Życie na małych wyspach

MAGAZYN LITERACKI „KSIĄŻKI W TYGODNIKU” | Dziś to najmłodsza poezja najakuratniej oddaje stan polskiej poezji w ogóle – kryzysu, w jakim znalazła się za sprawą gospodarki wolnorynkowej, i marginalizacji, na którą niegdyś skazała się sama wzruszeniami ramion.

01.04.2019

Czyta się kilka minut

Marcin Świetlicki z zespołem Świetliki w warszawskim klubie Proxima, listopad 1997 r. / ARKADIUSZ ŚCICHOCKI / AGENCJA GAZETA
Marcin Świetlicki z zespołem Świetliki w warszawskim klubie Proxima, listopad 1997 r. / ARKADIUSZ ŚCICHOCKI / AGENCJA GAZETA

Przedstawiam poecie znajomego z pracy. Mężczyźni wymieniają uprzejmości. – A ty, czym się zajmujesz? – Jestem poetą.

Konsternacja. Spojrzenie na mnie. Wymyślam jakiś zabieg, dla podtrzymania rozmowy”.

Niezliczoną ilość razy uczestniczyłam w podobnych konwersacjach i chętnie przyznam, że przytoczona wersja to wcale nie najcięższy kaliber. „Poeta? Fajnie, ale nie pytam o hobby, tylko zawodowo” albo: „Tak, tak, ale ja pytam, gdzie naprawdę pracujesz” – to tylko dwa przykłady reakcji na wyznanie „jestem poetą”. Poetą, czyli kim? Poeta to zawód, hobby, misja czy powołanie? Jako krytyczka od lat towarzysząca poezji Bohdana Zadury (ur. 1945), Piotra Sommera (ur. 1948), Andrzeja Sosnowskiego (ur. 1959) i ich młodszych kolegów oraz koleżanek po piórze, skądinąd wiem, że poezja „nie jest strategią przetrwania, / ani sposobem na życie”, lecz z drugiej strony od dawna nie mam złudzeń, że to przede wszystkim forma (twórczego – niech będzie) czekania.

Finał symptomatycznego dla tej tradycji wiersza „Czym jest poezja” Andrzeja Sosnowskiego wprost przykazuje: „Żadnej zwłoki nie żałuj, / bo może sama zaśpiewa? Może nagle powie / jakie są ludy i wojny, jakie mozoły i rejsy, / jak sprawy stoją, a jak interesy?”. A co, jeśli nie zaśpiewa? I czy losem poety jest rzeczywiście czekanie na poezję? Na odpowiednie dla rzeczy słowa? A jeśli tak, to czy to jest aktywność, za którą winno się płacić? Ile? I jaką walutą?

Jak, gdzie i kiedy?

Wbrew pozorom rodzima poezja to poletko dynamiczne. W późnych latach 90., kiedy zaczynała się moja przygoda ze współczesną literaturą, prężnymi ośrodkami poetyckimi były Warszawa, Legnica, a kilka lat później – Wrocław. Kraków pozostawał w tyle, bo kojarzył się wtedy z noblistami, ewentualnie pretendentami do tego tytułu. Dziś niegdysiejsi liderzy w zasadzie już nic nie znaczą – swój moment miały Poznań i Śląsk, potem Łódź oraz Toruń, a obecnie najsilniej błyszczy... Kraków. To tam pręży się, koci i pokazuje pazury najmłodsza poezja polska. I nie Nobla to wcale zasługa, tylko dziarskiego grona młodopoetyckiego. To sytuacja nowa i wcale nie oczywista.

W przeciwieństwie do aktywności cyfrowej, której polscy poeci oddają się masowo co najmniej od dwóch dekad. Początkowo jednak była to grupa zapaleńców zafascynowanych nowymi technologiami i możliwością tworzenia przy ich pomocy nowych gatunków literackich – poezji cyfrowej (cyberpoezji). I choć nurt ten pozostał niszą, nie oznacza to wcale wycofania się poetów ze świata cyfrowego – przeciwnie. W ostatnich latach wielu zaczęło używać mediów społecznościowych do działań stricte autopromocyjnych. Część z nich czyni to wprost, część uprawia rozmaite gry i zabawy towarzyskie. Powieściopisarz oraz poeta Jacek Dehnel (ur. 1980) prowadzi na Facebooku coś na kształt dziennika opinii na tematy zasadnicze (równość, wolność, emancypacja), a Justyna Bargielska (ur. 1977), jedna z ikon selfie feminizmu, używa mediów społecznościowych do referowania różności z codzienności, choć nie stroni również od zdań nieco bardziej angażujących.

Jeśli lata 90. upłynęły pod znakiem poezji referującej przede wszystkim wielkie bolączki i małe doniosłości dnia codziennego (perspektywa szersza, metafizyczna czy historiozoficzna – poza paroma wyjątkami – nie wydawała się wówczas specjalnie interesująca), to współczesna praxis idzie znacznie dalej. Poetki i poeci epatują nas swoją prywatnością już nie tylko przez słowo poetyckie, lecz również poprzez obrazy. Udostępniają więc swoje wizerunki i zdjęcia bliskich (w tym dzieci), a także wnętrza szaf, sypialni i mieszkania. Co z tego mają prócz lajków? Mniej lub bardziej realną, nieodmiennie zaś angażującą obie strony więź z czytelnikami.

Mądry Polak po szkodzie

„Napisalibyśmy wiersze / pełne niezłych idei / lub jakichkolwiek. / Ale, drogi Julianie, / żadna nie stoi za oknem. / Tak, za oknem ni chuja idei” – deklarowało onegdaj trzech (młodych i gniewnych) Marcinów (Baran, Sendecki, Świetlicki – roczniki 60.). Dla jasności – wcale nie oni pierwsi w historii literatury zapragnęli zdjąć z poezji wszelkie powinności i posłannictwa. Potem przez całe lata starczał im „tyci pokój”, w którym uprawiali poetyckie chałupnictwo z tego, co akurat mieli pod ręką – z bólu zęba, z własnych pragnień oraz niespełnień, a czasem także z resentymentu. Co ciekawe, w tym ewidentnym, zdawałoby się, ograniczeniu upatrywali źródło osobistej wolności. „Patrzę w oko smoka / i wzruszam ramionami” – deklarował Świetlicki, ustawiając się w kontrze do „poezji niewolników” karmiącej się ideami i ideologiami.

Lecz jeśli poezja z natury swej nie jest wcale „interwencją” ani „strategią”, to jej siła nie powinna słabnąć nigdy, nawet w czasach, kiedy potężny smok karleje do pozornie przyjaznej jaszczurki. Praktyka życiowa pokazuje jednak, że jest zgoła inaczej. Wolny rynek i demokracja liberalna, choć naturalnie nie są krwiożerczymi reżimami, na wzruszenia ramion poety odpowiadają tym samym: bezwzględnym désintéressement. O ile w latach 90. poeci czasu przełomu nierzadko bywali beneficjentami ogólnej prosperity, etat publicysty kulturalnego czy wykładowcy uniwersyteckiego mogli zatem traktować jako alternatywę lub nawet ostateczność, o tyle w dekadzie następnej umowa na czas nieokreślony stała się przywilejem dostępnym tylko nielicznym twórcom. W pierwszych dekadach XXI wieku stopniowa, acz nieuchronna prekaryzacja zawodów artystycznych stała się bowiem faktem. Prawdę mówiąc, wśród poetów z roczników 50. i 60. jako tako radzą sobie w rzeczywistości późnego kapitalizmu tylko ci, których zatrudniają na umowę o pracę uczelnie wyższe. Reszta zależna jest od stypendiów, grantów, nagród oraz... małżonków. Dość kłopotliwa to sytuacja, bo zdecydowana większość twórców tego pokolenia to mężczyźni. Dopiero w rocznikach 70. pojawi się bardzo silna (i liczna!) reprezentacja kobiet.

Kolejnym skutkiem obopólnego désintéressement jest postępujący kryzys na rynku wydawniczym. Owszem, funkcjonuje ciągle jeszcze kilka oficyn zorientowanych na wydawanie najnowszej poezji polskiej (choćby WBPiCAK, Biuro Literackie, a5, Instytut Mikołowski), ale coraz częściej nawet uznany i nagradzany twórca, prócz książki, musi ze sobą przynieść środki na jej wydanie. Zaprzyjaźniony ze mną wydawca postanowił pozostać w pełni niezależny wobec wszelkich dotacji, dlatego też zupełnie zrezygnował z wydawania poezji.

Z tego wszystkiego wynika niezbicie, że wzruszający ramionami poeta – mimo wszystko – potrzebuje prężnie działającego rynku wydawniczego i silnych oraz stabilnych instytucji kulturalnych. Pozostaje jednak pytanie, czy współcześnie ktoś potrzebuje jeszcze poety?

W czerwcu 2017 r. profesor Ewa Łętowska wygłosiła wykład „Konstytucja i poezja”, który rozpoczęła od przytoczenia frazy „Niczego o nas nie ma w Konstytucji” z wiersza „Pod wulkanem” Marcina Świetlickiego. Słuchałam tego wywodu z zaciekawieniem, momentami nawet – z niekłamanym wzruszeniem. Do czasu. W pewnym momencie obecni na sali politycy przejęli mikrofon, by potwierdzić, że również i w ich opinii istnieje niezbywalny związek między poezją a wolnością, demokracją i praworządnością. Ze zdumieniem słuchałam wypowiedzi Leszka Balcerowicza na ten temat, bo jakoś nie mogłam sobie przypomnieć, by wcześniej ujmował się za poetami i artystami – by uznawał ich niezbywalność i deklarował konkretne rozwiązania systemowe czy choćby realną dlań pomoc. Jeśli mnie pamięć nie myli, w dyskursie liberałów dobry poeta to nieodmiennie głodny i nieszczęśliwy poeta (patrz: Norwid). Tymczasem jak trwoga, to do...

Co ciekawe, wywołany przez Łętowską Świetlicki „stanął do apelu” i na początku 2018 r. zameldował się z autorskim wyborem wierszy zatytułowanym „Polska (wiązanka pieśni patriotycznych)”. W książeczce tej zreferował fenomen „drobnej zmiany”, która sprawiła, że nasz naród uległ trwałym podziałom, a państwo rozpadło się na „miliard Polsk”.

Nawiasem mówiąc, chwilę później z podobną w tonie książką poetycką „Po szkodzie” wystąpił Bohdan Zadura. I jeśli w wierszu „Demokracja” z opublikowanego w 2016 r. tomu „Już otwarte” Zadura otwarcie krytykował proces wyborczy („wybierzcie swoich / przedstawicieli / a oni / już was / urządzą”), to teraz, w tytułowym wierszu „Po szkodzie”, gorzko skonstatował: „to już chyba lepiej / byłoby / nie wybierać / żadnego”.

Co łączy książki obu poetów? Twórców, przypomnijmy, przez lata na widok smoka „wzruszających ramionami”? Niewczesność. Bo jak mawia przysłowie, mądry Polak po szkodzie...

Multimedialność prekariuszy

Roczniki 70. i 80. od lat przeprowadzały szturm na salony poetyckie z pozycji stricte ideologicznych. Widząc bowiem, że poeci starsi opuszczają gardę w tematach zasadniczych, ich przedstawiciele dążyli przede wszystkim do zatrzymania postępującej prekaryzacji zawodu (sic!) poety oraz wprowadzenia praktyk zgodnych z polityką równościową (parytety). Ujmując tę sprawę z grubsza, Szczepan Kopyt odnosił się do marksizmu, Kira Pietrek referowała opresje i wykluczenia, jakim podlega pracownica korporacji, a Konrad Góra proponował dyskurs anarchistyczno-antysystemowy. Przy czym lwia część ich rówieśników nie włączyła się wcale w ich lewacko-kontrkulturową rewolucję. Sporo poetów z roczników 70. i 80. zajęło skrzydło konserwatywne (co ciekawe, akurat ci autorzy całkiem dobrze radzili sobie w tym, jakże przecież niedofinansowanym, sektorze – patrz: Tadeusz Dąbrowski), a gros poetek (ale nie tylko) podjęło rękawiczkę krytyki ekologicznej i feministycznej (Ilona Witkowska, Julia Szychowiak), zorientowanej jednakowoż nie wyłącznie na kobietę, ale przede wszystkim na matkę i dziecko (Joanna Mueller, Justyna Bargielska, Julia Fiedorczuk). Jeszcze bardziej rzecz upraszczając, można przyjąć, że poeci debiutujący na przełomie XX i XXI wieku nie wzruszają już ramionami, ale przeciwnie – pełni zaangażowania i uzbrojeni we własne racje, opinie, dyskursy – dążą do konfrontacji. Działają. Przy czym pokolenie to, choć powszechnie krytykuje zastane warunki, zasadniczo potrafi włączyć się i wykorzystać – ewentualne – szanse czy sposobności. Znamienne, że większość wymienionych przeze mnie poetek średniego pokolenia odnajduje się zarówno w poezji, jak i w prozie (Bargielska, Barbara Klicka), eseistyce (Mueller, Fiedorczuk), literaturze dziecięcej (Mueller, Bargielska) i młodzieżowej (Agnieszka Wolny-Hamkało) oraz w dramacie (Wolny-Hamkało, Klicka). Większość z wymienionych pań nie posiada umowy o pracę, a przy tym łączy aktywność artystyczno-kulturalną z wychowywaniem dzieci. Część z nich angażuje się również politycznie, a przynajmniej – społecznie i środowiskowo.

Instytucje w odwrocie

W 2004 r. w Krakowie powstał Instytut Książki, który stanowi instytucję narodową, powołaną w celu popularyzacji książek i czytelnictwa oraz promocji języka polskiego i literatury polskiej na świecie. Poeci rozmaicie wypowiadają się na temat tej instytucji – jedni uważają, że bez jej pomocy ich wiersze nie zostałyby przetłumaczone na języki obce i wypromowane w innych krajach, inni zżymają się, że placówka promuje „swoich” (w zależności, rzecz jasna, od tego, kto nią właśnie dowodzi). Mnie najbardziej interesują informacje o nowościach wydawniczych. Wchodzę zatem w odpowiednią zakładkę, klikam wpierw „Literatura”, potem „Poezja” – i wreszcie wszystko staje się jasne. Bo jeśli wierzyć prowadzonej przez IK stronie, w bieżącym roku nie ukazała się jeszcze ani jedna książka poetycka, zaś w 2018 wyszło ich... 11. Brnę dalej – wszak Instytut Książki wydaje na zlecenie Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego kilka czasopism kulturalnych, z czego trzy tytuły publikują polską poezję współczesną („Akcent”, „Odra”, „Twórczość”), z kolei w „Nowych Książkach” znaleźć można omówienia poetyckich nowości wydawniczych. Także i tu święte prawo selekcji zwycięża nad kryterium reprezentatywności. Poeci obecni w jednym medium są ignorowani przez pozostałe tytuły. Sytuacja ta nie jest wcale novum. Katarzyna Janowska opublikowała w „Polityce” w 2005 r. miniprzewodnik po polskiej poezji współczesnej, który zatytułowała „Federacja niepodległych nisz”. Tak bowiem właśnie, jako swoiste „życie na wyspach”, wygląda świat kultury w tym kraju, w którym „Poetów przeklętych / wyparli żołnierze wyklęci / Patriotyczną młodzież / patriotyczna odzież” (Bohdan Zadura, wiersz „Postęp” z tomu „Po szkodzie”).

800 tomików wierszy

Jak jest w takim razie naprawdę? „W 2000 roku wydano w Polsce 800 tomików wierszy. A ile liryków krąży w Internecie, ile tomów wydały osiedlowe kluby lub domy kultury, ile wierszy wykrzyczeli młodzi poeci na Slam-Poetry? Tego nikt nie jest w stanie zliczyć” – referowała Janowska.

Współcześnie ukazuje się średnio 200 książek poetyckich rocznie (wydanych po raz pierwszy), z czego mniej więcej jedna czwarta to debiuty. Poza tym wychodzą także tomy wierszy zebranych lub też wybranych danego poety oraz antologie. Jeśli chodzi o te ostatnie, warto odnotować „Solistki” i „Warkoczami”, czyli zbiory poezji kobiet. Z kolei hitami zeszłego sezonu okazały się „Zawrót głowy. Antologia polskich wierszy filmowych” Darka Foksa oraz „Znowu pragnę ciemnej miłości” Joanny Lech. Ten drugi tytuł, reklamowany zresztą jako „poetycka podróż po światach, które mieszczą się pod powiekami i w uścisku dwójki zakochanych w sobie ludzi”, opublikowany został przez W.A.B. – firmę wydawniczą niespecjalizującą się dotąd w wydawaniu poezji, posiadającą za to prężny dział reklamy. W rezultacie o antologii Lech, która, nawiasem mówiąc, trafiła na empikowe półki w całym kraju, mówiono wiele i nie zawsze sprawiedliwie, zaś kapitalnej antologii Foksa nie przeoczyli tylko najuważniejsi, bo sposób jej dystrybuowana, delikatnie mówiąc, pozostawiał wiele do życzenia. I tak to zwykle jest z poezją w Polsce.

Od selfie-feminizmu do infantylizmu

Ostatnią część dedykuję, posiłkując się słowami z poematu „[beep] generation” Tomasza Bąka (ur. 1991), „wszystkim znajomym / stojącym przed dylematem: / smażyć frytki czy pisać doktorat”. Obecnie najmłodsza polska poezja najakuratniej oddaje stan poezji polskiej w ogóle – kryzysu, w jakim znalazła się za sprawą gospodarki wolnorynkowej i marginalizacji, na którą niegdyś skazała się sama (wzruszając ramionami). Znamienne, że ubrania z sieciówek, które dla pokolenia przełomu 1989 roku były przedmiotem pożądania, a dla roczników 70. i 80. środkiem do estetyzacji własnej biografii (selfie-feminizm), w tomie „lalka bellmera” Anny Fiałkowskiej (ur. 1994) są już tylko znakiem wszechobecnej opresji. Bohaterka Fiałkowskiej raz czuje się jak towar, innym razem – zachłannie konsumuje, lecz oba te stany nie przynoszą jej żadnej ulgi. Być tu i teraz – współcześnie, to tkwić w przestrzeni nierozstrzygalności, nieoczywistości, pomieszkania dyskursów, wojny informacyjnej, niepewności wynikającej z nieweryfikowalności tego, co jest – i generalnej impotencji. „Smażyć frytki czy pisać doktorat?” – kto nie zaznał piekła niedojrzałości, ten nie był poetą ni razu. ©

KAROLINA FELBERG (ur. 1981) jest doktorem nauk humanistycznych, historyczką literatury, krytyczką literacka, publicystką kulturalna i redaktorką. Pracuje w Agencji Kreacji Teatru Telewizji. Współpracuje z „Tygodnikiem Kulturalnym” w TVP Kultura oraz Zespołem do Badań nad Literaturą i Kulturą Późnej Nowoczesności przy IBL PAN.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2019