Turysto, bądź świadom

Odpoczywając tego lata w ciepłych krajach, nie zapominajmy, że większość z nich rajem jest tylko dla nas.

29.06.2015

Czyta się kilka minut

Na plaży w Port El-Kantaoui (Tunezja), 27 czerwca, dzień po zamachu terrorystycznym, w którym zginęło 39 turystów.  / Fot. Jeff J. Mitchell / GETTY IMAGES
Na plaży w Port El-Kantaoui (Tunezja), 27 czerwca, dzień po zamachu terrorystycznym, w którym zginęło 39 turystów. / Fot. Jeff J. Mitchell / GETTY IMAGES

Dwa kolejne kraje utraciły właśnie status turystycznego edenu. Najpierw Tunezja – gdy w miniony piątek terrorysta zastrzelił na jednej z tamtejszych plaż 39 wczasowiczów. Potem Grecja – gdy po fiasku negocjacji z partnerami z Unii Europejskiej państwo to stało się de facto niewypłacalne. Biura podróży skróciły turnusy w północnej Afryce; klientów, których wysyłają na greckie wyspy, ostrzegły przed kłopotami z bankomatami. Prasa, jak zwykle w takich przypadkach, pisze o problemach lokalnych gospodarek, uzależnionych od wpływów z turystyki – tak jakby dobrobyt mieszkańców zależał wyłącznie od działalności biur podróży.


Czy rzeczywiście tak jest? Celem niemal połowy międzynarodowych podróży turystycznych są kraje rozwijające się; statystyki Światowej Organizacji Turystyki wskazują, że ponad jedna trzecia dochodów z tego tytułu trafia rzeczywiście do budżetu tych krajów. Po pierwsze jednak, to wciąż mało. Po drugie, w ostatnich latach coraz więcej mówi się o szkodach, jakie przemysł turystyczny wyrządza cennym przyrodniczo i kulturowo regionom. A także o tym, że w egoistycznym dążeniu do przygody turyści coraz częściej zapominają, iż każda podróż jest przede wszystkim spotkaniem z człowiekiem.


Urodziny w Czarnobylu


„To odrażające. Przyjeżdżamy tu od 10 lat. Lubimy jeść, pić i odpoczywać. Ale tym razem atmosfera się zmieniła. Panuje bałagan i brud. Dziwnie się czuję. Nie będę przecież siedzieć w restauracji, kiedy ci ludzie na mnie patrzą”.
Gdy przed miesiącem dziennik „Daily Mail” opisał skargi brytyjskich turystów na migrantów z Azji uprzykrzających im wczasy na greckiej wyspie Kos – przytaczając m.in. powyższą wypowiedź – komentarze czytelników zdominowały głosy oburzenia postawą urlopowiczów. A także współczucia dla uchodźców, których aż 8 tys. dotarło od początku roku na tę wyspę. Rozpoczęte właśnie lato będzie pierwszym, w którym wypoczywający w rejonie Morza Śródziemnego zobaczą skalę tych migracji. „Globalna turystyka jest największą gałęzią światowej gospodarki i przestrzenią największej liczby spotkań pomiędzy zwykłymi mieszkańcami globalnej Północy i Południa” – pisali redaktorzy magazynu „Kontakt” we wstępniaku do numeru poświęconego tzw. turystyce odpowiedzialnej (jesień 2013). Dodawali również: będąc domeną najbogatszych, a zarazem udziałem najbiedniejszych, pozostaje wskaźnikiem nierówności społecznych naszego świata.


Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że znieczulica występuje wyłącznie wśród uczestników wyjazdów zorganizowanych. W Kijowie – do którego od czasu debiutu tanich linii lotniczych przybywa coraz więcej indywidualnych turystów z Zachodu – od wielu lat działa Muzeum Czarnobylskie. Poświęcono je katastrofie w elektrowni atomowej oraz akcji ratowniczej, która pochłonęła życie kilkudziesięciu strażaków i żołnierzy. Zwiedzający wchodzą do placówki, mijając dziesiątki tabliczek z nazwami wsi, które wysiedlono po awarii reaktora. Słuchają o chorobach popromiennych, tragedii ratowników i dramacie wysiedlanych Ukraińców.


Ale Muzeum Czarnobylskie ostatnio świeci pustkami. Turystycznym hitem Kijowa stały się bowiem wycieczki do wysiedlonej zony: za ok. 100 dolarów można wynająć mikrobus, który zawiezie nas w pobliże elektrowni i do opuszczonego miasta Prypeć, ewakuowanego po katastrofie w ciągu kilku godzin. W programie wycieczki m.in. spacery z mierzącym poziom promieniowania licznikiem Geigera oraz grupowe zdjęcie z elektrownią w tle. W kijowskich hostelach wyjazdy reklamowane są kolorowymi broszurami – i, podobnie jak podróże do strefy zdemilitaryzowanej w Wietnamie czy wojennych tuneli Sarajewa, cieszą się olbrzymią popularnością wśród młodych.


– Chciałbym poczuć, jak to jest, gdy grozi ci śmierć – powiedział mi kilka lat temu spotkany w Kijowie 18-letni Szkot, który właśnie wybierał się do Czarnobyla. Wycieczkę zafundowali mu – z okazji urodzin – rodzice. Był to jego pierwszy pobyt za granicą w życiu.


Zapełnić jumbo jety


W dawnych czasach nie wyjeżdżano po przygodę. Forpocztą dzisiejszych podróżników byli arystokratyczni młodzieńcy wyjeżdżający na słynne Grand Tour – podróże po krajach Zachodu, w czasie których uczyli się języków i nabierali ogłady. Traktowano je jako kontynuację edukacji (dziś ich egalitarnym odpowiednikiem jest tzw. gap year, rok „przerwy w życiorysie”, którzy młodzi poświęcają na podróże lub wolontariat). Jednak kiedyś poza wyjazdami do uzdrowisk – gdzie zresztą również kwitło życie towarzyskie – nie podróżowano masowo.


Zdaniem Jennie Dielemans, autorki książki-reportażu o przemyśle turystycznym „Witajcie w raju”, dopiero II wojna światowa zostawiła po sobie rozwinięty przemysł lotniczy, który zamiast wojsku zaczął służyć turystom. „Ruch samolotowy wymaga jednak większych nakładów niż ruch drogowy czy kolejowy, co wiąże się z poważnym ryzykiem finansowym – pisze. – Dlatego warunkiem powodzenia inwestycji jest odpowiednio duża liczba pasażerów. (…) Linie lotnicze zainwestowały w jumbo jety – szybko jednak okazało się, że nie są w stanie ich zapełnić pasażerami. Zwróciły się więc do biur podróży z propozycją odkupywania wolnych miejsc po przystępnych cenach”. Tak, według Dielemans, w latach 60. XX w. rozpoczęła się era lotów czarterowych.


Tyle o podróżach. A skąd się wziął urlop? W XIX w. przemysłowcy w północnej Anglii zrozumieli, że robotnik wracający do fabryki po kilku dniach wolnego pracuje wydajniej. W połowie tamtego stulecia w urlopową podróż pociągiem nad morze wybierało się już rocznie 200 tys. Brytyjczyków. Po I wojnie światowej także w innych krajach Europy upowszechniły się wyjazdy na plaże. Odsłonięte, opalone ciało – dotąd kojarzone z pracą fizyczną i uznawane za wulgarne – stało się symbolem nowego stylu życia. Pionierami w opalaniu się byli w okresie międzywojennym Niemcy i Skandynawowie. Tym ostatnim sprzyjały również narodziny państwa opiekuńczego, które zresztą dbało o to, aby wakacje spędzać z pożytkiem dla społeczeństwa. W 1936 r. w nadbałtyckim Ystad otwarto nawet wystawę pod tytułem „Czas wolny”, na której przedstawiono zobowiązania wynikające z prawa do urlopu.


Nasz gospodarz dyktator


Kiedy w latach 60. i 70. na Zachodzie rozwinęła się turystyka masowa, okazało się, że najlepsze destynacje należą równocześnie do najmniej stabilnych politycznie. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, bo w katalogach biur podróży nie trzeba przecież wspominać o wszystkim. Mało kto wie zatem, że np. do rozkwitu hiszpańskiej Majorki przyczynił się reżym generała Franco, który popierał rozwój turystyki czarterowej. W 1950 r. Hiszpanię odwiedził milion turystów, 20 lat później przyjezdnych było już 25 razy więcej.


To właśnie wtedy na Wyspach Kanaryjskich powstały wzorce turystyki masowej, stosowane dziś w wielu odległych krajach świata: pierwsze hotele z prywatnymi, odgrodzonymi plażami, nadbrzeżne szosy umożliwiające dostęp do plaż i odcinające od morza lokalnych mieszkańców. To tam rozpoczęło się zawłaszczanie – a potem niszczenie – najpiękniejszych krajobrazów.


„Przemysł turystyczny wciąż poszukuje nowych miejsc, które można reklamować jako »nietknięte perły« – pisze Jennie Dielemans. – Uproszczony schemat cyklu życia miejscowości wypoczynkowej wygląda zawsze tak samo: najpierw zostaje ona »odkryta«, następnie zabudowana i/lub przebudowana zgodnie z potrzebami turystów, potem rozreklamowana i sprzedana. Przyjeżdża coraz więcej turystów: rośnie eksploatacja, w końcu miejscowość zaczyna mieć opinię banalnej i nieciekawej, zbyt mało »nietkniętej« i »autentycznej«, a turyści wyjeżdżają dalej w poszukiwaniu nowych miejsc”.


Ten schemat powtarza się do dziś. W wielu miejscach wyzwaniem jest sezonowość turystyki masowej. Są wyspy, które słyną z imprez, jednak mieszkańcy narzekają już na to, że ich miejsce jest kojarzone wyłącznie z alkoholem, zaś od jesieni do wiosny wyspa się wyludnia. Sezon trwa dwa miesiące, potem nic się nie dzieje. Pomóc mogłaby np. turystyka kulinarna lub aktywna – te formy wypoczynku dałyby miejscowym stałe źródło dochodu. Inny kłopot mają m.in. mieszkańcy północnego wybrzeża Kuby – prywatne hotelowe plaże ciągną się tam kilometrami, uniemożliwiając dostęp do morza.


Co ciekawe, coraz gorszy wpływ na odwiedzane regiony mają tzw. backpackersi, czyli turyści z plecakami. Ten styl podróżowania również stał się masowy (możemy już mówić o przemyśle backpackerskim: hostelach, wyspecjalizowanych ofertach i imprezach). Wypoczynek zorganizowany przeplata się z indywidualnym: biura podróży już dawno zauważyły, że ich klienci chętnie uzupełniają pobyt nad morzem o całodniowe wycieczki lub nawet kilkudniowe trekkingi – plecakowicze zaś, po podróży autostopem lub tanimi liniami, chętnie wykupują, przygotowywane specjalnie dla nich, pakiety wycieczkowe.


Grecka fikcja


Być może największe złudzenie, jakie wytworzył dotąd przemysł turystyczny, dotyczy odległej od Polski tylko o dwie godziny lotu Grecji. Kultura popularna utrwaliła przekonanie, że to w świecie zachodnim należy szukać korzeni dzisiejszej greckiej tożsamości. Dla setek tysięcy mieszkańców Zachodu romantyczny mit tego kraju jest tak silny, iż skłonni są ignorować fakty: że współcześni Grecy mają niewiele wspólnego ze swoimi starożytnymi przodkami; że kluczem do zrozumienia tego narodu są Bałkany.


„Kochanką Zachodu, narzeczoną Wschodu” nazywa Grecję amerykański dziennikarz i publicysta, przez wiele lat mieszkający w tym kraju, Robert D. Kaplan. W książce „Bałkańskie upiory. Podróż przez historię” pisze on: „Grecki mit turystyczny opierał się na tym prostym, lecz subtelnym przepisie na Grecję, która jest syntezą Bałkanów, a zarazem – czymś odrębnym; na Grecję, która od uprzykrzonego i niebezpiecznego chaosu Bliskiego Wschodu jest oddalona o zaledwie dziewięćdziesiąt minut lotu, a zarazem – o całe lata świetlne”.


Jaka przyszłość turystyki?


W reakcji na krytykę przemysłu turystycznego na Zachodzie rozwija się nurt tzw. turystyki odpowiedzialnej, niekiedy nazywanej turystyką świadomą. – Trend ten jest szczególnie silny w Wielkiej Brytanii, Niemczech i państwach skandynawskich – mówi Anula Galewska, właścicielka serwisu branżowego turystykaodpowiedzialnie.pl. – W Polsce nie ma nawet odpowiedniego tłumaczenia angielskiego zwrotu „sustainable tourism” [dosł. „turystyka zrównoważona” – red.], ale to tylko kwestia czasu, zanim nurt ten dotrze i do nas.


Na czym polega? Najkrócej rzecz ujmując, chodzi o turystykę pojmowaną jako część strategii zrównoważonego rozwoju. Podróżując odpowiedzialnie, pomagamy mieszkańcom zarabiać na turystyce, wspieramy lokalną gospodarkę, chronimy środowisko naturalne i sprzyjamy rozwojowi kultury (patrz miniporadnik poniżej). Dla biur podróży to także korzystna, długoterminowa strategia, chroniąca przed sytuacją, która stała się udziałem wielu miejsc Azji Południowo-Wschodniej, gdzie plaże są tak bardzo zaśmiecone, że turyści nie chcą już tam jeździć. Ludzie coraz częściej chcą czegoś więcej niż wypoczywać w hotelu. Tacy turyści będą też chcieli więcej zapłacić za unikalne doświadczenie. To również kwestia wyróżnienia się na rynku.


Dla małych i średnich biur podróży turystyka odpowiedzialna to możliwość znalezienia i zagospodarowania nowej niszy. Jednak pionierami są duże biura podróży. – Brytyjski Thomas Cook sprzedaje już wycieczki pod hasłem „Go local” – mówi Anula Galewska. – Polegają one na tym, że oprócz standardowego turnusu w hotelu turysta może wykupić wyjazdy do położonych niedaleko kurortów wsi i spędzić czas z przygotowanymi do tego mieszkańcami. W Izraelu trwa projekt, w ramach którego turystów przyjmuje na zmianę kilka rodzin – co zapobiega rutynie i, przynajmniej w założeniu, daje przyjemność nie tylko przyjezdnym.


Zdaniem ekspertów umiarkowanie w turystyce dotyczy także obszarów cennych przyrodniczo. Jeśli odkrywamy nowe parki krajobrazowe, musimy wprowadzać kryteria, ile osób możemy przyjąć, aby tej przyrody nie zniszczyć – tłumaczą. I coś jeszcze: w turystyce odpowiedzialnej ludzi trzeba przygotowywać do wyjazdu już od chwili pierwszego kontaktu ze stroną internetową biura podróży.


Czy nowe podejście do turystyki polepszy sytuację krajów, do których podróżujemy? Czy mamy czuć się winni, że pragnąc odpoczywać w raju, chcemy zapomnieć o tym, jak świat wygląda naprawdę? Być może nie powinniśmy wartościować. Jeśli chcemy przez kilka dni w roku odizolować się od świata, pozostając wewnątrz bańki z własnych marzeń, zapewne mamy do tego prawo. Niezależnie od tego, jaką formę wypoczynku wybierzemy tego lata, pamiętajmy, że liczy się głównie nasze własne nastawienie. To my – a nie biura podróży – decydujemy o tym, jaki obraz turysty pozostanie wśród lokalnych mieszkańców po zakończeniu sezonu: czy będzie to miłe wspomnienie spotkania z Innym – czy raczej obraz aroganckiego mieszkańca Zachodu we flanelowej koszuli, białych spodniach i słomkowym kapeluszu, który w zasadzie niczym się nie różni od XIX-wiecznych podróżników, forpoczty dawnych imperiów. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2015