Audena, Larkina aż do Lennona i McCartneya.

I tu właśnie należy raz jeszcze (bo czyniono to już setki razy) wspomnieć o niebywałym słuchu muzycznym Barańczaka. Nie tylko o oczywistym w przypadku takiego wirtuoza i erudyty poczuciu rytmu, frazy, napięcia melodycznego, ale o wrodzonej muzykalności właśnie. Tłumaczenia "Maxwell's Silver Hammer", "Rocky Racoon" i "When I'm 64" dają się śpiewać bez przykrego wrażenia obcości językowej i kulturowej, bez rozczarowania, że "jednak po angielsku lepiej" itd. Odkrywamy te zakodowane w czaszce, klasyczne już piosenki na nowo; co więcej, zdajemy sobie sprawę, że są naprawdę kunsztowne i zabawne. To zresztą kropla w morzu dokonań Barańczaka w tej dziedzinie; przykładem piękna wersja "Der Lindenbaum" Wilhelma Muellera z muzyką Schuberta, przytoczona jako "zadanie dla tłumacza" w "Ocalonym...".

Żyjemy w czasach, kiedy można powtórzyć gorzkie pytanie Wiesława Dymnego: "Dlaczego albo jest idealizm, albo jest materializm, albo nie ma k... nic śmiesznego?!". "Fioletową krowę" po prostu trzeba kupić i trzymać w pomieszczeniu o stałej temperaturze i dobrej wentylacji. Nie wiadomo przecież, jakie czasy jeszcze nadejdą...

Jak to napisał Gelett Burgess w wierszyku, który antologii Barańczaka nadał tytuł?

Nie widziałem fioletowej krowy

I nie liczę na widok takowy,

Ale mogę już teraz dać słowo:

Wolę widzieć niż sam być takową.

Stanisław Barańczak, "Fioletowa krowa. Antologia angielskiej i amerykańskiej poezji niepoważnej", Kraków 2007, Wydawnictwo a5.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2007