Plecami do ściany

"Tsotsi - dwugłos o filmie z Południowej Afryki.

14.06.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

ANNA MATEJA: - Właściwie powinnam przeprosić, że dla przeprowadzenia rozmowy o Republice Południowej Afryki kilkanaście lat po zniesieniu apartheidu zmusiłam Panów do pójścia na ten film...

WOJCIECH ALBIŃSKI: - Bo pretensjonalny i odwołujący się do łatwych uczuć? Nie jestem pewien, czy biały odbiorca potrafiłby przyjąć inny, okrutniejszy obraz współczesnej Afryki Południowej.

KRZYSZTOF ŚLIWIŃSKI: - Piotr Fudakowski, producent filmu, podczas przeglądu filmów afrykańskich w Warszawie opowiadał o reakcji publiczności w RPA: biali płakali, a czarni śmiali się i dowcipkowali. Ci pierwsi poddawali się łatwemu wzruszeniu, podobnemu do tego, jakie sam odczuwałem w dzieciństwie, płacząc nad Czarną Mańką - ulicznicą, która odmieniona przez miłość "stała się jego korną niewolnicą, czy jakiś urok rzucił na nią, czy co?". Przemieniona Mańka i tak jednak zginęła tragicznie, stąd wzruszenie i łzy. "Tsotsi" jest zrobiony w podobnej konwencji - tyle że głównego bohatera, bandytę, odmienia opieka nad dzieckiem.

Śmiać się, by nie płakać

Czarni się śmiali, bo znają rzeczywistość o wiele drastyczniejszą od tej pokazanej na ekranie. Nie bez przyczyny najprawdziwsza scena w filmie jest jednocześnie jedną z najstraszniejszych - popełnione z zimną krwią morderstwo w pociągu. Wybór osoby, u której widziano większą sumę pieniędzy, wbicie szprychy pod żebra ofiary w zatłoczonym wagonie w obecności dziesiątków ludzi, potem przerażenie - i milczenie! - wychodzących z pociągu... W tym kraju w każdym momencie można stracić życie, i to za nic.

WOJCIECH ALBIŃSKI: - "Niech ksiądz zawsze stoi plecami do ściany" - radził kasjer bohaterowi mojego opowiadania "Kobry i parafianie", gdy kupował bilet do trzeciej klasy pociągu. "W tłoku ludzie wbijają zaostrzoną szprychę. Tak jak doktorzy znają pewne miejsce w kręgosłupie...".

Pewnego pana zaatakowano rewolwerem na skrzyżowaniu i kazano wsiąść do bagażnika. Porywacze byli jednak trochę nerwowi i spiesząc się przejechali czerwone światła, po czym zaczęła ich gonić policja. Ponieważ się nie zatrzymywali, policjanci zaczęli strzelać, trafiając tego, który siedział w bagażniku. Kiedy się żyje w takim stresie, po jakimś czasie zaczyna to być nawet zabawne... A przypadków porwania samochodu z dziećmi w środku jest w RPA mnóstwo; sporo piszą o tym gazety.

KRZYSZTOF ŚLIWIŃSKI: - Wobec tych porwań używa się wręcz słowa "hijackingjacking", które gdzie indziej zarezerwowano dla porwań samolotów.

WOJCIECH ALBIŃSKI: - Zwykle dzieci wysadza się gdzieś niedaleko, by ktoś mógł je znaleźć i powiadomić policję. Nikt natomiast nie zajmuje się ich przewijaniem czy karmieniem.

KRZYSZTOF ŚLIWIŃSKI: - W czasach apartheidu przestępczość też była wysoka, a biali w przypadku jakiegokolwiek zagrożenia mogli strzelać tak, by zabić. Sądy za morderstwo w obronie własnej nie karały zbyt dotkliwie. Broni, przynajmniej w domach białych, było dużo; do tego dochodziły pokaźne kolekcje broni myśliwskiej. W niektórych regionach RPA toczyła się na dodatek wojna domowa, stąd broń mieli też "freedom fighters" - bojownicy o wolność. Cała ta broń po zmianie reżimu została.

WOJCIECH ALBIŃSKI: - Można ją teraz kupić na czarnym rynku. Kiedyś przeczytałem w gazecie notatkę - raczej niedużą, bo też nic ważnego, jak na tamte realia, się nie stało: do starego anglikańskiego kościoła w eleganckiej dzielnicy Johannesburga, Park­vue, wpadło kilku dżentelmenów, którzy zebrali od wszystkich tam obecnych, niczym kościelni, zegarki, pierścionki, pieniądze. Jak tu się nie śmiać...

- Czy można powiedzieć, że RPA to państwo i społeczeństwo naznaczone przemocą?

WOJCIECH ALBIŃSKI: - Nie tyle naznaczone przemocą, ile niebezpieczne.

KRZYSZTOF ŚLIWIŃSKI: - Przed zniesieniem apartheidu w 1994 r. było bezpieczniej, ale taki stan był wymuszony rozdzieleniem ras. Każdy czarny, który znalazł się na ulicy po zmroku, był zatrzymywany; tak samo, jeśli nie posiadał przepustki odpowiedniej dla danego rejonu miasta. Od starych murzyńskich zakonnic katolickich słyszałem, jak wrzucano je do celi za tego typu "wykroczenia". Brutalność życia w RPA jest jednak uderzająca.

Mam porównanie z Afryką Środkową, też przecież postkolonialną; Kongo, w którym mieszkałem przez kilka lat, było krajem po ciężkich walkach, wzrastała przestępczość, ale w kilkusettysięcznym Kisangani, gdzie białych było zaledwie tysiąc, w ciągu pięciu lat zdarzyło się jedno morderstwo rabunkowe. Ofiarą był Monsieur George, główny mechanik w salonie samochodowym Renault, samotny starszy mężczyzna. Od czasu do czasu zapraszał do siebie chłopców, ale nie budziło to specjalnej sensacji. Handel kością słoniową był już wtedy zakazany, przez co stanowił niesłychanie lukratywny interes. Pewien Zairczyk dał jakąś bajońską sumę pieniędzy Monsieurowi, by ten z grupą boyów udał się do puszczy i kupił kość od kłusowników. Poszli i nie wrócili. Po kilku dniach odnaleziono Monsieura spalonego w ognisku. Ponieważ suma, o jaką chodziło, była duża, a wspólnik ofiary - osobą wysoko postawioną, sprawy nie odpuszczono. Po kilku miesiącach sprawców odnaleziono (zdradzili się szaleńczym wprost wydawaniem zrabowanych sum). A przy identyfikacji zwłok mechanika okazało się, że był... kobietą, co więcej - poszukiwaną przez Interpol hitlerówką, dawną kapo w obozie koncentracyjnym!

- Panie Wojciechu, to temat na kolejne opowiadanie.

WOJCIECH ALBIŃSKI: - Ta historia jest tak prawdziwa, że aż nieprawdopodobna. Gdyby ją opisać, wszyscy by powiedzieli: "wymyślone". Co innego "Tsotsi" czy książki J. M. Coetzee - akademickie i pisane zza biurka, fałszujące rzeczywistość, ale jakże sugestywnie.

Wykluczeni z Soweto

W RPA robią wrażenie domy zamieniane powoli w twierdze, i to nawet w dobrych dzielnicach (widzimy to w filmie): wysokie płoty, domofony, zabezpieczona brama, druty kolczaste, psy obronne (w odróżnieniu od czasów segregacji rasowej są już jednak zarówno takie, które reagują na zapach czarnego, jak i atakujące białych). Dawniej, mimo działalności bojowników o wolność, nie było lęku przed wyjściem na ulicę. Dopiero teraz ludzie mają poczucie życia w stanie oblężenia.

- Może zbuntowani czarni odreagowują w taki sposób wieloletnie stłamszenie?

WOJCIECH ALBIŃSKI: - Buduje się wielkie teorie dla wytłumaczenia, dlaczego czarna społeczność stała się tak niebezpieczna: kolonializm, który zaowocował apartheidem, ubóstwo, ograniczenie dostępu do edukacji...

KRZYSZTOF ŚLIWIŃSKI: - Ale i rozbicie rodziny - skutek szybko rozwijającego się przemysłu, który wymusił migrację biednej ludności ze wsi do miast. W miastach mężczyzn, jako siłę roboczą, zamykano w czymś w rodzaju gigantycznych hoteli robotniczych podobnych do obozów pracy, zakazując im sprowadzenia rodzin. Zgromadzenie kilku czy nawet kilkudziesięciu tysięcy młodych mężczyzn w jednym miejscu tworzy naturalne środowisko dla gangów, alkoholizmu, narkotyków, prostytucji, hazardu.

WOJCIECH ALBIŃSKI: - Nad skutkami władza się nie zastanawiała - potrzebni byli robotnicy do kopalń i fabryk. Są i przyczyny społeczne wykluczenia: ktoś nie otrzymał edukacji czy nie może znaleźć pracy, więc zarabia nożem czy rewolwerem dla - o paradoksie! - wyżywienia swoich dzieci. Jest też dużo bezdomnych sierot czy dzieci niechodzących do szkoły.

KRZYSZTOF ŚLIWIŃSKI: - Pamiętacie scenę, gdy Tsotsi odwiedza swój dawny "dom" w stercie porzuconych rur kanalizacyjnych? Nie ma w tym nic zmyślonego.

- Ale RPA jest bogatym krajem, może sobie pozwolić na szeroko zakrojone reformy społeczne.

WOJCIECH ALBIŃSKI: - Jakie reformy zdołają opanować te milionowe tłumy spływające do RPA z północy, np. z głodującego Zimbabwe? Tych ludzi jest po prostu za dużo. Jak kilkanaście milionów wykluczonych miałoby znaleźć miejsce we współczesnym społeczeństwie? Mieszkają w domkach, jakie widzieliśmy w "Tsotsi": schludne, nawet ładne, zamykane na metalowe zasuwy. O krok jednak od wielkiego miasta, luksusu i dobrobytu. Korzystają z zasiłków i rent, pomocy szpitali. Policja wyłapuje nielegalnych imigrantów, np. z Mozambiku, ale ci wracają prawie natychmiast po odstawieniu do granicy.

KRZYSZTOF ŚLIWIŃSKI: - Osiedla takie, jakie widzimy w filmie - tutaj jest to Soweto koło Johannesburga - nie są slumsami; w RPA nazywa się je "township" albo "squatercamps". Usytuowane przy wielkich miastach, są one bardzo zróżnicowane na biedne i bogate, mniej i bardziej bezpieczne. Do tych drugich należy na przykład Mamelodi koło Pretorii; daj Panie Boże, by Europejczycy tak mieszkali.

WOJCIECH ALBIŃSKI: - Nie ma tam brutalności i powszechnej nędzy, jaką widzimy np. w brazylijskich fawelach, sprzyjającej nadużyciom - jest pewna kultura bycia. Wśród mieszkańców tych osiedli chodzą jednak wilki - "tsotsi". Zdjęcia "township" są niebywale malownicze - bez nich film, ze względu na swój sentymentalizm, byłby nie do zniesienia.

Diaboliczne podziały

- Agresję "tsotsi" można też interpretować jako chęć wejścia w dawną rolę białych, poddania ich sobie, wymuszenia ekspiacji.

WOJCIECH ALBIŃSKI: - Nie ma w RPA takiej potrzeby. Komisja Prawdy i Pojednania stworzyła możliwość spotkania kata i ofiary czy jej rodziny, ustalenia okoliczności popełnienia zbrodni, wyrażenia skruchy, choćby tylko werbalnie. Biali trochę biją się w piersi, bo mają za co, ale bez przesady. Wszyscy zgadzają się co do tego, że apartheid był zły, ale to nie znaczy, że w każdym indywidualnym przypadku ktoś tarza się w piasku czy zakłada włosiennicę. W czarnych natomiast jest pewna... beztroska, skłonność do wybaczania. Poza tym, gdyby wchodzić głębiej w tamte sprawy, można by wyrządzić komuś krzywdę, co z kolei mogłoby się źle skończyć dla gospodarki, a tego przecież nikt nie chce. Ważne jest to, co będzie dalej, a nie narodowe rozliczenia.

KRZYSZTOF ŚLIWIŃSKI: - Przypomnę jednak, że gdy dwa lata temu obchodzono dziesięciolecie transformacji, podczas głównych uroczystości owacyjnie witano Mandelę i... Roberta Mugabe, prezydenta Zimbabwe, który paranoicznie wręcz walczy z białymi osiedlonymi w jego kraju, wyrzucając farmerów z domu, niszcząc ich uprawy, szczując psami. W RPA wszyscy przecież o tym wiedzą! Zgadzam się, że panuje tam atmosfera "nie grzebmy się w przeszłości", ale pamiętam też o tych rozradowanych tłumach, dlatego nie jestem pewien, czy czarni na pewno są tak mało pamiętliwi.

- Czyli nie powinniśmy się zdziwić, gdyby za parę lat ruszyła w RPA wielka akcja lustracyjna?

WOJCIECH ALBIŃSKI: - Dopóki gospodarka się rozwija, wchłaniając tysiące czarnych - wszystko jest OK (wcale nie musi się to szybko skończyć; w RPA jest mnóstwo surowców, których świat potrzebuje). A jeśli coś się popsuje? Cóż... Inwestycje w Europie są przewidywalne, w Afryce nigdy nic nie wiadomo - trzeba brać pod uwagę minimum pięć lat ryzyka. Przecież Zimbabwe było modelem współpracy między rasami - i co z tego zostało?

KRZYSZTOF ŚLIWIŃSKI: - Dziedzictwo apartheidu widzę też w różnicy między RPA a jej sąsiadami, którzy przeszli wprawdzie okres kolonializmu i wojen wyzwoleńczych, ale nie borykali się z podziałami rasowymi, np. z tak diabolicznym prawem, jak tzw. "immorality act", zakazujący kontaktów seksualnych między rasami. Takie prawo byłoby nie do wprowadzenia, gdyby nie silna świadomość społeczna, że intymne kontakty między osobami różnych ras są czymś przeciwnym naturze, jak zoofilia czy nekrofilia. Miało to też podtekst religijny: skoro seks z czarnym sprzeciwia się prawom naturalnym, godzi i w boskie. Takie prawo odczłowiecza - straszliwie rani ludzką godność.

W Mozambiku czy Angoli, dawnych koloniach portugalskich, ludzie od zawsze mogli się ze sobą wiązać, bez względu na rasę. Mieszane towarzystwo w miejscach publicznych jest tam czymś oczywistym. W RPA kolor skóry nadal dzieli - kiedyś była to podstawa dyskryminacji, obecnie powód do udziału w akcji afirmacyjnej. Według takiego kryterium dzielą się zarówno dzielnice, jak knajpy.

- W barze, do którego zachodzą "tsotsi", bawią się tylko czarni. Słychać ich muzykę.

KRZYSZTOF ŚLIWIŃSKI: - Boże, jak ja się ucieszyłem, obserwując tę "shibeen" - bar z muzyką. W Kisangani przez pięć lat mogłem bez oporu chodzić w takie miejsca, byłem dopuszczany do ludowej radości. W RPA krępował mnie urząd ambasadora, ale miałem też poczucie, że nie mogę tam pójść; nie znałem białych, którzy by to robili. Niesłychanie trudno być tam włączonym we wspólną, spontaniczną radość.

WOJCIECH ALBIŃSKI: - Ale nikt już nikomu nie nakazuje, gdzie ma pójść się bawić. Powoli zresztą te kontakty się nawiązują: ludzie razem jedzą, siedzą przy jednym stole, ale głównie w pracy. Prywatnie każdy zamyka się za swoją bramą i włącza alarm.

Tak naprawdę w RPA są trzy społeczności: czarnych, białych i kolorowych. Trudno nie zauważyć, że przynajmniej dwie pierwsze nie są sobą zainteresowane, szczególnie czarni białymi.

- Jeśli w RPA tak łatwo stracić samochód, a obrabowanym można zostać nawet w kościele, czy ktokolwiek przywiązuje się do wartości materialnych?

WOJCIECH ALBIŃSKI: - Ależ tylko one się liczą! Kultura dochodzi do RPA kropelkami. W prasie nie pisze się o niczym innym poza zbrodniami i jakimiś wielkimi wydarzeniami politycznymi. Rosną pokolenia ludzi przekonanych, że pozjadali wszystkie rozumy; że nie ma niczego, o czym nie wiedzą, a co warto byłoby wiedzieć; że nie ma innego świata poza dotykalnym (to, rzecz jasna, daje satysfakcję panowania nad nim). Tylko tego by brakowało, by sobie stawiać jakieś pytania metafizyczne! RPA białych jest nudne. Inaczej jest w przypadku czarnych, którzy chcą dużo wiedzieć o świecie i kształcą się we wszystkich kierunkach.

***

KRZYSZTOF ŚLIWIŃSKI: - Przyznam, że coraz mniej pojmuję z RPA po zniesieniu apartheidu. Wcześniej było wiadomo, po której się jest stronie, teraz czuję do tego kraju coraz większy dystans.

WOJCIECH ALBIŃSKI: - A ja chcę tam wrócić jak najprędzej, choć przyjechałem do Polski zaledwie cztery tygodnie temu. Poczułem w filmie znajomy klimat: niespieszne rozmowy, charakter kobiet. Ta, której porwano dziecko, choć przykuta do szpitalnego łóżka, nie płacze, tylko mówi głosem tłumionym od złości: "Jeśli zrobi krzywdę mojemu synowi, uduszę go własnymi rękami". Tsotsi słyszy od mamki, którą znalazł dla porwanego niemowlaka: "Daj mi to dziecko, przy tobie umrze". Ona wzięłaby jeszcze dwoje, gdyby trzeba było, choć jest wdową zarabiającą szyciem i mieszka dość skromnie. Gdy zajmuje się dzieckiem, jest jak Matka Boska: piękna, tkliwa. Afrykanki nigdy zresztą nie podnoszą głosu na dzieci i jest to tak powszechne jak przekonanie, że - inaczej niż w filmie - mężczyźni dziećmi się nie zajmują.

KRZYSZTOF ŚLIWIŃSKI: - Dobrze, że intryga rozgrywa się wyłącznie między czarnymi; reżyser nie wdaje się w problemy rasowe, zostaje tylko problem przemiany człowieka.

WOJCIECH ALBIŃSKI: - Brak białych w filmie to jak powiedzenie: "Proszę, możemy zrobić nagradzany film bez ich udziału". Oskar dla "Tsotsi" był zresztą w RPA niemal narodowym świętem.

KRZYSZTOF ŚLIWIŃSKI: - Gdy J. M. Coetzee dostał w 2003 r. Nagrodę Nobla, zainteresowanie było minimalne. Co więcej, nie spotkałem żadnego wykształconego Afrykańczyka, który by przeczytał tyle książek tego autora, co ja...

WOJCIECH ALBIŃSKI: - Ale też książki Coetzee są mroczne, a film sprytnie wpisuje się w pewien schemat - każdy może się zmienić i ostatecznie wybrać dobro; zawsze jest jakaś nadzieja. Nie ma tu wielkiej filozofii i nie mam o to do twórców filmu pretensji.

- Ale to tania nadzieja i dość sentymentalna.

KRZYSZTOF ŚLIWIŃSKI: - Tyle że, jak w balladzie o Czarnej Mańce, ją właśnie lubimy najbardziej.

WOJCIECH ALBIŃSKI (ur. 1935) jest z wykształcenia geodetą. Od lat 60. mieszka w Afryce: najpierw w Botswanie, obecnie w Johannesburgu w RPA. Za debiutancki tom opowiadań "Kalahari" (2003) otrzymał Nagrodę im. Józefa Mackiewicza. Jeszcze w tym miesiącu w oficynie "Twój Styl" ukaże się trzeci zbiór jego opowiadań: "Antylopa szuka myśliwego".

KRZYSZTOF ŚLIWIŃSKI (ur. 1940) jest doktorem biologii. Afrykę poznał pracując w latach 1974-79 jako wykładowca na wydziale nauk przyrodniczych uniwersytetu w zairskim Kisangani, w latach 1990-94 jako ambasador w Maroku, z akredytacją do kilku krajów Afryki subsaharyjskiej, i w latach 2000-04 jako ambasador w RPA. Współpracownik "TP" i "Znaku" od lat 60.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2006