Sen w wielkim mieście

Noc to czas niezgody na koniec dnia. Gdybyśmy po prostu poszli spać, przestalibyśmy czynić sobie ziemię poddaną.

12.12.2017

Czyta się kilka minut

Londyn (na górze po prawej) i Paryż widziane z Międzynarodowej  Stacji Kosmicznej / NASA
Londyn (na górze po prawej) i Paryż widziane z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej / NASA

Słońce wzejdzie dopiero o 7.42 i dokładnie siedem godzin i czterdzieści dwie minuty później, o 15.24, zniknie ponownie za horyzontem, rozpoczynając najdłuższą noc tego roku.

Tyle astronomia. W kalendarzu liturgicznym najkrótszemu dniowi patronuje św. Piotr Kanizjusz, XVI-wieczny jezuita, któremu dyżur 21 grudnia wyznaczyła posoborowa reforma liturgiczna, przenosząc jego wspomnienie z 27 kwietnia – jakby Watykan doszedł do wniosku, że z dniem krótszym od najdłuższego o ponad dziewięć godzin poradzi sobie tylko święty rodem z ponurego holenderskiego Nijmegen, gdzie według statystyk leje średnio co 48 godzin. 21 czerwca w kalendarzu Kościoła patronuje przecież św. Alojzy Gonzaga, urodzony nieopodal Werony, nad którą przez 260 dni w roku świeci słońce. Przypadek?

– Nie sądzę – cedzi Rafał, zerkając niepewnie w lusterko wsteczne w poszukiwaniu klienta, który właśnie wsiadł mu do taksówki, wyjaśniwszy, że przy okazji prosi go o wywiad. – Chciałeś wiedzieć, jak wygląda nocna zmiana na taksówce, no to pierwsza lekcja: z klientem najlepiej się zgadzać. Nawet jeśli nie wiesz, o co mu chodzi – dodaje, tym razem już ze śmiechem.

Ta opowieść musi się zacząć w taksówce. Dokładniej: na trasie z centrum Nowej Huty na rogatki Krakowa, której pokonanie zajmie 22 minuty. Po drodze obejdzie się bez równie zabójczych przygód jak ta, która w „Nocy na ziemi” Jima Jarmuscha spotkała księdza podróżującego z Robertem Benignim grającym taksówkarza-erotomana. Nie będzie też skrzyć się absurdalnymi dialogami, jak epizod z tego samego filmu, w którym nowojorski taksówkarz Helmut okazuje się klaunem z byłego NRD; chociaż nie da się wykluczyć, że mój nocny rajd nieco trącił Rafałowi błazenadą. Zanim licznik zatrzyma się na kwocie 62 zł, przejedziemy wzdłuż przez nocny Kraków, który przez kilkanaście ostatnich lat przeszedł – jak większość polskich metropolii – intensywny kurs życia po zmroku, oświetlając budynki, zagęszczając sieć miejskich latarń i nocnych linii komunikacyjnych, wreszcie – przyzwalając na nie do końca kontrolowany rozwój branży rozmaitych nocnych usług.

„Miasto, które nie zasypia” – w katalogu municypalnych cnót, którymi aglomeracje zachwalają swoje usługi, to hasło pojawia się nader często od czasu, gdy lekcję odrobił Londyn, zlecając kilka lat temu pierwsze badanie tzw. nocnej ekonomii miasta. Zadania podjęła się firma analityczna TBR i wyszło jej, że sektor nocnych usług miejskich w 2010 r. wart był w całej Wielkiej Brytanii 66 mld funtów, zatrudniał 1,3 mln osób, co dało mu status piątej największej branży brytyjskiej gospodarki z udziałem w PKB na poziomie 6 proc. Ponad jedną trzecią tej sumy inkasowała w dodatku sama stolica Albionu, co wystarczyło, żeby rozpalić wyobraźnię rajców miejskich od Seattle po Tokio. W rankingu miast, które „nie zasypiają najbardziej”, przeprowadzonym w 2014 r., palmę pierwszeństwa dzierży właśnie stolica Japonii, która wedle metodologii przyjętej przez autora badania Briana Wilta kładzie się do łóżka średnio na 5 godzin i 44 minuty w ciągu doby. Na uroki nocnego życia najlepiej zaimpregnowana okazała się Moskwa z czasem nocnego wypoczynku powyżej ośmiu godzin. Polskie miasta w zestawieniu pominięto; nie ta skala – i populacji, i rozwoju urbanistycznego. Na razie.

– Gdybym nie musiał, tobym nie wyjeżdżał po zmroku – zauważa Rafał z przedniego siedzenia. – W nocy klientów jest mniej, ale mniej taksówek ustawia się też po zamówienia, częściej trafiają się dłuższe kursy i nie traci się czasu i paliwa w cholernych korkach. Są koledzy, co jeżdżą tylko nocą. Wracają do domu, kiedy rodzina wstaje, jedzą razem śniadanie, tamci idą do pracy i do szkół, a wtedy oni kładą się na te pięć-sześć godzin, zanim domownicy wrócą.

W nowoczesnym kapitalizmie – jak pisze w swoim eseju „24/7” prof. Jonathan Crary z Uniwersytetu Columbia – sen jako „pasywny i niedochodowy” podlega nieustannej cywilizacyjnej presji. Komercyjny szturm na noc jest logiczną konsekwencją sukcesu, jakim zakończyła się komercjalizacja dnia dużych miast, gdzie nawet pierwszą kawę pije się już w trakcie porannego sprintu do biura. Na sprzedaży snu zarabiają jedynie producenci łóżek, pościeli i tabletek nasennych. Niespanie ma większy potencjał kreujący podaż – jak powiedzieliby specjaliści od marketingu. Bo są przecież nieśpiący z wyboru, ci spod znaku całodobowego carpe diem. W Tokio coraz więcej salonów kosmetycznych i SPA przenosi godziny otwarcia na porę nocną, bo za dnia bogatsza klientela, uwięziona po biurach, po prostu nie ma czasu na ich usługi. W najwyższym wieżowcu Tajpej działa całodobowa księgarnia, a podobne planują Sydney i Londyn. Singapur pięknie wpasował w trend 24/7 kolonialną tradycję ekskluzywnych dziennych klubów dla dżentelmenów. W Nowym Jorku Amazon będzie wkrótce testować dostawy zakupów w godzinach nocnych, a w Amsterdamie władze stworzyły nawet oddzielną nocną administrację, która po zachodzie słońca czuwa nad życiem miasta.

Wreszcie tzw. street food, globalny fenomen jedzenia ulicznego, serwowanego głównie nocą, które z Dalekiego Wschodu rozprzestrzeniło się na cały świat, nabierając przy tym aspiracji do bycia czymś więcej niż prostą przekąską. Na ten fragment całodobowej rewolucji polskie metropolie już się załapały: kto późno w nocy zgłodnieje w dużym mieście, nie jest już skazany na gumowatą zapiekankę czy kebaba. Uliczne menu coraz częściej zastępuje nawet nocne wykopki w domowej lodówce.

– Gdy zaczynałem jeździć taksówką dziewięć lat temu, zlecenia nocnych zakupów należały do rzadkości, a jeśli już, to najczęściej chodziło o alkohol – wspomina Rafał. – Teraz praktycznie nie ma nocy, żeby w systemie nie pojawiło się zamówienie dowozu jedzenia. Kiełbaski z nyski spod Hali Targowej, burgery, pizza, frytki, chińszczyzna. W sierpniu wiozłem kiełbasę klientowi 20 km za Kraków. Mówię ci, grzech obżarstwa się nocą szerzy.

Chrześcijaństwo od zawsze patrzy na noc podejrzliwie. Już w Księdze Rodzaju Bóg każe „stać się światłości”, aby kontrastowała z mrokiem zalegającym „nad bezmiarem wód”, a potem oddziela jedną od drugiego, nazywając dniem i nocą – jakby wyznaczał linie końcowe boiska, na którym ludzkość zagra wkrótce swój mecz o wszystko. Czy zatem ciemność to zło, skoro jasność to dobro, bo przecież Stwórca nie przyłożyłby ręki do zła? Może gdyby starotestamentowy Bóg zechciał ciemność jednak adoptować, chrześcijańska Europa miałaby potem cieplejszy stosunek do nocy. Z drugiej strony, nie można się dziwić natchnionym autorom Pięcioksięgu, że w swej kosmologii nie chcą oddalać się od znanego im świata z gęstością zaludnienia nieprzekraczającą dziesięciu osób na kilometr kwadratowy. Świata, który dosłownie przełamuje się w połowie na noc i dzień – z tylko jedną, jasną połówką nadającą się do użycia. Jeszcze w II wieku po Chrystusie Apulejuszowi z Madaury pomysł nocnej eskapady wyda się tak absurdalne śmieszny, że w swoich „Metamorfozach” doda ją do listy dziwnych przygód głównego bohatera Lucjusza, który podczas magicznych obrzędów zostaje omyłkowo zaklęty w ciele osła:

„– Hej, jest tam który – wołam. – Otwórz no mi wrota zajazdu, bo wyruszam przed świtem.

Odzywa się na to nareszcie odźwierny z barłogu, gdzieś za bramą wjazdową, do pół jeszcze nieprzytomny ze snu.

– A tobie co? – powiada. – Ty nie wiesz, ile po drogach zbójów, że się teraz po nocy w drogę wybierasz? Ale jak ty masz na sumieniu jakieś takie sprawki, że ci i życie już niemiłe, to my tam dźwigamy jeszcze na karku głowy, a nie dynie! To ich za ciebie nadstawiać nam nie ochota!

– Dobrze – mówię – ale już przecie dzień niedaleko”.

Niewiele zmieni się pod tym względem aż do XIX stulecia, kiedy w miastach Europy upowszechni się oświetlenie gazowe, a wkrótce potem elektryczność wyrwie z męczącego półmroku także wnętrza domów. Dziś polskie ulice każdej nocy rozświetla 3,28 mln latarń, a w rachunku za prąd przeciętnego gospodarstwa domowego koszty oświetlenia stanowią 9,8 proc. Choć jeszcze w 2002 r. nie przekraczały 6,7 proc.

Prof. Piotr Gałecki, krajowy konsultant do spraw psychiatrii: – Pacjenci skarżą się często, że jesienią opuszczają ich siły witalne, wcześniej robią się senni. Ale z ewolucyjnego punktu widzenia jesteśmy jednym z pierwszych pokoleń, które o tej porze roku może być aktywne wieczorem i nocą.

Ekonomiści dawno zauważyli, że im więcej sztucznego światła w nocy, tym lepiej ma się przez całą dobę gospodarka w regionie. Dla Banku Światowego zmiany nasycenia nocnego oświetlenia obserwowane z satelitów stały się nawet punktem zaczepienia w nowej metodologii badań nad rozwojem gospodarczym. Choć to w zasadzie żaden przełom, bo identyczne podejście już kilka lat temu zaprezentował Jarosław Kaczyński, któremu jeden nocny przelot nad pogrążoną w mrokach Słowacją wystarczył do zdiagnozowania ostrego kryzysu w tym kraju...

W utylizacji nocy pięknie widać też racjonalny rdzeń cywilizacji europejskiej. Video ergo sum. Zrozumieć to zobaczyć. Emocje temu towarzyszące to już artefakt procesu poznawania, rzecz, owszem, wartościowa, ale nie tak istotna jak samo poznanie. Jak pisał Camus: „cóż mi po życiu duszy, jeśli nie będę miał oczu, by widzieć Vicenzę”.

Zdobyć się na takie wyznanie może jednak tylko ktoś intelektualnie uformowany w duchu kartezjańskiej bezczelności, która nieustannie każe podawać w wątpliwość bieżące doświadczenie. Tubylcy z innych kręgów kulturowych nigdy nie darzyli poznania aż taką atencją. W kulturach Wschodu to miejsce zwykle zajmuje przeżywanie. Stąd też często inny stosunek do nocy, która wprawdzie utrudnia obserwację świata, ale za to wydatnie wspomaga jego kontemplację. W „Baśniach tysiąca i jednej nocy” Szeherezada mówi sułtanowi:

„Czy nie wiesz, że w Koranie, objawionym Prorokowi i Posłannikowi Allaha, zapisano takie słowa Najwyższego: »Przysięgam na noc przysłaniającą wszystko i na dzień jaśniejący blaskiem«. Gdyby noc nie była najwspanialsza, Allah nie zaklinałby się na nią i nie wymieniłby jej przed dniem. Zgodni są co do tego ludzie mądrzy, o bystrych umysłach. Czy nie wiesz, że czerń jest ozdobą młodości?”.

W ostatnim zdaniu Szeherezadzie chodziło wprawdzie o zarost, który z wiekiem zaczyna się srebrzyć jak jutrzenka, proroczo odmalowała jednak coś, co w jej epoce nie mogło po prostu istnieć. Gorączkę piątkowo-sobotniej nocy.

Dla wielu to już stały rytuał, coś jakby ceremonia strząśnięcia z siebie brudów służbowego tygodnia. Piątkowe nocki Rafał zaczyna więc około dziewiętnastej, na jednym z młodych krakowskich osiedli-sypialni opodal jego domu, skąd na pewno prędzej czy później ktoś zamówi kurs do kawiarniano-pubowego matecznika na Starym Mieście. – Koło pierwszej nad ranem zaczyna się exodus w drugą stronę – tłumaczy mocując się z komórką, bo chce się umówić z kolegą z korporacji na szybką kawę. – Zlecenia sypią się jak z rękawa, czasem w jedną dobrą noc wyciągam trzy zwykłe dniówki. Trzeba tylko patrzeć, kogo się bierze, żeby nie zarzygał auta.

Wyznawcy nocnej ekonomii koncentrują się na jej blaskach. Cienie najwyraźniej widać z dyspozytorni krakowskiego pogotowia, które w każdą piątkową i sobotnią noc pracuje na podwyższonych obrotach: jeszcze nie tak jak w sylwestra, gdy kolejna prośba o interwencję wpada do systemu co kilkadziesiąt sekund, ale już nie tak spokojnie jak w noc powszednią, kiedy liczba wezwań spada nawet o 30 proc. w stosunku do dnia. W zwykłe dni ­częstotliwość wyjazdów determinuje pogoda. Deszcz to więcej wypadków. Nagłe zmiany ciśnienia – wysyp problemów kardiologicznych. Bez względu na warunki pogodowe około czwartej nad ranem zaczynają się też telefony od stałych klientów w podeszłym wieku, którym samotność nie daje zasnąć, a postęp technologiczny odebrał telefony zaufania. Ale to tylko poniedziałkowo-czwartkowa idylla. Weekendowe alarmy mają paskudniejszy wspólny mianownik.

– Pobicie, gaz łzawiący, pchnięcie nożem. I tak w kółko, bo przypadki skrajnego upojenia alkoholowego trafiają się rzadziej – wylicza rzeczniczka pogotowia ­Joanna Sieradzka. – Z naszego punktu widzenia to nie noc jest niebezpieczna. Czynnikiem ryzyka jest alkohol.

Tylko w latach 2013-15 dzielnica Stare Miasto w Krakowie wzbogaciła się o ponad 50 lokali serwujących alkohol; wzrosła też liczba sklepów z koncesją – ze 180 do 195. Gastronomia to główny filar nocnej ekonomii. Jej rozkwit w centrum skutkuje jednak tym samym, czym zaowocował w Londynie i innych miastach, które postawiły wyłącznie na knajpianą rewitalizację: wtórną martwotą. Najpierw znikają mieszkańcy, zmęczeni odgłosami nieustającej nocnej balangi i zwałami śmieci o poranku. Potem karleją inne usługi, bo wysyp pubów i restauracji winduje ceny najmu w okolicy. Wreszcie mordercza konkurencja zaczyna wykańczać same lokale gastronomiczne. Właśnie tak zakończyła się w 2014 r. kariera słynnego londyńskiego klubu Vibe, który zapoczątkował przemianę robotniczej Brick Lane w jeden z ulubionych adresów londyńskiej cyganerii artystycznej.

– Tylko że poza centrum też nie wylewają nocą za kołnierz – zauważa filozoficznie Rafał i na pożegnanie sugeruje, że zawiezie mnie do nocnego sklepu monopolowego, w którym pracuje jego siostrzenica Nina.

Lokal mieści się na poboczu drogi wylotowej na autostradę A4. Placyk przed budynkiem wysypano żwirem, w którym odjeżdżające auta zdążyły wyryć koleiny, teraz zamienione przez mróz w miniaturowe ślizgawki. W lodzie odbija się neon z nazwą sklepu, który Ninę denerwuje, bo rozsiewa odpychającą zimną poświatę, dlatego dziewczyna nazywa go trupem.

Co jeszcze widzi Nina za ladą? Luksusową terenówkę, którą dwa razy w tygodniu, najczęściej około 22.30, podjeżdża pod sklep dystyngowany pan pod pięćdziesiątkę. Mężczyzna zawsze ma na sobie strój sportowy, przy sobie duży futerał na rakiety tenisowe, szybko zamawia dwa razy po „zero siedem wódki czystej” i wychodzi bez słowa pożegnania, ukrywszy łupy pomiędzy akcesoriami sportowymi.

Jest też pani, zadbana, ale z opuchlizną na twarzy, która może stanowić wyjaśnienie zagadki, co kobieta robi z małymi buteleczkami wiśniówki, które kupuje zwykle o 5-6 rano, w drodze do pracy.

– Widuję ją na nocnej zmianie nawet pięć razy w miesiącu, ale zawsze prosi najpierw o gumy do żucia. Potem udaje, że sobie przypomniała, że ma też kupić wódkę – mówi Nina, masując zmarznięty nos, bo w sklepie siadło dziś ogrzewanie. – Kiedyś zadzwonił jej telefon, odbierając niechcący włączyła głośnomówiący i usłyszałam, że jakiś mężczyzna zwraca się do niej „pani doktor”.

Na nocnej zmianie w monopolowym paradoksalnie najrzadziej pojawiają się więc ci, których znajomość z alkoholem zawiodła na skraj. Na nich dyktat mody 24/7 nie robi wrażenia. Śpią pogrążeni w wysokoprocentowej malignie.

Nie popadajmy w przesadę, ogłaszając już dziś ostateczny triumf ludzkości nad mrokami nocy. Polska dopiero w 2011 r. wypowiedziała międzynarodową konwencję o zakazie pracy nocnej kobiet zatrudnionych w przemyśle. W Tokio, które ponoć nie zasypia, władze dopiero w 2015 r. przypomniały sobie, że w centrum miasta nadal obowiązuje nocny zakaz tańca w miejscach publicznych. W Londynie metro jeździ całą dobę dopiero od tego roku.

Zdjęcia satelitarne globu też nie pozostawiają wątpliwości, że rewolucja 24/7 raczkuje: lwia część ludzkości nocą po prostu śpi. Jeśli nie liczyć Europy Zachodniej, wschodnich stanów USA, Ameryki Łacińskiej, subkontynentu indyjskiego oraz strefy w Azji od Japonii gdzieś po Hongkong, Ziemia nocą po staremu tonie sobie bezproduktywnie w ciemnościach. Istnienie Afryki na nocnych zdjęciach sygnalizuje tylko rzadki łańcuszek świateł portowych migoczących nieśmiało w niebo. Mroki skrywają również Amazonię, australijski interior oraz większą część Azji Środkowej. Tam wciąż się śpi.

Jak długo jeszcze? Poeta mówi: wszystko ma swój zmierzch. Tylko noc kończy się świtem. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2017