Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Prezydent Francji – krytykowany często nad Sekwaną za miękkość i brak zdecydowania w polityce wewnętrznej – zaskoczył niemal wszystkich, wzywając do twardego rozprawienia się z syryjskim reżimem. „Francja jest gotowa ukarać tych, którzy podjęli haniebną decyzję o zagazowaniu niewinnych ludzi” – oświadczył 27 sierpnia François Hollande. Kilka dni wcześniej oddziały Baszara al-Asada miały przeprowadzić na przedmieściach Damaszku atak przy użyciu broni chemicznej. Hollande zaznaczył, że jego kraj chce wziąć udział razem z sojusznikami w atakach lotniczych – bez udziału wojsk lądowych – na cele w Syrii, nawet jeśli nie zgodzi się na to Rada Bezpieczeństwa ONZ. I podtrzymał swe stanowisko także po tym, jak Brytyjczycy wycofali się z planowanego udziału w interwencji.
Dlaczego to Paryż – a nie Londyn czy Berlin – wysuwa się na pierwszą linię frontu walki z „rzeźnikiem z Damaszku”? I skąd francuska wola przeprowadzenia interwencji za wszelką cenę?
Francuzi – podobnie jak Amerykanie – argumentują, że użycie przez Asada broni chemicznej było przekroczeniem „czerwonej linii”. Brak zdecydowanej reakcji Zachodu miałby fatalne skutki dla całego regionu, a nawet świata. „Jaką wiadomość wysyłalibyśmy (w razie braku interwencji) innym reżimom, jak Iranowi i Korei Północnej?” – pytał premier Jean-Marc Ayrault.
Media nad Sekwaną zauważają, że Hollande jest otoczony „aurą” niedawnego zwycięstwa, jakim była udana operacja francuskich żołnierzy przeciw terrorystom islamskim w Mali. Świadomość tego sukcesu uskrzydliła prezydenta w roli zwierzchnika armii.
Dochodzi do tego sytuacja wewnętrzna: Francja boryka się z problemami gospodarczymi – najwyższym od kilkunastu lat bezrobociem i rekordowym długiem, a prognozy wzrostu gospodarczego są słabe. Rządzący socjaliści mają rekordowo niskie notowania. Według znanego komentatora politycznego Christophe’a Barbiera, Hollande próbuje uciec od krajowych tarapatów, licząc, że sukces zagraniczny wzmocni jego autorytet.
Jednak forsując interwencję bez mandatu ONZ, Amerykanie i Francuzi wpadli w geopolityczną próżnię. „Sami przeciw wszystkim”: tak sojusz Obama–Hollande określił na pierwszej stronie dziennik „Liberation”. Ale nawet sojusz USA i Francji okazał się kruchy, gdy Obama ogłosił, że decyzję o ewentualnej interwencji w Syrii uzależnia od zgody Kongresu USA. Hollande pozostał więc osamotniony, czekając z niepokojem na „zielone światło” amerykańskiego parlamentu.
To nie koniec kłopotów prezydenta-socjalisty. Opozycja nad Sekwaną – w większości przeciwna interwencji w Syrii bez zgody ONZ – domaga się, by także francuski parlament głosował nad planowaną operacją, choć nie wymaga tego konstytucja. A gdyby już doszło do głosowania, jego wynik mógłby być dla Hollande’a niekorzystny.
Ostatnie sondaże mówią, że dwie trzecie Francuzów jest przeciwnych interwencji w Syrii bez mandatu ONZ. Być może jednym z powodów jest niejasność celu operacji: Hollande twierdzi, że chce tylko „ukarać” syryjski reżim, a nie obalić go. „Francuzi pojmują, że trzeba położyć kres bezkarności Asada. Ale w jaki sposób ukaranie go – jak to dziwnie ujął Hollande – za użycie broni chemicznej ma zakończyć zbrodnie w Syrii?” – pyta retorycznie „Liberation”, skądinąd bliski socjalistom.