Niebo bezgwiezdne nade mną

Rozwój i dobrobyt pozbawiły nas dostępu do ciemności. Wciąż nie wiemy, jakie będą tego konsekwencje.

23.04.2017

Czyta się kilka minut

 / Łukasz Cynalewski / AGENCJA GAZETA
/ Łukasz Cynalewski / AGENCJA GAZETA

To było którejś z kolei zimy po wyprowadzce z Dublina. Koniec lat 70., może początek lat 80. Michael Viney, „pan od przyrody” z dziennika „The Irish Times”, mroźną lutową nocą spacerował pod rozgwieżdżonym niebem Louisburgha w irlandzkim hrabstwie Mayo. Zamieszkał nad oceanem między innymi po to, by relacjonować swoim czytelnikom życie blisko natury. Ale teraz miał inne zmartwienie. Na zachodnim horyzoncie, tam, gdzie czerń Atlantyku stykała się z aksamitem nocnego nieba, widział wyraźnie płomienie. Drgały w okularach lornetki. Migotały to na biało, to na czerwono i niebiesko. Zaalarmowany, zastanawiał się, czy to pożar jakiegoś statku, czy też flara sygnalizacyjna wystrzelona w niebo. Wykręcił numer lokalnej policji i to samo powiedział dyżurnemu. Sierżant, skonsultowawszy się ze strażą przybrzeżną, oddzwonił po paru chwilach: „To nie pożar, to Wenus”.

Historia Vineya to jedna skrajność. Żeby zaobserwować drugą, trzeba pojechać do Pekinu. W czerwcu 2009 r. grupa astronomów z Wrocławia spróbowała policzyć gwiazdy widoczne na tamtejszym niebie. Sięgnęli po najprostszą metodę, tzw. tubę. Jej nazwa wyjaśnia niemal wszystko – bierze się kartonową tubę i określa, jaki procent nieba można przez nią zobaczyć. Potem liczy się gwiazdy widoczne w jej okienku, powtarza tę czynność dla kilku miejsc i wyciąga średnią. Tę średnią trzeba jeszcze pomnożyć przez odwrotność procenta fragmentu nieba, który przez tubę widać. Wynik będzie co prawda szacunkowy, ale bliski prawdzie. Jednak tamtej letniej nocy nie trzeba było nawet przykładać tuby do oka. Gwiazdy dało się policzyć na palcach jednej ręki.

Luksus ciemności

O tym, że sztuczne światło może być także problemem, wspominano już sto lat temu. Ornitolodzy wskazywali, że w ciemności ptaki lgną do latarni morskich, statków, szklarni czy platform wydobywczych, co zwiększa ich śmiertelność i niepotrzebnie wydłuża migracje. Ale dopiero astronomowie nazwali rzecz po imieniu i nadali jej rozgłos – nocne oświetlenie po prostu przeszkadzało im w pracy.

W idealnie ciemnym miejscu zdrowe oko zobaczy na niebie około 2,5 tys. obiektów. Jeszcze do połowy XIX w. tak wyglądał właściwie cały świat. 150 lat później, żeby zobaczyć naturalnie ciemne niebo, trzeba by pokonać kilka tysięcy kilometrów.
Z Polski najbliżej będzie na północny skraj Skandynawii. Nawet w miejscach powszechnie uznawanych za ciemne, jak Bieszczady, niebo jest choćby w ułamkowym stopniu rozświetlone.

– Jeśli spojrzeć z góry na Europę, to okaże się, że jesteśmy w czołówce jasności – mówi Sylwester Kołomański, astronom z Uniwersytetu Wrocławskiego. – Jeszcze 20 lat temu byliśmy raczej ciemną plamą w porównaniu z zachodem kontynentu. Później cała Europa robi się jaśniejsza, a w Polsce ten skok jest naprawdę duży. Sztucznego oświetlenia zaczęło szybko przybywać w latach 90. i jest go z roku na rok coraz więcej.

W centrum dużych miast wciąż nie jest jeszcze tak źle jak w Pekinie. Wychodząc w nocy na balkon, powinniśmy zobaczyć nad sobą kilkaset gwiazd. Na pewno jednak bliżej dwustu niż pięciuset. W miejskiej łunie zostają tylko te najjaśniejsze.

Oszukana szyszynka

Pora zapytać: i co z tego?

Jasne niebo to oczywiście zmora astronomów. Największe obserwatoria budowane są na odludziach, głównie na półkuli południowej.

– Ale astronomowie to nieliczna grupa społeczna. Istotą sprawy jest to, że problem dotyka każdego obywatela – mówi Kołomański. – Zanieczyszczenie światłem wiąże się nie tylko z rozświetleniem nocnego nieba, ale również z wpływem tego światła na środowisko naturalne.

Życie na Ziemi uwarunkowane jest przez zmienność. Jej najważniejszy aspekt to rytm dobowy. Choć długość dnia i nocy nie jest stała, to jednak zawsze jedno następuje po drugim. Niektóre zwierzęta prowadzą dzienny tryb życia, inne dzień przesypiają, a aktywne zaczynają być po zmroku. To zróżnicowanie może występować również w intensywności procesów fizjologicznych konkretnego organizmu. Najniższą temperaturę ciała mamy zawsze rano, spać chce nam się wieczorem, a rośniemy i regenerujemy rany we śnie – wylicza prof. Krystyna Skwarło-Sońta, biolog z Uniwersytetu Warszawskiego, w materiałach po ogólnopolskiej konferencji na temat zanieczyszczenia światłem z 2013 r. (takie konferencje odbywają się od tamtej pory co roku).

Oprócz czopków i pręcików w siatkówce oka mamy jeszcze grupę receptorów wyspecjalizowanych w wyłapywaniu nawet najmniejszych promieni światła. Impulsy nerwowe wędrują potem do szyszynki, gruczołu występującego u wszystkich kręgowców (u ssaków znajduje się on na dnie trzeciej komory mózgu). To tam produkowana jest melatonina – hormon ciemności. Czasami błędnie nazywa się go hormonem snu, ale to zbytnie uproszczenie. Dla zwierząt nocnych zwiększona produkcja melatoniny jest sygnałem wzywającym do aktywności, a nie spoczynku. Hormon rozchodzi się potem z krwią do wszystkich komórek ciała, niejako ustawiając rytm funkcjonowania organizmu, a więc np. metabolizm. To właśnie dlatego w chronobiologii światło nazywane jest Zeitgeber, dawca czasu.

Jednak wystarczy w nocy zapalić światło, by szyszynkę ogłupić. Z nocy zrobi się nagle dzień i produkcja melatoniny spadnie. Większość z nas znacznie wydłuża swój dzień kosztem nocy, a ostatnim widokiem każdego wieczora jest często ekran komputera lub smartfona. Tak się składa, że jeden i drugi emitują światło w zakresie niebiesko-fioletowym, bliskim słonecznemu w pogodne południe. To tak, jakbyśmy dzień w dzień próbowali zasnąć w pełnej lampie (na szczęście można z tym walczyć za pomocą pomarańczowych filtrów, np. programu f.lux).

Nie wiemy, co czeka nas na końcu tej podróży do wiecznej jasności. Już dziś podejrzewa się, że rozregulowanie naszych organizmów wpływa na powstawanie chorób cywilizacyjnych – nowotworów, cukrzycy i zaburzeń psychicznych. Do postawienia znaku równości między jednym a drugim jeszcze długa droga, ale wzrost nasilenia tych chorób w rozwiniętych społeczeństwach powinien dawać do myślenia. Samo odcięcie się od wieczornych seansów niebieskiego światła w widoczny sposób poprawia jakość naszego snu.

Jak jednak odzyskać naprawdę ciemne niebo?

Po co świecić w niebo

– Nie chodzi o to, by rezygnować z oświetlania naszych miast i wsi, raczej by z tego światła korzystać w rozsądny sposób – mówi Kołomański. – Wiele zewnętrznych instalacji oświetleniowych zostało po prostu źle zaprojektowanych, inne zaniedbano. Przykładem klosze w kształcie kuli. Sporo światła z nich ucieka. Zamiast tylko w chodnik, połową klosza świecą w niebo czy w korony drzew. Ma to taki sam sens jak ogrzewanie domu przy jednoczesnym otwarciu okien.

Wymiana latarni na świecące wyłącznie w dół jest więc po prostu sporą oszczędnością, na której mogłyby skorzystać wszystkie gminy w kraju. Na razie robią to nieliczni, choćby w 2011 r. wieś Sopotnia Wielka w Beskidzie Żywieckim. Działające tam Stowarzyszenie Polaris jako pierwsze podjęło tematykę zanieczyszczenia światłem w Polsce. Dzięki modernizacji oświetlenia ulicznego w tej wsi niewielka gmina Jeleśnia (w jej skład wchodzi jeszcze osiem innych wsi) oszczędza ok. 9 tys. zł rocznie.
Na razie świadomość społeczna jest jednak w tej sprawie znikoma. Walka o ciemne niebo rozgrywa się raczej na etapie symboli. – Światło to postęp, rozwój, dobro, z kolei ciemność kojarzy się z zacofaniem i złem – mówi Kołomański. – Kto pierwszy raz słyszy o zanieczyszczeniu światłem, dziwi się, co też znowu ci naukowcy wymyślili. Teraz przeszkadza im światło? – dodaje.

Może więc na początku astronomowie powinni sięgnąć po van Gogha. Kiedy Holender zobaczył prawdziwie ciemne niebo nad Prowansją, nie mógł przestać go kopiować. W 1888 r. namalował „Gwiaździste niebo nad Rodanem”. Mrok, światło latarni ustawionych na nabrzeżu miasteczka Arles odbija się w toni rzeki. Para zakochanych już prawie wyszła z płótna. Wzrok przyciąga głównie niebo – nie jest jednorodne, to raczej mur ustawiony z cegiełek o wszystkich odcieniach granatu. I Wielki Wóz na samym jego środku, sklecony z gwiazd wielkich jak siedem słońc. Malował to ciemne niebo, a potem pisał, że noc jest bardziej kolorowa od dnia. „Jeżeli natężysz uwagę, zauważysz, że niektóre gwiazdy są cytrynowożółte, inne otoczone są znów różową poświatą albo zielonym lub błękitnym jak niezapominajki blaskiem. Nie ma potrzeby się nad tym rozwodzić, to chyba oczywiste, że stawianie białych kropek na ciemnoniebieskiej powierzchni nie wystarczy”.

Chcąc być wiernym prawdzie, van Gogh musiałby dziś namalować tylko brudną, pomarańczową powierzchnię, będącą efektem rozpraszania światła lamp sodowych.

Albo poszukać miejsc, gdzie to niebo wciąż jest bardzo ciemne, a tym samym pełne gwiazd. W Polsce byłyby to puszcze Augustowska, Piska i Drawska, okolice Biebrzy i Bieszczady. ©

PARKI CIEMNEGO NIEBA

W Europie i Ameryce Północnej powstaje coraz więcej tzw. parków ciemnego nieba. To miejsca, gdzie zanieczyszczenie świetlne jest problemem marginalnym, więc wciąż widać gwieździste niebo. Idea przyszła zza oceanu, a podatny grunt znalazła także w 2009 r. w Górach Izerskich na pograniczu polsko-czeskim. W naszym prawie nie ma żadnych regulacji dotyczących zanieczyszczenia świetlnego. Na zdjęciu park ciemnego nieba „Chalin” w okolicach Poznania.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18-19/2017