Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wirus SARS-CoV-2 jest zabójczy, co zaczyna być widoczne nie tylko w publikowanych codziennie statystykach covidowych. Od połowy września Urzędy Stanu Cywilnego wydawały tygodniowo od kilkuset do ponad tysiąca aktów zgonu więcej niż w analogicznym okresie 2019 r. Demografowie łączą ten wzrost z trwającą pandemią.
Koronawirus zabija na kilka sposobów. Po pierwsze, poprzez chorobę COVID-19. Po drugie – zaostrzając choroby współistniejące (cukrzycę, nadciśnienie itp.). Ryzyko ciężkiego przebiegu zakażenia u cierpiących na te schorzenia można sprawdzić w internetowym „kalkulatorze ryzyka dla mieszkańców Polski”, opracowanym przez matematyków z grupy MOCOS. 40-letni zdrowy mężczyzna z 8-procentowym prawdopodobieństwem będzie wymagał po zakażeniu hospitalizacji. Dla jego kolegi z astmą ten wskaźnik sięga już 33 proc.
Te dwie kategorie zgonów widzimy w raportach Ministerstwa Zdrowia; ostatnio ich suma sięga 200-300 dziennie, choć dla epidemiologów jest jasne, że na tym śmiercionośność koronawirusa wcale się nie kończy.
Trzecia grupa zgonów, za które pośrednio – ale faktycznie bezpośrednio – odpowiada koronawirus, to efekt paraliżu systemu ochrony zdrowia. Od marca rozpoznaje się mniej przypadków raka, chorób serca, płuc itp. Mniej wykrytych przypadków oznacza mniej rozpoczętych i prowadzonych we wczesnych stadiach chorób terapii. Również pacjentom z wypadków czy cierpiącym na inne niż COVID-19 schorzenia coraz trudniej uzyskać pomoc lekarską.
Są (i będą) wreszcie zgony jeszcze bardziej odłożone w czasie i przez to trudniejsze do powiązania z pandemią. To skutki obostrzeń wprowadzonych w walce z wirusem. Wiosenny lockdown spowodował u wielu z nas nie tylko silny, długotrwały stres, ale i unieruchomił w domach. Brak aktywności fizycznej i odcięcie od wizyt rodziny najmocniej odbiły się na kondycji ludzi starszych.
Przez koronawirusa będzie nas mniej. Nie tylko z powodu większej liczby zgonów. Decyzja o zamrożeniu gospodarki – niezbędna dla zahamowania zakażeń – po kilku miesiącach również przynosi skutki uboczne. Wyraźnie spadła liczba zawieranych małżeństw, a w obliczu pandemii wiele par odkłada decyzję o potomstwie. Demograficzny efekt pandemii będziemy odczuwali przez dekady.
Tymczasem koronawirus zwycięża na wszystkich frontach, wskaźniki rozwoju epidemii pną się pionowo. Do chwili zamknięcia tego numeru „TP” nie było jeszcze widać skutków wprowadzonego 17 października częściowego lockdownu. Rząd nadal nie zamknął do końca szkół (tj. nie wysłał na zdalne nauczanie klas 1-3), nie przecinając jednego z najskuteczniejszych szlaków transmisji wirusa. Niewątpliwym zagrożeniem epidemicznym są też trwające kolejny dzień masowe protesty uliczne: nawet jeśli większość manifestujących nosi maseczki, to ogromna liczba interakcji społecznych musi skutkować wzrostem zakażeń.
Czy wobec rozwoju epidemii z jednej strony, a paraliżu systemu ochrony zdrowia z drugiej, jesteśmy bezbronni? Na szczęście niezupełnie. Naukowcy wskazują, że pewien procent populacji nie ulega zakażeniu nawet po długotrwałym kontakcie z koronawirusem. Wynika to ze skuteczności ich nieswoistej odpowiedzi immunologicznej, czyli „artylerii” witającej w organizmie każdy pojawiający się patogen (przechorowanie lub przyjęcie szczepionki uaktywnia z kolei odpowiedź swoistą, którą można porównać do sił specjalnych). Wiadomo też, że o wiele ciężej przechodzą COVID-19 osoby przemęczone, zestresowane, zaniedbujące wypoczynek. Wniosek? Dbajmy o nieswoisty układ odporności. Dobrze się odżywiając, uprawiając aktywność fizyczną, troszcząc się o dobre relacje, zwiększamy prawdopodobieństwo, że kiedy już dojdzie do zakażenia, przebiegnie ono łagodniej.