Siostry i bracia

Istnieją przynajmniej trzy Afryki - trzy różne światy, choć jeden kontynent. Północna część, mimo obecnych konfliktów, jest powiązana dziesiątkami więzów z krajami po drugiej stronie Morza Śródziemnego. Potem rozpościera się ocean Sahary - trudniejszy do przebycia niż samo Morze. Po nim dopiero wchodzimy do prawdziwej Afryki - serca Czarnego Lądu, przez które wiedzie droga na południe - na koniec kontynentu. I świata.

17.07.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

W ciągu stu lat, od połowy XVII wieku, w państwach Maghrebu chrześcijańscy jeńcy stanowili 10 proc. społeczności. To jedno pokazuje skalę pamięci historycznej łączącej nas z północną Afryką: wyrządzonych wzajemnie krzywd, wspólnoty losu. Przecież chrześcijanie także brali Maurów i korsarzy do niewoli. Dopiero jednak epizod kolonializmu z przełomu XIX/XX wieku (biorąc pod uwagę długość wspólnej historii, kolonializm był właśnie epizodem) boleśnie nas podzielił - gdybyśmy sobie oszczędzili takich doświadczeń, można byłoby powiedzieć, że Europa i Afryka Północna to jedna przestrzeń.

Rozszerzenie UE o kraje Afryki Północnej długo jeszcze nie będzie realne, ale prowadzenie polityki dobrego sąsiedztwa najlepiej zacząć od razu - mimo ostatnich wydarzeń w Londynie, ubiegłorocznych w Madrycie czy sprzed czterech lat w USA. Europa znajduje się w radykalnie innej sytuacji niż Stany Zjednoczone choćby dlatego, że można sobie wyobrazić, iż Amerykanie kiedyś przestaną się interesować tą częścią świata. Dla nich to daleko, dla Europy to będzie zawsze sąsiedztwo, więc nie możemy sobie pozwolić na zapomnienie o islamie czy północnej Afryce. Bariery geograficzne pokonać łatwo, więc zawsze będą stamtąd przenikać do nas uchodźcy, myśliciele albo wyznawcy innych religii. Nie sposób wyobrazić sobie przyszłości Europy otoczonej coraz wyższym murem. Co jednak z barierami emocjonalnymi, np. nieracjonalnym lękiem przed obcością? A czy ten obcy przełamie w sobie poczucie upokorzenia, bolesną pamięć życia pod europejską okupacją w czasach kolonializmu? Nic nie boli tak mocno i długo, jak odarcie z godności... W historii Europy mieliśmy już jednak zarabizowaną Hiszpanię, której wpływ na rozwój nauki jest nie do przecenienia; w niej też można szukać wzoru dla wspólnego życia trzech religii monoteistycznych. Może właśnie od tego powinniśmy wyjść? Przypomnieć sobie, że mimo konfliktów mamy wspólnego ojca - Abrahama. A potem odnaleźć te tysiące rzeczy, które widziane wnikliwiej okażą się wspólne.

Za dwiema pustyniami

Pokonanie Sahary, oddzielającej powiązaną z Europą północ od serca Czarnego Lądu, jest tylko nieco łatwiejsze niż w czasach białych odkrywców. Właściwa Afryka zaczyna się właśnie tam i nazywana jest subsaharyjską. Jej tereny kończą się podobną barierą, choć łatwiejszą do przebycia - pustynią Kalahari, izolującą samo południe Afryki, gdzie z różnych powodów, m.in. komunikacyjno-klimatycznych, udało się osiedlić dużej grupie Europejczyków. To właśnie długa obecność licznej grupy potomków nie-Afrykańczyków czyni te ziemie “trzecią Afryką" - diametralnie inną od części tropikalnej.

Kontakty Europy z czarną Afryką były przez wieki powierzchowne, a kolonizacja rozegrała się w ciągu zaledwie kilkudziesięciu lat. Długo zresztą oznaczała ona w sensie cywilizacyjnym budowę fortów i innych placówek na wybrzeżu, a w głębi kontynentu - polowanie na ludzi dla handlu niewolnikami. Wnętrze Afryki pozostało dziewicze - i jest dziewicze do dzisiaj, przynajmniej jeśli chodzi o infrastrukturę. Nie tylko pustynie izolują. Transport z USA do kenijskiego portu w Mombasie kosztuje o połowę mniej niż przewiezienie towaru z Mombasy do interioru. Gdy w latach 70. byłem w kongijskim Kisangani, co i rusz uświadamiałem sobie, że Europejczycy są tam od zaledwie dwu pokoleń. Pierwszy Europejczyk dotarł tam sto lat wcześniej, ale dopiero w okolicach pierwszej wojny światowej pojawili się osadnicy. Jeszcze miałem okazję poznać ludzi, którzy nie znali pieniędzy i innych europejskich wynalazków.

Południe Afryki jest jednocześnie odległe i bliskie Europie. Pamiętamy sekwencję wydarzeń: najpierw doszło do zmian w Europie Środkowo-Wschodniej, rozpadł się ZSRR, potem doszło do głębokich przemian w RPA. Czy ruch w odwrotną stronę byłby możliwy? Wątpię. W obliczu takich wydarzeń w Europie ci, którzy mieli armię, władzę i pieniądze w południowej Afryce, zaczęli tracić determinację utrzymania apartheidu za wszelką cenę. Gdy ich postawa zaczęła się kruszyć i można było sobie wyobrazić inny świat, na sytuację w RPA inaczej popatrzyły też rządy wielkich mocarstw, ONZ czy polityczne i finansowe instytucje międzynarodowe. A to one wszak, biorąc pod uwagę geopolitykę, wywierają “delikatne naciski" by albo system utrzymać, albo go zdemontować. Do przemian i tak by doszło, ale bez tego, co się stało na drugim końcu świata, poprzedni reżim broniłby się skuteczniej i dłużej. Te rozważania, oczywiście, w żaden sposób nie podważają zasług przywódców Afrykańskiego Kongresu Narodowego.

Europa nie mogła się od RPA odwrócić z jeszcze jednego powodu: trzech milionów białych mieszkańców tego kraju. Gdyby transformacja się nie udała i gdyby doszło do konfliktu rasowego, europejska opinia publiczna nie pozwoliłaby rządom pozostać obojętną wobec problemu masy białych uciekinierów. Co nie mniej ważne, Europa nie miałaby żadnej możliwości przyjęcia wielkiej liczby potomków swoich dawnych mieszkańców.

Pułapka wysokich murów

Każdy z trzech afrykańskich światów ma inne problemy i oczekuje innego rodzaju pomocy. Czarna Afryka ma prawo liczyć na pomoc humanitarną. To jednak za mało. Pół miliona czy milion ofiar zabójstw w Ruandzie powoduje, że opinia publiczna spokojniejszej części świata mówi coś w rodzaju: “to straszne", ale nie zmusza swoich rządów do interwencji, które tym straszliwościom mogłyby zapobiec. Mamphela Ramphel, znana działaczka antyapartheidowa, napisała kiedyś: “Nigdy świat nie znał tak wielkiej liczby ludzi mieszkających poza swoim krajem pochodzenia. Na całym świecie jest ich przynajmniej 200 mln, a ta liczba rośnie. Oficjalne statystyki mówią o 120 tys. szukających azylu w RPA w ostatniej dekadzie, ale uważa się, że de facto blisko milion Afrykańczyków z różnych krajów szuka schronienia w RPA - kraju liczącym 40 mln mieszkańców. Niektórzy szacują liczbę uchodźców nawet na 2 mln, czyli dokładnie tyle, ile szuka schronienia w Europie. Musimy zmagać się z problemami całej Europy, nie posiadając jej możliwości".

Mimo to, problemy czarnej Afryki spomiędzy dwu pustyni niedostatecznie przemawiają do wyobraźni i interesów europejskiej opinii publicznej. W obecnych czasach bariera geograficzna nie jest już tak trudna do przebycia i np. z Zachodniej Afryki, z determinacją przekraczającą wszelkie wyobrażenie, uchodźcy będą się przebijać do “twierdzy europejskiej". Z mieszaniny powodów, bo trudno oddzielić uchodźców politycznych od ekonomicznych. Od uchodźców z krajów Maghrebu odróżnia ich to, że o ile ci ostatni oszczędności wysyłają rodzinom i chcą do nich wrócić, mieszkańcy czarnej Afryki z reguły nie mają dokąd wracać. Dlatego na wielką falę uchodźców nie można patrzeć tylko z perspektywy humanitarnej - to przede wszystkim gigantyczny problem polityczny i ekonomiczny. Ludzie mają prawo szukać szczęśliwszych miejsce na świecie od tych, w których się urodzili, czeka nas więc nie tyle wznoszenie jeszcze wyższych murów, co rozwiązanie przynajmniej niektórych przyczyn skłaniających ludzi do ucieczki.

Panikę na Starym Kontynencie wywołują też choroby panoszące się w Afryce i nie chodzi bynajmniej tylko o AIDS, ale o dolegliwości dawno uleczalne. Firmom farmaceutycznym nie opłaca się produkować szczepionek, bo potencjalny odbiorca jest zbyt biedny, by je kupić. Przypomnijmy, że w USA na ochronę zdrowia jednego człowieka wydaje się rocznie 2 tys. dolarów, a w Afryce - dolara...

Kto może prawie wszystko...

Łatwo zauważyć, że pomoc krajom Afryki to nie jest tylko kwestia wrażliwości sumienia (choć i na to jest miejsce), ale własnego, dobrze pojętego interesu. Nie zamierzam jednak nikogo namawiać do inwestycji w państwach niestabilnych politycznie, przynajmniej nie wszędzie i nie od razu. Mieszkańcy wielu krajów afrykańskich nie są wszak pewni, czy np. za 15 lat ich państwo będzie istniało w tej postaci, czy nie odbędzie się nacjonalizacja etc. Mądrość ogółu radzi robić interesy krótkoterminowe, nastawione na duży i szybki zysk. Jeśli sprawy przybiorą niekorzystny obrót, straty związane z inwestycją nie będą zbyt bolesne. Tyle że rodzima ludność nie odnosi z tego prawie żadnych korzyści.

Jak wysoki jest stopień braku przewidywalności sytuacji politycznej w tym regionie, pokazuje statystyka “trwałości" przywódców afrykańskich w latach 1960-2003. Liderów odsuniętych od władzy w przewrotach i wojnach domowych zdarzyło się 107, śmiercią naturalną zmarło 12, zamordowano, ale nie w zamachu stanu - 5, na emeryturę odeszło 19. Władzę w wyborach straciło tylko 19. A trzeba wiedzieć, że w sytuacji, gdy struktury państwa są dość słabe, od osobowości przywódcy zależy w Afryce prawie wszystko: może doprowadzić kraj zarówno do nędzy, jak niebywałego rozkwitu (kiedy odchodzi, z reguły kończy się to radykalną zmianą w państwie). Przekonały się o tym m.in. Gwinea, była francuska kolonia, i angielska Uganda, które w momencie odzyskania niepodległości miały najwięcej wykształconych ludzi i bogactw, ale których przywódcy doprowadzali je do kompletnej ruiny. W dużym stopniu także RPA zawdzięcza otwartość na świat niezwykłej osobowości Nelsona Mandeli.

Musimy włożyć sporo wysiłku w to, by nowe stosunki z Afryką nie mogły się wydawać ukrytą kontynuacją większości tego, co było dotychczas. Używanie słów “partnerstwo" i “współpraca" zamiast “pomoc" bynajmniej nie jest tylko przejawem afirmacji językowej. Na ile można, wątek partnerstwa trzeba wydobywać, podkreślać i umacniać - nie wyobrażajmy sobie, że stabilną przyszłość świata uda się zbudować na relacji dawcy-biorcy.

Afryka jest kontynentem, którego sytuacja ekonomiczna, w porównaniu z biednymi krajami Azji czy Ameryki Łacińskiej, drastycznie się pogorszyła w ostatnich kilkudziesięciu latach. W 1970 r. 10 proc. nędzarzy świata, czyli osób żyjących poniżej pewnego minimum, było Afrykańczykami. W 2000 r. liczba ta przekroczyła 50 proc. Zarówno biorąc pod uwagę przyrost dochodu brutto na głowę, jak np. śmiertelność dzieci, długość życia, stopień skolaryzacji - wszystkie wskaźniki są o wiele korzystniejsze w innych rejonach świata niż w Afryce.

Nieoświecone dobre serce

Po masakrze w Ruandzie udało się stwierdzić, że rząd niedługo przed wybuchem wojny kupił gigantyczne ilości maczet - normalnie służą do ścinania trawy, ale wówczas rozbijano nimi ludzkie czaszki. W Afryce rozgrywają się najkrwawsze konflikty na świecie właśnie dlatego, że łatwo je sfinansować. Handel “krwawymi diamentami", narkotykami i bronią lekką jest słabo kontrolowany, zawsze też znajdzie się jakiś rząd w Afryce czy jakieś państwo spoza kontynentu, które zechce zrobić fortunę na konflikcie albo morderstwach. Zastanawiające, że naciski opinii publicznej “cywilizowanego świata" są tak słabe, iż sprawne zorganizowanie misji pokojowej przekracza możliwości naszych rządów. A akurat na powstrzymanie stron czy obronę ofiar mielibyśmy wiele szans. Nie okłamujmy się, słuchając komunikatu o tym, jakie rejony kontroluje rząd, a jakie rebelianci, że sytuacja nie jest aż tak tragiczna. Większość konfliktów afrykańskich to po prostu krwawa anarchia: władze kontrolują ważne miejsca, np. lotnisko czy radiostacje; poza tym rządzą bandy zbrojne, na których miłosierdzie, a częściej okrucieństwo, jest zdana miejscowa ludność.

Inaczej jest z korupcją. Tu potrzebna byłaby zmiana światowego systemu bankowego i likwidacja korzyści, jakie banki czerpią z istnienia anonimowych kont. Coraz częściej jednak wymaga się od firm, np. wydobywających ropę naftową, przejrzystości finansów. Dzięki temu łatwiej dociec, czy za prawem do korzystania ze złóż nie stoją gigantyczne łapówki.

Przypomina mi się anegdota o tym, jak Bank Światowy rozważał możliwość udzielenia 10 mln dolarów pożyczki Gwinei Równikowej. Czy to dużo? Zależy jak liczyć: 30 dolarów na głowę mieszkańca albo 500 tys. dolarów na ministra...

Po raz kolejny wracamy do tego samego - źródłem wielu problemów Afryki jest słabość państwa. Odłóżmy ad acta szkodliwą utopię, że jest możliwy powrót Afryki do jakichś struktur przedkolonialnych, kiedy kontynent nie utrzymywał prawie żadnych kontaktów ze światem zewnętrznym i obywał się bez instytucji w europejskim pojęciu przynoszących szczęście ludzkości. Dziś bez sprawnego państwa człowiekowi nie tylko trudno zrealizować swój potencjał, ale w ogóle przeżyć. Bynajmniej nie chodzi tylko o wzmocnienie sił porządkowych czy zapewnianie bezpieczeństwa, ale o zorganizowanie edukacji, służby zdrowia, transportu w głąb lądu czy chociażby systemu nawadniania pól. Rolniczy potencjał Afryki, biorąc pod uwagę wielkość i jakość ziem, sporo przewyższa potencjał Europy; niewykluczone, że za 2-3 pokolenia będziemy stamtąd przywozić zboże.

Na razie jednak sami wysyłamy zboże do Afryki, nie zważając na to, że transport gotowych produktów uzasadnia tylko sytuacja nadzwyczajna. Jeżeli sprawy mają się inaczej, mądrzej i efektywniej jest wzmocnić miejscową produkcję żywności niż upychać tam nadwyżki własnej. Z powodu silnego wspierania rolnictwa w krajach rozwiniętych, Afryka co roku traci blisko 50 mld dolarów - więcej niż warta jest udzielana jej pomoc. Nie zauważamy oczywistej prawidłowości, że darmowy produkt jest konkurencją nie do wytrzymania dla rodzimych producentów. Nic nie może być wszak tańsze od czegoś, co jest za darmo, a worki kukurydzy z napisem “nie do sprzedaży", jakie widywałem wiele razy na targach, to finał działań pomocowych ludzi, kierujących się nieoświeconym dobrym sercem.

Winy białej rasy

Trzy lata temu odbyła się w Durbanie wielka konferencja ONZ na temat walki z rasizmem. Podczas obrad nieustannie pojawiała się kwestia rekompensaty za lata niewolnictwa; co znaczące, nie mówiono o handlu niewolnikami w ogóle, ale o handlu transatlantyckim - widać ktoś dostrzegł cień szansy, że bogate USA zapłacą za dawny proceder. Zamienianie krzywd na pieniądze i zagłuszanie w ten sposób wyrzutów sumienia za winy przodków - do niczego nie prowadzi.

Ważniejsze jest poczucie współodpowiedzialności za obecny świat i jego losy; uszlachetniające nas indywidualnie i jako naród poczucie solidarności z cierpiącą ludzkością. Jeżeli trzeba przyjść z pomocą, to bez szukania tych “bardziej zobowiązanych", którzy mieli kolonie. Musimy odnaleźć w sobie motywy powinności przychodzenia z pomocą tam, gdzie możemy - to jest sposób odpokutowania win białej rasy wobec Afryki.

Z inicjatyw politycznych w takim duchu wydaje się pomyślany projekt pomocowy brytyjskiego premiera Tony’ego Blaira. To nie jest pomysł opracowany przez “jakichś ludzi z Londynu", ale odnosi się do rzeczywistej sytuacji, mówi o konkretach.

Istotną rolę odgrywają Kościoły chrześcijańskie: nie tylko dlatego, że prowadzą misje i znają sytuację na miejscu; przede wszystkim mogą formować sumienia, kształtować poczucie współodpowiedzialności i solidarności z innymi, odnajdywania w sobie pokładów bezinteresowności. Kiedyś zauważalna była konkurencja między misyjnymi zgromadzeniami zakonnymi w pomnażaniu zastępów wiernych - na szczęście to już zanika, ustępując miejsca przekonaniu każdego wierzącego: “Mam skarb i chcę się nim podzielić".

Duchowość ma zresztą niebagatelne znaczenie w kulturze afrykańskiej i mimo pozornie nieprzekraczalnych różnic między religiami afrykańskimi a wielkimi religiami monoteistycznymi, to jeden z ważniejszych mostów nawiązania prawdziwych kontaktów z Afrykańczykami. Dzięki religii i duchowości łatwiej uświadomić sobie, że jesteśmy siostrami i braćmi - tutaj jesteśmy bliżej siebie, niż na jakiejkolwiek innej płaszczyźnie.

KRZYSZTOF ŚLIWIŃSKI (ur. 1940) jest doktorem biologii. Afrykę poznał pracując w latach 1974-79 jako wykładowca na wydziale nauk przyrodniczych uniwersytetu w kongijskim (wówczas zairskim) Kisangani; jako ambasador w Maroku, z akredytacją do kilku krajów Afryki subsaharyjskiej, w latach 1990-94, i jako ambasador w RPA w latach 2000-04. Ma za sobą kilka podróży do wnętrza Afryki, m.in. w czasie konfliktu w rejonie Wielkich Jezior. Współpracownik “TP" i “Znaku" od lat 60. Obecnie pracuje w MSZ.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2005