Skromność wywyższona

Mamy do czynienia z kontrrewolucją prostolinijności w poezji. Laur dla Krystyny Dąbrowskiej i Łukasza Jarosza ten zwrot jasno potwierdza.

19.11.2013

Czyta się kilka minut

Poetycką Nagrodą im. Wisławy Szymborskiej podzielili się poeci, o których jeszcze niedawno prawie nikt nie słyszał (Krystyna Dąbrowska) lub – mimo sporego dorobku – słyszeli nieliczni (Łukasz Jarosz). To zaskakujące i optymistyczne, że laur i czek dostał się twórcom, którzy raczej początkują, niż kończą karierę. To zaskakujące i kłopotliwe, że po latach, kiedy poezja mówiła językami nieludzkimi, niebędącymi ludzką własnością, odrzucając schematy i tradycje, nie chcąc pocieszać i uczyć, następuje powrót autorów, także młodych, do starej wiary w porozumienie, wrażliwość, liryzm, komunikatywność, ważność przekazywanych treści.

Osobno podkreślić trzeba wyrobioną umiejętność kształtowania wiersza, czasami kunszt, koncept, ale dozowany z umiarem, realizm, czyli portretowanie świata, owszem, w skrótach, błyskach, znaczących przesunięciach, lecz przecież z poczuciem, że świat istnieje i daje się pokazać.

Uwikłanie w język, które zdawało się nieomal stanem naturalnym literatury, kresem jej naiwnych form, a zarazem uczciwą reakcją na świadomość położenia i granic poezji, okazuje się tylko jednym z nurtów, opcją, strategią, a nie koniecznością, kwestią wyboru, a nie kwestią losu, dziedziną poetyki niemającej zbytniej styczności z etyką.

Kontrrewolucja prostolinijności, z którą mamy do czynienia, rodzi mnóstwo paradoksów; podstawowy polega na tym, że przez ostatnie dwie dekady nauczyliśmy się utożsamiać poezję z – co najwyżej – przeświecaniem rzeczywistości zza grubej warstwy języka. Idąca za tym bezinteresowność, nieprzewidywalność i nieoczywistość stały się jej silnymi walorami.

Nie chcę powiedzieć, że Krystyna Dąbrowska jest poetką w jakikolwiek sposób łatwą, lecz tylko, że jest poetką znakomitą w sensie cokolwiek retrospektywnym, takim, któremu między innymi patronuje Wisława Szymborska. Jsej tom „Białe krzesła” gromadzi wiersze stylowo nienaganne, w dobrym guście, subtelne i bystre. Szymborska posiadała siłę dramatyczną, której postanowiła – przeważnie – nie używać. Ironią, humorem, ukłonami pod adresem inteligenckiego esprit maskowała swoje „ciemne źródła”. Podobnie Dąbrowska, która wysoko ceni powściągliwość głosu, trzymanie w ryzach lirycznego egocentryzmu, czuły dystans, pozostawianie dość dużych marginesów na niewysłowienie, dyskrecję, elegancję, efekty nieprzesadne, patrzenie za kulisy, słowem to, co pośród ludzi dobrych nazywano kiedyś wewnętrzną kulturą. Jednak wewnętrzna kultura, wartość mglista, niełatwa do scharakteryzowania, przy tym bezcenna, kluczowa dla stosunków z drugim człowiekiem, opornie przekłada się na wartość wiersza, niekiedy mu szkodzi, zaokrągla go, wydelikaca, rozcieńcza.

Dąbrowskiej to nie szkodzi, nie kojarzy się z brakiem charakteru, na odwrót – przysparza jej wiarygodności, zjednuje czytelników. Mówiąc wprost: w nagrodzonej książce znajduje się dużo wierszy i wersów chwytających (ostrożnie, uważnie) za serce. Ukrytą bohaterką tomu jest codzienność, stawką – nadawanie zwykłemu życiu treściwości. Z tego wynika introwertyczność, która z definicji wyklucza ruchy zamaszyste, histerię, neurozę, bunt, krzyki i manifestacje, desperację, wszystko to, co – zwracając się na zewnętrz – woła o uwagę. Wiersz Dąbrowskiej na odwrót – nie wyrzuca autorki poza siebie, lecz uważnie wchłania zewnętrzne doświadczenie w celu osiągnięcia większej gęstości obrazu, także czasu. Impresja pragnie od odbiorcy empatii, współbieżnej reakcji na emocjonalny detal, nastawienia na mikrozmiany, zachodzące w rejestrowanych i kreowanych pejzażach, odwdzięczając mu się sowicie – wrażeniem uspokojenia i ładu.

Nasycenie czasu i obrazu spowalnia bieg odczuć, scala rozproszone myśli, harmonizuje ze światem, co przecież nie musi równać się tanim pocieszeniom. Widzenie aktywizuje wyobraźnię, daje zajęcie domyślności. Przykładem – Henry Moore, który w swoich rzeźbach dzięki pracy oka odkrywa w przedmiotach organicznych historie, procesy, biografie, daje im energię. U Dąbrowskiej również schodzą się znaki śmierci i życia, dzięki czemu ani jedno, ani drugie nie ulega zmarnotrawieniu, jak w wierszu „Stół”: „Z pozoru poczciwy mebel / na werandzie działkowego domu / przykryty kwiecistym obrusem. // Ale gdy zdejmiesz obrus, ukazuje się lipowy gnom, / siodłaty, / na grubych nogach”.

Łukasz Jarosz urzekł mnie (nie mnie jednego) przed laty podczas wrocławskiego czytania, kiedy pierwszy raz miałem okazję usłyszeć jego lirykę, obfitą w zaskakujące stopy twardości i miękkości, męskiej goryczy i młodzieńczego zdziwienia, że sprawy mają się właśnie tak. Zapisy egzystencji prowincjonalnej, co w tym wypadku oznacza jej niezależność od rytuałów i dyskursów, sterujących życiem w centrum, egzystencji bardziej bezpośredniej, niezapośredniczonej przez języki cudze, modne, gazetowe, bez trudu mogłyby przerodzić się w wysoce pretensjonalny mit, jeden z wielu.

Szczęśliwie w wierszach Jarosza tak się nie dzieje, przeciwnie – jego utwory wciągają w przestrzeń powagi i autentyczności, aż w końcu dochodzi się do prostego przekonania: ten facet, myślimy, dorobił się jakiegoś własnego miejsca, jakiejś realności, powodu, żeby uważać swoje otoczenie za warte przeżycia, namysłu, obserwacji, wymówienia. „Blasku podpatrywany w gałęziach, / co chcesz pokazać? W jaki sposób przylegam do świata, / czy świat przylega do mnie? Dajesz wszystko / czego potrzebujesz”. Dorobił się, szukając jego smaku i przesłania, a także słów adekwatnych do zakamuflowanego bogactwa. Uchroniło go przed resentymentem, nierzadko dotykającym prowincjuszy, i sentymentalizmem, służącym do siłowego uwznioślania kondycji – we własnym pojęciu – drugoplanowych.

Codzienność Jarosza różni się od codzienności Dąbrowskiej. Tych dwoje wyrzeźbiły odmienne warunki, różne biblioteki, lecz łączy wyczulenie na szczegół, barwę, aurę i dotyk, a ponadto – co ważne – poetyckość bez poetyzmów, zbawienna nieobecność artystowskiego nabzdyczenia i napinania się na filozofię czy metafizykę. Skromność, przez którą rozumiem zgodę na siebie.

W nocie redakcyjnej na okładce tomu „Pełna krew” widnieje zapewnienie, że to „poezja prawdziwa”, trafne i zarazem niepokojące. Owszem, prawdziwa, tak samo jak prawdziwa jest poezja np. Marzanny Kielar, Macieja Woźniaka, Dariusza Suski, Piotra Szewca, Marty Podgórnik czy Mariusza Grzebalskiego. Stanowczo dodałbym – jak poezja Andrzeja Sosnowskiego, Darka Foksa, Jerzego Jarniewicza, Adama Wiedemanna czy Joanny Mueller.

Bardzo nie chciałbym, żeby jakikolwiek werdykt odebrany został jako wyrok, tym razem na twórczość, mówiąc w skrócie, ostrzejszą lub awangardową, której wadą i zaletą jest wyzywanie naszych przyzwyczajeń na obopólnie śmiertelne pojedynki.  

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2013