Świat z wyobraźni

W Azji jest sieć sklepów „British India”, z odzieżą kolonialną dla turystów. To jakby w Polsce nazwać sklep „Generalna Gubernia”.

29.06.2015

Czyta się kilka minut

Wakacje marzeń czy wakacje z marzeniami? Zachodni turyści pod piramidami w Egipcie, 2009 r.  / Fot. Tarek Mostafa / REUTERS / FORUM
Wakacje marzeń czy wakacje z marzeniami? Zachodni turyści pod piramidami w Egipcie, 2009 r. / Fot. Tarek Mostafa / REUTERS / FORUM

MARCIN ŻYŁA: Cały rok ciężko pracujemy, mamy na głowie kredyty, rozmaite kłopoty, marzymy o dwóch tygodniach urlopu. Gdy go dostajemy, wybieramy all inclusive. To źle?


PAWEŁ CYWIŃSKI: Niekoniecznie! Turysta korzystający z takich ofert może tak samo jak każdy inny zachowywać się odpowiedzialnie w stosunku do ludzi i miejsc, które odwiedza. Z kolei podróżnik z plecakiem potrafi przyczynić się do degradacji przyrody, kultury i związków społecznych. Podział na odpowiedzialnego podróżnika i szkodzącego turystę masowego to mit.

MARYSIA ZŁONKIEWICZ: Duże hotele, w których woda jest oczyszczana, a śmieci segregowane, bywają często bardziej ekologiczne od tzw. dzielnic dla backpackersów [turystów indywidualnych – red.], którzy nieświadomie przyczyniają się tam np. do obniżenia poziomu wód gruntowych. Ale kontakt z przyjezdnymi wpływa również na zmiany społeczne i kulturowe. Paradoksalnie, czasem lepiej zamknąć turystów na ograniczonej przestrzeni, gdzie wszystko dzieje się pod ich gust, lecz decydują o tym mieszkańcy.


Wielu turystów wyjeżdżających na południowe plaże wie, że przebywają w sztucznym świecie – że Grecja czy Egipt, które widzą, nie są prawdziwe. Mówią, że chcą się „odciąć”, „wyłączyć”, i świadomie przenoszą się do innego stanu.


P.C.: Warto sobie uświadomić, że turystyka – czyli ponad miliard podróży zagranicznych rocznie – jest zjawiskiem z definicji egoistycznym, nastawionym na spełnianie potrzeb turysty. Kim zatem jest odpowiedzialny turysta? Kimś, komu nie wystarcza, że chce się „odciąć” i odpocząć, lecz kto zastanawia się, jak to, co robi, wpływa na odwiedzane miejsca.


I na co na przykład zwraca uwagę?


M.Z.: Pełnia odpowiedzialności jest utopią, ponieważ turystyka jest zjawiskiem niezwykle złożonym. Wyobraźmy sobie kogoś wrażliwego ekologicznie, kto w czasie pobytu w Tajlandii idzie do Starbucksa, aby pić tam kawę z ekologicznych kubków. Jednak z ekonomicznego punktu widzenia to błąd – kupując w międzynarodowej sieci, przyczynia się do wypływu pieniędzy za granicę. Tylko z Tajlandii znika w ten sposób ok. 70 proc. kapitału zostawianego przez zagranicznych turystów.


Używacie słowa „post-turysta”. Kim on jest?


P.C.: Termin spopularyzował socjolog John Urry. Według niego jest to turysta na tyle świadomy, że potrafi się bawić swoją rolą konsumenta odwiedzanego świata. My z kolei założyliśmy, że świadomość ta pozwala nie tylko bawić się swoim statusem, ale też wziąć odpowiedzialność za to, co się robi. Tym samym post-turysta jest bardziej odpowiedzialny, krytyczny – zjawisko, w którym uczestniczy, i swoje w nim zachowanie poddaje ciągłej analizie.


Są tacy w Polsce?


P.C.: Z tym mamy kłopot. Nawet szkoły niewiele uczą o tak ważnej części życia, jaką jest czas wolny. W Polsce mało się mówi o odpowiedzialnej turystyce. Staramy się to zmienić. Prowadzimy szkolenia – do tej pory odbyło się ich 50 – w czasie których rozmawiamy o różnych aspektach świadomej turystyki: językowych, gospodarczych, o etyce czasu wolnego. Ale także np. o odpowiedzialnej fotografii – wykonywanie zdjęć jest przecież aktywnością, w której między fotografującym a fotografowanym rzadko występuje relacja równości.

M.Z.: Na portalu post-turysta.pl publikujemy eseje popularnonaukowe poświęcone najważniejszym zjawiskom w turystyce. Polacy potrzebują takiej wiedzy – w tym roku za granicę wyjedzie 6 mln naszych rodaków, z czego trochę ponad milion będzie podróżować poza Europą. Potrzebę promocji świadomej turystyki dostrzegło także państwo – nasze projekty współfinansuje MSZ.


Uściślijmy: turysta świadomy nie tyle krytykuje samą turystykę, ile pozostaje wyczulony na to, co dzieje się w jego otoczeniu – a jego krytyczne spojrzenie, z którym potem wraca do domu, dotyczy szerszych zjawisk współczesności.


P.C.: Owszem, choć i on jest świadomy niejednoznaczności swojej roli. W ciągu ostatnich dwóch lat ok. tysiąca osób wykonało na naszych warsztatach to samo ćwiczenie. Poprosiliśmy je, aby wymieniły cechy wizerunku turysty, na które mogą zwracać uwagę mieszkańcy Laosu czy Etiopii. Nie zdarzyła się nam grupa, której wyszedłby obraz pozytywny. Turyści postrzegają samych siebie jako kogoś nie do końca dobrego. A mimo to – nie przestają wyjeżdżać. Jest w tym jakiś paradoks, prawda?


Może jest tak, że ostentacja w pełnieniu roli turysty jest bardziej uczciwa niż silenie się na podobieństwo do mieszkańców krajów, które odwiedzamy?


M.Z.: Niedawno znalazłam w internecie apel Iranek, które nie chcą być zmuszane do zakładania chust. Prosiły turystki, aby nie zakładały chust, bo jest to pewna forma akceptacji opresyjnego prawa. Ale przez inne Iranki odsłanianie włosów może być odebrane jako oznaka braku szacunku. I co powinna zrobić odpowiedzialna turystka?

P.C.: Nie ma jednej odpowiedzi. Widać jednak, że etyka podróżowania zaczyna się już na poziomie naszego wizerunku. Wiecie, że w Azji Południowo-Wschodniej działa sieć sklepów odzieżowych, przeznaczona dla zamożniejszych turystów, wyspecjalizowana w odzieży stylizowanej na czasy kolonialne? Nazywa się „British India”. To tak, jakby w Polsce nazwać sklep „Generalne Gubernatorstwo”. W dodatku reklamuje się hasłem: „W czasach rasizmu, opresji i niesprawiedliwości powstały piękne stroje”. To hasło mówi coś o klientach, którzy przychodzą się tam ubrać.


Amerykański socjolog Dean MacCannell uznawał turystykę za ramę ideologiczną „mającą moc przekształcania kultury i natury stosownie do swoich potrzeb”. Jakie to zmiany?


P.C.: Zacznijmy od tego, że posługujemy się wspólną turystyczną wyobraźnią. Patrząc na zdjęcie lwa na safari, wszyscy – Japończycy, Polacy, Brazylijczycy – zobaczymy to samo: jakąś formę wakacyjnej rozrywki. Skutkiem jest to, że ta nasza turystyczna wyobraźnia wywołuje u nas określone oczekiwania. Te zaś – bo popyt czyni podaż – wpływają na rzeczywistość.


Dobrym tego przykładem są tragarze w Himalajach. Trasy trekkingowe wokół Annapurny czy Everestu są świetnie przygotowane. Niewiele ci tam grozi, trudno się zgubić, wszędzie schodki, hoteliki i restauracje. Dlaczego więc korzystamy tam z tragarzy? W dodatku źle opłacanych. Na trekkingu w Alpach nie przyszłoby to nam przecież do głowy.


Powodem, dla którego to robimy, jest moim zdaniem oczekiwanie przeżycia przygody. Gdy jedziemy w Himalaje, nie używamy słowa „wycieczka” – to jest dla nas „wyprawa”. I elementem naszej wyobraźni jest to, że musimy mieć tragarzy – ludzi bez ubezpieczenia, noszących na plecach po 30 kilogramów, często uchodźców z Tybetu. Inaczej nasza przygoda będzie niepełna, mniej „autentyczna”.


Zatrudniamy ich, aby spełniali nasze oczekiwania?


M.Z.: Dokładnie tak. Przykłady można mnożyć. Do doliny Omo w Etiopii przyjeżdżają turyści chcący zobaczyć „prawdziwą afrykańską wioskę”. Są tam wsie z lokalnym kolorytem, ludzie, którzy dla turystów przebierają się w stroje etniczne. Warto jednak wiedzieć, jaki ma to wpływ na rzeczywistość. Otóż nagle członkowie jednej z tych grup etnicznych – Mursi – zaczęli zarabiać dużo więcej niż inni. Gdy stali się zamożniejsi, zainwestowali w krowy. A na sawannie krowy potrzebują więcej miejsca, ponieważ trawa nie jest tam taka piękna i zielona jak w Polsce. Zaczęły się więc spory o ziemię z innymi grupami etnicznymi. Tak się składa, że przez dolinę Omo przebiega szlak przemytu broni z Somalii do środkowej Afryki – z czasem walki stały się bardzo krwawe. Turyści nieświadomie zachwiali systemem społecznym, który panował tu od dawna.


Nawet „niezależni” turyści, backpackersi, poruszają się schematami, ścieżkami wydeptanymi przez przewodniki Lonely Planet. Choć bywa, że z poczuciem wyższości myślą o klientach biur podróży, w rzeczywistości są to dwie odmiany podobnej filozofii podróży.


M.Z.: Lonely Planet sprzedało dotąd ok. 120 mln egzemplarzy przewodników, które zaprogramowały sposób myślenia o podróżowaniu ok. pół miliarda ludzi. Piszą je autorzy z Zachodu, ale sprzedawane są na całym świecie. Tak właśnie europocentryczny sposób postrzegania świata – często jeszcze z korzeniami kolonialnymi – szerzy się wśród przedstawicieli globalnej klasy średniej. Komu ufasz tak naprawdę podczas podróży? Tylko tej książce. Cała reszta chce cię oszukać – ci wszyscy taksówkarze, ludzie na dworcach, może nawet właściciel hostelu... Kłopot w tym, że cała nasza wiedza o świecie jest ometkowana: „made by Lonely Planet”.


Niedawno pojawił się jednak serwis Airbnb – platforma wynajmu prywatnych mieszkań – który z punktu widzenia świadomej turystyki jest chyba czymś niezłym? Mieszkania oferują miejscowi, za wynajem dostają pieniądze...


P.C.: Rzeczywiście, dzięki temu więcej pieniędzy trafia bezpośrednio do mieszkańców. Ale z drugiej strony nowa burmistrzyni Barcelony chce pozbyć się z miasta turystów, podając m.in. przykład tego serwisu. Argumentuje, że mieszkania na wynajem stają się wiecznymi hostelami. Że ich sąsiedzi tracą poczucie bezpieczeństwa, gdy na klatce schodowej pojawiają się obcy ludzie, że narzekają na imprezy – w końcu na wyjeździe zawsze pozwalasz sobie na więcej. A ponieważ wynajem jest nastawiony na turystów, w Barcelonie wzrosły ostatnio ceny wynajmu dla studentów.


Wyjechaliśmy więc z biurem podróży, korzystamy z usług miejscowego przewodnika, jemy w lokalnych restauracjach i nie kupujemy chińskich pamiątek. Ale gdy wrócimy do hotelu, siądziemy „między swoimi”, w komentarzach znów pojawi się podział na „nas” i „ich”. On jest nieunikniony?


M.Z.: Myślę, że nie da się go przeskoczyć. Kiedy wyjeżdżamy, liczymy na to, że zobaczymy coś, czego u nas nie ma. Gdy opowiadamy o podróży, podkreślamy różnice i skupiamy się zazwyczaj na sensacyjnych ciekawostkach. Doskonale to widać w języku turystyki.


Mówimy o „wioskach”, a nie po prostu o „wsiach”, „narzeczach” zamiast „językach”, „wierzeniach” zamiast „religii”...


P.C.: Taki egzotyzujący język znikł już z antropologii, socjologii, a nawet z polityki – ale w turystyce pozostał, gdyż pachnie przygodą, kusi i nęci. Innym zabiegiem językowym wszechobecnym w turystyce jest totalizowanie tego, co się widzi. Całe grupy etniczne opisujemy przy pomocy jednej cechy: Mursi to ci, którzy w ustach noszą charakterystyczny krążek, a Masajowie skaczą z dzidą w ręku. Spotkanych w podróży ludzi często nazywamy językiem, przy pomocy którego nigdy nie nazwalibyśmy samego siebie.


Wiesz, jak polskie biura podróży reklamują dolinę Omo, o której wcześniej mówiliśmy? Jako „żywe muzeum”. Muzeum, gdyż podkreśla się „archaiczność” życia tamtych ludzi. Żywe – bo można sobie ich pooglądać. Przy pomocy takiego opisu naszą relację z mieszkańcami zamieniamy w rodzaj zoo-relacji. Turyści tam jadą i traktują drugiego człowieka niczym okaz w muzeum.


A z okazem można zrobić wiele – byle go nie popsuć. ©℗

MARYSIA ZŁONKIEWICZ jest bałkanistką i kulturoznawczynią.

PAWEŁ CYWIŃSKI to orientalista i kulturoznawca, redaktor działu „Poza Europą” w magazynie „Kontakt”. Wspólnie stworzyli i koordynują projekt post-turysta.pl, w ramach którego prowadzą warsztaty na temat świadomej turystyki oraz portal internetowy poświęcony filozofii podróży.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2015