Škvorecký, Curwood, Marlicz

Nie będę tym razem zachęcał do lektury którejś z nowości wydawniczych. Nagroda Angelusa dla "Przypadków inżyniera ludzkich dusz" Josefa Škvoreckiego to dobra okazja, by wrócić do pisarza, o którego książkach pisałem tu już parokrotnie. Przy sposobności zaś - pochwalić się odkryciem pewnej zagadki.

08.12.2009

Czyta się kilka minut

Decyzja jurorów wydaje mi się oczywista, a uczucia, jakimi darzę czeskiego pisarza, nie mają tu nic do rzeczy. "Przypadki...", wydane w oryginale w Toronto w roku 1977, są niewątpliwym arcydziełem. Z epickim rozmachem i zarazem lekkością, łącząc humor, liryzm i grozę, a nieporównany słuch językowy z mistrzostwem w prowadzeniu równoległych wątków, mieszając style narracji i płaszczyzny czasowe, opowiada Škvorecký o czeskiej historii pomiędzy okupacją niemiecką a "normalizacją" po inwazji w sierpniu 1968. Że zaś bohaterem, jak w wielu innych książkach Škvoreckiego, jest Danny Smiřický, alter ego autora, w latach 70. podobnie jak on emigrant wykładający w Kanadzie literaturę, do listy tematów dochodzi konfrontacja środkowoeuropejskich doświadczeń z bezradnym wobec nich Zachodem, a do używanych w powieści języków - czesko-amerykański volapück.

Škvorecký to pisarz niezwykle konsekwentny. "Tchórze", jego pierwsza powieść, powstała w drugiej połowie lat 40., a wydana w roku 1956 (po czym zaatakowana frontalnie przez ideologów od literatury), stanowi już dzieło dojrzałe. Sportretowany w niej świat powraca w kolejnych książkach, stopniowo się rozrastając. Osią jego jest Kostelec/Náchod, rodzinne miasto autora, które podczas wojny, mimo nadgranicznego położenia, z racji przewagi ludności czeskiej znalazło się w obrębie Protektoratu Czech i Moraw. Łatwiej dziś pojechać do Náchodu, który jest tuż za naszą granicą, niż znaleźć egzemplarz przekładu "Tchórzy", po polsku wydanych raz jeden, w 1970 roku. Škvorecký był już wtedy w Kanadzie, ale współpraca polskich i czeskich stróżów prawomyślności na szczęście szwankowała.

A co z zagadką? W poprzednim numerze "TP" ukazała się rozmowa ze Škvoreckim, przeprowadzona przez Grzegorza Jankowicza. Autor "Tchórzy" opowiada w niej, że pierwszą jego młodzieńczą próbą powieściową było kilkunastostronicowe dokończenie przygodowego cyklu Curwooda, które zatytułował "Tajemnicza jaskinia". W "Przypadkach niefortunnego saksofonisty tenorowego" wspomina zresztą, jak zdumiał go po latach fakt, że w Kanadzie nikt już o jego ulubionym autorze nie pamięta...

Jestem o trzy dekady młodszy od Škvoreckiego, ale za mojego dzieciństwa powieści Amerykanina Jamesa Olivera Curwooda (1878-1927) nadal się - u nas przynajmniej - czytało. "Szara wilczyca", "Bari, syn Szarej Wilczycy", "Władca skalnej doliny", "Dolina ludzi milczących" - wszystkie można było znaleźć jeśli nie w księgarni, to w bibliotece, bowiem Curwood miał w Polsce wierną tłumaczkę. Z nieocenionego słownika "Współczesnych polskich pisarzy i badaczy literatury" (autorka hasła Beata Dorosz) dowiadujemy się, że Halina z Gordziałkowskich Borowikowa (1898-1980), publikująca pod pseudonimem Jerzy Marlicz, pochodziła z rodziny ziemiańskiej spod Orszy, podczas rewolucji 1917 roku uniknęła rozstrzelania i uciekła na Daleki Wschód, w drodze powrotnej do kraju zwiedziła pół Azji, a ostatnie czterdzieści lat życia spędziła w Brazylii. No i w latach 1927-1935 przełożyła osiemnaście powieści Curwooda.

Nie tylko go jednak tłumaczyła: niedokończony cykl "Łowcy wilków" i "Łowcy złota" uzupełniła po śmierci autora - jako Jerzy Marlicz - częścią trzecią, zatytułowaną "Łowcy przygód". W roku 1935, trzy lata po polskim wydaniu, ukazał się w Pradze przekład czeski. Nosił tytuł... "Tajemnicza jaskinia".

Škvorecký miał wtedy lat jedenaście i był dzieckiem słabowitym, które dużo czytało. Czy trafiła w jego ręce powieść Marlicza? Czy stąd właśnie zaczerpnął pomysł, by dopisać własne zakończenie "Łowców..."? Ponętna hipoteza. Miło wyobrazić sobie, że u początków kariery jednego z największych współczesnych pisarzy czeskich ukryty jest polski ślad. Chociaż tyle - bo polskiego odpowiednika "Przypadków inżyniera ludzkich dusz" już się pewnie nie doczekamy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Tomasz Fiałkowski, ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2009