Samotność w wielkim mieście (poziom dla zaawansowanych)

Co z tego, że dostrzegam ironię i pojmuję plan, skoro po zamknięciu książki pozostanie mi głównie bajkowy obraz cud--dziewczęcia, przepływającego na obłokach uczuć między jedną i drugą scenografią uwiędłego romansu?

23.06.2009

Czyta się kilka minut

Magdalena Miecznicka, 2009 r. Z sesji zdjęciowej przygotowanej w ramach promocji książki "Kariera Magdy M." przez Wydawnictwo Literackie /fot. Anna Zemanek /
Magdalena Miecznicka, 2009 r. Z sesji zdjęciowej przygotowanej w ramach promocji książki "Kariera Magdy M." przez Wydawnictwo Literackie /fot. Anna Zemanek /

Oto następny etap rozwoju świadomości w cywilizacji medialnej, po snobistycznym odrzuceniu en masse wszystkiego, co zbyt silnie obecne w mediach. Uświadamiamy sobie teraz, że ktoś może być dobrym aktorem czy piosenkarzem pomimo, że wszystkie telewizje śniadaniowe i cyrki celebrytów ogłaszają go dobrym aktorem czy piosenkarzem. Myśl po zakończeniu lektury "Cudownej kariery Magdy M." Magdaleny Miecznickiej i zamknięciu okładki ze zdjęciem autorki, wystylizowanym pod słoneczny glamour.

Linie demarkacyjne

Dla kogo jest ta książka, pytają autora. Cokolwiek odpowie, podłoży się. A przecież najwyraźniej miałem z tyłu głowy takie założenie, skoro zaraz po pierwszych stronach "Cudownej kariery"... zanotowałem sobie, że jak na "prozę kobiecą" została napisana zbyt literackim językiem.

W całej "literaturze dla mas", niezależnie od genre’u, pisze się dzisiaj według tych samych reguł: prostymi, krótkimi zdaniami, językiem możliwie potocznym (ulicznym), bez spowalniających lekturę chwytów stylistycznych, przechodząc od scenki do scenki, od dialogu do dialogu. Miecznicka natomiast... Dość rzec, że większość narracji prowadzi w drugiej osobie, czas przeszły i teraźniejszy wymienia co rozdzialik, swobodnie serwuje piętrowe frazy, a dialogów u niej jak na lekarstwo.

Jak głęboko tkwią w nas uprzedzenia estetyczne! Przecież sam padam ofiarą tego samego rasizmu literackiego: "pisze fantastykę, więc to nie może być dobre". A mimo to nie obroniłem się przed pierwszym odruchem kategoryzacji poniżającej. Ba, w życiu bym "Cudownej kariery..." nie przeczytał, gdybym nie został nią niespodzianie obdarowany, i gdybym następnie nie utknął w pociągu z opóźnieniem, na dodatek odcięty od świata przez awarię komórki i bez kompa przy duszy.

Stereotyp ma rację bytu dotąd, dopóki się sprawdza; istnieją więc stereotypy prawdziwe i stereotypy fałszywe, czyli te nie dość szybko zaktualizowane.

Wybór broni

Konwencja literacka jest środkiem, nie celem. Może być środkiem. To jedna z głównych umiejętności pisarskich, choć w Polsce właściwie niespotykana: wybrać i wykorzystać daną konwencję z pełną świadomością właściwości narzędzia, dla osiągnięcia czegoś spoza konwencji. Czy Miecznickiej się to powiodło? To kwestia do dyskusji (mam swoje zarzuty). Niemniej taki jest właściwy kontekst omawiania "Cudownej kariery Magdy M.".

Cóż to jednak za konwencja? Romans? "Kobieca proza obyczajowa"? Preferuję inną interpretację. Otóż mamy tu do czynienia z bajką o życiu młodej kobiety w wielkim mieście, bajką zbudowaną z obrazów, mitów, scen, rekwizytów pochodzących już z nacelowanej na kobiety popkultury ostatniej dekady. Głównie z seriali telewizyjnych i filmów, ale także z książek i kolorowych czasopism. Przy czym część tych bajek źródłowych zdążyła już sama się zdekonstruować i wywrócić na lewą stronę, tylko w Polsce nie dostrzegamy jeszcze wszystkich ich cudzysłowów i oznak rozkładu.

Czyli - proszę policzyć piętra - obracamy się pomiędzy wydestylowanymi powszechnikami popkultury, pomiędzy erzatzami "life-style’u", "kariery", "luksusu", "romansu". Przyziemne detale ulegają rozmyciu: korporacje nie mają nazw, postaci nie mają twarzy, scenki nie mają ciężaru intrygi (pochłaniacze "wciągających opowieści" wynudzą się setnie). Bajkowość ukazuje się i w przedstawionym, i w sposobie przedstawienia. W hollywoodzkich bajkach księżniczki nie miewają okresu, a w scenach łóżkowych kamera obraca się na ogień w kominku. Miecznicka ściśle przestrzega tych reguł.

Jakie jest jednak przy tym nastawienie narratora (i, po chwili, także czytelnika)? To zaciśnięcie ust, przygryzienie warg, wyczynowy uśmiech dziewczyny zstępującej przed wyfraczonych balowiczów, gdy pierwsza łza zniszczyłaby jej makijaż. Wbija paznokcie we wnętrza zwiniętych dłoni. Im bardziej boli, tym bardziej się uśmiecha.

Polska proteza pustki

A więc autorka wybiera taką konwencję i co nam teraz za jej pomocą mówi? Zacznijmy od tego, że buduje dość sztywną konstrukcję psychologiczną bohaterki, jako uniwersalny napęd życiowy przedstawiając dziecięcą traumę opuszczenia przez ojca. Wszystko potem to próby zagłuszenia, wypełniania, zasłonięcia tego bólu, tej pustki. Próby przez miłość, przez karierę, przez amerykanizację-glamouryzację. Nie jestem miłośnikiem determinizmu charakterologicznego (każda kreacja powinna być łamana przez generator losowy, wtedy powstają postaci najbardziej "życiowe"), ale okay, można zagrać i takim modelem.

Jednak zawsze są jakieś skutki uboczne przyjęcia danej konwencji. I operując na poziomie takiej bajki, niezwykle trudno uniknąć uruchomienia mechanizmów alegoryzujących, przekonujących czytelnika do Wielkiej Prawdy. Miecznicka jeszcze wzmacnia to wrażenie pisząc w drugiej osobie: to wszystko przydarzyło się Tobie, tak postępowałaś Ty, takie reguły rządzą życiem Twoim. Czyli czyim?

Każdej czytelniczki? Każdej kobiety w Polsce XXI wieku? Więc rzuciliśmy się w kapitalizm, w lśniące korporacje, na Zachód dolarowy - dla wypełnienia dziury w życiu osobistym, żeby zastąpić się bezbolesnymi atrapami?

Z drugiej strony, jako odpryski dostajemy w rezultacie sceny bardzo prawdziwe, jak np. rozmowa Magdy w nowojorskiej restauracji z tamtejszymi korporacjuszami: popędziliśmy w Polsce w objęcia kapitalizmu ze szczerego przekonania, on był - i wciąż jest - dla nas rajem. To przejście z komunizmu wprost w antykorporacjonizm trąci grubym fałszem.

Z trzeciej strony, właśnie dlatego że pozostajemy ten etap, dwa do tyłu w rozwoju świadomości kapitalistycznej - np. mechanizmy treningu społecznego na całe życie formatujące Amerykanów w kastach high schools i college’ów mielą u nas dopiero pierwsze pokolenia - właśnie dlatego przejścia z udręki gierkowskich bloków do egzystencjalnych świerzbów bohaterek "Seksu w wielkim mieście" muszą się odbywać na poziomie bajki, gry kolorowymi konwencjami. Nie ma znaczenia, czy zabieramy się do niej z intencją translacji 1:1, czy dla dekonstrukcji - tak czy inaczej, potrzebna jest nam proteza, dodatkowe uzasadnienie, jakiś wytrych. I tu znajduję miejsce dla traumy bohaterki: tylko ta pustka samowykarmiona zrównuje ją z naturalną pustką dzieci sytego nihilizmu.

Druga niewinność konsumenta

Pierwsza jest niewinność dziecka, niewinność Edenu. Te kwiaty mogą być modne lub niemodne, ciuchy markowe lub niemarkowe - Adam i Ewa nie wiedzą, wszystkim radują się jednakowo. Konsumują bez winy i bez zawiści. Calvin Klein i Manolo Blahnik rosną na drzewach.

Druga niewinność konsumenta jest możliwa po urodzeniu w świecie absolutnej konsumpcji. Gdy nie ma stanu naturalnego poza sklepami, katalogami, mallami, bankietami, salonami. Inaczej niż w Edenie, posiadamy doskonałą świadomość marek, wartości pieniężnych, różnic statusu, wszechobecnej zawiści. To właśnie jest świadomość bohaterki "Cudownej kariery". Lecz skoro urodziliśmy się do takiego życia...? Nie ma w tym winy lamparta, że poluje i zabija.

Trzecia niewinność przyjdzie w pokoleniu równego przesytu. To nadal niedostępne nam wysokie zen konsumpcji. Przeczuwają z oddali ów spokojny błękit kilkuletnie dzieci, gdy rodzice zabierają je w niedzielę na familijne zakupy do hipermarketu. Kupuje się, kupuje, kupuje - ale już większa część radości zawiera się w samym owym nieegoistycznym akcie kupowania; nie w kupowanym i nie w posiadaniu kupionego.

Czwarta niewinność nie jest do osiągnięcia w materii. Albowiem jedynie nieskończoności nie sposób do reszty skonsumować.

Obłoki uczuć

Wyobraź sobie świat o wywróconej na nice ontologii: rzeczywistością pierwotną nie jest tu materia i wszystko, co doświadczalne zmysłami - kamienie, domy, meble, deszcze i tęcze, ich barwy, faktury, dźwięki i zapachy - lecz czyste emocje. Poruszamy się w chmurach wrażeń, w obłokach uczuć. Oto tematem rozdziału po rozdziale będzie stan duchowy bohaterki: coś konkretnego, namacalnego, opisywanego z mikrometryczną precyzją, najważniejszego w życiu.

Materialne korelaty tego stanu nie mają większego znaczenia - jakaś praca, jakaś firma konsultingowa, jakieś zarobki, jacyś kochankowie. Wyjątek: to, co można opisać marką. Levisy 501. Koszule Ralpha Laurena. Torebki Prady. Samochody BMW. Nawet rekwizyty budujące scenografię Polski minionych dekad służą do punktowego ewokowania sentymentów.

Ta afektacja, przeciekająca z treści w formę (policzmy wykrzykniki narratora), zatruła mi cały odbiór książki. Czytałem ją z zimnym nastawieniem inżyniera rozkładającego na części nowy mechanizm. Nie potrafię wejść w tę estetykę, w tę mentalność. Mea culpa. ("To nie dla mnie").

Zaryzykuję tezę, że dla maksymalnego impaktu podobny pomysł powinien zostać zrealizowany w formie 30-, 50-stronicowego opowiadania. Na dłuższym dystansie następuje bowiem w sposób nieuchronny to, co nastąpiło w "Cudownej karierze...": niezależnie od autorskich intencji materiał wtłoczony w twardą intelektualną formę z formy się wylewa i nastrój przeważa nad rozumową konstrukcją. Co z tego, że dostrzegam ironię i pojmuję plan, skoro po zamknięciu książki pozostanie mi głównie właśnie bajkowy obraz cud-dziewczęcia: włosy w koński ogon, obcasiki, lekka elegancja, wiosna w oczach - przepływającego na obłokach uczuć między jedną i drugą scenografią uwiędłego romansu?

Bushido szminki i obcasa

Koneserzy twardej pornografii oraz twarde feministki dochodzą do tego samego wniosku: wejście mężczyzny w kadr tylko obniża estetykę obrazu.

Najwyższą formą "prozy kobiecej" jest taka historia o kobietach, w której mężczyźni w ogóle się nie pojawiają, chociaż stanowią najważniejszą część życia każdej z kobiet. Filmy i książki docierają do owego ideału kolejnymi przybliżeniami. Chick flicks wypracowały np. model rozbudowanych rozmów "przyjaciółek od serca", w których zwierzają się one nawzajem ze swoich romansów: toteż mamy w opowieści ognistych kochanków i męsko-damskie namiętności, ale żaden mężczyzna nie pojawia się na scenie między zagadanymi przyjaciółkami.

Natężenie "kobiecego egotyzmu" osiąga najwyższy stopień, gdy dla "ja niekochanego" nie istnieje nawet ten, który nie kocha (a powinien). "Niekochanie" (względnie "kochanie") jest tu wielkością skalarną, nie potrzebuje żadnego wektora, by wskazał mu przedmiot afektu. Przydatny jest co najwyżej mglisty obrys, widmo męskości: Brad Pitt, Johnny Depp, George Clooney, z założenia nieosiągalni.

Staromodni pisarze wczuwali się w ów stan opisując charakterystyczny dla nastolatków etap "zakochania w samej idei miłości". Tymczasem telewizja i kino wyjęły z równania rzeczy tak górnolotne jak "idee" - kochanie/niekochanie to stan zadany kobiecie na wejściu.

I co teraz począć? "Szczęście z mężczyzną możliwe jest wyłącznie pod warunkiem, że ci na nim nie zależy". Bohaterka "Cudownej kariery...", a raczej cała kultura, do której dzięki emulacji ichniej pustki Magda awansowała - i to jest właściwa kariera Magdy M., a nie wspinaczka po drabinie korporacji - przetrawiła już i zaakceptowała podobne aporie późnego feminizmu, który coraz lepiej opisuje także sytuację młodych mężczyzn z wielkich miast.

Znamy przecież te bajki. "Sex and the City", "Entourage", "Californication", "Nip / Tuck", ironiczna antropologia wprost ze współczesnego frontu cywilizacyjnego. Jeszcze kilka lat - i animowane królewny Disneya będą przeżywać seksualne dramaty nowojorskich singli. Ile trzeba odczekać, zanim wolno odpowiedzieć na SMS od chłopaka, tego dziewczęta uczą się już w podstawówce.

***

"Cudowna kariera Magdy M." wydaje mi się próbą zbudowania pomostu pomiędzy tamtą mitologią glamouru rozpaczy i samotności - a naszymi wysilonymi podróbkami.

Magdalena Miecznicka, "Cudowna kariera Magdy M.", Wydawnictwo Literackie 2009

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2009