Skoro tratwy płyną. Tak wyglądała podróż Alego z Maroka do Hiszpanii

Aby dotrzeć do Hiszpanii, wielu z nich płynęło przez morze. Aby potem znaleźć tu swoje miejsce, potrzebowali kogoś, kto poda im rękę. Alemu to się udało.
z Salamanki (Hiszpania)

05.12.2022

Czyta się kilka minut

Ali Boujerfaoui na tle zdjęć przedstawiających działania fundacji Mil Caminos. Salamanka, 28 października 2022 r. / AGNIESZKA ZIELIŃSKA
Ali Boujerfaoui na tle zdjęć przedstawiających działania fundacji Mil Caminos. Salamanka, 28 października 2022 r. / AGNIESZKA ZIELIŃSKA

Na pół roku przed wyborami parlamentarnymi w Hiszpanii rośnie poparcie dla prawicowych partii, zwłaszcza antyimigranckiego ugrupowania Vox. Z ponad 47 mln obywateli Hiszpanii imigranci stanowią już ponad 5 mln – tak wynika z danych Krajowego Urzędu Statystycznego za rok 2022.

Znaczna część z nich, ponad 776 tys., to Marokańczycy. Jednym z nich jest Ali. Oto jego historia.

Oszczędności na przemytnika

Jest rok 2005. Ali Boujerfaoui ma 16 lat. Wraz z rodzicami i pięciorgiem rodzeństwa żyje w dwupokojowym mieszkaniu w 200-tysięcznym mieście Laâyoune w zarządzanej przez Maroko Saharze Zachodniej. Jego ojciec jest żołnierzem, matka zajmuje się domem. Pomagają jej w tym siostry Alego – w rodzinnym budżecie brakuje pieniędzy na ich edukację. W końcu i tak zgodnie z tradycją wkrótce wyjdą za mąż i będą opiekować się swoimi domami.

– Spoglądałem na starsze pokolenie i wiedziałem, że moje życie wkrótce będzie wyglądać tak samo. Nie było dla nas przyszłości. Tylko najbogatszych było stać, by wyjechać stamtąd i pójść na studia – wspomina Ali, gdy spotykamy się w Salamance, w zachodniej Hiszpanii.

Już wtedy w głowie Alego rodzi się pomysł, którym dzieli się tylko z najbliższym przyjacielem.

Zaczyna oszczędzać. Robi to w tajemnicy przez rodzeństwem i rodzicami. Po szkole łowi ryby w pobliskim porcie, które sprzedaje na targowisku. Przegląda też swoje rzeczy i sprzedaje wszystko, co tylko może. Aby nie wzbudzać podejrzeń rodziców, co jakiś czas prosi ich o drobne sumy na swoje potrzeby.

Po roku ma 600 euro. Dość, aby zapłacić przemytnikowi.

28 godzin

Tamtego dnia okłamuje rodziców i mówi, że idzie spać do kolegi. W rzeczywistości wraz z tym kolegą – i trzydziestoma kilkoma innymi osobami – gromadzą się w nocy w domu przemytnika.

Tu dostają instrukcje, dzielą się na dwie grupy i w towarzystwie osób uzbrojonych w maczety i noże docierają na wybrzeże, gdzie czekają na nich dwie tratwy. Ali płynie na tej drugiej, która po kilkunastu metrach się przewraca.

Wspomina: – Było ze mną 21 osób, po pierwszej wywrotce cztery się wystraszyły. Był ścisk. Porządku na tratwie pilnował uzbrojony mężczyzna. Ci, którzy zmarliby podczas podróży, mieli być wyrzuceni za burtę. Teraz to brzmi strasznie, ale wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że ryzykujemy życiem.

Marokańskie miasto Laâyoune i hiszpańskie Vecindario (na wyspie Gran Canaria) dzieli 45 minut lotu samolotem. Tratwą zajęło to 28 godzin. Nie było wody i jedzenia. On ciągle wymiotował.

– Bardzo źle spędziłem podróż. Najgorszy był chyba moment, gdy zasnąłem. Obudziłem się w dzień i widziałem tylko kolor niebieski. Granica wody niemal całkowicie zlewała się z błękitnym, bezchmurnym niebem. Szukałem wzrokiem jakiegoś najmniejszego cienia przypominającego ląd, ale przez wiele godzin nie było żadnej nadziei – opowiada dziś.

W końcu tuż po drugiej nad ranem tratwa dociera do wybrzeża Gran Canarii. Pasażerowie się rozpraszają, a uzbrojony mężczyzna płynie z powrotem do Maroka.

Z miejsca na miejsce

Ali z kolegą nocują u zaprzyjaźnionego Marokańczyka. Następnie przenoszą się na Teneryfę, a po dwóch tygodniach na Lanzarote (kolejną z Wysp Kanaryjskich).

Chłopak szybko zdaje sobie sprawę, że bez znajomości języka i dokumentów nie znajdzie pracy w Hiszpanii; w dodatku jest nieletni. Za namową kolegi decyduje się pójść na komisariat policji i tam szukać pomocy. Policjanci ignorują mówiącego tylko po arabsku nastolatka. Dopiero po interwencji wychowawcy z lokalnego centrum dla nieletnich chłopak trafia do szpitala na badanie kości (na tej podstawie zwykle identyfikowany jest wiek).

Kiedy potwierdza się, że Ali jest nieletni, trafia do ośrodka dla młodych imigrantów.

Wspomina: – Byli tam Marokańczycy, Malijczycy i Senegalczycy. Łącznie prawie 30 osób, a łóżek było tylko dla 20, więc spaliśmy na korytarzu. Nie było źle, uczyli nas elektroniki, abyśmy w przyszłości mogli znaleźć pracę. Ale nie mogłem się tam odnaleźć i uciekłem.

Wkrótce miał skończyć 18 lat, więc intensywnie zaczął szukać miejsca, które mogłoby go przyjąć, pomóc w nauce języka i zdobyciu wykształcenia.

Po kilku miesiącach oczekiwania zwolniło się miejsce w ośrodku dla imigrantów w Salamance, zarządzanym przez fundację Mil Caminos (Tysiąc Ścieżek). Dostał tu stypendium. Zaczął uczyć się ogrodnictwa w szkole zawodowej, a wieczorami języka.

Po trzech latach fundacja, do której należy centrum dla młodzieży z problemami oraz szkoły (łącznie w Salamance jest siedem takich placówek), zaproponowała mu współpracę. Ali dostał też pozwolenie na pobyt i pracę w Hiszpanii. Wtedy po raz pierwszy od prawie czterech lat mógł pojechać do Maroka, aby zobaczyć rodziców.

Taktyka Alego

Dziś ma 33 lata, z czego ostatnie 15 spędził w fundacji Mil Caminos, początkowo jako uczeń, a następnie wychowawca, nauczyciel spawania i capoeiry (sztuki walki). Całe jego życie związane jest z tym miejscem.

– Uwielbiam to, co robię – mówi. – To wspaniałe uczucie towarzyszyć młodym ludziom i patrzeć, jaką ewolucję przechodzą.

Do dwóch ośrodków zarządzanych przez fundację – szkoły Santiago 1 oraz Centrum Szkolenia Zawodowego Lorenzo Milani – docieram w piątek. Ali ma dzień wolny i oprowadza po obu miejscach.

Na ścianach wiszą zdjęcia wychowanków: dzieci na zajęciach z akrobatyki, podczas wycieczek, grające w piłkę, opiekujące się owcami. Na pierwszym piętrze są sale lekcyjne, na drugim pokoje uczniów. W piwnicy prócz świetlicy jest duża kuchnia – niektórzy wychowankowie uczą się zawodu kucharza. A za wewnętrznym podwórzem jest cyrk i scena, gdzie mogą dać upust emocjom i rozwijać talenty artystyczne. Dalej od miasta jest ośrodek, w którym wychowankowie uczą się m.in. spawania, stolarstwa i ogrodnictwa.

Gdy tak spacerujemy, co jakiś czas ktoś z wychowanków Alego woła go po imieniu – trzeba naprawić rower, posadzić roślinę, przyjrzeć się ocalonym pszczołom. Uczniowie wydają się nie pamiętać, że Ali zaczął dziś urlop i następnego dnia leci odwiedzić rodzinę w Maroku.

Wykorzystuję chwilę, by podpytać 18-letnią Taimirę, jakim Ali jest wychowawcą.

– Jeszcze dwa lata temu go nie lubiłam. Irytowało mnie, że zagadywał mnie zawsze, gdy robiliśmy kolację czy sadziliśmy rośliny. Dziś wiem, że to jego taktyka wychowawcza, by nas poznać i zrozumieć. I to działa. Po jakimś czasie się otworzyłam. Pozwoliłam, żeby pomogli mi uporać się z moją przeszłością – mówi Taimira.

Jest Romką. Trafiła do fundacji, bo jej rodzice chcieli wydać ją szybko za mąż i odebrać szansę na edukację. Wspomina: – Byłam w różnych ośrodkach, ale ciągle przyklejano mi etykietę „Romki”. Nikt nie chciał widzieć mnie, mojej osobowości. Mam średnie oceny w szkole, może nie jestem zbyt inteligentna, ale się staram. Tutaj to widzą.

Dzięki fundacji Mil Caminos ukończyła szkołę zawodową z hotelarstwa, teraz uczy się ogrodnictwa, a po lekcjach dorabia w restauracji w Salamance. Chciałaby iść na uniwersytet i studiować edukację społeczną. A potem wrócić do fundacji i zostać wychowawczynią.

Jesteście dobrymi malarzami

Po ośrodku Lorenzo Milani kręci się też Jesús Garrote, dyrektor Mil Caminos.

– W ciągu 30-letniej pracy tutaj widziałem różne przypadki dzieci. Wykluczone społecznie, z biednych rodzin, bite. Wielokrotnie wyrzucane z domów, odrzucane przez nauczycieli. Pamiętam Brazylijkę, która potrzebowała rodzinnego ciepła. Zawsze gdy próbowała zbliżyć się do dorosłych, trafiała na osoby, które wykorzystywały ją seksualnie. Dla mnie to o tyle trudne, że jestem ojcem dwóch dziewczyn – mówi Jesús.

Dodaje, że nauczyciele w hiszpańskich szkołach często nie wiedzą, jak pracować z takimi dziećmi. – Szkoła często stara się ustawić wszystkie dzieci w jednej linii, nie zważając na ich talenty i osobowość. Próbuje się dopasować ich do szkoły, zamiast szkołę do nich – dodaje.

Na samym końcu ośrodka Lorenzo Milani jest duży garaż, gdzie wychowankowie uczą się podstaw mechaniki i spawania. Uczniowie rozstawieni są po wszystkich kątach, na różnych stanowiskach. Każdy ma swoje zadanie i tylko co jakiś czas zwracają się po radę do nadzorujących ich nauczycieli.

Jednym z nich jest José Juan Vicente Montes, były nauczyciel Alego. Trafił pod opiekę fundacji w 1995 r., gdy miał 13 lat. – Wiem, z czym mierzą się moi uczniowie, bo sam przez to przechodziłem. Zawsze im mówię, że są dobrymi malarzami. W zwykłych szkołach siedzieliby w ostatnich rzędach i gryzmolili coś na marginesach. Tutaj tego nie ma. Liczy się ich pracowitość i kreatywność. Nie chcemy nikogo dzielić, więc nie ma u nas ławek i rzędów – mówi José Juan.

Łamie mu się głos, gdy mówi, jaką satysfakcję daje mu spotkanie z byłymi wychowankami, którym udało się znaleźć pracę i założyć rodzinę: – Bądźmy realistami, nie wszystkim się udaje. Niektórzy kończą jako narkomani, w więzieniu czy żebrząc na ulicy. Ale to niewielki procent.

Piętnaście tysięcy

W ciągu pół wieku istnienia fundacja Mil Caminos pomogła 15 tysiącom dzieci i nastolatków.

José Juan, Ali, a w przyszłości może Tai- mira to nie jedyni jej wychowankowie, którzy zostali w placówce wychowawcami i nauczycielami; jedną piątą pracowników stanowią właśnie byli uczniowie. To celowy zamysł: aby wychowankowie mogli utożsamić się z wychowawcami i zobaczyć, że skoro im udało się kiedyś zacząć od zera, oni też mają szansę.

Ali cieszy się, że Taimira chce iść w jego ślady. – W Koranie mamy takie powiedzenie: ratując jedną osobę, ratujesz całe społeczeństwo, a zabijając jedną, zabijasz wszystkich – mówi.

Nalega, abym zobaczyła ich centrum edukacji ekologicznej. W ciągu roku ma tam zajęcia łącznie ok. 500 uczniów, nie tylko z fundacji, także z okolicznych szkół.

Jak tłumaczy Miguel Blanco, koordynator centrum, nauka zawodu czy odkrywanie sportowych pasji są ważne. Ale jemu zależy, by dzieci, które miały kontakt z fundacją Mil Caminos, nauczyły się też szacunku do przyrody i wrażliwości wobec zwierząt. A dzieje się tak, jak przekonuje, przez opiekę nad rannymi zwierzętami czy drobne prace ogrodowe.

W budynku obok kończy się właśnie lekcja. Dzieci otwierają okna, wymachują w naszą stronę. Wszyscy się znają i moja wizyta wzbudza emocje.

Gdy potem rozmawiamy na osobności, Ali mówi: – Najbardziej lubię nasz wakacyjny projekt „Maroko 2022”, gdy dwa miesiące spędzamy z dziećmi w ubogiej wsi marokańskiej. To dla nich szkoła życia. Gdy wykorzystują umiejętności, których nauczyły się u nas w fundacji, i w Maroku budują place zabaw, szkoły czy boiska. Widzę, że czują się wtedy potrzebne. Muszą nauczyć się żyć bez internetu i narkotyków, i jakoś dają radę. Spoglądają na inny świat, w którym brakuje tylu rzeczy, do których są przyzwyczajone.

Po tylu latach pracy Ali ma przed oczami obraz pewnego syna i matki: – Kiedy chłopak przyszedł do naszego ośrodka, nie przestawał się z nią kłócić. Bez przerwy na siebie krzyczeli. Po trzech miesiącach zobaczyłem, że chyba po raz pierwszy od lat się przytulili. Także takie drobne rzeczy sprawiają, że nasza praca ma sens.

Dwie perspektywy

Jemu się udało. Dzięki stypendium z Mil Caminos mógł nauczyć się języka, zdobyć wykształcenie (w 2023 r. skończy licencjat z edukacji społecznej) i teraz sam pomaga w wychowaniu młodego pokolenia Hiszpanów.

Takich jak kiedyś on, dzieci-imigrantów, jest tu więcej. W ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy 2022 roku tylko do wybrzeży Almerii na południu Hiszpanii przypłynęło 300 tratw. Nie wszystkim się udało. Z danych Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji ONZ wynika, że w 2021 r. zginęło co najmniej 5684 migrantów, którzy próbowali dotrzeć z Afryki do Europy. Ponad półtora tysiąca z nich straciło życie w okolicy Wysp Kanaryjskich, wybierając taką drogę, jak 15 lat temu Ali.

– Nie wiem, czy dziś tak samo wsiadłbym na tratwę – zastanawia się. – Odradzam to tym, którzy mnie pytają. Nie warto tak ryzykować. Doradzam młodym Marokańczykom, by przykładali się w szkole i starali o stypendium naukowe w państwach Unii.

Dodaje: – Wszyscy woleliby kupić bilet na samolot, niż podróżować tratwą. Ale państwa europejskie z obawy o to, że ktoś z Afryki osiedli się u nich na stałe, wymagają wielu rzeczy. Aby aplikować o wizę, musisz przedstawić bilety w obie strony, rezerwacje hotelowe, świadectwo pracy, wydruki z banku na temat majątku, który posiadasz. To nie do spełnienia dla zwykłego Marokańczyka. Dlatego tratwy z Afryki wciąż będą wypływały.

Z kolei w Hiszpanii zapewne wciąż będą pojawiać się krytyczne głosy względem imigrantów z Afryki. Na początku października został zwolniony z pracy inspektor policji z Walencji, który na spotkaniu partii Vox mówił, że „wszyscy imigranci przypływający na łodziach to byli więźniowie” i że „wszyscy zatrzymywani przez policję przestępcy to migranci”. To nie znajduje potwierdzenia w statystykach MSW, według których dwie trzecie zatrzymywanych przez policję osób w 2021 r. stanowili Hiszpanie.

Pozostała jedna trzecia – to i tak za dużo, proporcjonalnie do odsetka imigrantów w tym kraju. Aby było ich mniej – nad tym także pracują tacy jak Ali. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka mieszkająca w Andaluzji, specjalizująca się w tematyce hiszpańskiej. Absolwentka dziennikarstwa, stosunków międzynarodowych i filologii hiszpańskiej. Od 2019 roku współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W przeszłości pracowała m.in. w telewizji… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Skoro tratwy płyną