Sens podróżowania – przestroga

Nigdy jeszcze tak wielu ludzi nie podróżowało dla przyjemności. W ponowoczesnej kulturze konsumpcji, spragnionej wciąż nowych doznań, różnorodność świata i jego ofert jest niejako warunkiem szczęścia. Gwarantuje to, co wydaje nam się najcenniejsze - możliwości wyboru - pisze Zygmunt Bauman.

19.06.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Zwiedzanie jest obrzędem zawłaszczania. Kawałek po kawałku symbolicznie bierzemy w posiadanie ten świat, do którego przecież mamy prawo - czujemy to instynktownie i powtarzają nam to foldery biur podróży. Przemieszczamy się po kuli ziemskiej, jakbyśmy się przechadzali z koszykiem alejkami planetarnego supermarketu.

Świat ten zamieszkują jednak również inni i podróż jest nieuchronnie spotkaniem z drugim człowiekiem - lub też świadomym unikaniem spotkania.

Oto więc Chateaubriand, w którym filozof Tzvetan Todorov widzi pierwszego prawdziwego turystę. Dawniejsi podróżnicy, na wzór Marco Polo, z przychylną ciekawością obserwowali zwykle mieszkańców dalekich krain, a opisy obcych obyczajów zajmowały większą część ich memuarów. Dla Chateaubrianda mieszkańcy Stambułu czy Kairu są tylko uciążliwą plagą, złą stroną Orientu. Interesują go nie ludzie, lecz przedmioty - pejzaże, antyczne ruiny, zabytki. "Przedkładać zmarłych nad żywych i przedmioty ponad podmioty - przekonuje Todorov - to podwójne dziedzictwo, jakie Chateaubriand pozostawił współczesnym turystom". Czemuż jednak Chateaubriand tak unika ludzi? Z pośpiechu - odpowiada Todorov. By poznać ludzkie obyczaje, zauważa słusznie Chateaubriand, trzeba czasu. Jest drugi powód: trauma, jaką potrafi wywołać nagłe zanurzenie w odmiennej kulturze. Spotkanie z obcym może postawić naszą tożsamość pod znakiem zapytania, zmusić nas, byśmy ją określili na nowo. Spotkania z wielbłądami, żartuje Todorov, są mniej niebezpieczne niż z ludźmi.

Jest jednak i powód trzeci - to wzgarda. Wiek XIX, w którym narodził się turyzm, to wiek naukowego rasizmu, przypisującego ludziom wyższe lub niższe miejsce w "marszu cywilizacji", zależnie od koloru skóry i kultury. Co można zyskać na kontaktach z tymi, którzy zastygli, jak sądzono, na niższym szczeblu rozwoju?

Poczucia wyższości kulturowej nie pozbyliśmy się w pełni do dziś. Kolonializm się skończył, lecz zależności ekonomiczne trwają. Choć ledwie pięć procent ludności świata podróżuje dla przyjemności, dziesięć procent światowej siły roboczej pracuje na usługi turyzmu. Pod względem liczby zatrudnionych to największy przemysł na świecie. Prawda, że turyzm stał się fantastycznym motorem ekonomii całych krajów. Stosunki dominacji i władzy nie uległy jednak wielkiej zmianie i w krajach Południa na turyzmie zwykle najmniej korzystają miejscowi.

Aż do lat 20. XX wieku w ogrodach zoologicznych Europy zobaczyć można było, na wybiegu, "kanibali z Nowej Kaledonii" lub "wioskę nubijską". To "ludzkie zoo" wydaje nam się dziś uderzającym przykładem poniżenia innego człowieka - świadomie sytuuje go na poziomie zwierzęcia, uważanego za obiekt do obserwacji. Czy dzisiejsze praktyki turystyki "etnicznej" w wielu krajach Afryki, Azji czy Ameryki Łacińskiej są jednak bardzo odmienne? Choć czulibyśmy się zażenowani, wymierzając obiektyw w obcą osobę mijaną na ulicy naszego miasta, ludzi o innym wyglądzie i stroju uważamy za naturalne obiekty fotograficzne, jak palma czy żyrafa. Wykupienie biletu lotniczego do Mombasy czy Benaresu wydaje się dawać nam prawo nieskrępowanej obserwacji i fotografowania ich mieszkańców. Kolekcja zawłaszczonych wizerunków będzie pamiątką z wakacji.

Ten, kto wyglądem lub obyczajem pozostaje poza głównym nurtem zachodniej kultury, jest w tej relacji przedmiotem, nie podmiotem. Jego egzotyczna odmienność jest obiektem konsumpcji. Filmy etnograficzne prezentują nam świat zastygły w kolorowej egzotyce, w którym, obok egzotycznych zwierząt, poruszają się egzotyczni ludzie. Rzadko słyszymy ich głos - odmienny człowiek nie jest w tych filmach podmiotem, zdolnym samemu opisać swoją dolę. Jak zauważa egipska pisarka Nawal Sadawi: "Wielokulturowość, zróżnicowanie, odmienność kulturowa, odmieność religijna i etniczna, autentyczność, specyficzność - to wszystko są nowe towary".

W zetknięciu z tą odmiennością odruchowo szukamy potwierdzenia naszych wyobrażeń. Stereotyp oswaja dla nas świat. Broni przed nagłym szokiem zderzenia z obcą kulturą. Pozwala zbliżyć się do niej - na bezpieczną odległość. Uwalnia nas od mozołu obserwacji świata. Karol Marks w podróży po Algierii przepisuje w listach do córek opisy przyrody i ludzi z przewodnika. André Gide w Kongu narzeka, że las nie przypomina opisów Conrada.

Masowy turyzm otworzył milionom z nas - mieszkańców krajów dość zasobnych, byśmy mogli podróżować lub choćby o podróżach rozmyślać - drogę do dalekich krajów, która zawsze wzbogaca. Zarazem jednak rozrasta się nowy, fascynujący świat-ersatz, niezwykłe uniwersum tworzone, by miło potwierdzać stereotypy przyjezdnych. Czy to nie Stendhal zauważał, że mieszkańcy Szwajcarii cały rok ubierają się normalnie, poza latem, kiedy to wkładają skórzane spodnie, jakie spodziewają się zobaczyć angielscy kuracjusze?

Konsumujemy odmienność, lecz odmienność sprowadzoną do banału. Oto cudowny świat, świat uproszczony, zredukowany do listy paru punktów, które możemy przyswoić podczas dwutygodniowego pobytu - plaża, piramida, wielbłąd, feluka na Nilu. "Bańka turystyczna" - tak socjolodzy nazywają tę szklaną kulę, zaklętą przestrzeń iluzji, magiczny plac zabaw o niewidzialnych granicach, w którym turyści izolują się od lokalnej rzeczywistości. Plaża, na którą wstępu nie mają miejscowi, czy hostel za dwa dolary, gdzie młodzi Australijczycy z Sydney zawierają ekscytujące znajomości z młodymi Australijczykami z Melbourne - turystyczna bańka przybiera różne kształty.

Są ci, którzy z naturalną gracją zamieszkują bańkę stworzoną na ich potrzeby i jej międzyludzkie relacje. I inni, którzy za żadne skarby nie przyznają, że są turystami, pogarda dla turystów jest bowiem tak stara, jak sama turystyka.

Przebić się poza ściany turystycznej bańki nie zawsze jest jednak łatwo. Nie zawsze też jest słusznie. Bańka jest bowiem potrzebna. Nie tylko chroni turystów przed lokalną społecznością, lecz także i tę społeczność przed masą turystów. Miejscowi również bronią się przed traumą, wykształcając własny stereotyp turysty. Oczekują od przyjezdnych określonych zachowań i próbują skanalizować ich na określonej przestrzeni. I czasem po prostu muszą od nas odpocząć.

Ci, którzy czują się Izabelą Eberhardt wędrującą samotnie po saharyjskich obozowiskach, czy Nicolasem Bouvier, który spędza zimę w odciętym od świata przez śniegi Tabrizie, w czasach masowego turyzmu narażeni są na wiele rozczarowań.

Co jednak począć, jeśli, jak Monteskiusz, wierzymy, że kontakt z inną kulturą jest niezbędny, by wyostrzyć spojrzenie, i pozwala lepiej zrozumieć świat? Jeśli właśnie spotkanie z drugim człowiekiem jest dla nas największą radością? Jeśli chcemy dać szansę podróży, żeby nas odmieniła, jak mówił Bou­vier, choć, jak zauważał, nie wiemy, czy nas wtedy nie zniszczy?

Możemy szukać dziur w turystycznej bańce, jej nieporządnych marginesów. Naszej własnej, prywatnej chwili prawdy. Wiedząc, że możemy się rozczarować, jeśli przyjdzie pożegnać się z egzotyką - odkryć, że Szwajcarzy zwykle noszą dżinsy, Masajowie oszczędzają na dom z pustaków, balijskie kobiety po pracy, miast oddawać się tradycyjnym tańcom, oglądają amerykańskie seriale, a Beduini nie znają nazw konstelacji na niebie, za to cenią wieczorne programy Polsatu.

Możemy w ogóle unikać eleganckich hoteli, rajskich plaż, słynnych świątyń, malowniczych miast. Przewodniki czytać tylko po to, żeby omijać miejsca, którym poświęcone są więcej niż trzy linijki. Podróżować, jak choćby Andrzej Stasiuk, po zadupiach. Samotnie, żeby ludzie, jeśli zechcą, sami przyszli pogadać.

Lecz jak byśmy nie podróżowali, rowerem przez Transylwanię czy z biurem podróży na tunezyjską plażę, klucz jest jeden - inny człowiek powinien być dla nas podmiotem.

"Obfitość waszych ras i języków jest bogactwem danym wam przez Boga, znakiem dla tych, którzy myślą" - mówi Koran. Odmienność drugiego człowieka nie jest tu towarem do konsumpcji ani okazją do poczucia wyższości. Jest wezwaniem do refleksji. Wymaganiem. Lekcją odpowiedzialności?

"W oczach Boga ludzie są równi jak zęby w grzebieniu tkackim" - dopowiada tradycja islamska.

"Wszyscy różni, wszyscy równi" - mówi hasło kampanii Rady Europy, która ma promować tolerancję. "Wszyscy różni, wszyscy solidarni" - w takiej formie polskie władze postanowiły je propagować na rodzimym gruncie.

Postulat solidarności, to prawda, nakazuje dać żebrakowi na ulicy w Marakeszu parę groszy. Ale co jest wart, jeśli postulat równości nie nakaże nam zobaczyć w nim drugiego, takiego jak my, człowieka?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2006